Rozdział 18
Luna
Mijała trzecia godzina pełna bólu, cierpienia i skurczy które co chwilę rozrywają moje ciało na pół. W tych krótkich chwilach pomiędzy nimi wraca do mnie moment, w którym Cassian powiedział mi, że nasz syn nie przeżył. Wtedy moje ciało przeszywa inny rodzaj bólu taki którego nie życzyłabym żadnej matce. Straciłam swojego synka i nikt mi go mnie wróci.
To koszmar, z którego chciałabym się obudzić, ale to po prostu prawda. Nie ważne jak bardzo bym chciała nie mogę cofnąć czasu i spróbować go ocalić. Wiem tylko jedno – gdybym miała wehikuł czasu zrobiłabym wszystko, żeby oboje przeżyli nawet jeśli oznaczałoby to, że ja miałabym to życie stracić.
- Mamy pełne rozwarcie – oświadcza lekarz. – Kiedy powiem musi pani przeć.
Kiwam głową i wsłuchuję się w jego polecenia. Kiedy mówi, że mam przeć robię to z całych sił raz za razem. Moje ciało nie jest na to przygotowane, dlatego ogromny ból w dole brzucha rozrywa moje ciało. Nawet wtedy nie przestaję jakby od tego miało zależeć moje życie.
- Świetnie ci idzie – Cassian ociera mi pot z czoła mokrym i zimnym ręcznikiem, który daje mi chwilową ulgę. Trzyma mnie cały czas za rękę nie zająkując się o tym, że miażdżę ją w swoim uścisku.
- Zamknij się – wydzieram się, kiedy kolejny skurcz wstrząsa moim ciałem.
- Przyj – słyszę jak przez mgłę rozkaz lekarza. Zapieram się jak najmocniej i robię co mówi. Wkładam w to wszystkie swoje siły, których ubywa mi z każdą chwilą.
Czuję jak ostatnie parcie wypycha ze mnie dziecko a ja opadam zdyszana na poduszkę. Jestem ogromie zmęczona i jedyne o czym myślę o zaśnięcie i obudzenie się za kilka dni. Boli mnie dosłownie wszystko począwszy od palcy u nóg a skończywszy na włosach – a nawet nie wiedziałam, że mogą boleć.
Płacz dziecka rozrywa powietrze sprawiając, że moje serce rośnie z każdą chwilą. Chcę się cieszyć, ale coś mi w tym przeszkadza. Delikatnie ukłucie w sercu przypominające mi o synku.
- Spójrz na nią – zachwycony głos Cassiana sprawia, że nie mogę się powstrzymać. Na rękach trzyma naszą córkę wierzgającą rączkami i nóżkami w każdą stronę.
Jest taka maleńka i krucha w jego ramionach. Jej oliwkowa skóra jest tak bardzo podobna do mojej, że nie mogę się oprzeć i dotykam jej maleńkich paluszków u nogi. Jakby mnie wyczuła, bo odwraca głowę w moją stronę i otwiera oczka. Piękne czekoladowe oczy patrzą na mnie z zainteresowaniem i zaciekawieniem. Jest tak podobna do Cassiana, że tylko głupi nie zauważyłby podobieństwa.
- Jest piękna – mówię zachrypniętym od krzyku głosem.
- Jest idealna – szepczę do mnie jakby nie chciał jej wystraszyć czym jeszcze bardziej mnie rozczula.
Nasza bańka szczęścia rozbija się, kiedy czuję kolejny skurcz w podbrzuszu. Tym razem jest inaczej, bardziej to przeżywam. Każdy kolejny skurcz rozrywa moje serce na kawałki wiedząc, że nie zobaczę tych samych czekoladowych oczu jak u mojej małej dziewczynki. Prę jak najmocniej łkając, bo czuję jak coraz bardziej oddalam się od mojego synka. Po kilku minutach czuję, jak wychodzi z mojego ciała.
Nie wiem na co czekałam. Może na to, że zobaczę uśmiech Cassiana albo na płacz mojego syna jednak nic takiego nie następuję. Głucha cisza wypełnia salę a powietrze stało się duszne od naszego smutku a także lekarza i pielęgniarek, które pomagały odebrać poród.
- Chcę go zobaczyć – mówię pomiędzy łkaniem.
- Luno – słyszę cierpienie w głosie mojego męża. Widzę, jak wymieniają spojrzenia z lekarzem, który nie wie co ma zrobić.
- MUSZĘ. GO. ZOBACZYĆ. – artykułuję każde słowa nie pozwalając mu się od tego odwieść.
- Dobrze. – całuje mnie szybko w rękę i kiwa na pielęgniarkę.
Podaje mi go z niebieskim kocyku, który zabrałam z domu posyłając mi współczujące spojrzenie. Odchylam przykrycie i spoglądam na niego. Jego oczy są zamknięte - wygląda jakby spał z rączkami przy twarzy, ale wiem, że nic takiego się nie zdarzy.
Dotykam jego rączek, czoła, twarzy, noska i maleńkich usteczek tak idealnych wprost nie do opisania. Przykładam usta do jego czułka i składam na nim delikatny pocałunek wdychając zapach jego skóry. Chcę go zapamiętać na zawsze.
Moje łzy skapują na jego twarz, ale nie przejmuję się tym. Muszę poradzić sobie z jego stratą i przytulenie go a także wzięcie w ramiona wiele dla mnie znaczy.
- Musimy go zabrać – podchodzi do mnie pielęgniarka.
- Nie – przyciągam go do siebie. – Jeszcze nie jestem gotowa.
Szukam wsparcia w Cassianie który unika mojego wzroku. Nawet na niego nie spojrzał, nie zobaczył jaki jest śliczny. Nie wie jakie to dla mnie trudne a zostawia mnie z tym samą. Unikając wzroku kogokolwiek oddaje moje dziecko.
Kiedy go zabierała serce omal nie wyrwało mi się z piersi. Zobojętniałam na wszytko co się wokół mnie dzieje nawet na płacz mojej córki.
- Chcesz ją potrzymać? – Cassian z małą na rękach podchodzi do mnie.
- Zabierz ją – mówię wypranym z emocji głosem.
- Co?
- Zabierz ją i wynoś się – krzyczę na niego nie przejmując się tym, że mogę ją wystraszyć.
Zatrzymuje się w miejscu i patrzy na mnie jakby mnie nie znał. Gardzę nim za to, że pozwolił go zabrać. Nie byłam na to gotowa a on chce żebym wzięła ją na ręce. Nie mogę i nie chcę tego robić.
Kiedy nie spełnia mojego żądania nie przejmując się rwaniem w dole brzucha odwracam się do niego plecami. Zatykam rękami uszy i nie zawracam uwagi na wrzaski mojej córki.
***
Przeleżałam tak kilka godzin budząc się i zasypiając co jakiś czas. Obudziłam się w mroku a z okna sączyło się światło księżyca. Rozejrzałam się po pokoju a mój wzrok przykuł Cassian zwinięty na krześle i trzymający rękę na łóżeczku, w którym leżała moja córka.
Jest zaledwie na wyciągniecie ręki tak że gdybym usiadła mogłabym ją dotknąć. Nie robię tego a obserwuję, jak jest spokojna. Jej miarowy oddech mnie uspokaja i dociera do mnie, że tego się bałam. Tego, że gdy wezmę ją na ręce odejdzie tak samo jak jej brat, którego nigdy nie poznała.
Kiedy cicho kwili zaczynam się denerwować. Kręci się we wszystkie strony a moje ręce jakby żyły własnym życiem. Dotykam jej i biorę w ramiona a ona momentalnie się uspokaja i spogląda na mnie zaciekawiona. W buzi miętoli swoją piąstkę a do mnie dociera, że nawet jej nie nakarmiłam.
Pomagając sobie jedną ręką wyswobadzam pierś z koszuli, odsuwam jej rączkę spod buzi i przystawiam sutek czekając na jej reakcję. Od razu zaczyna ssać i łapie mnie rączką powyżej sutka jakbym miała jej go odebrać.
Uśmiecham się nieznacznie i rozczulam nad nią, kiedy pije mleko. Była głodna o wiele bardziej a ja jej tego odmawiałam. Byłam samolubna i myślałam tylko o sobie. Straciłam dziecko, ale zapomniałam, że mam jeszcze jedno które sobie beze mnie nie poradzi.
Dla niej muszę być silna i stawiać krok za krokiem nawet jeśli mam ochotę zakopać się w łóżku i nie wychodzić. Kołyszę ją w swoich ramionach nawet wtedy, kiedy słyszę poruszenie obok. Czuję na sobie jego wzrok i to jak bardzo stara się nie odezwać. Dla niego to też nie jest łatwe, ale on w przeciwieństwie ode mnie jest o wiele silniejszy. Na nim chcę się móc oprzeć, kiedy nie daję już rady, ale przez to zrzuciłabym na niego wielki ciężar, którego nie mógłby udźwignąć.
- Przepraszam – mówi skruszony.
- Za co? – pomyślałabym prędzej powie, że jestem złą matką a nie że mnie przeprosi.
- Nie dałem ci czasu żebyś się z nim pożegnała. Jesteś o wiele silniejsza niż ja, bo wzięłaś go w ramiona i przytlałaś a ja nie byłem w stanie nawet na niego spojrzeć.
- To... - podnosi rękę przez co zamilkam.
- Daj mi skończyć. – przerywa chcąc zebrać myśli. – Nie byłem w stanie na niego spojrzeć, bo gdybym to zrobił nie mógłbym dać mu odejść.
Byłam tak zapatrzona w swoje cierpienie, że nie pomyślałam jak on się z tym czuje. Widzę, jak go to męczy i jak cierpi po jego stracie, ale trzymał się, bo ja się załamałam. Musiał zająć się naszą córeczką, która miała się dobrze, ale brakowało jej mnie.
- Ja też przepraszam – mówię. Gładzę małą po główce. – Teraz kiedy ją mam jest trochę łatwiej, ale nie zapomnę o nim i o tym dniu.
- Ja też o nim nie zapomnę tak samo jak cała nasza rodzina. – patrząc mi prosto w oczy składa mi obietnicę.
Mała kręci się w moich ramionach i wypuszcza sutek z ust. Przykrywam się koszulą, układam ją na swoim barku i popłakuję po plecach, żeby jej się dobiło.
- Wybrałam już dla nich imiona – uśmiecham się lekko na to wspomnienie.
Nie mogłam się zdecydować i myślałam, że nie zdążę do porodu. Co chwilę zmieniałam je, bo każde mi się podobało i każde coś oznaczało. W końcu podjęłam decyzję, ale życie chciało inaczej.
- Powiesz mi? – pyta cicho jakby jednocześnie chciał i nie chciał go poznać.
- Alessio – mówię. – Tylko takie imię wydawało mi się właściwe, ale jak widać to było za mało.
Znowu się rozklejam u obiecałam sobie, że tego nie zrobię. Szybko ocieram kąciki oczu i posyłam mu pokrzepiający uśmiech. Kiedy słyszę jak małej się odbiło układam ją w swoich ramionach. Nie chcę jej odkładać, bo za bardzo jest mi przy niej dobrze.
- Tata na pewno by się ucieszył.
- Wiem i dlatego chciałam dać swojemu synowi na imię po mężczyźnie, który był dla mnie jak prawdziwy tata a nie ojciec, który mnie wychował.
- A dla małej wymyśliłaś imię? – pyta.
- Wymyśliłam i na pewno ci się spodoba, ale dowiesz się o nim jutro jak wszyscy przyjdą. Chcę, żeby przy tym byli – chcę im zrobić niespodziankę i mam nadzieję, że się ucieszą.
Oczy same mi się zamykają ledwo kończę mówić jednak ręce są na tyle silne, że nie pozwalają jej się zsunąć. Jest tak samo śpiąca jak ja i ledwo patrzy na oczka.
- Wezmę ją a ty się prześpij – wyciąga do niej ręce a ja odruchowo się odsuwam.
- Przepraszam – kiedy widzę w jego oczach błysk bólu oddaje mu ją.
- Rozumiem - mówi porozumiewawczo.
Odpływając w sen obserwuję, jak układa ją na swoim brzuchu i pozawala spać. Nie chcę jej odłożyć, ale to normalne, bo właśnie został ojcem i to w dodatku córki. To będzie jego księżniczka. Chroniona z każdej strony.
***
- Powiesz w końcu? – Amara niecierpliwi się i spogląda na małą w moich ramionach. Odkąd tylko weszła zachwyca się nią i grucha do niej jakby miała ją zrozumieć.
- Może jutro – macham ręką chcąc ją jeszcze bardziej podenerwować.
Słyszę jęki zawodu z każdej strony a najbardziej zawiedzeni są Luciano i Lorenzo czego bym się nie spodziewała. Odkąd tylko ją zobaczyli od razu się w niej zakochali. Nie mogli się powstrzymać od tego, żeby nie brać jej na ręce. Zauważyłam, jak wymienili między sobą spojrzenia i już wiedziałam, że zrobią wszystko, żeby ją ochronić.
- Antonia – mówię momentalnie ich uciszając.
- Kochanie – ciocia ma łzy w oczach, ale wyziera z nich radość, że moja córka będzie miała na imię tak jak jej mąż.
- Nie mogłam się zdecydować i długo mi to zajęło, ale mam też drugie imię – posyłam im olśniewający uśmiech.
- Znowu będziesz trzymać nas w niepewności więc daj mi ją chociaż potrzymać – Luciano wyciąga do mnie ręce i nie przejmując się moja odmową odbiera mi małą.
- Jesteście nieznośni – pokazuję na nich palcem.
- Ta jasne – macha niedbale i kołyszę w ramionach małą.
- Delilah.
- Co? – mój teść zabiera głos i marszczy brwi.
- Na drugie jej Delilah.
Zrozumienie spływa na niego a po twarzy widzę jak wiele to dla niego znaczy. Nie pokazuje tego po sobie, bo Don nie powinien okazywać słabości, ale samo kiwnięcie głową mi wystarczy. Wiem, że jak wrócimy do domu przytuli mnie i powie jak bardzo cieszy się, że weszłam do jego rodziny. Nie raz tak robił więc nie będę tym zaskoczona.
- Ktoś ma z tym jakiś problem? – pytam zakładając ręce na piersi, kiedy wymienią między sobą zaskoczone spojrzenia.
- Nie tylko nas zaskoczyłaś – sytuację stara się opanować Simon.
- Mam nadzieję – mówię powątpiewając.
Zaskoczyłam ich, ale chciałam połączyć ze sobą dwa imiona osób, które wywarły na naszych życiach wiele dobrego. Wuj Antonio była dla mnie bardzo ważny i traktował mnie jak córkę. Natomiast mama Cassiana wychowała go na człowieka, który nie cofnie się przed niczym chroniąc rodzinę.
Po kilku godzinach wszyscy wychodzą i zostawiają nas samych. Oczywiście Lorenzo i Luciano nie chcieli wyjść i zastrzegli, że zrobią to tylko wtedy, kiedy ja i Antonia zostaniemy wypisane do domu. Na szczęście miałam wrócić do domu wieczorem i niezmiernie się na to cieszyłam, bo jeśli miałabym dłużej przebywać w ich towarzystwie chyba bym ich zabiła.
Cieszy mnie to, że są tacy troskliwi, ale to niemal toksyczne. Jak chce ją przebrać robią to za mnie, jeśli chce ukołysać ją do snu od razu mi ją zabierają i sami to robi. To zaczęło się robić irytujące.
- Daj im czas – Cassian szepczę mi do ucha. – Właśnie dostali siostrę, której tak bardzo chcieli, odkąd mieli po osiem lat.
- Wiem, że się cieszą, ale ja też chcę z nią pobyć – obrażam się.
- Jak tylko wrócimy do domu zamkniemy się w sypialni i nie wpuścimy ich do środka – mruga do mnie żartobliwie.
Jak wrócimy do domu – tego najbardziej się obawiam. Wracając do niego z jednym dzieckiem będzie bardzo trudne. Pokoik dziecięcy został przygotowany dla dwóch osób a nie jednej. Nie wiem czy będę w stanie do niego wejść.
Starałam zachowywać się normalnie w ich towarzystwie. Chciałam być silna, ale myślałam tylko o tym, żeby położyć się w łóżku i zasnąć aż to nie minie. Oszukiwałam samą siebie. Po czymś takim nie da się wrócić do normalności. Strata dziecko to ból, którego nic nie zamaże. Nie ważne jak każdy będzie unikał tego tematu zawsze będzie to do mnie wracać.
- Możemy przenieść łóżeczko do naszej sypialni? – pytam z nadzieją, że się zgodzi. – Nie chce, żeby spała sama.
- Od razu je przeniesiemy – zgadza się.
Wiem, że robi to specjalnie dla mnie.
Cassian
Myśli, że nie zauważyłem, ale nie jest w stanie wejść do pokoiku dla dzieci. Może i się uśmiecha i żartuje, ale i tak widzę smutek czający się w jej oczach.
Dziś nie jest dobry dzień. Nie jest dobry, bo zabieramy do domu Antonię a zostawiamy tu swojego synka. Wszystko już zorganizowałem. Za dwa dni pochowamy go tak jak całą naszą rodzinę. Z szacunkiem, radością i miłością, na którą zasługuję. Pamięć o nim nigdy nie zniknie – zawsze będzie w naszych sercach i wspomnieniach.
Może za kilka lat będziemy o nim wspominać, ale na pewno nie teraz. Rany są za świeże i za bardzo bolą, żeby je teraz rozdrapywać.
Powrót do domu nie jest łatwy ani dla mnie ani dla Luny. Od razu zadzwoniłem do moich ludzi, żeby przenieśli łóżeczko do naszego pokoju a pokoik dzieci zamknęli na klucz. Też nie mogłem na niego patrzeć więc wiem, jak się czuła.
- Gotowa? – pytam, kiedy jest już przebrana i gotowa do wyjścia.
- Zrobisz coś dla mnie? – pyta cicho jakby z rezerwą.
- Co tylko zechcesz – w jej chwili jestem w stanie zrobić dla niej wszystko i nie ważne za jaką cenę.
- Chcę kocyk, w który był zawinięty.
Kiwam głową a w wewnątrz czuję jakbym się rozpadał na kawałki. Wychodzę na zewnątrz i mówię pielęgniarce o co mi chodzi. Bez zbędnych pytań przynosi mi go – nie wiem, jak to zrobiła, ale jestem jej wdzięczny.
Dotykam materiału jakby był najcenniejszym skarbem. Dla innych może to być dziwne, ale dla nas to bardzo wiele. To jedyna rzecz, która została nam po synu i którą chcę dać Lunie, bo ona o niego zadba.
- Dziękuję – mówi, kiedy podaję jej kocyk. Przyciska go do nosa i wdycha jego zapach.
- Wszystko będzie dobrze – biorę ją w ramiona i pocieszam jak tylko mogę.
- Kiedyś na pewno.
Jej słowa sprawiają, że w to wierzę. Nie dziś, ale kiedyś uporamy się ze stratą. W tej chwili musimy dać sobie czas.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro