Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Kochani wrzuciłam rozdział na szybko więc nie jestem pewna czy nie zrobiłam jakichś błędów. Jakby co to piszcie a ja zabieram się za pisanie kolejnej książki, żeby ją wam przedstawić w grudniu :)


Luna

20 lat

- Pani Torrino – w drzwiach do salonu stoi mój ochroniarz Antonio. Mężczyzna po trzydziestce w wieku mojego męża, który chroni mnie, odkąd weszłam do tej rodziny.

Z początku czułam się nieswojo, kiedy chodził za mną wszędzie jak cień, ale po kilku tygodniach się przyzwyczaiłam. Zrozumiałam też, że moja pozycja się zmieniła więc i zmiany były konieczne. Wszystko po to by zapewnić mi bezpieczeństwo – jak to mawiał czasami mój teść. Tyczyło się to też namówienia mojego męża na zakup nowego samochodu, który podobno był bezpieczniejszy a także zainstalowanie nowocześniejszych kamer.

- Tak? – pytam kładąc książkę na stoliku.

- Telefon ze szkoły Luciano i Lorenzo. – mówi trochę niepewnie. - Nie możemy namierzyć szefa a podobno to ważne.

- Daj – wyciągam rękę, dobieram od niego telefon i przykładam do ucha.

Kiedy usłyszałam, że dzwoni dyrektorka szkoły, w której uczą się chłopcy nie spodziewałam się, że usłyszę do niej, że pobili się z kolegami. Od razu powiedziałam, że przyjadę i porozmawiam o tym co się wydarzyło.

- Jedziemy do szkoły – Antonio kiwa głową i wychodzi przygotować samochód.

W tym czasie wchodzę na górę po swoją torebkę i telefon, w razie, gdyby ktoś chciałby ze mną rozmawiać. Przekraczam próg sypialni, ale wtedy zatrzymuję się w miejscu.

To mój dom od roku a wcale się tak nie czuję. Cassian zmienił się od czasu naszego ślubu od razu po nocy poślubnej. Był w stosunku do mnie nieczuły i niegrzeczny. Po czasie zrozumiałam, że chodziło mu wyłącznie o to, żeby skonsumować nasz związek. Poza tym nie starał się mnie dotknąć, chyba że kłóciliśmy się o coś a wtedy nasze temperamenty dały o sobie znać i kończyło się to w łóżku.

Poza tym nawet ze sobą nie rozmawialiśmy, chyba że chodziło o jakieś spotkanie albo przyjęcie, na którym mieliśmy być. Czasami nie wracał na noc co dało mi do myślenia, ale nie miałam dowodów, że mnie zdradza. Nie widziałam żadnych ukradkowych telefonów, wiadomości czy znaków na jego ubraniach. Bolało mnie to, bo moja miłość zamiast maleć stale rosła. Chciałam przestać go kochać, ale nie mogłam, tak było i tak miało zostać już zawsze.

W drodze do szkoły bałam się, że chłopcom stało się coś poważniejszego niż tylko potłuczenia jak to powiedziała dyrektorka. Coraz częściej im się to zdarzało i nie mogłam nic z tym zrobić. To był wynik tego, że są już członkami famiglii i ten świat ich wciągnął. Chciałam tylko żeby bardziej na siebie uważali.

Po dojechaniu na miejsce i wyjściu z samochodu od razu kieruję się do gabinetu dyrektorki. Moje szpilki uderzają o szkolny korytarz a dzieciaki przypatrują mi się z zaciekawieniem. Nic dziwnego. Nasza rodzina wzbudzała w ludziach takie reakcję, a że to były tylko dzieci to nie wiedziały co tak naprawdę znaczy żyć w mafii. Myślały, że to dobra zabawa, ale to tylko pozory.

To ciągła walka o przetrwanie. Jak ktoś z jednej strony cię nie zdradzi to z drugiej strony ktoś próbuję cię zabić. Nie każdy potrafi się dostosować, ale ja miałam szczęście. Urodziłam się w tym świecie i od małego byłam uczona jako sobie w nim radzić. Nie zawsze było łatwo, ale parłam do przodu, ile sił. Może dlatego teraz jestem zaparta w swoich działaniach.

Kieruję się do gabinetu dyrektorki. Wychodzę zza rogu czując drepczącego mi po piętach Antonia. W oddali widzę ich siedzących na krzesłach tuż obok drzwi. Kłócą się zawzięcie odwróceni do siebie, ale kiedy słyszą moje kroki odwracają się w moją stronę.

- Jezu – ręce opadają mi do samej podłogi z zawodu. Tylko siniaki mówiła. Co za menda z tej baby. Oko Lorenzo nie wygląda za dobrze a rozwalona warga Luciano wymaga zszycia. Poza tym kilka zadrapań na głowie, rękach i siniaków po bójce.

- Cześć mateczko – Lorenzo próbuję się uśmiechnąć, ale przez to krzywi się z bólu i łapie za brzuch.

Podchodzę do nich i pierwsze co robię to oglądam jednego a potem drugiego nie przestając pytać, czy boli. Nie są z tego zadowoleni, ale muszę się upewnić czy nie potrzebują pomocy lekarza.

- Pani Torrino cieszę się, że pani przyjechała. Zapraszam do gabinetu – wita się ze mną stojąc w otwartych drzwiach. Zaprasza mnie gestem dłoni i znika w środku.

- Zaraz wracam – mówię do nich i wchodzę za nią zamykając za sobą drzwi.

Przypomina mi to czasy szkolne, kiedy sama kilka razy wylądowałam u dyrektora, ale tylko dlatego że komuś zachciało się mnie macać. Ojciec oczywiście był wściekły na kobietę jednak potem na mnie nawrzeszczał, że powinnam być mądrzejsza i nie odpowiadać na takie prowokację.

Siadam naprzeciwko kobiety, która przygląda mi się mrużąc oczy. Rozmowa nie będzie przyjemna. To jedna z tych osób, które chcą zrobić porządek w szkole i wykluczyć z nauki dzieci z rodzin mafijnych jednak sama dobrze wiem, że nikt tak na prawdę nie jest do końca czysty. Zawsze coś się do nas przyklei i ciągnie przez całe życie.

- Wie pani, że to nie pierwszy raz, kiedy chłopcy wdają się w bójkę. – kładzie ręce na biurku. – Po raz kolejny doprowadzają do bójki a rodzice niektórych dzieci zastanawiają się czy nie przenieść je do innej szkoły.

- Niech mi pani powie co z tamtymi chłopcami. Z tego co wiem było ich pięciu a moich synów tylko dwóch. – rozsiadam się na krześle. Po jej minie widzę, że nie spodziewała się po mnie, że o tym wiem. Oczywiście że wiem, bo od razu kazałam to sprawdzić. I jakie było moje zaskoczenie czego się dowiedziałam.

- To chłopcy z dobrych domów... - tłumaczy się nieporadnie.

- A moi nie są z dobrego domu – prowokuję ją.

- Nie to chciałam powiedzieć – protestuje zdenerwowana.

- W takim razie co miała pani na myśli?

- Chodziło mi o to, że ci chłopcy nie wdają się tak po prostu w bójki – stara się załagodzić sytuację.

Rozumiem, że nie jest zadowolona, że Luciano i Lorenzo chodzą do tej szkoły, ale zapomniała o jednej ważnej rzeczy. Pieniądze jakie miesięcznie płaci Cassian nie są małe i dobrze o tym wie. Tak samo o tym, że jeśli będą sprawiać problemy mogą zostać z niej wydaleni i w ramach rekompensaty mój mąż będzie musiał zapłacić za cały rok jaki mieliby spędzić w tej szkole.

- A nie było tak że to moi synowie zostali zaatakowani i tylko się bronili. – podnoszę głos. – A czy jeden z uczestników bójki nie jest pani synem? – nie mogłam się powstrzymać, żeby tego nie powiedzieć.

- Skąd... - łapie się za szyję i łapczywie chwyta powietrze.

- Ja wiem wszystko. A teraz zrobimy tak. Zapomnimy o całej sytuacji i rozejdziemy zapominając o całej sytuacji – posyłam jej anielski uśmiech.

Podnoszę się ze swojego miejsca i chwytam do ręki torebkę. Czuję jak telefon wibruję w niej jak oszalały, ale to może poczekać.

- Nie mogę tego tak zostawić. Ci chłopcy są niebezpieczni – skrzeczy na cały gabinet.

- Zostawi to pani tak bo wie, że nie skończy się to dobrze, ale dla pani syna nie dla nich. – pokazuję przez szybę chłopców, którzy jak małe dzieci patrzą na toczącą się w gabinecie rozmowę.

- Jest pani bezczelna.

- A żeby pani wiedziała. – podchodzę do niej i pochylam się nad biurkiem łapiąc ją za włosy. – Uważaj z kim zadzierasz suko, bo dla swoich synów zrobię wszystko. – syczę rozwścieczona nie mogąc się opanować. Jeszcze chwila a wytargam ją za włosy zza tego biurka. Czuję na nadgarstku jak jej palce zaciskają się na nim a paznokcie wbijają w skórę. Znoszę ten ból dla czegoś więcej. Dla swoich dzieci.

Jeśli myślała, że zdoła mnie pokonać to jeszcze mnie nie poznała. Rodzina jest dla mnie wszystkim, bo oni wspierali mnie w każdej sytuacji. Nawet kiedy się pochorowałam na grypę zostawiali dla mnie prezenty i jedzenie – a nawet ich o to nie prosiłam.

Puszczam jej włosy i opuszczam gabinet zadowolona z jej wstrząśniętej miny. Trzaskam drzwiami a w głowie mam ochotę strzelić jej prosto między oczy.

- Wracamy do domu – podchodzę do nich.

- A nasza kartoteka?

- Jaka kartoteka? – udaję głupią i wzruszam ramionami.

- Dzięki - mówi Lorenzo i posyła mi uśmiech razem z bratem.

- Ale musimy porozmawiać, bo tak dalej być nie może – oświadczam stanowczo.

W trójkę wychodzimy ze szkoły, gdzie podbiegają do nich ich koledzy i cieszą się, kiedy ich widzą. Może i mają piętnaście lat, ale to nadal dzieci. Kiedy są w szkole mogą być normalni jednak, kiedy wracają do domu to zupełnie inna sprawa.

- Chodź Antonio dajmy im chwilkę – mrugam do niego i wsiadam do samochodu czekając na chłopców.

Daje im tyle czasu, ile potrzebują.

***

- W tył zwrot – nawet się nie odwracam tylko wchodzę do salonu. Za sobą słyszę ciche przekleństwa, ale udaję, że ich nie słyszę. Jak tylko podjechaliśmy pod dom od razu chcieli uciec, ale nie są na tyle głupi, żeby się zwinąć. Poprzednim razem jak tak zrobili wpadłam do ich pokoi i zrobiłam tam istny Armagedon. Od tej pory nie wpuszczają mnie do nich, ale przynajmniej słuchają.

Czekam na nich przy sofie i głową pokazuję im, że mają usiąść. Nie mają wyjścia i robią co im każę, ale unikają mojego wzroku. Są zawstydzeni i bardzo dobrze. Obroniłam ich, bo tak powinnam postąpić, ale to nie znaczy, że powinni zniżać się do poziomu swoich przeciwników. Powinni pokazać, że są ponad to, ale czego ja wymagać od chłopców wkraczających w dobrostanie ogarniętych testosteronem.

- Mów co masz mówić żebyśmy mogli iść do siebie – mamrocze Luciano, kiedy stoję tylko na nich patrząc.

- Myślisz, że tu chodzi tylko o to żebym wam nagadała. – wybucham wściekła. – Mogło się coś wam stać. Ich pięciu a was dwóch.

- Daliśmy radę – cieszy się Lorenzo.

- Z czego się tak cieszysz. Z podbitego oka i rozciętej wargi. – nie przestaję na nich krzyczeć.

- Wyluzuj.

- Wyluzuj – parskam udając śmiech. Siadam na stoliku przed nimi tak żeby mnie widzieli i dotykam dłońmi ich twarzy. – Tu chodzi o wasze życie, które jest zbyt cenne, żeby je stracić.

- Rozumiemy – łapią moje dłonie w swoje.

- Następnym razem nauczcie się czegoś co wam pomoże, żeby nie wyglądać tak jak teraz – mówię już na spokojnie. Nie umiem się na nich długo gniewać. Te ich niewinne oczy i bezczelne uśmiechy kiedyś sprowadzą na nich kłopoty.

Prze ten rok wyrośli i dojrzeli, ale dla mnie zawsze będę moimi dziećmi - i choć nie łączą nas więzy krwi dla mnie nie ma to znaczenia. Przywiązałam się do nich a oni do mnie. Lorenzo był bardziej otwarty na nawiązanie ze mną relacji, ale kiedy on mi zaufał tak samo zrobił jego brat. Mogłam na nich polegać a oni na mnie. Tak właśnie wyglądała nasza relacja.

- Lorenzo, Luciano na górę – w drzwiach stoi Cassian z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

Bez protestu wykonują jego polecenie, ale patrzą na mnie zmartwieni, dlatego posyłam im uspokajający uśmiech. Cassian nigdy mnie nie uderzył, ale za każdym razem krzyczał co przypominało mi o ojcu – przyzwyczaiłam się do tego, bo od razu mu przechodziło. Łatwo wybuchał i szybko się uspokajał.

Gdy drzwi się za nimi zamykają mój mąż do razu zajmuje ich miejsce.

- Dlaczego rozmawiałaś z dyrektorką?

- Antonio nie mógł się z tobą skontaktować więc pojechałam zamiast ciebie – wzruszam bezradnie ramionami.

- Tak po prostu sobie pojechałaś. – skanduję mnie wzrokiem.

- A co miałam zrobić? Myślałam, że coś się im stało. Nie mogłam ich tak zostawić. Widziałeś, jak wyglądają – mój podniesiony głos niesie się po pomieszczeniu.

- To żołnierze – stwierdza.

- To dzieci.

- Ale nie twoje więc więcej się nie wtrącaj do nie swoich spraw. – podnosi się i chce wyjść, ale mu na to nie pozwalam.

- Może ich nie urodziłam, ale staram się być ich matką. Czy to nic nie znaczy? – pytam błagalnie. Chcę, żeby powiedział, że znaczy. Że to jak ich traktuje ma znaczenie.

- To nie twoje dzieci więc nie będziesz ich pouczać. – za każdym razem mi to przypomina i boli mnie to tak samo.

- Wiesz, że zawsze pragnęłam dzieci – mówię cicho.

- Już ci powiedziałem, że mam już synów i nie potrzebuję nikogo więcej.

- Też mam prawo decydować o naszym życiu.

- Nie masz – ignoruje mnie i kieruję się do drzwi.

- Jeśli nie ty to ktoś inny mi je da. – słowa padające z moich ust są jak obietnica niesiona na wietrze.

To zatrzymuje go w miejscu. Powoli odwraca się do mnie i w kilku krokach jest już przy mnie. Z ręką na moim podbródku. W oczach widzę czystą wściekłość.

- Jeśli ktoś cię dotknie to zabiję i jego ci ciebie. Nikt nie ma prawa cię tknąć. Należysz tylko do mnie – mówi mrocznym i głęboki tonem przerażając mnie do głębi.

- Czy to działa w dwie strony? – pytam zaczepnie nie bojąc się go ani trochę.

- Nie bo ja mogę cię zdradzać, ile chcę i nic mi nie zrobisz – muska ustami mój policzek.

Jakiś przełącznik w moim ciele sprawia, że tracę nad nim kontrolę i uderzam go dłonią w twarz. Czuję, jak ręka pali mnie żywym ogniem, ale nie daję tego po sobie znać. Patrzę wprost w jego oczy, w których widzę niedowierzanie. Zapewne się tego nie spodziewał, ale jego sowa podziałały na mnie jak zapalnik.

- Nie powinnaś tego robić – mruczy mi do ucha pochylając się nade mną a wtedy przez całe moje ciało przechodzą ciarki.

Łapie mnie w pasie a ja oplatam go nogami w pasie. Nie mogę oprzeć się jego dotykowi choć wiem, że za chwilę obdarzy nim kogoś innego. Łączymy nasze wargi w pocałunku pożerając się nawzajem. Języki liżą się i pieszczą łącząc swoje śliny. Pożądanie sprawia, że ledwo udaje mu się oprzeć mnie o ścianę.

Zrywa ze mnie majtki i chowa podartą koronkę do kieszeni spodni. Nie wiem co z nimi robi, ale to któryś raz z kolei, kiedy mi je zabrał. Może to jego fetysz, który lubi, ale mnie to podnieca. Świadomość tego, że kiedy nie ma mnie przy nim on wdycha mój zapach i zaciąga się nim jak narkotykiem.

- Twoje prowokacje tylko mnie pobudzają – dyszy w moje usta. Pomagając sobie ręką zdejmuję pasek z jego spodni, odpinam rozporek i wyciągam zza nich jego członek. Dłonią pieszczę go i ściskam wyduszając z niego ryk podniecenia.

Czuję, jak sztywnieje w mojej dłoni co jeszcze bardziej mnie pobudza. Poruszam dłonią w górę i w dół a w tym czasie jego palce pieszczą moją łechtaczkę okrężnymi ruchami.

Odtrąca moją dłoń i wbija się we mnie rozciągając do granic możliwości a moje ścianki zaciskają się na nim.

- Cassian – jęczę z przyjemności i bólu jednocześnie.

Porusza się we mnie szybko i sprawnie. Nasze ciała obijają się o siebie a jęki przyjemności wypełniają pomieszczenie. Jeśli ktoś stałby za drzwiami słyszałby wszystko co się tu dzieję i to sprawia, że jeszcze bardziej się podniecam. Ściskam w dłoniach jego marynarkę.

Całe moje ciało trawi ogień, który ukoić może tylko on. Moje jęki muszą go zachęcać, bo mocniej ściska moje biodra i raz za razem nabija mnie na siebie. Szepczę w moje ucho sprośne rzeczy, które nakręcają mnie do granic możliwości. Dotykam jego ramion by zaraz złapać jego włosy między palcami. Ściskam je w rytm jego pchnięć.

- Dojdź dla mnie – przygryza moje ramię. Dłonią zatacza kółka na łechtaczce potęgując doznania.

- Tak – jęczę, kiedy orgazm wypełnia moje ciało odłączając mi racjonalne myślenie. Równomierne skurcze mojej pochwy doprowadzają go na szczyt zaraz po mnie.

Oddycha szybko opierając głowę o moją szyję. Po chwili wychodzi z mojego ciała i stawia mnie na nogi, które trzęsą się, ale udaje mi się na nich ustać.

Zapina rozporek i pasek przyglądając mi się badawczo.

- Nie wtrącaj się więcej w nie swoje sprawy żono – rzuca mi prosto w twarz te słowa i wychodzi. Zostawia mnie samą i rozdygotaną po wcześniejszym stosunku.

Nasze zbliżenia właśnie tak wyglądają. Wybuchają z pełną mocą by po chwili wygasnąć jak wulkan, który jest uśpiony i czeka na swoje pięć minut. Chciałam od niego czegoś więcej, ale on nie mógł mi tego dać. Nie miałam odwagi, żeby wziąć to sama, ale kiedyś to zrobię.

Cassian

Rok po ślubie a ona działa na mnie jak płachta na byka. Seks był dobry, mógłbym powiedzieć, że z Andreą nigdy tak się nie czułem jednak z żoną nie mogłem pieprzyć się tak jak z nią. Potrzebowałem kontroli nad sytuacją. Lubiłem wiązanie, dominacje nad kobietą i uległość. Z Andreą miałem to wszystko a z żoną niesamowity seks po złości.

Kiedy zaczęła temat dzieci od razu jej powiedziałem, że nie ma takiej opcji. Nie chciałem więcej dzieci i tak miało zostać. Miałem swoich dziedziców, którzy po mojej śmierci zajmą moje miejsce.

Luna za bardzo się rządziła. Miała być tylko na pokazać a pokazała pazurki. Miałem mieć uległą i posłuszną żonę a miałem kociaka z pazurami. Przychodziły mi na myśli zbereźne rzeczy z nią – chciałem zobaczyć ją związaną i zdaną na moją łaskę. Jej idealne ciało, które reagowałoby na mój dotyk. Obiecałem sobie, że kiedyś zobaczę ją pod sobą jak wbijając się w nią uderzam ją w pośladki a moje dłonie zostawiają na niej cudowny czerwony ślad. Na samą myśl robiłem się twardy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro