Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

Cassian

Nie mogłem patrzeć na to jak cierpi. Jej krzyki były tak pełne rozpaczy, że zaalarmowały lekarza, który wpadł do sali i musiał uśpić Lunę. Trzymałem ją w ramionach, bo nie wiedziałem jak inaczej mam jej pomóc.

Oparłem głowę obok jej dłoni. Splotłem swojej palce z jej. Chcę, żeby wiedziała, że jestem cały czas przy niej. Będę tu nawet wtedy jak się obudzi a wspomnienia znowu wezmą górę.

- Tato – ktoś porusza moim ciałem.

- Co się stało? – przecieram oczy.

Zasnąłem i nawet nie wiedziałem, kiedy. Odruchowo mój wzrok podąża się w jej kierunku chcąc się przekonać, że nic jej nie jest. Na szczęście śpi, ale na jej policzkach pozostał mokry ślad łez. Łez, które przelała opłakując naszego syna.

- Lekarz chce z tobą rozmawiać – pokazuję na mężczyznę czającego się na korytarzu. Nie chcę jej zostawiać, nie kiedy nie wiem, kiedy się obudzi. Nie chcę, żeby się bała będąc sama.

- Zostanę z nią – obiecuję Lorenzo. Kiwam głową i wstaję jednak zanim wyjdę pochylam się w jej stronę i składam delikatny pocałunek na jej czole. Poklepując syna po plecach zostawiam go z nią, bo wiem, że będzie bezpieczna.

Wiem, że dla niego to też za wiele. Widzę, jak męczy go to co się stało i nie wiem, jak ma pomóc jednak dla Luny najważniejsze, że rodzina jest przy niej – reszta się nie liczy.

- Rozumiem, że to nie odpowiednia chwila, ale nie możemy czekać - mówi lekarz.

Cała rodzina podnosi się i staje obok mnie wspierając swoją obecnością. Czekali cały czas nie opuszczając szpitala – nawet Christopher, który rządzi całą famiglią i powinien teraz pracować. Rzucili wszystko i przyjechali, bo tylko to się dla nich liczyło – rodzina.

- Niech pan mówi – zachęcam, kiedy milknie w obecności moich bliskich.

- Nie wiemy, kiedy Pana syn umarł, dlatego nie możemy czekać. Może dojść do zakażenia, przez które może być zagrożona także pańska córka. To co teraz powiem może być trudne, ale pańska żona musi urodzić. – mówi ze współczucie i dodaje. - Dzisiaj.

- Chyba pan żartuje – wydziera się Amara.

- Proszę Pani...

- Nie paniuj mi tu teraz. Właśnie dowiedziała się, że straciła dziecko a pan chce jej teraz powiedzieć, że ma je urodzić. – drze się dalej.

- Wiem, że to dla państwa szok, ale musicie myśleć o dziecku, które ma szansę przeżyć – tłumaczy nerwowo. – Możemy zrobić cesarkę, ale dla pana żony najlepiej, gdyby urodziła naturalnie, bo wtedy szybciej dojdzie do siebie.

Mam ochotę powiedzieć, żeby robili cesarkę, ale nie chcę dokładać jej cierpienia. W ten sposób do końca życia będzie miała bliznę przypominającą jej o tym dniu a tego nie chcę. Poród to jedyne rozsądne wyjście, ale mówię to z wielkim bólem.

- Dobrze – przerywam im wymianę zdań.

- Cassian – opieprza mnie. Nie dowierza w to co mówię.

Może to dla niej za dużo, ale ktoś musi podjąć tą decyzję a Luna nie jest w stanie. Nie podejmie jej, bo wiem, że za wszelką cenę będzie chciała odwlec w czasie poród a to jej tylko zaszkodzi.

- Jak to ma wyglądać? – zwracam się do lekarza ignorując moją szwagierkę.

- Podamy jej oksytocynę, która wywoła skurcze i dzięki temu będzie mogła urodzić.

- Niech jej pan ją poda – żądam.

- Pana żona musi zostać o tym poinformowana – protestuję.

- Posłuchaj mnie uważnie. – posyłam mu wściekłe spojrzenie. - Podasz jej lek i powiesz, że to witaminy, a kiedy zacznie rodzić oświadczysz, że wcześniejsze porody też się zdarzają – grożę mu.

- Nie mogę – jąka się nerwowo.

- Możesz i to zrobisz, bo inaczej pożałujesz – cedzę przez zaciśnięte zęby. Żeby mu pokazać, że mówię poważnie odsuwam marynarkę tak żeby zobaczył, że nie rzucam słów na wiatr. Broń przy pasie zawsze działa i tym razem też podziała.

Szuka pomocy u reszty mojej rodziny, ale oni idą za moim przykładem. Po kolei odsłaniają marynarki pokazując broń przypiętą z boku. Głośne przełyka ślinę ze strachu.

- Dobrze – mówi pośpiesznie i odchodzi.

Decyzja, którą podjąłem może sprawić, że Luna już na zawsze mnie znienawidzi jednak, jeśli tylko wyjdzie z tego cało było warto. A to co zrobiłem musi na zawsze pozostać tajemnicą. Kolejne kłamstwo do kolekcji nie zmieni tego kim jestem. Sukinsynem, który zrobi wszystko, żeby była szczęśliwa nawet jeśli oznacza to okłamywanie jej do końca mojego nędznego życia.

- Ona nie może się o tym dowiedzieć – odwracam się do rodziny patrząc na nich i czekając na ich reakcję.

- Ona i tak się dowie – mówi Amara.

- Może, ale jeszcze nie teraz i nie od ciebie – oświadczam.

- Doprowadzisz tylko do tego, że bardziej cię znienawidzi. – posyła mi ciepłe spojrzenie. – Rozumiem jednak, że to dla jej dobra więc będę cię wspierać. Nic jej nie powiem, ale to będzie twoje brzemię i twoja tajemnica.

Jestem jej wdzięczy za te słowa. Potrzebowałem, żeby stanęła po mojej stronie, bo była jedną z najważniejszych osób w życiu mojej żony. Rodzina i tak zawsze mnie wspierała, ale ich pokrzepiające spojrzenia dały mi odwagę.

- Chodź ze mną – oświadcza mój ojciec po czym oddala się w przeciwną stronę.

Idę za nim wiedząc, że czeka mnie kolejna umoralniająca rozmowa. Dla niego okłamywanie swojej żony jest świństwem, ale sam wiem, że tak jest lepiej.

- Synu przemyślałeś to? – pyta. – Wiem, że nie mam prawa się wtrącać, ale wiesz, że to nie przejdzie. Od razu zacznie się czegoś domyślać.

- Nie jest w stanie podjąć tej decyzji. Nie tym stanie a kolejne godziny zwlekania mogą ją kosztować życie – mówię poruszony.

- Synu...

- Pozwól mi to załatwić po swojemu. Może to złe co robię, ale to dla jej dobra. Zawsze chciałem tylko tego.

Odkrywam przed ojcem, że coś do niej czuję, ale w tej chwili to nie ma znaczenia. Chcę zaoszczędzić jej cierpienia choć w tak małym stopniu. Nie mogę porównywać mojego cierpienia z jej, bo to ona nosiła w sobie naszego syna przez te miesiące i cieszyła się z każdej chwili nawet gdy było źle. Jakim byłbym partnerem gdybym nie chciał jej pomóc.

Teraz rozumiem co to znaczy kogoś kochać. To jakby każdy dzień nabierał sensu wyłącznie dlatego że ona jest przy mnie. Pokazała mi co to znaczy bezwarunkowa miłość. Myśli, że nie wiem, ale zauważyłem jak bardzo jej na mnie zależy, dlatego im bardziej się do mnie zbliżała tym bardziej ja się oddalałem. Teraz jednak, kiedy spadła na nas tragedia zrozumiałem jak wiele dla mnie znaczy.

Próbowałem z tym walczyć, nie chciałem po raz kolejny się zakochać. Pierwsza żona okazała się kłamliwą suką, która oszukiwała mnie każdego dnia. Z kolei Luna była inna. Od pierwszego dnia była dobra dla moich synów, ale i tak starałem się ją od nich odsuwać. Nie mogłem ryzykować, że spróbuję zranić ich tak jak matka. Z czasem jednak zrozumiałem, że próbuję chronić samego siebie. Otoczyłem się murem, żeby nikt się przez niego nie przebił, ale jej się udało.

- Pamiętaj, że zawsze jesteście dla mnie najważniejsi i zawsze będę po waszej stronie – poklepuje mnie po ramieniu.

- Dzięki tato wiele to dla mnie znaczy.

- Idź do niej synu.

Patrzę, jak odchodzi a w oddali zauważam matkę i ciotkę Luny zawzięcie o czymś dyskutujące. Powinienem podejść i z nimi porozmawiać, ale nie zniosę więcej rozmów. Chcę pobyć sam z Luną i trzymać ją za rękę, kiedy przyjdzie czas.

***

Po długiej kłótni z jej matką w końcu mogłem wejść do jej sali. Nie udało mi się uniknąć rozmowy, w której musiałem wysłuchać jakim to jestem złym zięciem, że nie poinformowaliśmy jej o stanie Luny.

Usiadłem na zajmowanym wcześniej miejscu i spoglądałem na nią cały czas. Chwilę wcześniej lekarz podał jej oksytocynę. Według niego miała zacząć działać od razu, ale każda kobieta reaguje na nią inaczej. Pozostało mi tylko czekać.

Reagowałem na każdy jej jęk czy poruszenie ręką. Widziałem jak bezwiednie dłoń kierowała się w stronę brzucha jakby podświadomie chciała się upewnić czy wszystko w porządku.

Jej powieki zaczęły się poruszać by po chwili pochwycić wzrokiem jej piękne czekoladowe oczy, które patrzyły na mnie z cierpieniem i bóle nie do opisania. Strata dziecka to zupełni inny wymiar bólu i nie da się tego tak łatwo przeboleć.

- Jak się czujesz? – gładzę ją po policzku a drugą dłonią trzymam splecioną ze swoją.

- Dobrze – szepcze ledwo słyszalnie.

Odsuwa się ode mnie i wiem, że powinienem dać jej czas, ale nie mogę. Nie mogę, bo za chwilę poczuje skurcze i będzie mnie potrzebować. Mam na końcu języka chęć powiedzenia jej prawdy, ale się powstrzymuję. Będzie potrzebować mojej siły, żeby przez to przejść a wyjawienie prawdy mogłoby poprowadzić do tego, że nie chciałaby mnie tutaj. Moje kłamstwa zaczynają się mnożyć a okazji do ich wyjawienia jest coraz mniej.

Teraz to nie jest ważne. Ważne jest to, żeby Luna miała wszystko czego potrzebuje – a potrzebuje mnie nawet jeśli nie chce ze mną rozmawiać. Tym razem to ja muszę robić wszystko, żeby czuła się ważna i kochana.

- Wiem, że nic co powiem nie sprawi, że poczujesz się lepiej, ale ja też go straciłem. To było też moje dziecko i chociaż nie będę mógł go przytulić wiedz, że kochałem go i to się nie zmieni – rozmawiam z nią nie przejmując się swoim monologiem i brakiem odpowiedzi z jej strony.

- To boli – zaskakuje mnie, że odpowiada. Patrzy na mnie a z oczy płyną jej łzy. Pociąga nosem a jej głos drży przy każdym wypowiedzianym słowie. – To niesprawiedliwe. Nie miał szansy, żeby poznać świat, żeby cieszyć się życiem.

- To nie twoja wina. – przekonuję ją, bo wiem, że obwiania siebie, ale nic nie mogłaby zrobić. Czasami tak jest, że dziecko umiera i nikt nie jest winny.

- Mogłam kontrolować ich ruchy. Może zauważyłabym, że coś jest nie tak.

- Nie mogłabyś nic zrobić. – łapię ją za rękę.

Zrzucanie na siebie winy to najgorsze co mogłaby zrobić. Lekarz otwarcie powiedział, że czasami takie sytuacje się zdarzają. Oświadczył, że mieliśmy wiele szczęścia, bo w większości przypadków umiera dwoje dzieci. Wiem, że to żadne pocieszenie, ale jeśli mam szansę ocalić swoją córkę zrobię wszystko, żeby to zrobić.

- Nie wiesz tego – jej dłoń drży.

- Wiem – oznajmiam z pełną mocą. Przyciągam do siebie jej dłoń i składań na każdym palcu pocałunek.

- Aaaaa – dotyka brzucha a na jej twarzy pojawia się grymas bólu. Zaczęło się.

Zaczynam się denerwować, bo przy porodzie Lorenzo i Luciano mnie nie było. Miałem ważne sprawy do załatwienia i nie zdążyłem. Teraz jestem i stresuję się jak nigdy.

Wciskam przycisk przywołujący lekarza trzymając ją za rękę. Czuję, jak ściska mnie z całych sił, kiedy czuje skurcz a widok jej bólu sprawia, że chciałbym go od niej zabrać.

- Już dobrze – mówię co chwile chcąc dodać jej otuchy.

Do środka wbiega lekarz razem z pielęgniarką. Luna jest zajęta łapaniem szybkich oddechów a ja w tym czasie posyłam lekarzowi domyślne spojrzenie. Ma trzymać gębę na kłódkę i robić swoje.

Przeprowadza szybkie badanie, w trakcie którego wkłada rękę pomiędzy jej nogi. Ledwo udaje mi się opanować rzucenie na niego, dlatego skupiam się na niej hamując zazdrość.

- Rozwarcie sześć centymetrów. Poród się zaczął – oświadcza.

- Nie, to niemożliwe – kręci głową spanikowana.

- Wiem, że to dla pani trudne, ale nie mamy wyjścia. Jeszcze cztery centymetry i będzie pani mogła przeć– lekarz stoi tłumacząc jej wszystko na spokojnie. Rzuca na mnie okiem po czym wychodzi. Zaznacza, że pielęgniarka co dziesięć minut będzie przychodzić i sprawdzać rozwarcie.

- Nie jestem gotowa.

- Jesteś a ja cały czas będę przy tobie – mówię spokojnie.

- Nie jestem gotowa, żeby go stracić – zalewa się łzami.

Desperacko trzyma się tych cennych chwil, kiedy ma przy sobie dziecko. Może wtedy udawać, że wszytko jest w porządku i nic złego się nie dzieje. W momencie, kiedy urodzi będzie wiedzieć, że jej syn nie żyje.

- Nigdy nie będziesz gotowa tak samo jak ja, ale ona ma jeszcze szanse – kładę dłoń na jej brzuchu. – Ona ma szansę przeżyć, ale nie bez twojej pomocy.

- Dobrze – kiwa kilka razy głową a ja oddycham z ulgą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro