Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Luna

Amara wszystko planowała. Ja razem z Cassianem staliśmy z boku, ale co chwilę na niego zerkałam. Po jego powrocie tak jakby coś się w nim zmieniło. Był jakiś zamyślony i zły jednocześnie a jego wzrok jakby odpływał w inne miejsce.

- Coś się stało? – szepczę do niego.

- Porozmawiamy w domu – posyła mi nikły uśmiech, ale nie daję się na niego nabrać. Chcę mnie uspokoić, ale to wcale tak nie działa.

Może jestem w tym momencie samolubna, ale kiwam głowa i odwracam się w kierunku chłopców trzymających balony. Są skrępowani, ale cieszą się, że w końcu będą wiedzieć czy będziemy mieli chłopca czy dziewczynkę. Ja już wiem, ale dla nich to będzie niespodzianka. Pierwsza wnuczka w rodzinie.

- Gotowi? – pyta Amara, a kiedy kiwają głowami podchodzi do męża.

Stoi razem z Christopherem, Simonem, Aidenem i moim teściem w pierwszym rządzi a za nimi reszta rodziny. Szepty za plecami prawie doprowadzają mnie do szału. Chciałam cieszyć się tą chwilą a słyszę, że na pewno to będę chłopcy i o dziewczynkach nie ma mowy.

- Nie przejmuj się – Cassian dotyka mojego brzuchu. – Dla mnie nie jest ważne czy to chłopiec czy dziewczynka.

- Najwyraźniej dla reszty rodziny to różnica – mówię zawiedziona i opieram się o niego całym ciałem.

- Dla nas też nie ma różnicy – stojący przy mnie Christopher zabiera głos. – Jeśli ktoś ma z tym problem będzie miał do czynienia ze mną. – podnosi głos, żeby wszyscy go słyszeli a rozmowy cichną. Posyłam mu wdzięczne spojrzenie.

- To może Luciano pierwszy – proponuję, kiedy chłopcy kłócą się między sobą o to kto ma zacząć pierwszy.

Robię to tylko dlatego że wiem jaki będzie kolor w środku balonu i chcę, żeby myśleli, że drugi jest taki sam. Chłopak podnosi balon i szybkim ruchem przebija go a ze środka w powietrze wylatuję niebieski pył.

Goście klaszcz i gratulują kolejnego chłopaka.

- To na pewno kolejny brat – Lorenzo pokazuję na swój balon i w akompaniamencie gości przebija go. Mina rzednie mu na twarzy, kiedy ze środka wylatuje różowy pył.

- Pierdolony. Słodki. Jezu. – mówi i krzyczy podnosząc ręce do góry. – W końcu kurwa siostra.

Cieszy się jak dziecko, podbiega do mnie i przytula odpychając własnego ojca. Co chwilę dziękuję i nie przestaje mnie przytulać. Goście śmieją się z jego rekcji, ale ja patrzę na swojego teścia.

Gestem głowy pokazuje mi jak bardzo się cieszy a na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.

Przyjęcie rozkręciło się na dobre a po otrzymaniu gratulacji od wszystkim w końcu mogę cieszyć się dziećmi i oczywiście co najważniejsze mogę przygotować dla nich pokój.

- Jak się czujesz? – pyta teść, kiedy udało mu się wyrwać z męskiego towarzystwa.

- Bardzo dobrze – odpowiadam spacerując z nim pod ramię po ogrodzie.

- Cieszę się, że w końcu będę miał wnuczkę. – mówi rozmarzony. – Nie gniewaj się chłopaka też będę kochał tak samo, ale dziewczynkę mogę rozpieszczać do woli.

- Nie gniewam się i rozumiem. Też nie mogę się doczekać aż wezmę je w ramiona. – dotykam brzucha.

Dziewczynki w naszym świecie też nie mają lekko, ale są chronione. Wiedząc jakie ja miałam dzieciństwo chcę zapewnić swojej córce życie pełne bezpieczeństwa a zwłaszcza wszystko czego potrzebuje. Z synem jest trochę inaczej, bo pomimo tego, że kocham go tak samo, wiem, że powinien być zahartowany i niewrażliwy. Powinnam obawiać się, że będzie właśnie taki, ale patrząc na Lorenzo i Luciano mój strach od razu znika.

- Przygotowałaś już pokój dla dzieci?

- Jeszcze nie, ale w końcu muszę się za to zabrać.

Do porodu zostały cztery miesiące więc muszę się pospieszyć. Nie mogę dalej z tym zwlekać, bo będę tak jak te inne matki, które po porodzie uzmysławiają sobie, że nie przygotowały pokoju ani wyprawki dla dziecka.

- Chciałbym zrobić wam prezent i kupić wszystkie mebelki do pokoju – przystaje patrząc na mnie przenikliwie.

- Tato nie mogę, to by było za dużo – protestuję.

- Dla mnie to okazja żebym do czegoś się przydał.

- Ależ przydajesz się. – zapewniam go. - Jesteś tu i wspierasz nas a poza tym wychowałeś synów na silnych mężczyzn. Poza tym muszę ci przyznać, że udało ci się, że są tak przystojni. – mrugam do niego figlarnie.

- To po mnie – śmiejemy się.

Cieszę się, że możemy prowadzić takie luźne rozmowy. Z moim ojcem nie mieliśmy czegoś takiego. On chciał mieć syna a dostał mnie i to najbardziej go rozwścieczyło.

Nauczyłam się z tym żyć, ale nie potrafiłabym traktować tak swoich dzieci. I to może dlatego unikałam go za każdym razem jak odwiedzałam matkę w domu. Wybierałam taki moment, kiedy go nie było, wtedy mogłam porozmawiać z nią na poważnie, bo gdy był w domu udawała, że wszystko jest w porządku.

- Coś cię martwi – stwierdza po dłuższej ciszy.

- Mama – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Nie jest z nim bezpieczna a ja nie mogę nic zrobić.

- Nie miałyście łatwego życia. – wzdycha. – Nie da się każdego sprzątnąć, bo nie miałby dla nas kto pracować.

Mam ochotę na niego nawrzeszczeć, że to moja matka i to ona jest najważniejsza, ale właśnie takie jest życie w mafii. Ojciec jest jej ważnym elementem i pozbycie się go nie byłoby w interesie rodziny.

- Rozumiem – uśmiecham się z przymusem.

- Ale zawsze można go kimś zastąpić – mówi od niechcenia.

- Albo można znaleźć dowody na to, że szkodzi famiglii. – podpowiadam.

- Można by i tak.

- Poradziłabym komuś szukać w jego gabinecie, a jak się odsunie fotel widać skrytkę ukrytą pod podłogą. Zawsze można tam znaleźć coś ciekawego.

- Ciekawe spostrzeżenie – patrzy na mnie przenikliwie jednak nic nie mówi.

Wiem o tej skrytce od małego, ale nigdy nie zastanawiałam się co w niej jest. Kiedyś ją otworzyłam, ale dla mnie był to ciąg nic nie znaczących liczb i nazwisk jednak, skoro mój ojciec jest tak kryształowo czysty to po co mu skrytka, skoro ma sejf.

Po spacerze wracamy do gości, ale jedyne o czym marzę to położenie się do łóżka. Drapie mnie w gardle, bolą mnie plecy i jestem zmęczona. Opieram się o fotel przy tarasie i siadam na nim z trudem.

Dłoń kładę na brzuchu a głowę opieram na oparciu przypatrując się ludziom. Wypiłam całą szklankę soku która przyniosła mi służąca, ale czuję jakbym miała w ustach Saharę. Jak nic będę chora.

- Hej – obok mnie siada Luciano.

- Hej – ledwo co mówię. Mój głos brzmi jakby ktoś przejechał po nim pługiem i zniekształcił go.

- Dobrze się czujesz? – patrzy na mnie zaniepokojony.

- Jestem trochę zmęczona.

Przymykam oczy, biorę głęboki oddech, ale pierś też mnie boli. Masuję ją okrągłymi ruchami chcąc się pozbyć bólu, ale nic z tego. Jest jeszcze gorzej niż wcześniej.

- Może wracajmy do domu – otwieram oczy, kiedy czuję, jak dotyka mojej dłoni.

Jest z natury zamknięty w sobie, ale jeśli coś dzieje się z jego rodziną zawsze staje na wysokości zadania. Martwi się i przejmuję a to ja powinnam przejmować się nimi a nie na odwrót.

- Chyba tak będzie lepiej – ziewam a na policzkach czuję gigantyczne ciepło tak jakby ktoś przykładał mi grzejnik do twarzy.

- Tato – krzyczy w stronę ogrodu.

- Niegrzecznie tak kablować – grożę mu palcem.

- Źle się czujesz i jeszcze gorzej wyglądasz.

Nie będę się o to kłócić, bo tym razem ma rację. Jakby ktoś mnie połknął i wypluł.

Cassian podchodzi do mnie i dotyka mojego czoła. Na twarzy pojawia się trwoga jednak jego chłodne dłonie sprawiają mi niesowita ulgę.

- Masz gorączkę – mówi wystraszony.

Pomaga mi wstać i wyprowadza z domu. W drodze spotkaliśmy Amarę która była zaniepokojona moim stanem i chciała z nami jechać, ale Christopher ją od tego odwiódł. W samochodzie od razu zasnęłam.

Cassian

Kiedy usłyszałem zaniepokojony głos Luciano wiedziałem, że coś się stało. Chwilę zajęło mi zobaczenie, gdzie jest, ale w końcu go znalazłem. Siedział obok Luny, patrzył na mnie, ale po chwili skupił wzrok na niej.

Od razu zrozumiałem, że coś jest nie tak i kiedy zatrzymałem się przed nimi zobaczyłem, że coś niedobrego dzieję się z Luną. Wzrok miała nieobecny, policzki zaróżowione i zachowywała się tak jakby nie kontaktowała.

Dotknąłem jej czoła, które było rozpalone niczym węgiel i od razu się zaniepokoiłem. Pomogłem jej w stać a w drodze do samochodu oznajmiłem Amarze, że musimy wracać do domy, bo Luna się pochorowała. Rzuciłem jeszcze do Luciano, żeby poinformował lekarza o natychmiastowym pojawieniu się w domu.

W trakcie drogi do domu zasnęła z głową opartą na moich kolanach. Z każdą chwilą wyglądała coraz gorzej a jej ciało trzęsło się co jakiś czas jakby było jej zimno. Ściągnąłem marynarkę i okryłem ją jednak wiedziałem, że to na dłuższą metę w niczym nie pomoże.

Gładzę ją po włosach i odliczam minuty do zatrzymania się pod domem. Jest taka bezbronna, kiedy leży na moich kolanach niczego nie świadoma. Wstępuje w mnie instynkt opiekuńczy który nakazuje mi nie odstępować jej na krok i obserwować ją, żeby nic więcej jej się nie stało.

Samochód zatrzymuje się na podjeździe, dlatego biorę ja na ręce i niosę do domu. Widzę jej nieobecny wzrok na mnie, ale to tylko utwierdza mnie w tym, że jest poważnie chora. Jej szkliste oczy nie kontaktują i zapewne nie będzie pamiętać co działo się przez kilka dni.

Kieruję się do naszej sypialni, bo nie mogę zostawić jej tam. To w niej jest jej miejsce a nie w sypialni gościnnej. Chcę mieć ją blisko siebie, nie chcę spuszczać z niej wzroku. Wnoszę ją do środka i układam na łóżku, w które od raz się wtula. Ściągam z nóg jej szpilki i odkładam obok łóżka. Przykrywam ją kocem i siadam obok.

Nie wiem, jak jej to powiem. Należy jej się prawda za te lata kłamstw, ale nie widziałem innego wyjścia. Dotykam obrączki na jej palcu odczuwając ogromną poczucie winy, które zżera mnie od środka. Zniszczę tym wszystko co do tej pory udało nam się zbudować i chociaż popełniałem błędy chcę je naprawić. Chcę zacząć z nią od nowa jednak, gdy pozna prawdę nie będzie chciała mnie znać. Zrobiłem coś czego nigdy nie powinienem robić, zbrukałem ją i nic tego nie naprawi.

Ktoś puka do drzwi a po chwili przez nie wchodzi.

- Doktor już jest – mówi Luciano nie ruszając się z miejsca.

- Wprowadź go – odpowiadam nie odwracając od niej wzroku.

Zamyka za sobą drzwi by za kilka chwil wrócić z doktorem Romero sędziwym, ale bardzo dobrym lekarzem. Wiem, że zajmie się moją żo... Luną jak najlepiej.

- Chłopcze wyjdź na chwilę – kładzie dłoń na moim barku w pocieszającym geście.

- Nie zostawię jej – protestuję.

- Muszę zbadać ją i dzieci a ty tylko będziesz nade mną stał i dyszał mi w kark. Potrzebuję chwili ciszy i spokoju, żeby postawić trafną diagnozę a przy tobie to się nie uda.

- Dobrze – zgadam się nawet nie komentując jego zachowania. W innym wypadku wybiłbym mu kilka zębów, ale Romero odbierał mój poród i mam do niego wielki szacunek.

Zamykam za sobą drzwi jednak odchodzę tylko kilka kroków. Przechadzam się w jedną i drugą stronę niecierpliwiąc się z minuty na minutę.

- Co z nią? – Lorenzo pojawia się na schodach.

- Romero jeszcze ją bada, ale nie wyglądało to za dobrze – martwię się.

- W takim razie chcielibyśmy z tobą porozmawiać. – jego głos zmienia się w gniewny i stanowczy co u niego niespotykane, dlatego do razu zwracam na niego uwagę. – Luciano czeka w gabinecie.

Odwraca się i odchodzi a ja zastanawiam się o co może chodzić. Na myśl nie przychodzi mi nic ważnego i choć nie mam ochoty stąd odchodzić oni też są ważni i cokolwiek mają do powiedzenie muszę ich wysłuchać. Nie zrobili tego we właściwy sposób, bo jestem ich Capo i powinni okazać mi szacunek, ale to moi synowie. Tylko dlatego nie mam zamiaru ich za to ukarać.

Wchodzę do gabinetu, gdzie czekają już na mnie więc siadam za biurkiem.

- Chcemy rozmawiać z naszym ojcem nie Capo – zaczyna Luciano opanowanym głosem jednak wiem, że w środku aż się gotuję.

Wychodzę zza biurka i siadam na kanapie naprzeciwko. Czekam aż przejdą do sedna sprawy, bo nie chcę tego przedłużać za bardzo. Chcę wrócić na górę i dowiedzieć się jaki jest jej stan.

- Co się stało? – pytam poświęcając im swoją uwagę.

- Dlaczego nas okłamywałeś? – Lorezno porusza się na swoim miejscu jakby chciał do mnie podejść, ale dłoń brata go zatrzymuję.

- W jakiej sprawie? – marszczę brwi o co może im chodzić, ale w głębi siebie wiem o co pytają.

- O naszej matce – wypala podnosząc się z miejsca.

- Nie rozumiem – odwlekam w czasie temat, o którym nie chcę rozmawiać.

- Nie udawaj – podnosi na mnie głos. – Wiemy, że żyje i ma się dobrze. To nasz matka, mamy prawo ją zobaczyć.

- Macie prawo – parskam wściekle. – Nie macie prawa a ona nigdy więcej nie postawi tu nogi.

- To nasza matka.

- To nie wasz matka. – moje opanowanie idzie się jebać, kiedy mówi o niej w ten sposób. Zaczynam wydzierać się na nich nie mogą się opanować. – To tylko dziwka, która was urodziła a potem musiała odejść. Nikt więcej i nigdy nie chcę słyszeć jak o niej mówicie.

Wściekłość rozrywa mnie od środka a wszystko co do niej czułem złość, nienawiść i pogarda przelewam na swoich synów, którzy na to nie zasługują. To nie ich wina, że ich matka okazała się podstępną suką.

- Gdzie ona jest? – Lorenzo podchodzi do mnie. Jest wściekły i nie winie go za to, ale to nie jego sprawa.

- Tam, gdzie nikogo nie skrzywdzi – oznajmiam.

- Dlaczego miałaby kogoś skrzywdzić? – pyta.

- Daj spokój. – odzywa się niezwykle opanowanym głosem Luciano. – Skoro mówi, że mamy o niej nie rozmawiać to nie będziemy.

- Dlaczego stajesz po jego stronie? – napada na niego.

- Bo mieliśmy się tylko dowiedzieć czy na prawdę żyje a nie gdzie jest? – odpowiada wzruszając ramionami, ale jego zaciśnięte w pieści ręce i całe ciało mówią mi coś zupełnie innego.

- Ale ja chcę się z nią spotkać – Lorezno nie daje za wygraną.

- Ale ja nie chcę – wydziera się na niego z mordem w oczach.

Wtedy to do mnie dociera. Tyle kłamstw, ukrywania i szantażu a ona to pamięta. Pamięta jaka była, jak się zachowywała i co im robiła. Wszystko co robiłem, żeby ich chronić i wymazać złe wspomnienia idą się pierzyć.

- Ty wiesz – mówię zszokowany. Moje ciało i umysł nie mogą tego pojąć. Byli tacy mali i myślałem, że o tym zapomną, ale najwyraźniej nie pomyślałem o tym, że obaj są różni i inaczej patrzą na świat. Luciano był bardziej zamknięty w sobie, ale od małego analizował każdą sytuację kilka razy i jego umysł pracował inaczej.

- O czym? – pyta Lorezno ściągając brwi nie rozumiejąc o czym mówię. Patrzy na nas obu z ciekawością.

- O tym jaka naprawdę była – widzę jak wiele kosztuje go to, żeby cokolwiek powiedzieć bratu. Luciano zatrzymałby to w sobie na zawsze, ale prawda o matce pokrzyżowała jego plany. Za wszelką cenę chciał chronić brata, ale nie może tego robić, gdy on zadaje pytania. – Nie była dobrą matką. Pamiętam, jak denerwowała się za każdym razem jak coś zrobiliśmy źle. Jak biła nas, bo bawiliśmy się w domu, czy jak przeszkadzaliśmy jej w oglądaniu magazynów.

- Jak to? – Lorezno opada na kanapę zaskoczony tym o usłyszał. – Nie pamiętam tego.

- Nie wiem, dlaczego ja to pamiętam, ale z czasem zrozumiałem, że jej śmierć to coś dobrego co mogło nas spotkać – wyznaje zawstydzony.

- To prawda? – Lorezno próbuję zobaczyć w mojej twarzy kłamstwo swojego brata.

- To prawda, dlatego musiała zniknąć – mówię martwym głosem. – Nie mogłem pozwolić, żeby was krzywdziła.

- Dlaczego więc wujek Christopher wysłał po nią Aidena i Simona? – dopytuję.

Kręcę głową nie mogąc im tego powiedzieć. Od bicia dzieci do zabójstwa jest bardzo długa droga i lepiej, żeby pamiętali ją jak złą matkę a nie kobietę, która zabiła im babkę.

- Chociaż raz powiedz prawdę? – prosi mnie nawet wręcz błaga.

- Nikt nie może się o tym dowiedzieć. – oświadczam. – A zwłaszcza dziadek, bo to go załamie.

Powiem im choć wcale tego nie chcę. Okłamywałem ich całe życie więc ten jeden jedyny raz wyznam prawdę. Może ich to zmienić i mogą inaczej patrzeć na pewne sprawy ale tak trzeba.

- To znaczy?

- Amara kilka tygodni temu znalazła notatnik waszej babci w którym opisywała swoje życie. Kilka wpisów przykuło jej uwagę i dlatego pokazała je mnie. Jak wiecie wasza babcia zmarła kilka tygodni przed tym jak upozorowałem śmierć waszej matki. Najgorsze jest to, że z pamiętnika wynika, że to wasza matka ją zabiła.

Cisza jaka zapanowała po moich słowach jest jak uderzenie ich prosto w serce. Widać, jak przetwarzają moje słowa, jak wszystkie emocje pojawiają się na ich twarzach.

- Ale przecież babcia zmarła na zawał – protestuje na moje słowa Luciano.

- Taka jest oficjalna wersja, ale wyniki sekcji nie kłamią. Ktoś ją otruł i to tak że prawie byśmy się nie zorientowali, gdyby to że Christopher chciał się upewnić czy to zawał. Myślał raczej, że była chora, ale nie spodziewaliśmy się czegoś takiego. – wspomnienie są tak bolesne, że ciężko jest mi do nich wracać.

Swoją matkę pamiętałem zawsze jako uśmiechniętą, szczerą i szczęśliwą kobietę. Potrafiła cieszyć się z każdej rzeczy nawet tak błahej jak wspólne śniadanie z rodziną. To od niej zaczęła się tradycja wspólnych posiłków. Kiedy zmarła – tak myśleliśmy w tamtym czasie – nie mogłem uwierzyć jak spokojna była. Wyglądała jakby spała. Nie sprawiło to jednak, że się zmieniła. Piękna była zawsze i taka pozostanie w mojej pamięci.

- Dziadek o tym nie wie prawda? – pyta zdziwiony Lorenzo. – Okłamywanie go tylko doprowadzi do tego, że będzie gorzej.

- Nie bo to by go zabiło – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Własna synowa zabiła jego żonę. A teraz jego syn kłamał mu w żywe oczy o śmierci swojej. Jak myślicie co wtedy zrobi?

Szyderczy śmiech wydobywa się ze mnie po czym cichnie. To moja pokuta za to, że trzymałem się swego i za wszelką cenę chciałem wziąć ją za żonę. Jednak nie mogę tego żałować, bo mam dwóch synów, których kocham nad życie.

- Wiec co teraz?

- Teraz czekam aż ją przywiozą i wyzna nam prawdę. Dlaczego to zrobiła, a jeśli nie to osobiście to z niej wydobędę nawet jeśli będę musiał ja zabić. – to moje postawienie i mam zamiar go dotrzymać. Nic mnie przed tym nie powstrzyma.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro