Rozdział 10
Luna
Od samego rana męczył mnie kaszel i miałam lekką chrypkę, ale zrzuciłam to na zmęczenie i niewyspanie. Na szczęście po wypiciu herbaty poczułam się znacznie lepiej. Cały poranek przeleżałam w łóżku byle by być w stanie iść na przyjęcie organizowane przez Amarę.
- Kurwa – przeklinam głośno. Tydzień temu kupiłam specjalnie tą sukienkę na przyjęcie a okazuję się, że nawet się w nią nie dopnę.
- Co się stało? – spanikowany Cassian wpada do pokoju z bronią w ręce, rozpiętą koszulą i oczami rzucającymi się w każdą stronę szukającymi zagrożenie.
- Nic – ledwo hamując łzy próbuję jeszcze raz zapiąć sukienkę. Szarpię się z nim i przeklinam pod nosem raz za razem.
- Daj pomogę.
- Odejdź – uderzam go po rękach i wybucham płaczem.
Emocje biorą nade mną górę a napięcie buzujące się we mnie w końcu wybucha. Czuję jak obejmuję mnie w pasie i przytula a ja ryczę z głową w dłoniach nie mogąc się opanować.
- Co się stało? – pyta zmartwiony.
- Nie mogę się zapiąć – roztkliwiam się nad sobą.
Nie dało się przegapić, że co chwilę nie mogłam zmieścić się w swoje sukienki. Z każdym dniem rosłam coraz bardziej i choć powinnam się z tego cieszyć nie potrafiłam. W głowie miałam tylko jedną myśl – to, że jestem gruba.
- Znajdziemy ci coś innego. A ta sukienka wcale nie jest taka ładna.
- Kłamiesz – ocieram łzy i pozwalam zaprowadzić się do łóżka. Posadza mnie na nim i znika w drzwiach garderoby. Słyszę, jak przerzuca wieszaki i jak szura szafkami.
- W tej będziesz pięknie wyglądać – kładzie ją na łóżku obok mnie. Krótka do kolan biała koszulowa sukienka z krótkimi rękawami i falbankami.
- Jest nawet ładna, ale w niej będzie widać mi brzuch.
- To chyba dobrze. – kładzie na nim dłonie i gładzi mnie po nim.
To pierwszy raz jak go dotyka a wcześniej zaparcie go ignorował. Długo czekałam na to, żeby to zrobił z własnej woli. Momentami traciłam cierpliwość, zwłaszcza kiedy czułam ich ruchy i chciałam się nimi z nim podzieli. Jedna było warto – czując jego dłoń na swoim brzuchu wiedziałam, że tam jest jej miejsce. Miałam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać, żeby się o tym przekonać po raz kolejny.
- Masz rację – zgadzam się, biorę sukienkę i znikam w łazience.
Nie wiem jak Cassian to zrobił, ale wyglądam w niej obłędnie a brzuszek wygląda idealnie w niej więc muszę przyznać mu rację. Wyglądam, jak przyszła młoda mama, która cieszy się ze swojego stanu. Nie będę się przejmować tym jak wyglądam – ważne jest tylko moje zdanie a w tej chwili czuję się bosko.
Cassian, odkąd pozbył się Andrei jest całkiem inny. Spędza ze mną czas, pilnuje mnie żebym się nie przemęczała. Nawet wstaję w nocy i schodzi ze mną na dół, kiedy mam zachcianki na lody, żelki czy czekoladę. Nie wiem, jak to robi, bo nasze sypialnie oddalone są od siebie o dwa pokoje. Jedynym wytłumaczeniem jest to, że ma dobry słuch. Chyba że ktoś mu donosi o tym co robię, ale to chyba by było niemożliwe.
Kiedy pewnej nocy spytałam go co się stało z Andreą otwarcie przyznał, że wywiózł ją do znajomego, który prowadzi burdel. Powinnam jej współczuć, ale nie czułam nic. Jedynie cieszyłam się, że zniknęła z życia Cassiana. I mojego oczywiście.
Poprawiam makijaż, który rozmazał mi się podczas napadu płaczu i gotowe. Włosy zaplatam jeszcze raz w koka i wpinam w niego wsuwki. Kilka kosmyków wyciągam po bokach, żeby wyglądać jeszcze lepiej. Ostatni rzut oka i wychodzę z łazienki.
- I jak? – kładę ręce na brzuchu i robię piruet.
- Idealnie – jego głos zatrzymuje mnie w miejscu.
Podchodzę do niego, kładę ręce na jego piersi i śledzę palcami zarys tatuaży. Obrysowuje ich kontur, porównuję kolory jak pięknie współgrają z moim odcieniem skóry. Na brzuchu na wielki tatuaż z pochyłym napisem po włosku, po lewej stronie na piersi na wytatuowaną podobiznę Matki Boskiej. Na rękach ma więcej małych malunków, a plecy całe pokryte są czarno białym wzorem przypominjącym mandale.
Czuję jak jego mięśnie spinają się pod moimi palcami, lecz nie przerywam wędrówki. Gładzę czarny tusz na jego brzuchu kilka centymetrów od członku, który wbija mu się spodnie. Ktoś tu się cieszy, że jestem obok – myślę sobie.
Daję mu szybkiego buziaka po czym zapinam jego koszulę guzik po guziku zostawiając jeden na samej górze odpięty, bo lubię jak mogę włożyć palce pod koszulę i pogładzić jego pierś. Zapinam mankiety i poprawiam kołnierzyk.
- Gotowe. Teraz wyglądasz niesamowicie pociągająco. – mówię kokieteryjnie.
- Może odpuścimy sobie imprezę – przyciąga moje biodra do swoich masując mnie po kościach biodrowych.
- Nie możemy – trochę żałuję, ale nie jestem w stanie jeszcze tak się do niego zbliżyć.
- Rozumiem. Poczekam, ile trzeba.
- A co z... - mój głos załamuję się jak sobie o jej pomyślę. Muszę jeszcze raz się upewnić, że to koniec.
- Nie ma jej. – stanowczo wyprowadza mnie z moich myśli.
- Dziękuję – posyłam mu lekki uśmiech. – Musimy się zbierać, bo się spóźnimy.
Wyganiam go, żeby dokończył się szykować a ja w tym czasie zakładam szpilki, na nogi które do wieczora będą tak spuchnięte, że nie będę mogła chodzić. Od kilku tygodni w takich sytuacjach wożę buty na płaskim obcasie w samochodzie.
Za drzwiami czeka już na mnie Cassian który bierze mnie za rękę i prowadzi do czekającego samochodu. Siadamy z tyłu a przód miejsca zajmują Lorenzo i Luciano, którzy pełnią dzisiaj rolę naszych kierowców. Przed nami i za nami będę jechały samochody z naszymi ochroniarzami, bo jako Podszef Cassian jest narażony na porwania, ostrzelania i jeszcze nie wiadomo co.
Droga ciągnie mi się niemiłosiernie a to tylko dlatego że przed wyjazdem nie opróżniłam pęcherza, który teraz upomina się o uwolnienie. Co chwilę przebieram nogami chcą jakoś dojechać na miejsce, ale chyba prędzej się zsikam.
- Mam stanąć? – pyta Luciano, z uśmiechem który posyła mi w lusterku.
- Nie dziękuję. – nie dam mu tej satysfakcji. Nie kiedy poprzednim razem musiałam sikać w lesie, bo nie wytrzymałam. Śmiali się ze mnie prze kilka dni, ale ciekawe co by zrobili jakby nosili w sobie dzieci, które uciskają na pęcherz.
- Co się dzieje? – Cassian łapie mnie za rękę. Patrzy na mnie przerażony, ale nie mogę wyprowadzić go z błędu. Nie dlatego że nie chcę, ale dlatego że skupiam się na tym, żeby jakoś dotrzeć do domu Christophera i Amary.
- Nic – gniotę jego rękę i jęczę nie mogąc się opanować.
- Staję – zjeżdżamy na pobocze i zatrzymujemy się przy krzakach.
- Nie ma mowy – ledwo udaje mi się wypowiedzieć te słowa.
- Co się kurwa dzieje? Zabieramy cię do szpitala – spanikowany Cassian to całkiem zaskakujący widok.
- Tato nie bój się. – uspokaja go Lorenzo. – To natura ją woła.
- Oj woła – otwieram drzwi i wybiegam szybko z samochodu klnąc w duchu na swoją głupotę. Miałam tego nie robić, ale już nie dałam rady wytrzymać do końca jazdy.
Wchodzę za krzaki i załatwiam swoje potrzeby. Antonio dobrze zdaję sobie sprawę z tego co robię i wiem, że nie pozwoli nikomu teraz tu przyjść. Takich sytuacji miałam chyba z trzy i niczego się do tej pory nie nauczyłam. W końcu mój pęcherz jest pusty a ja oddycham z ulgą jakbym nie sikała kilka dni. Czuję się o wiele lżejsza, ale wiem, że za trzy góra cztery godziny będę musiała znowu iść się załatwić. Zakładam bieliznę krzywiąc się, że nie mam czym się podetrzeć, ale moje samopoczucie jest w tej chwili najważniejsze.
- Jak tam? – Lorenzo rechocze, kiedy mnie zauważa.
Ochrona rozstawiła się wokół samochodu a Cassian pomaga mi wejść na asfalt. Policzki płoną mnie z zażenowania, ale udaję, że mnie to nie rusza.
- Jakbyś miał w sobie dwójkę dzieci to byś wiedział o czym mówisz a tak lepiej się zamknij, bo oberwiesz. – warczę na niego.
- Nie denerwuj się tak.
- Kretyn – wyzywam i wracam do samochodu.
Dalsza droga zajmuje nam dosłownie minutę po których wysiadamy z samochodu i wchodzimy do środka. Trochę mi wstyd, bo droga od naszego domu do domu Amary zajmuje nam samochodem zaledwie pięć minut których nie wytrzymałam.
Po wejściu do ogrodu zostaję wyściskana przez całą rodzinę i wymacana po brzuchu czego miałam serdecznie dość. Na szczęście z pomocą przyszła mi Amara którą odciągnęła od tych kwok z piekła rodem.
Lubię jego rodzinę, ale momentami są za bardzo wścibskie i szczere, bo kto by chciał słyszeć, że jestem gruba, mam złą kondycję włosów, robi mi się drugi podbródek i powinnam po urodzeniu dzieci przejść na dietę czy nie powinnam nosić tak krótkich sukienek, bo to nie wypada mężatce.
- Dziękuję – wzdycham z ulgą, kiedy pomaga mi się przed nimi ukryć.
- Widziałam, że miałaś ich już dość. Wcale ci się nie dziwię traktują cię jak zabawkę, która mogą dotykać, kiedy chcą.
- Jak się ma Sofia? – zmieniam temat na przyjemniejszy.
- Dobrze – smutnieje więc nie jest tak dobrze. – Byliśmy u lekarza, który powiedział, że może znowu widzieć.
- To wspaniale – cieszę się.
Sofia przeszła już wystarczająco dużo przez swojego ojca sadystę więc teraz powinna móc zaznać więcej szczęścia. Dziecko w jej wieku powinno bawić się i żyć beztrosko. To, że Amara wzięła ją pod swój dach świadczy o tym jak dobrą jest osobą i wiem, że będzie dla niej cudowną matką.
- Ale ona tego nie chcę. – w jej oczach pojawiają się łzy. – Powiedziała mi, że teraz widzi lepiej niż wcześniej i że dla niej nie ma to znaczenia.
- Daj jej czas. Dla mnie to wielki szok a co dopiero dla niej. Z dnia na dzień tarci wzrok przez osobę, która powinna ją chronić a potem dowiaduję się, że da się to odwrócić.
- Ja tak bardzo chcę, żeby żyła pełnią życia – smutek w jej głosie jest tak namacalny, że nie da się go przeoczyć.
- Będzie – obiecuję. – Damy jej takie życie o jakim marzy większość dzieci.
- A jeśli chodzi o dzieci... – uśmiecha się porozumiewawczo.
- Już czas? – pytam.
- Już czas – pociąga mnie w stronę ogrodu.
Brakuję w nim tylko Cassiana i Christophera którzy gdzieś zniknęli. Za to Lorenzo bawi się z Sofią i psem, którego dał jej w prezencie. Zaimponował mi tym, ale to dobrze, bo wiem, że dla swojego rodzeństwa będzie zajebistym bratem tak samo jak Luciano.
Cassian
W dalszym ciągu łudziłem się, że to co przeczytałem to kłamstwo. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że to Giulia ją zabiła. Może i nie lubiły się z moją matką, ale nie zrobiłaby czegoś takiego. Czy aby na pewno? Czy kobieta, z którą wziąłem ślub była aż tak zepsuta?
Nie ważne, ile nad tym myślałem wiedziałem, że nie mogę tego przemilczeć. Nie gdy znałem prawdę o Giulii której nie wyznałem nikomu nawet własnemu bratu, bo za bardzo się tego wstydziłem.
Amara dała mi dziesięć dni na podjęcie decyzji, ale nie ważne jakie scenariusze przewidziałem wynik był tylko jeden. Musiałem powiedzie prawdę nawet jeśli to zniszczy naszą braterską więź.
- O czym chciałeś rozmawiać? – Christopher wchodzi do gabinetu i zamyka za sobą drzwi.
- Zostawiłem ci to na biurku. Przeczytaj sam – nie odwracając wzroku od ogrodu, w którym zebrała się cała rodzina czekam na reakcję mojego brata.
Wzrokiem odnajduję moich roześmianych synów, którzy niczego nieświadomi bawią się z rodziną, ale ten dzień w końcu nadszedł. Dzień, którego obawiałem się od kilku lat.
Podążam wzrokiem w bok. Zawsze wiem, gdzie jest i zawsze ją odnajdę. Moja piękna żona nosząca w sobie moje dzieci. Nie chciałem ich, nie po tym co stało się w przeszłości. Kobieta mogła zmienić się z dnia na dzień i tego obawiałem się najbardziej. Tego, że rodzicielstwo jej się znudzi tak jak mojej pierwszej żonie.
- To niemożliwe. – Christopher rzuca dziennik na biurko a jego wyraz twarzy mógłbym opisać, że wygląda jak u seryjnego mordercy.
- Ona ją zabiła – wypowiadam słowa, których nie chciałem mówić. – W końcu prawda wyszła na jaw, ale nie spodziewałem się, że to ona.
- Nie dowiemy się tylko dlaczego? – podniesiony głos brata sprawił, że tylko sekundy dzieliły mnie od śmierci.
- Nie masz racji – odwracam się do niego, żeby spojrzeć wprost w jego oczy. Musiałem zrobić to w ten sposób. Choć raz okażę mu szacunek i przestanę kłamać. Wiem, że po tym co powiem nic już nie będzie takie samo.
- To znaczy?
- Ona żyje Christopher. – mówię ciężki tonem. - Moja żona żyje. – gdy te słowa opuszczają moje usta to tak jakby ciężał który mi na nich ciążył zniknął.
Widzę jak jego postawa zmienia się z niedowierzania do wściekłości a na samym końcu widzę mord i to wszystko skierowane w moim kierunku.
- JAK. TO. ŻYJE. – akcentuje każde słowo.
- Upozorowałem jej śmierć jak chłopcy mieli po siedem lat – wyznaję zmęczony tym kłamstwem.
- Mów dalej – cedzi przez zaciśnięte zęby obserwując mnie i oceniając czy jestem wiarygodny.
- Mama miała rację – śmieje się szyderczo a wspomnienie o żonie pozostawia gorzki posmak. – Wiedziała, że nie będę z nią szczęśliwy, ale się uparłem. Nie chciałem w to wierzyć, bo po raz pierwszy się zakochałem i byłem ślepy. Nie widziałem, że zależało jej tylko na pieniądzach i na władzy. Myślałem, że byliśmy szczęśliwi aż do momentu, kiedy wróciłem wcześniej do domu i zobaczyłem jak moja żona, matka moich synów uderza ich w twarz tylko dlatego że zrzucili starą karafkę.
Te wspomnienia nawiedzają mnie od wielu lat i nie mogę o nich zapomnieć. Chłopcy byli na tyle mali, że nawet tego nie pamiętają, ale ja nie zapomniałem. Nie mogłem, bo to było coś na co nie mogłem przymykać oka.
- Długo to trwało? – w jego głosie słychać dziwną nutę.
- Nie wiem. Byłem ich ojcem a nawet tego nie zauważyłem. – do teraz nie mogę sobie tego wybaczyć. Powinienem coś zauważyć. Przecież byłem ich ojcem, który miał ich chronić a zawiodłem.
- Co zrobiłeś?
- Powiedziałem jej, że ma zniknąć z naszego życia, bo inaczej sam ją zabiję. Upozorowałem jej śmierć i dałem kilka milionów, żeby już więcej nie chciała się pojawiać. Nie wiedziałem tylko że kilka tygodni wcześniej zabiła moją własna matkę. Gdybym to wiedział od razu bym ją zabił. – wyrzuty sumienia zżerają mnie od środka.
Cisza jaka zapadła po moich słowach jest nie do zniesienia. Wiem, że teraz wszystko się zmieni. Okłamałem całą swoją rodzinę, która współczuła mi po śmierci żony a ja przyjmowałem kondolencję jakbym naprawdę ją stracił.
- Jeżeli chcesz od razu zrezygnuję z pozycji Podszefa – mówię.
- Nie – zaskakuje mnie.
- Dlaczego?
- Bo jesteś moim bratem i nie ważne co będziemy się wspierać. – oświadcza. – Powinieneś mi powiedzieć.
- Wiem – wzdycham zmęczony tym wszystkim.
Nie mogę znieść jego oceniającego wzroku, dlatego odwracam się do okna. Zasłużyłem na to i przez długi czas nic już nie będzie takie samo, bo okłamałem jedyne osoby, które wskoczyłyby dla mnie w ogień.
- Jak ja to powiem ojcu – widzę go w ogrodzie jak rozmawia z rodziną, śmieję się i żartuje. Od dawna go takiego nie widziałem i teraz mam mu powiedzieć, że to z mojej winy stracił ukochaną.
- Nic mu nie powiesz – w drzwiach staje Aiden wraz z Simonem.
Po ich minach widzę, że słyszeli wszystko i są na mnie za to wściekli, ale bardziej wyczuwam od nich urazę. Zawsze o wszystkim sobie mówiliśmy jednak do tego nie mogłem się przyznać. Poległem jako mąż i ojciec a oni nie musieli o tym wiedzieć – nic nie mówiłem, bo nie chciałem zawieść jako brat, ale najwyraźniej tutaj też nawaliłem.
- Nie mogę już dłużej kłamać. Codziennie chciałem wam powiedzieć prawdę, ale jak więcej czasu mijało nie potrafiłem.
- Jesteśmy twoimi braćmi – Simon podnosi głos. – Nie ważne co by się nie działo zawsze będziemy po twojej stronie, ale musisz nam mówić prawdę. ZAWSZE.
- Co zrobimy? – pytam ich, bo sam już nie wiem.
- Znajdziemy ją, przywieziemy i dowiemy, dlaczego to zrobiła – w jego słowach wyczuwam, że chcę ja zabić w najgorszy możliwy sposób i nie mam mu tego za złe.
- Gdzie ona jest? – Aiden zwraca się do mnie.
- Z tego co wiem to w Chorwacji – odpowiadam. – Co jakiś czas kontroluję co robi, żeby wiedzieć, że nie chce wrócić.
Opracowujemy plan i postanawiamy wcielić go jak najszybciej w życie. Aiden i Simon pojadą po nią i przywiozą ze sobą. Ja jestem za bardzo z nią związany, żeby z nimi jechać i nie mógłbym skupić się na niczym. Tak czy inaczej to moja żona i miałem z nią dzieci.
- Skoro ona żyje to Luna... - Simon kalkuluje i kiedy dochodzi do dobrych wniosków od razu mina mu rzednie.
- Nie jest moją żoną – kończę za niego.
- Kurwa – brat patrzy na mnie jak najgorszą gnidę. – Jak mogłeś jej to zrobić. Będziecie mieli razem dzieci.
- Musisz jej powiedzieć – Christopher nie mówi a żąda tego ode mnie.
Ma rację. Należy jej się prawda, bo sam doprowadziłem do tej sytuacji. Liczyłem na to, że Giulia umrze i nie będę musiał się tym przejmować. Właśnie dlatego nie chciałem mieć dzieci. Nazywaliby je bękartami a tak właśnie będzie, kiedy je urodzi. Znienawidzi mnie, ale muszę jej powiedzieć prawdę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro