Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Kochani wstawiam wam dzisiaj rozdział, bo udało mi się wyrobić w czasie. Nastąpiła niewielka zmiana w prologu a dokładnie w ostatnim akapicie. Musiałam to zrobić, bo historia mi się troszeczkę przeciągła w niektórych miejscach  i mogłabym was wprowadzić w błąd. Oczywiście nie zmienia to wiele w niej, ale jest ważnym elementem.


Cassian

Najgorsze było za nami, bo Luna wyzdrowiała, ale nie powiedziałem jej prawdy. Usprawiedliwiałem się tym, że w jej stanie nie powinna się denerwować, ale po prostu nie wiedziałem, jak zareaguję. Niczego tak w życiu się nie bałem, jak jej stracić.

- Macie ją? – odbieram telefon od Aidena która pojechał do Chorwacji po Giulię. Włączam głośnik.

- Nie ma jej – jego wściekły głos wydobywa się ze słuchawki.

- Jak to kurwa jej nie ma. Miała nie ruszać się z miejsca.

- Najwyraźniej nie posłuchała. Dom jest czysty jakby od dłuższego czasu w nim nie mieszkała, a jak pytałem ludzi od razu zamykali nam drzwi. Wyglądali jakby się czegoś bali.

- Kurwa musimy ją znaleźć – klnę. Nie ma takiej możliwość, żeby się ukrywała. Nie jest na tyle sprytna.

- Jakieś pomysły bracie – kpi ze mnie.

- Nie wkurwiaj mnie. – krzyczę.

- To twoja żona nie moja. Powinieneś wiedzieć, gdzie ją znaleźć. – dogryza mi z tą żoną, bo wie, że jeszcze nie powiedziałem Lunie.

- Wracajcie do domu. Znajdziemy ją tak czy inaczej a coś mi się zdaję, że jest bliżej niż myślimy.

- Czyli?

- Lepiej ukrywać się na terytorium wroga. – w słuchawce zapada cisza.

- Wracamy, ale jeszcze przeszukamy dom – mówi.

Kończę rozmowę odwracając się do Christophera. Zachowuję się jakby ta sytuacja na niego nie działała, ale w tym czarnych oczach czai się diabeł. Zwodzi ludzi swoim spokojem, ale w środka aż z niego kipi. Wystarczy niewielki zapalnik, żeby przestał nad sobą panować.

- Naprawdę myślisz, że jest gdzieś tutaj?

- Nie wiem – rozkładam ręce. Nic już nie wiem. Łapię się każdej możliwość byle tylko ją znaleźć.

Na telefon dostaję zdjęcia od Aidena. Przeglądam i pokazuję bratu. Jestem wściekły na siebie, na Giulię i na Aidena, że mi to pokazał.

- Ta suka wiedziała o terminach dostaw.

- Wiedziała i cały czas nas kiwała – wychylam szklankę whisky próbując się opanować.

- Za szybko ją oceniliśmy. Nie przewidzieliśmy, że jest na tyle sprytna, żeby spróbować mieszać się nam do interesów. Nie wiem czego się spodziewała, ale teraz nie będę przebierał w środkach, żeby ja znaleźć.

- Skoro wiedziała o dostawach o musiała komuś powiedzieć. – nie jest na tyle silna, żeby zrobić to sama więc musiała albo kogoś wynająć albo połączyć z kimś siły.

- Tylko komu?

- Właśnie. – tego nie wiedzieliśmy i to mogło tylko przysporzyć nam więcej problemów.

- Zadzwonię do Simona. Niech uruchomi swoje kontakty i wypyta ludzi. – Christopher wyciąga telefon i od razu do niego dzwoni.

Jak widać moja żona nie jest tak niewinna jak podejrzewałem. Zabójstwo a do tego kradzież kokainy. To wszystko pokazuje jaka naprawdę była i jak potrafiła omamić mnie swoimi czułymi słówkami i zachowaniem. Nigdy nie myliłem się co do kobiet, ale z nią popełniłem błąd.

Luna

Jestem zdrowa i to najlepsza decyzja doktora Romero od dawna. Mogę normalnie wychodzić, spacerować a nawet jeździć do Amary. Więc pierwsze co zrobiłam to pojechałam do niej i bawiłam się właśnie z Sofią.

- Ciociu? – mówi do mnie. TAK DO MNIE. Kiedy pierwszy raz tak powiedziała mało co się nie popłakałam. Była taka słodka i urocza, że nie mogłam się jej oprzeć. Co chwilę przytulałam ją, całowałam po głowie i trzymałam blisko siebie.

- Tak Sofio?

- Boli cię jak kopią? – pyta z rękami na moim brzuchu. Z każdym kopnięciem śmieje się i marszczy nos jakby nie mogła zrozumieć, jak to jest możliwe.

- Nie, raczej łaskocze – pstrykam ją w nosek a ona wybucha jeszcze głośniejszym śmiechem.

Właśnie tak sobie wyobrażam swoją córkę. Śliczną dziewczynkę, z wielkim uśmiechem i dobrocią w oczach niezmąconą złem naszego świata. A chłopiec? Myślę, że będzie taki jak Luciano i Lorenzo. Takie połącznie dwóch ich charakterów.

- O czym myślisz? – Amara stawia przede mną talerzyk z owocami.

- O tym jak będzie wyglądał mój syn.

- Czyli? – pyta zaciekawiona. Poprawia sukienkę i sadza sobie Sofię, na kolanach która zaczyna bawić się jej palcami.

- Jak połączenie Luciano i Lorenzo. Luciano jest cichy, spokojny, mądry i zanim coś zrobi pomyśli nad tym kilka razy. Za to Lorenzo jest szalony, wesoły, najpierw robi potem myśli, ale najważniejsze obaj są niesamowicie przystojni.

- Czyli twoje dziecko będzie miało zaburzenia dwubiegunowe. Fajnie – wybucha śmiechem. – Nie mogę uwierzyć, że tak ma wyglądać twój syn.

- A czy ktoś w naszej rodzinie jest normalny? – pytam i sięgam to talerzyka. Kładę go sobie na brzuchu i nabieram na widelec mango. Pomiędzy kęsami cały czas rozmawiam. – Cała rodzina jest popieprzona od góry do dołu. Nawet my.

- Luna nie mów tak przy dziecko – upomina mnie.

- Niech się mała uczyć. – wzruszam ramionami nie przejmując się jej karcącym spojrzeniem.

Zrobiła się wyjątkowo drażliwa, dokąd mała pojawiła się w jej domu, ale to nie wyjaśnia tego jak szalała z radości na wieść o mojej ciąży, to jak oglądała zdjęcie usg i jak kupowała mi ubranka.

- Jesteś w ciąży – krzyczę, kiedy to sobie uzmysławiam.

- Jak... - jąka się.

- Kochana – patrzę na nią jak na kretynkę i pokazuję na swój brzuch.

Wzdycha i patrzy na mnie.

- Nie powiedziałam jeszcze Christopherowi – wyznaje cicho tak żeby nikt nie usłyszał.

- Nie musisz – mówię zagadkami.

- Co?

- Odwróć się – wpycham sobie owoce do ust nie chcąc mówić jej nic więcej.

- Zabije cię – syczy. – Sofio zostaniesz z ciocią.

Wyciągam w jej stronę rękę i pomagam jej usiąść obok. Posyłając mi ostatnie wściekłe spojrzenie – ja posyłam jej buziaka – odwraca się i zmierza w stronę swojego męża.

Trochę palnęłam, ale myślałam, że Christopher wie – sądząc jednak po jego zagubionej minie nie wiedział. I był chyba zaskoczony albo szczęśliwy. Wszystkie jego miny wyglądają dla mnie tak samo.

Amara podchodzi do niego i szepcze mu coś na ucho. Widzę jak na jego twarzy pojawia się uśmiech po czym ciągnie ją za sobą do domu. Chyba już do nas nie wrócą albo nie tak szybko jakbym chciała.

- Opowiesz mi o swoim przyjacielu? – mówię do Sofii.

- O Aresie? – pyta a uśmiech pojawia się na jej twarzy, gdy o nim wspomina.

- Dlaczego tak dałaś mu na imię?

- To nie ja tylko Lorenzo. Powiedział, że jest łobuzem i lubi się niegrzecznie bawić i takie imię do niego pasuję. Podobno Ares był bogiem wojny. – ciągnie z wielkim zapałem.

Widać, że cieszą ją takie historie a to dobrze, bo ma coś czemu może się poświecić. Może kiedyś zrozumie, że sama wiedza jej nie wystarczy a zapragnie zobaczyć na własne oczy. Nie mogę doczekać się tego dnia.

- Tak był – potwierdzam.

- Ares jest mały, ale zawsze przy mnie jest. Kiedy mam zły dzień przychodzi do mnie i siada mi na kolanach. Cały czas za mną chodzi i pomaga mi.

- To dobrze. Dlatego go dostałaś. Miał ci pomagać i cię wspierać. Za kilka lat będzie na tyle wyszkolony, że będziesz całkowicie samodzielna.

- Zawołam go. – wstaję. – Ares.

Woła psa, który jakby wiedział, gdzie ma bieg i że jest potrzebny. Wybiega zza zakrętu i zatrzymuję się przy jej nogach. Podskakuje i przednimi łapkami opiera się o jej brzuch.

Kiedy został wygłaskany i wycałowany podchodzi do mnie. Pręży się niczym książę i patrzy na mnie swoimi wielkimi oczętami. Jest piękny, ale on dobrze o tym wie. Wie też jaką władzę ma nad innymi i nikczemnie ją wykorzystuję.

- Cześć mały – zatapiam rękę w jego mięciutkiej sierści. Nic tylko zatopić twarz w miękkim futerku i nigdy nie wypuszczać z ramion.

Po chwili Ares wycofuje się i wraca do Sofii. Mała łapie go za futerko i pozwala wyprowadzić się na środek trawy. W miejsce, gdzie nie ma żadnych przeszkód i nic jej się nie stanie. Wtedy ich zabawa zaczyna się od nowa. Ares trąca ją łepkiem a nawet pociąga ją za sukienkę.

Sofia skacze i rękami próbuję go dosięgnąć, ale jej się nie udaję. Inne dziecko od razu by zrezygnowało, ale nie ona. Z jeszcze większym zapałem próbuję i kilka razy jej się to udaję. Wiem, że nie ważne co postawi przed nią los zawsze sobie poradzi.

Cassian

Christopher wyszedł na chwilę, ale zniknął na pół godziny i chyba już nie wróci. Przez okno widzę Lunę w towarzystwie Sofii. Amara zniknęła więc pewnie zgarnął ją ze sobą mój brat. Odkąd ją poznał zmienił się. Nie jest już tak szalony jak wcześniej, zabijał, kiedy się tylko dało a teraz jest bardziej opanowany i nie wybucha tak łatwo. Myśli, że tego nie zauważyliśmy, ale od razu widać po nim zmianę. Z jego oczu zniknął mrok, którym otoczył się wiele lat temu.

- Słucham – odbieram dzwoniący od pięciu minut telefon. Tak mnie irytował, że w końcu nie wytrzymałem i go odebrałem.

Nie znałem tego numeru a jedyny numer jaki chciałem usłyszeć należał do Aidena który miał przekazać nam lepsze informacje. Giulii nie znaleźliśmy do tej pory, ale to tylko kwestia czasu aż pojawi się w jakimś momencie.

- Dzień dobry, czy rozmawiam z mężem Luny – kobiecy głos w słuchawce jest bardzo cichy, z ledwością udaje mi się zrozumieć o mówi.

- Kto mówi?

- Jestem jej ciotką – stłumiony głos jest jeszcze bardziej niezrozumiały. – Nie chciałam dzwonić co niej, bo boję się jak zareaguję. Nie chcę narazić jej i dzieci. – łkanie wypełnia telefon. – Wczoraj zmarł mój mąż a ja... nie mogę jej... o tym powiedzieć.

- Jak ma pani na imię? – pytam.

- Matilde a mój... mąż...

- Antonio - kończę za nią.

Przypominam sobie jak poznałem go na przyjęciu zaręczynowym cztery lata temu. Ostrzegł mnie żebym dotrze traktował jego siostrzenice a ja złamałem tą obietnicę.

- Mówiła o nas - stwierdza.

- Mówiła – wzdycham. – Kurwa mać. Kiedy jest pogrzeb.

- Za trzy dni. – odpowiada ignorując moje przekleństwa.

Więc mam trzy dni, żeby jakoś ją z tym oswoić. Jak w ogóle przekazać jej, że ktoś kogo kochała już nie wróci. Zwłaszcza że z jej opowieści wynika, że był dla niej kimś ważnym.

- Rozumiem. Przyjedziemy. – składam jej obietnicę.

- Nie wiem czy to dobry pomył jej o tym mówić. Może kiedy urodzi. – zaskoczyła mnie. Nie pomyślałbym, że zechce ją okłamywać przez te kilka miesięcy.

- Rozumiem, ale ona musi wiedzieć. Jeśli ja jej nie powiem zrobi to jej ojciec – w moim głosie słychać wstręt do niego.

- Zadzwonię do niego wieczorem. To da ci czas, żeby przekazać to Lunie – kolejne pociągnięcie nosem.

- Będziemy – mówię po raz kolejny i kończę połącznie.

Ledwo co wyszła z choroby i ryzyka poronienia a ja znowu ją w nie wpędzę przekazując jej złe wiadomości. Kiedy chcę jej powiedzieć o Giulii musi wypaść coś co mi w tym przeszkadza. W końcu skończy się na tym, że nigdy jej tego nie powiem. Tak byłoby najlepiej, ale wiem, że prędzej czy później ktoś jej o tym powiem. Stawiam, że będzie to Lorenzo albo Luciano.

Od dnia, w którym zniszczyła mi buro nie zbliżyliśmy się do siebie. Odtrącała mnie z każdym razem, kiedy chciałem się do niej zbliżyć. To była moja wina, bo sam do tego doprowadziłem, ale oglądając ją codziennie cierpiałem katusze. Nie mogłem jej dotknąć, przytulić czy pocałować, chyba że sama tego chciała. Za każdym razem, kiedy się do mnie przytulała szybko się odsuwała. Jakby wiedziała, że w ten sposób może mi dopiec. Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam, ale moje jaja niedługo zsinieją. Dla niej jednak warto czekać. Nawet i dziesięć lat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro