Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

Luna

Minęło kilka dni od wyprowadzki z domu Cassiana a zamieszkaniu z mamą i ciotką jednak momentami miałam ich dość. Rozumiały to, że nie mogę tam wrócić, ale na każdym kroku niby przypadkiem rzucały jakieś plotki o Cassianie i jego braciach. Irytowały mnie, ale nie miałam gdzie wrócić. Tu był mój dom i moja przyszłość, która z każdym dniem mieniła się jak czarne chmury na niebie.

- Skończycie wreszcie. Rozumiem. Rodzina Torrino to rodzina królewska, ale nie mam zamiaru być poniżana przez jedną osobę z ich rodziny. – przerywam im rozmowę. – Nie poniże się tak i nie wrócę.

Zastawiam małą z nimi i wychodzę nie słuchając ich tłumaczeń. Muszę pobyć sama i odciąć się od wszystkiego i wszystkich. Potrzebuję spokoju i wsparcia - tego ostatniego potrzebuję jak powietrza, ale mogę o tym tylko pomarzyć.

Przechodzę pod wielkim dębem a moje nogi same mnie niosą. Idą i szukają miejsca, gdzie zawsze mogłam się ukryć i uciec przed ojcem, który się awanturował. Przecinam ścieżkę i skręcam w prawa – tuż za rogiem widzę wielką wierzbę a pod nią stoi wielka biała ławka. To tutaj się ukrywałam i nikt mnie wtedy nie szukał. Droga była kamienista i nierówna dlatego nikt nie pomyślałby, że mogłabym tu być.

Spędziłam tu wiele godzin odcinając się od wszystkich. Jedyną osobą, która wiedziała o tym miejscu była Amara, bo kilka razy mnie odwiedzała, a że była moją przyjaciółką pokazałam jej to niezwykłe miejsce. Tylko tutaj czułam się sobą. Mogłam krzyczeć, płakać, śmiać się i nikt by mi nic nie powiedział.

- Niezwykłe miejsce.

- Jak mnie znalazłeś? – pytam wystraszona jego nagłym pojawieniem się. Mój teść ma tendencje do pokazywania się w nieodpowiednich momentach i w nieodpowiednim czasie.

Idzie ku mnie ubrany w swój nieodłączny strój składający się z czarnych spodni od garnituru, białej koszuli i przerzucanej przez bark marynarce. Jest starszą wersją mojego męż... Cassiana – poprawiam się, kiedy zapominam, że to nie mój mąż.

- Jestem Donem – mówi jakby to wszytko wyjaśniało. – Byłym Donem, ale to mało ważne. – poprawia się. Zajmuje miejsce obok mnie rozglądając się wokół.

- Sprowadza cię coś konkretnego? – pytam poirytowana. Chciałam odetchnąć i pobyć w ciszy, ale nawet to nie było mi dane.

- Nie mogę odwiedzić wnuczki? – odpowiada pytaniem na pytanie nie przejmując się niechęcią w moim głosie.

- Oczywiście że możesz. Przepraszam, nie pomyślałam o tym jak się wyprowadzałam, jak to będzie wyglądać w oczach innych.

- Nie patrz na innych. Żyj tak jak chcesz a rodzina zawsze cię wesprze.

Rodzina. Do tej pory myślałam, że są nią wszyscy członkowie rodziny Torrino. Może to prawda, że rodziną nie są osoby połączone z nami więzami krwi a ci którzy troszczą się o nas i są w stanie zrobić dla nas wszystko.

- Nawet jeśli nie wrócę do Cassiana? - pytam zaczepnie.

- Nawet wtedy. – jego niezachwiana postawia zdumiewa mnie. Myślałam, że będzie chciał mnie przekonywać żebym wróciła do domu i udawała, że wszystko jest w porządku a nie sądzę, że ktoś więcej niż rodzina wiem o tajemnicy Cassiana.

- To twój syn.

- Tylko dlatego jeszcze żyje. Inaczej bym go zabił za to co ci zrobił – jego spokojny ton trochę mnie martwi. Rozsiada się wygodnie i nie ma zamiaru odejść. Jak nic czeka nas dłuższa rozmowa.

- Nie powinieneś tak mówić. Dzieci to najcenniejsza rzecz jaka może nas spotkać. – patrzę na to z perspektywy matki a nie wściekłej kobiety.

- Ale powinny też się nas słuchać i rozumieć co się do nich mówi. Nie tak go wychowałem. – kręci głową. - Miał okazywać szacunek kobietom a tobie go nie okazał.

- Chciałabym to usłyszeć, jak mówisz to do Antonii. Na pewno posłuchałaby tego co każe jej dziadek – mówię wesoło. Jej charakterek pokazał się w kolejnych tygodniach po jej narodzinach. Była marudna i wybredna przez co nie wszystko jej pasowało a płaczem wymuszała zabawę z nią. Dopiero wtedy, kiedy zwracałam na nią uwagę przestałą płakać i się wściekać.

- Z nią jest inaczej. To moje oczko w głowie i nigdy bym jej niczego nie narzucał. – protestuję. – To raczej ona by to robiła w stosunku do mnie.

- Masz do niej słabość prawda? – przypatruje mi się spod przymrużonych powiek.

- Masz mnie - przyznaje. – Jest bardzo podobna do Delilah. Ma taki sam kolor oczu i włosów. Jest też zrzędliwa, ale to chyba ma po tobie – żartuje.

- Nieprawda – udaję, że się obrażam.

Przez chwilę spoglądamy na siebie by po chwili wybuchnąć śmiechem. Alessio przyciąga mnie do siebie i otacza swoimi ramionami. Czasami zdumiewa mnie. Okazuję mi tak wielką miłość jaką powinien okazywać mi ojciec, ale to tylko dowodzi, że nie każdy w tym świecie jest zły.

- Tęsknie za nim – mówię ze smutkiem.

- Wiem - wzdycha.

- Nie wiesz o kim nawet mówię – podnoszę na niego wzrok.

- Nie musisz mówić. Widać to w twoich oczach i tym jak się zachowywałaś przez te kilka miesięcy.

- Aż tak było to widać?

- Starta dziecka to nie utrata zabawki. To jakby serce chciało ci wyskoczyć z piersi i jakby ściany napierały na ciebie odbierając ci dech. – dotyka dłonią swojego serca. – To rana, która nigdy się nie zabliźni i nawet kolejne dzieci tego nie zrobią.

Jestem matką i wiem, że on też musiał stracić dziecko. Tylko ktoś kto doświadczył takiej straty jest w stanie to pojąć.

- Jak sobie z tym poradzić? – pytam bezradnie szukając u niego pomocy.

- Wystarczy tylko twoja córka. To ona sprawia, że starasz się być cudowną matką a to najlepszy lek. Ból nie minie, ale stanie się bardziej znośny.

- Kiedy?

- Simon miał rok. Przeżyliśmy szok, kiedy dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli piąte dziecko, ale jednocześnie cieszyliśmy się, bo wiedzieliśmy, że będziemy je kochać. W czwartym miesiącu okazało się, że wystąpił zator w pępowinie dziecka co doprowadziło do jej śmierci – opowiada ze smutkiem.

- To była dziewczynka – nie pytam a oświadczam głośno i dobitnie.

- Pierwsza córka, której nie było dane nam wychować. – krąży myślami daleko stąd. – Dzięki chłopcom udało nam się z tego podnieść. Gdyby nie oni nie wiem co byśmy zrobili.

- Nie jest łatwo o tym zapomnieć. Budzę się w nocy i dotykam brzucha jakby wciąż tam był.

- Zobaczysz – gładzi mnie po ramieniu. – Z czasem będzie lepiej.

- Masz rację. Mam dla kogo żyć.

Minęły tylko trzy miesiące, ale jestem już w stanie o nim myśleć. Nie wybucham gniewem ani płaczem tak jak na początku i co najważniejsze nie ignoruję już Antonii.

- Teraz powiedz co z moim synem? – zmienia temat.

- Nie rozumiem.

- Kochasz go prawda? – wyczekująco czeka na odpowiedź.

- Może – wykręcam się od odpowiedzi.

- Może nie chcesz tego powiedzieć na głos, ale tak właśnie jest. Kiedy w końcu zrozumiesz, że bez niego nie jesteś szczęśliwa wtedy wróć do niego, bo on będzie czekał nawet do końca życia. Nie ważne, ile to potrwa.

- Nawet jak zajmie mi to dziesięć lat?

- Nawet wtedy.

Został ze mną jeszcze jakiś czas po czym odszedł mówiąc, że zajrzy jeszcze do Antonii. Ja w tym czasie oglądałam zachód słońca z uśmiechem na twarzy. Nie byłam w stanie jeszcze podjąć decyzji, ale może kiedyś mi się uda. Nie za dzień, tydzień czy miesiąc, ale kiedyś na pewno.

Cassian

Rozwaliłem swoją rodzinę i to była wyłącznie moja wina. Powinienem zrobić to tak jak powinno być zrobione. Rozwód z Giulią powinien być dla mnie priorytetem – zwlekałem i tylko tym zaszkodziłem nie tylko sobie, ale osobom, które były dla mnie całym światem.

Od rana do nocy nic tylko pracowałem i zapijałem to wszystko alkoholem. Tylko to pozwalało mi przetrwać i nie myśleć. Zastanawiałem się jak moje decyzję wpłynęły na moją rodzinę. Co mogłem zrobić inaczej. Od razu nasuwa mi się jedna rzecz. Zamiast ukrywać żonę mogłem ją po prostu zabić. Wtedy nie byłoby problemu z jakim mierzę się teraz.

Przeglądałem sprawozdanie od Podszefów z różnych części prowincji. Taki był warunek Christophera, żeby mogli zajmować to samo stanowisko i te same przywileje. Odpowiadali jednak przede mną i każdą decyzję konsultowali ze mną a ja przekazywałem je do decyzji Christophera. Interesy kwitły a towar przestał znikać. Za to moje życie więdło.

Kilka razy próbowałem się z nią skontaktować, ale w ostatniej chwili przerywałem połączenie. Potrzebowaliśmy odpoczynku od siebie a zwłaszcza ona od ode mnie. Dawałem go jej, bo tego właśnie chciała. Będę czekał na jej pierwszy krok nawet jeśli miałbym czekać całe życie. Jest tego warta.

- Szefie – w drzwiach staje Antonio.

- Co jest? – pytam opryskliwie.

- Chłopaki zauważyli podejrzaną osobę kręcącą się pod bramą. Wyglądała jakby znała to miejsce, bo patrzyła w jeden punkt a dokładnie w drzwi gabinetu jakby czekała aż pojawi się szef w oknie – mówi.

- Wiemy, jak wygląda?

Jeśli ktoś nas szpiegował musiał mieć ważny powód – a ten mógł nam przysporzyć problemów. Nikt kto nas zna nawet nie spróbowałby nas obserwować, bo wiedział co go czeka. Poza tym moi ludzie powinni od razu go załapać, ale najwyraźniej nie widzieli w nim zagrożenia.

- Tak, tutaj są nagrania z kamery – podaje mi tablet zatrzymując obraz na twarzy podglądacza.

Wiem już, dlaczego do nie zdjęli jak tylko się pojawił – a raczej pojawiła, bo sądząc po płaszczu i szpilkach facet by się tak nie ubrał. Przewijam nagranie kilka razy wyłapując każdy jej ruch, podniesienie ręki, drżenie ciała czy chaotyczne ruchy.

- Jeśli się pojawi od razu poinformuj mnie albo któregoś z moich braci. Macie moją zgodzę na użycie broni tak żeby ją złapać a nie zabić – staram się mówić spokojnym głosem.

- Dobrze szefie – kiwa głową i wychodzi zamykając za sobą cicho drzwi.

Uderzam dłońmi w biurko a lampka stojąca na nim spada i rozbija się na dywanie. Odłamki szkła podskakują rozbiegając się we wszystkie strony.

Głupia suka. Jak śmiała podejść pod samą bramę i paradować pod nią jakby to był jej teren. Jeśli myślałam, że jej nie rozpoznam to bardzo się pomyliła. Od razu poznałem, że to Giulia. Jej włosy nic się nie zmieniły, ruchy jej ciała także. Spędziłem z nią ponad dziesięć lat. Nie da się zapomnieć, jak zachowywała się nasza druga połowa.

Nie wiem czego oczekiwała, ale na pewno nie zostanie przywitana z radością. Prędzej ktoś wpakuję jej kulkę w łeb a tym kimś będę ja.

Łączę się przez Skype'a z braćmi. Trochę to trwa, ale po kilku minutach wszyscy meldują się przed ekranami. Nie są zadowoleni, bo godzina jest późna i zapewne byli zajęci czymś lepszym niż czekaniem na to aż zadzwonię.

- Była pod moim donem – mówię wściekły na samego siebie.

- Kto? – Simon pyta ziewając.

- Giulia a kto kurwa. Stała przed bramą jakby na coś czekała. – warczę w jego kierunku. Wyżywanie na nim nic mi nie da, ale adrenalina krąży w moim organizmie zaburzając racjonalne myślenie.

- Albo może na kogoś – podrzuca Aiden jak zwykle rozważając wszystkie możliwości.

- Najważniejsze pytanie jest, dlaczego podeszła tak blisko i dlaczego się tego nie bała. W tym wszystkim musi być coś więcej. Nie jest sama więc ktoś jej pomaga a my nie wiemy kto – mówi z namysłem Christopher.

- Rozpuściłem wici, że ktoś okradł nasz towar – zaczyna mówić Simon. – Ludzie nie byli z tego powodu zadowoleni, bo boją się, że nasz gniew spadnie na nich. Uspokoiłem ich i zaświadczyłem, że jeśli się czegoś dowiedzą i przyjdą z tym do nas nawet ich nie tkniemy.

Możliwości negocjacyjne Simona były nieograniczone. Jako nasz Consigliere albo Doradca Wszechświata jak lubił się nazywać zajmował się mediacjami i rozmowami z naszymi wspólnikami. Potrafił ugrać dla nas lukratywne inwestycje i kontrakty.

- Wiemy coś więcej czy tylko rozpuściłeś wici? – dopytuje Aiden.

- Odezwało się kilka osób i trzeba to sprawdzi – sugestia w jego tonie jest łatwa do wychwycenia. Chcę brać czynny udział w akcja, bo mu ich brakuję. Wcześniej częściej wyjeżdżał z Aidenem, ale problemy z towarem zatrzymały go na miejscu.

- Czyli rano ruszamy. – stwierdza Aiden. – Przygotuj się i nie spóźnij jak ostatnio. – rzuca a po chwili jego ekran ciemnieje.

- Jak on mnie wkurwia z tym rozłączaniem się w nieodpowiednim momencie – burczy Simon i robi to samo. Zostaje tylko z Christopherem, który czekał aż zostaniemy sami.

- Każde zagrożenie dla naszej rodziny musi być od razu likwidowane. Ludzie są do tego wyszkoleni i przygotowani – sugestywnie kiwa mi głową.

Mam jego przyzwolenie na jakiekolwiek działania. Mogę decydować i nie dzwonić do niego z każdą decyzją a ludzie będą słuchać moich rozkazów. Liczy na mnie i na to, że go nie zawiodę – a sprawa z Giulią będzie tego idealnym przykładem. Nie zawaham się, kiedy przyjdzie pora.

- Wiedzą i mają strzelać tak żeby nie zabić – uśmiecham się, kiedy przed oczami widzę Giulię konającą i błagającą o pomoc.

- Nie możemy jej od razu zabić...

- Tak wiem. Musimy się dowiedzieć jak najwięcej na temat jej wspólnika albo wspólników – kończę za niego.

- Musimy być gotowi na wszystko.

- I będziemy – oświadczam.

Kończymy rozmowę. Myśląc o tym co się dzieję nachodzi mnie myśl, że to cisza przed burzą. Obym się mylił, bo skutki mogą nas przerosnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro