Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ABY WSZYSTKIM ŻYŁO SIĘ LEPIEJ

Uwaga! Na potrzeby opowiadania zostały zmienione daty urodzeń, wydarzeń, oraz nazwy miejsc, lub osób. Historia jest całkowicie niekanoniczna względem książek J.K Rowling.

______________________________________


Byli ocaleńcami. Tymi, którzy przeżyli zagładę ówczesnego świata. W szarości dnia i chłodzie poranka, gdy cienie na betonowych chodnikach były krótkie i ulotne, niczym sny z poprzedniej nocy, spotkali się nie po raz pierwszy. Lecz to właśnie wtedy, pierwszy raz w życiu poczuli, że widzą siebie wyraźnie. Wiedzieli też, że to początek końca. Stali się rebeliantami, rozbitkami, którzy przez wzburzone fale morza roztrzaskali się o ostre skały wybrzeża, utkanego z kruchej i niebezpiecznej prawdy. Jedyne co mogli zrobić, to uchronić przed tym losem pozostałych. Wybór, przed którym stanęli nie należał do prostych. Mogli zrezygnować i dalej prowadzić stałe, zaplanowanie niemal co do sekundy życie, jednak wspomnienie przeszłości rozpaliło w nich nadzieję, że kolejne pokolenia ujrzą nowy, wspaniały, pozbawiony kajdan świat...

*

Zamglony, wilgotny poranek wkradł się między ulice wciąż uśpionego, pogrążonego w ciszy miasta. Wysokie, żelbetonowe budynki przesłaniały zasnute chmurami niebo, przez co ciężko było stwierdzić, czy nadszedł nowy dzień. Jedynie ruch na chodnikach oznajmiał wszystkim, iż najwyższa pora wstać i spełnić swój obywatelski obowiązek. Delikatny stukot kobiecych obcasów rozbrzmiewał ze wszystkich stron. Wtórował im szelest męskich płaszczy i szum mijających się pojedynczych samochodów. Kobiety i mężczyźni, niczym jedna, nieprzerwana fala napływali do poszczególnych budynków i niemal z synchroniczną precyzją siadali w takich samych czarnych fotelach, za identycznymi, białymi biurkami. Gdy tylko wybiła ósma sięgnęli po swoje różdżki i zaczęli wykonywać ciąg synchronicznych ruchów, które przełożyły się na identyczne zaklęcia. Byli uprzywilejowani, gdyż jako nieliczni posiadali jakikolwiek dostęp do magicznych artefaktów. Służyły im za narzędzia pracy, niczym ołówek czy długopis, jednak w ich umysłach nigdy nie zrodziła się myśl, by trzymającą w palcach różdżkę użyć do czegoś innego, niż do podpisywania i przekładania dokumentów z jednej strony biurka na drugą. Ogromny gmach, mający kształt piramidy do którego napływała masa nieobecnych myślą ludzi, powstał tuż po wojnie. Nosił niezbyt wdzięczną, za to tak samo jak olbrzymia konstrukcja, surową nazwę Centralnego Pałacu Kontroli. Wewnątrz betonowej piramidy mieściły się ministerstwa, których nazwy nie pozostawiały wątpliwości co do tego, czemu służyły. Ministerstwo Posłuszeństwa odpowiadało za przestrzeganie prawa, Czystości zajmowało się medycyną, przyrostem naturalnym, oraz lekami, Ministerstwo Prawdy odpowiadało za edukację, kontrolę książek, czasopism oraz innych mediów, a Ministerstwo Wolności specjalizowało się w nowych czarach, eliksirach, oraz wiedzy na temat ludzkiej psychiki. Były to cztery filary na których wzniosła się nowa Anglia. Wojna między czarodziejami skończyła się przegraną rebeliantów, ludzi pokroju nieżyjącego już Albusa Dumbledore'a. Władzę przejęli Śmierciożercy, którzy poprzysięgli posłuszeństwo swemu jedynemu panu. Głową nowej Anglii stał się niebezpieczny, bezwzględny i pozbawiony uczuć czarnoksiężnik, który zdawał sobie sprawę z faktu, że strach sam w sobie nie starczy na długo. Terror mógł wymknąć się spod kontroli i zrodzić bohatera, który stawiłby czoła ciemiężycielowi. Tym, co miało służyć za smycz na magiczne oraz mugolskie społeczeństwo, było nic innego, jak ślepe posłuszeństwo. Aby jednak sprawować kontrolę nad ciałami oraz umysłami ludzi, należało spętać ich myśli i przeprowadzić na ich mózgach swego rodzaju zabieg lobotomii. Owym zabiegiem okazał się być wynaleziony przez podległych czarnoksiężnikowi chemików, eliksir zwany Triomą. Trioma, w której skład wchodził również jad tentakuli, powodował całkowite zobojętnienie na uczucia, myśli, oraz otaczający świat. Człowiek, niby robot, stawał się bezwolny, pozbawiony zdolności odczuwania, refleksji i jakiejkolwiek negacji otaczającej go rzeczywistości. Nowa Anglia była pełna mugoli, oraz pozbawionych różdżek ludzi magicznych, którzy każdego ranka przyjmowali fiolkę przezroczystego eliksiru. Nie protestowali więc, gdy Ministerstwo Czystości nakazywało kobietom danego rocznika zgłosić się do rozrodu, gdzie w specjalnie przygotowanych szpitalach przechodziły zabieg in vitro, po czym po kilku miesiącach rodziły dzieci, które niemal natychmiast po porodzie im odbierano. Nie protestowano też, gdy Ministerstwo Posłuszeństwa wysyłało swoich pracowników, w celu aresztowania jakiegoś obywatela, gdy tylko podejrzewano, że dana jednostka zagrażała całemu systemowi, lub co gorsza, Trioma przestała działać, a co jak dotąd nie miało miejsca. 

Jednym z pracowników Ministerstwa Posłuszeństwa był wysoki, jasnowłosy mężczyzna, którego bladość cery współgrała z bielą koszuli, oraz ciemnobordowym kolorem marynarki, spodni oraz płaszcza. Strój przywodził na myśl gęstą krew, którą niejeden pracownik Centralnego Pałacu Kontroli miał na swych rękach. Nikt jednak nie odczuwał z tego powodu wyrzutów sumienia. Nikt nie kwestionował poleceń wydanych przez "górę" i nikt nie wahał się rzucić zaklęcia uśmiercającego, nawet, jeśli była to młoda dziewczyna, trzymająca w rękach nowonarodzone dziecko. 

Właśnie taki obraz stanął mu tego dnia przed oczami. Siedział w swoim gabinecie, na jednym z wyższych poziomów betonowej piramidy i spoglądał przez szklane okno, na powoli zapadający zmierzch. Ten dzień zapowiadał się jak wszystkie inne. Obudził się w swoim mieszkaniu pół godziny przed świtem. Rozgrzał ciało ćwiczeniami, wziął prysznic i zjadł śniadanie. Podczas posiłku z jednej ze ścian wysunęła się mała fiolka, zawierająca eliksir. Mężczyzna bez zastanowienia chwycił szklaną buteleczkę i wypił jej zawartość. W tym samym momencie z głośnika, który znajdował się w każdym pomieszczeniu każdego domu, zakładu, szpitala, czy firmy na terenie Anglii, zaczął dochodzić podniosły głos spikera, który jak mantrę powtarzał jedno i to samo zdanie. 

"NARÓD DLA PAŃSTWA, PAŃSTWO DLA NARODU. SIŁA TOWARZYSZY SZCZĘŚCIEM CZARNEGO PANA, KTÓRY ZAPEWNIA NAM POKÓJ I DOBROBYT". 

Mężczyzna wstał od stołu, zmył naczynia i wyszedł z mieszkania w mglisty poranek. Wielu obywateli poruszało się pieszo, bądź komunikacją miejską, składającą się z metalowych autobusów, tramwajów, oraz podziemnego metra. On jednak, jako pracownik jednego z najważniejszych oddziałów, mógł poruszać się własnym pojazdem. Ktoś mógłby stwierdzić, że jest wyróżniony pośród reszty, jednak nikomu nie przyszłoby do głowy zakwestionowanie wyboru Centralnego Pałacu Kontroli. Już od rana czuł się dziwnie. Po raz pierwszy w życiu poczuł coś na kształt przyjemności. Wsiadając do czarnego Forda Mustanga z 1967 roku uzmysłowił sobie nagle, że lubi ten samochód. Lubi jego kształt i dźwięk silnika. Lubi trzymać skórzaną kierownicę i czuć pod sobą miękkość siedzenia. Odczuwał satysfakcję pędząc niemal pustym mostem w stronę wielkiej piramidy. To uczucie z początku go przeraziło. Nigdy wcześniej tego nie czuł. Satysfakcja z jazdy tak jak każde inne doznanie było nie tyle co zagłuszone, lecz całkowicie wyeliminowane za pomocą przyjmowanej Triomy. Pili ją wszyscy, bez wyjątku. Co więc sprawiło, że tego dnia świat wydał mu się inny? Co przełamało monotonię? Czy niebo zawsze było tak niebieskie? Z każdą minutą obraz miasta stawał się coraz bardziej wyraźny, jakby mgła która zasnuła mu powieki zaczęła z wolna opadać. Zacisnął dłonie na kierownicy i spróbował uspokoić oddech. Zaparkował samochód na miejscu dla pracowników, po czym skierował się ku głównym drzwiom. Przed wejściem stało dwóch czarodziejów, od stóp do głów ubranych w ciemnoszare stroje. Kolor stroju oznaczał dane Ministerstwo, bądź funkcję, więc tak jak ciemnobordowy należał do Ministerstwa Posłuszeństwa, tak biały należał do Czystości, ciemnogranatowy do Prawdy, a czarny do Wolności. Ochroniarze Centralnego Pałacu Kontroli nosili ciemną szarość, a cała reszta mieszkańców miasta, tak samo jak wszyscy inni pracownicy biur, zakładów pracy, firm, a także rolnicy, ubierali się w najjaśniejszy odcień szarości. Wszystko było więc jasno określone, z góry ustalone i nienaruszalne. Za złamanie zasady, nawet względem ubioru, groziła śmierć. 

- Dzień dobry, towarzyszu Malfoy. 

Draco Malfoy, wchodząc do jednej ze złotych wind kiwnął głową w stronę witającego go innego pracownika Ministerstwa Posłuszeństwa. 

- Towarzyszu Zabini - odparł blondyn i po chwili oboje znaleźli się na piętnastym piętrze piramidy. 

Po wzięciu dokumentów i zapoznaniu się z grafikiem dnia, Draco oraz Blaise ruszyli na patrol. Jak zawsze przemierzali ulice Londynu specjalnie wyznaczonym do tego samochodem. Draco siedział za kierownicą, jednak tym razem nie odczuwał przyjemności, jaka towarzyszyła mu rano. Miał więc nadzieję, że anomalia była jedynie chwilowa. Pragnął tego, lecz nie pozwolił sobie na jakikolwiek uchylenie od normy. Pozostawał tak samo stanowczy, skryty i milczący jak zawsze. Miał nadzieję, że ten dzień minie tak samo, jak większość pozostałych. Zacznie się i skończy na przemierzaniu niemal pustych, betonowych ulic, jednak nagle siedzący obok niego mężczyzna kazał mu się zatrzymać. Blondyn zaparkował i wyszedł z samochodu. Znaleźli się w starej dzielnicy handlowej, która przed wojną służyła rebeliantom za punkt wymiany broni. Teraz niszczejące budynki były jedynie wspomnieniem starego Londynu, gdzie schronienie znajdowały ptaki i inne zwierzęta. 

- Jestem pewny, że coś widziałem - powiedział Blaise i ruszył w głąb magazynu. 

Oboje chwycili za różdżki. Draco zawsze uważał, że jego zmysł wyczuwania wroga był tym, czym mógłby się szczycić. Jednak w nowej Anglii próżność, tak jak wszystkie inne emocje, była surowo zakazana. Mężczyzna szedł przed siebie i wiedział, że ten którego szuka, jest tuż przed nim, za stertą zwisających z górnych belek, starych zasłon. Odsłonił je lekko dłonią, chociaż był to niebezpieczny zabieg. Osoba po drugiej stronie mogła być uzbrojona, jednak nie była. Blondyn spojrzał w oczy przerażonej, młodej dziewczyny, która w dłoniach ściskała niewielkie zawiniątko. Nagle z tobołka rozległ się krzyk, a do Dracona dotarła niezwykła, szokująca prawda. Oto przed nim klęczała przerażona, młoda dziewczyna, sądząc po wyglądzie, wciąż jeszcze nastolatka, która trzymała w rękach swoje nowonarodzone dziecko. Było wiadomo, że Ministerstwo Czystości sprawuje totalną kontrolę nad urodzeniami, które nigdy nie były wynikiem stosunków płciowych, które także były niemożliwe. Kobiety i mężczyźni nie żyli razem. Nie mieszkali wspólnie i nie dzielili razem przestrzeni. Także w Centralnym Pałacu Kontroli stanowiska były oddzielone na męskie, oraz żeńskie. Trioma skutecznie pozbawiała nie tylko uczuć oraz własnej woli, ale także hamowała popęd seksualny. 

- Nie zabijaj mnie, błagam! - powiedziała dziewczyna i próbowała osłonić swoim ciałem płaczące dziecko. - Daj mi odejść. 

Jeszcze wczoraj bez wahania obezwładniłby ją zaklęciem i zabrał do celi swojego Ministerstwa. Jeszcze wczoraj pozwoliłby odebrać jej dziecko tym od Czystości i zapewne byłby jednym z wielu, którzy próbowaliby wyciągnąć torturami imię i nazwisko ojca dziecka. Taki los ją czekał, nie było innego wyjścia. A jednak dzisiaj coś w nim się zmieniło. Coś zadrżało wewnątrz jego skostniałego jak dotąd umysłu. Wiedział, że stojący za nim Blaise Zabini mu się przygląda. Miał jedynie kilka sekund na decyzję. Była trudna i bezwzględna, jak wszystko czym był ten kraj od lat. Dwukrotnie rzucone zaklęcie trwało dosłownie chwilę. Ucichł płacz dziecka, ucichł szept matki... Ich oddechy ulotniły się wraz z zielonym błyskiem klątwy uśmiercającej. 

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał Blaise, gdy Draco minął go i skierował się z powrotem do samochodu. 

- Była niebezpieczna - odparł blondyn bez emocji. - Groziła mi nożem. 

Zabini po tych słowach spojrzał na martwą dziewczynę, która w prawej ręce ściskała duży, kuchenny nóż. Nie zwątpił w wyjaśnienia towarzysza i tak samo jak on, opuścił magazyn. 

- Musimy zawiadomić centralę o zwłokach - powiedział mulat siadając po stronie pasażera. Draco kiwnął głową na znak zrozumienia. 

Poczuł, że jego dłonie zaczęły się pocić. Po chwili zacisnął palce na kierownicy, by zatuszować ich lekkie drżenie. Od lat wpajano mu, że w tym świecie chodzi tylko o moc. Wszystko zawsze rozstrzygano za pomocą większej siły i to ona decydowała o wygranej. Świat nieprzerwanie się morduje. Każdy nieustannie próbuje się usprawiedliwić, że to co robi jest właściwe, lecz tak naprawdę nie istniał powód, pozwalający nam zabić drugą osobę. Z tej przyczyny stworzono nową rzeczywistość. Pozbawioną emocji, zwierzęcego instynktu, oraz prymitywnych pragnień. Każdy kto nie dostosowywał się do panujących zasad, był skazany na eliminację ze społeczeństwa. Uczono go, że wszystkie zobowiązania na tym świecie powodują niedoskonałości u danej osoby i właśnie teraz poczuł, że właśnie taki się stał. 

Poczuł, że Trioma nie ma już nad nim kontroli. 

*

Dwie ulice dalej od położonej w centrum miasta ogromnej piramidy, znajdował się Plac Zwycięstwa, na którym raz w miesiącu palono zakazane książki, filmy, oraz znalezione lub przechwycone dzieła sztuki i literatury. Ów pokaz na który przychodzili mieszkańcy stolicy miał jeden cel. Był dobitnym i jasnym komunikatem. W nowym państwie nie było miejsca na rzeczy, które mogłyby poruszyć czyjeś serca i wzniecić tym samym bunt. Młodzieżowe bojówki Ministerstwa Prawdy ochoczo ustawiały stos, który pod wieczór zapalano. Ciepło buchającego ognia nie tyle co grzało, lecz wręcz parzyło stojących dookoła obserwatorów. On także na nim był, jak zawsze. Teraz jednak, gdy po tygodniach nowego stanu umysłu w końcu dobitnie zdał sobie sprawę z faktu, że naprawdę jest wadliwy, tym bardziej próbował zlać się w jedno z innymi towarzyszami. Przyjmował eliksir, jednak nic to nie dawało. Przebudzona świadomość przejęła nad nim kontrolę i po kilkunastu dniach porzucił nadzieję, na powrót do dawnego stanu rzeczy. By nie stać się obiektem eksperymentów, postanowił udawać, jak tylko długo zdoła. Nikt nie mógł odczytać jego myśli, nikt nie mógł rzucić na niego choćby cienia podejrzeń. Jak zawsze jeździł na patrole, wypełniał raporty, wstawał rano, ćwiczył, po czym stawiał się w swoim biurze. Po trzech tygodniach zrozumiał jednak, że życie z mózgiem zdolnym do odczuwania, jest przekleństwem, gdy żyje się w świecie pełnym ludzi pozbawionych tej umiejętności. Cieszyły go poranki i piękno wschodzącego słońca. Odczuwał przyjemność słysząc świergot nielicznych ptaków, jakie ostały się jeszcze w zabetonowanym Londynie. Wieczorami wychodził na balkon i podziwiał gwiazdy, które tliły się srebrnym blaskiem. Nie mógł jednak nikomu o tym opowiedzieć. Nikt nie odczuwał świata dookoła tak, jak on. Lecz wraz z wrażliwością, przyszło także zrozumienie swoich czynów. Musiał stawić czoła bezwzględnej, okrutnej prawdzie: zabijał ludzi. Niewinnych, całkowicie bezbronnych ludzi, bez żadnego zastanowienia. Zabił także tamtą dziewczynę i jej dziecko, w nadziei, że może nic nie poczuje, jak zawsze... Próbował usprawiedliwiać się myślą, że dzięki temu oszczędził im rozłąki, tortur i tragicznej przyszłości, jednak nie było nikogo, kto mógłby go rozgrzeszyć. 

Nagle jednak ją zauważył. Stała naprzeciwko niego, bliżej płonącego stosu niż pozostali, a po jej bladych policzkach spływały łzy. Nigdy wcześniej tego nie widział. Nawet u dziewczyny, którą pozbawił życia, dlatego pierwszą jego reakcją było zaskoczenie i myśl, że płacz ma w sobie coś z piękna i szlachetności. Okazanie tak szczerych emocji miało niezwykłą moc. Wiedział jednak, że jeśli zauważy ją inny pracownik Centralnego Pałacu Kontroli, bezzwłocznie ją zaaresztuje. Musiał działać natychmiast. Wtopił się w tłum, po czym podszedł do niej od tyłu. 

- Chodź ze mną, jeśli chcesz żyć - powiedział szeptem, stając obok niej niby to przypadkiem. 

Dziewczyna szybko otarła łzy i rzuciła ukradkowe spojrzenie na jasnowłosego chłopaka. 

- Teraz - powiedział blondyn, po czym znów wszedł w ludzką masę. Słyszał jej kroki tuż za sobą i gdy wyszli na pustą ulicę, chwycił ją za ramię. 

- Wsiadaj - powiedział i niemal pchnął ją na tylne siedzenie swojego samochodu. - Połóż się na podłodze. Będziesz mogła wstać, gdy ci powiem. 

Ku jego zaskoczeniu dziewczyna posłusznie wykonała polecenia i leżała pomiędzy siedzeniami przez całą drogę do jego mieszkania, które mieściło się na najwyższym piętrze wąskiego bloku. Zamiast windy, użyli schodów i pomimo, iż był już późny wieczór, Draco nie zapalił świateł wchodząc do mieszkania. Miał masę pytań i nie wiedział od czego zacząć. Skoro płakała, musiała czuć. Czy to znaczyło, że była taka sama jak on? Tak samo wadliwa? Dlaczego więc tego nie ukrywała? Dlaczego z taką brawurą narażała swoje życie? Co ją do tego skłoniło? Nagle jednak, w basku księżyca który wpadał przez ogromne okno zajaśniał błysk metalu. Draco nagle zrozumiał, że dziewczyna trzyma w ręku pistolet i, co dziwniejsze, celuje nie w niego, lecz w swoją głowę. 

-  Zabiję się, jeśli tylko spróbujesz rzucić na mnie czar - powiedziała stanowczo. 

W jej głosie nie było słychać ani fałszu, ani strachu. Chłopak zrozumiał ostrzeżenie i sam postanowił zaryzykować. Trzymaną w ręku różdżkę odłożył na pobliski blat i w milczeniu przyglądał się dziewczynie, która odstawiła pistolet od skroni, jednak wciąż trzymała odbezpieczoną broń w dłoniach.

- Dlaczego mi zaufałaś? - zapytał przełamując ciszę. 

- Jesteś czujący, prawda? - odparła pytaniem na pytanie. - Nie próbuj kłamać. Żaden człowiek pozbawiony uczuć nie potrafi łgać. Aby móc to robić, trzeba czuć. 

- Masz rację - odparł po chwili - Czuję, tak samo jak ty. Twoje łzy nie zostawiają żadnych wątpliwości. 

Dziewczyna przytaknęła. Przyglądała mu się w ciszy, taksowała wzrokiem od stóp do głów. Oto w jednym z mieszkań spotkały się dwie, wadliwe jednostki. W świecie, gdzie wszyscy muszą być podobni jeden do drugiego, gdzie nie ma miejsca na wolność myśli i poglądów.

- Od jak dawna jesteś zdolny do uczuć? - zapytała w końcu. 

- Od niespełna miesiąca. 

Usłyszał kliknięcie. Broń została ponownie zabezpieczona. Nagle dziewczyna odłożyła pistolet, po czym podeszła do niego szybkim krokiem i mocno go pocałowała. Zaskoczony nie zaprotestował. Poczuł w sobie tak silne uczucie, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie doznał. Odsunął ją jednak od siebie i zaskoczony spojrzał w jej roziskrzone oczy. Wydawała się być szalona, całkowicie niespełna rozumu. Czy tak zachowywali się ludzie zdolni do uczuć? Czy Czarny Pan, znajdujący się na szczycie ogromnej piramidy właśnie przed tym chciał uchronić społeczeństwo? Przed niemal zwierzęcym pragnieniem posiadania drugiej istoty. Nawet jeśli w tym momencie miał stać się kimś prymitywnym względem reszty towarzyszy, nie mógł już dłużej się powstrzymywać. Po chwili zdającej się wiecznością odwzajemnił pocałunek, lecz tym razem jeszcze mocniej, jeszcze głębiej i bardziej zachłannie. Czuł zapach jej włosów, oraz skóry. Całował jej miękkie usta, oraz delikatną szyję. Rozbierał ją zachłannie, tak samo jak ona jego i chociaż nie znali swoich imion, desperacko pragnęli bliskości drugiego człowieka. Byli osamotnieni do granic wytrzymałości. Draco nie wiedział jakim sposobem, jednak jego ciało, niczym sterowane instynktem wiedziało co ma robić. Jego ramiona oplotły ją szczelnie, dłonie szukały jej delikatnych i najczulszych miejsc, język za wargami tańczył specjalnie dla niej, czując jej własną słodycz. Każdy jej jęk był niczym najpiękniejsza muzyka. Łzy rozkoszy, które spływały po jej rozgrzanych policzkach osuszał pocałunkami. Pomimo mijających minut ogień wciąż w nim wzrastał, niczym Piekielna Pożoga, którą raz rozpętawszy nic nie może ugasić. Czuł ją wszędzie dookoła siebie. Nie tylko na skórze, ale także w powietrzu którym oddychał. Rozkoszował się jej dotykiem i zdrowiejącym sercem, które desperacko łaknęło bliskości. 

- Hermiona - wyszeptała, gdy po niemal godzinie położyli się obok siebie na zmiętej pościeli. - Mam na imię Hermiona Granger. 

Spojrzał na nią i dotknął jej włosów, które były teraz w całkowitym nieładzie.

- Draco Malfoy - odparł. 

*

Zaspokojenie potrzeb emocjonalno-seksualnych stało się niemal ich codziennością. Przez ostatnie dwa tygodnie spotykali się w jego mieszkaniu pod osłoną nocy, które jako nieliczne posiadało szyby, dzięki którym nie było widać wnętrza pomieszczeń. Intymność była zbędna ludziom, którzy jej nie potrzebowali. Z początku wciąż podchodzili do siebie z rezerwą i pewną dozą nieufności, jednak już pierwszego dnia Draco odgadł, że Hermiona należała do wydziału Ministerstwa Wolności, odpowiadającego za ludzką psychikę, oraz rozprowadzanie Triomy na terenie całej Anglii. Jej czarny beret oraz płaszcz zdradzały miejsce w którym pracowała. Możliwe, że przez lata mijali się w holu Centralnego Pałacu Kontroli, jednak nigdy nie zwrócili na siebie uwagi. Nie, gdy ich umysły były otępiałe i zniewolone przez magiczny narkotyk. 

- Nie wiedziałam w jaki sposób, ale któregoś dnia ocknęłam się ze świadomością otaczającego mnie świata - powiedziała pewnego wieczoru, gdy razem siedzieli na balkonie i wpatrywali się w nocne niebo. Nawet wtedy Draco podkręcał głośność radia, z którego dochodziło stałe hasło: "NARÓD DLA PAŃSTWA, PAŃSTWO DLA NARODU. SIŁA TOWARZYSZY SZCZĘŚCIEM CZARNEGO PANA, KTÓRY ZAPEWNIA NAM POKÓJ I DOBROBYT". Wiosna przeszła w lato, a lato powoli zaczęło ustępować miejsca jesieni. - Gdy zrozumiałam co się dookoła mnie dzieje, byłam załamana - przyznała. - Moi biologiczni rodzice od lat już nie żyli, a chłopak z którym spotykałam się przed wojną, razem z kilkoma innymi rebeliantami został zamknięty w podziemiach Pałacu. Nie wiem nawet, czy nadal żyje. Tak samo, jak Harry... 

- Harry? - zmarszczył brwi Draco. - Chodzi o "Obiekt Szczególnej Kontroli"?

- Możliwe, że chodzi o niego - odparła Hermiona. - Gdy się ocknęłam i zrozumiałam, że Trioma przestała na mnie działać z początku poczułam radość, jednak zaczęły mijać tygodnie, a później miesiące, a ja w końcu pojęłam, że od teraz do dnia mojej śmierci będę sama. Nigdy nikt mnie nie przytuli, nie uśmiechnie się do mnie, nie poczuje tego samego co ja. Pomyślałam, że takie życie to przekleństwo i raz, tylko raz stanęłam na dachu mojego bloku, lecz wtedy zobaczyłam coś, czego do dzisiaj nie potrafię wytłumaczyć. 

Draco poczuł dreszcz na myśl, że dziewczyna chciała zakończyć swoje życie. Nie potrafił jeszcze nazwać uczucia jakim ją darzył, jednak wiedział, że stała się dla niego centralną częścią istoty jego codzienności. 

- Zobaczyłam feniksa, który zdawał się wylatywać z tej przeklętej piramidy - kontynuowała. - Leciał w moją stronę. Myślałam, że mnie minie i poleci dalej, ku krajom całkowicie wolnym, ale on zatrzymał się tuż przede mną. W jego szponach zauważyłam niewielką książkę. Poczułam się tak, jakby niebiosa dały mi znak. Wyciągnęłam rękę i zabrałam od ptaka tę książkę, a on odleciał. Nigdy więcej go nie widziałam - dodała z lekkim uśmiechem, pełnym ukrytego smutku. 

- Co to była za książka? - zapytał Draco.

- Zwykły podręcznik do eliksirów - odparła Hermiona. - Tak z początku myślałam. Były tam też zaklęcia, których wcześniej nie znałam, jednak na ostatniej stronie znalazłam przepis na antidotum. Antidotum, na...

- Triomę - dokończył za nią blondyn. Hermiona przytaknęła. 

- Oprócz przepisu na antidotum, znajdowała się tam również krótka notatka. Podobno antidotum które stworzył właściciel podręcznika nie działa na wszystkich. Było jak szansa jeden na milion. Wnioskując po wpisie, autor już nie żyje, ale zdołał umieścić antidotum w partii, którą wypiłam i które na mnie zadziałało. Feniks ma zdolność wyczuwania "czujących", więc zapewne dostał polecenie odszukania mnie po przebudzeniu. 

- Zrobił to w ostatnim momencie - dodał Draco, nieco marszcząc brwi. 

- Teraz ja muszę ulepszyć tę mieszankę. Muszę sprawić, by inni się przebudzili! - powiedziała, ignorując jego kąśliwą uwagę. - Pierwsza próba zakończyła się sukcesem. Obudziłam ciebie - dodała z uśmiechem. - Wiem, że tego właśnie chciał Książę Półkrwi. 

- Jaki książę? - zdziwił się Draco. 

- Tak się podpisał właściciel podręcznika - odparła Hermiona. - Kimkolwiek byłeś, Księciu Półkrwi, możesz na mnie liczyć - dodała, znów spoglądając w gwiazdy. 

- Na nas - dodał nagle Draco i dotknął jej chłodnego policzka. 

Dziewczyna przymknęła powieki i dotknęła jego długich palców. Nie minęła dłuższa chwila, gdy jego wargi znalazły się na jej ustach. Nie potrafił się jej oprzeć, ani teraz, ani później, gdy wchodząc z powrotem do mieszkania zaczęła zdejmować z niego koszulę. Nie wiedział dlaczego, ale czuł, że powoli zaczął kończyć im się czas. Wspólne chwile, tak słodkie i ulotne zarazem, zaczął odliczać zegar przeznaczenia. Chciał móc sprawić, by wszystko było bezpieczne, by ona w jego ramionach nigdy nie zaznała krzywdy. Pragnął być w miejscu w którym nikt by nie mógł ich znaleźć, jednak nie było to możliwe. Dopóki istniał fałsz wykreowany przez Czarnego Pana, władcę absolutnego, dopóty nikt nie mógł myśleć o spokojnym życiu. To co robili, było zbrodnią. Zbrodnią czucia, zbrodnią myślenia i zbrodnią kochania. W końcu to zrozumiał. Po tygodniach potajemnych schadzek i przelotnych spojrzeń w Centralnym Pałacu Kontroli potrafił nazwać to, co czuł do kasztanowłosej dziewczyny. Kochał ją najbardziej ludzką, bezinteresowną i szczerą miłością, na jaką kiedykolwiek mógłby się zdobyć. Jednak to nie miłość sama w sobie sprawiła, że Hermiona stała mu się droga, lecz zrozumienie jakie mu dawała. Dzieliła z nim samotność i lęk, a także pasję do piękna, muzyki i książek. Tak jak jego i ją cieszył fakt, że żyje. Że pomimo szarości dnia wciąż może oddychać. 

- Chciałabym jednak, by inni także mogli tego doświadczyć - powiedziała kiedyś. 

Draco dostrzegł w jej oczach narastający smutek. Wiedział, że nie ma w tym jego winy. Wiedział także, że nie znużyła się jego bliskością. Jej wielkie pragnienie zmiany, oraz chęć przebudzenia pozostałych nie dawała jej spokoju. W laboratoriach Pałacu mogła spędzać określoną ilość godzin, w przeciwnym razie zaczęłaby wzbudzać podejrzenia. Robili wszystko, by niczego nie dać po sobie poznać, jednak Draco coraz częściej odczuwał dyskomfort patroli. Z coraz mniejszą pewnością dokonywał aresztowań. Z coraz mniejszą zażartością przesłuchiwał podejrzanych i po raz pierwszy w życiu zaczął odczuwać strach. Jednak wciąż było coś, co pchało go do działania. Świadomość, że kobieta która wydała go na świat stanowczo odmówiła zażycia Triomy, za co spotkała ją śmierć z rąk Czarnego Pana. Dotarł do akt, dzięki którym mógł uzupełnić luki w pamięci. Robił więc wszystko, by dać Hermionie więcej czasu. Celem ich życia stało się antidotum, które pozwoliłoby na nowy rozdział w historii. 

*

Był ostatni dzień listopada, gdy stanęła w jego drzwiach z wypiekami na twarzy i oczami szeroko otwartymi od emocji. Nie zdążył wypowiedzieć choćby słowa, gdy rzuciła mu się naszyję i szepnęła:

- Udało mi się! - powiedziała mocno go ścisnąwszy. - W końcu mi się udało! 

Spojrzała na niego uśmiechając się szczerze, a w jej oczach zalśniły łzy radości i wzruszenia. 

- Jesteś pewna? - zapytał. 

- Tak - odparła. - Testy wykazały całkowitą zgodność z Triomą. To znaczy, nie są zgodne w takim sensie, że...

Draco zakrył jej usta palcami. 

- Nie musisz mi tłumaczyć całego procesu. Rozumiem - dodał i chyba pierwszy raz w żuciu również naprawdę się uśmiechnął. Przytulił ją ponownie, lecz wtedy uczucie radości zastąpił niepokój. Już dawno temu ustalili, że jeśli się uda, nie będą zwlekać ani chwili. Plan nie zakładał opóźnień, a Draco był pewny, że Hermiona nie będzie chciała nawet słyszeć o dalszym terminie podania antidotum do porannej dawki narkotyku. Musieli zrobić to razem, nad ranem, zanim do Centralnego Pałacu Kontroli przybędą pozostali pracownicy. Ryzyko było ogromne. 

- Tym razem to nie szansa jedna na milion - powiedziała rozemocjonowana. - Tym razem obudzimy miliony! - dodała, jednak wystarczyło jedno spojrzenie w jego szarobłękitne oczy, by zrozumieć rodzące się w nim uczucia. - Też się boję - powiedziała, jakby w odpowiedzi na jego nieme wątpliwości. - Chciałabym móc z tobą być już na zawsze - dodała przytulając się do jego klatki piersiowej. Poczuła, jak zaczął gładzić jej włosy dłonią. - Cząstka mojego umysłu wierzy, że zdołamy stworzyć dla siebie świat, w którym będzie można żyć otwarcie. Bez ukrywania się, fałszu i kłamstw. Bez tych wszystkich niepotrzebnych śmierci... 

Draconowi znów przed oczami stanęła nastoletnia matka, oraz jej maleńkie dziecko, które przestało płakać zaraz po tym, jak rzucił na nie zaklęcie uśmiercające. Wiedział, że nigdy nie zmyje z siebie tego grzechu, nawet jeśli w najmniejszej części był powodowany dobrymi chęciami. Możliwe, że Książę Półkrwi nie przebudził tylko Hermiony, lecz także innych, którzy w przeciwieństwie do niej mieli mniej szczęścia. Nie chciał jej jednak o tym wspominać. Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko jeszcze raz wykazać się przebiegłością i odwagą, którą w sobie pielęgnował. Musiał zrobić to, co do niego należało, nawet jeśli kosztowałoby go to życie. Nie pozwolił jednak tej nocy wrócić Hermionie do swojego mieszkania. Chciał ją mieć dla siebie w całkowicie egoistyczny sposób. Zanim ją poznał, był zagubionym chłopcem, przekonanym, że jest całkiem sam. Lecz teraz uwielbiał sposób, w jaki światło księżyca padało na jej rozpuszczone włosy i nagie ciało, które drżało pod wpływem jego dotyku. Znał ją już od kilkunastu tygodni, jednak teraz, przeddzień misji miał wrażenie, że dopiero co się poznali. Wciąż było mu jej mało, a jedyne co mógł teraz zrobić, to prosić ją o ostatni taniec w rytm muzyki, którą mogli sobie tylko wyobrazić. Wiedział, że wszystko co między nimi istniało, zawdzięczali swojej świadomości. Prawdzie, którą mogli wypowiedzieć i uczuciom, których byli w stanie doświadczać. Oboje postanowili być wolnymi ludźmi, a wolność rodzi odpowiedzialność. Chcieli móc podzielić się tym z innymi, którzy wciąż tkwili w koszmarze. 

- Chcesz zniszczyć świat? - zapytała, leżąc na jego nagim ciele. 

- O niczym innym nie marzę - odparł i przeczesał jej włosy otwartą dłonią. 

Noc powoli przechodziła w świt. Świt, który był zapowiedzią największych jak dotąd zmian. 

*

Szerokie ulice wydały im się jeszcze bardziej betonowe i jeszcze bardziej puste, niż dotychczas. Szarość budynków i wciąż wisząca nad miastem mgła nie pozwoliły im zaznać promieni słońca, które o tej porze roku wstawało o wiele później. Ford Mustang pędził wioząc ich ku przyszłości. Do czasów, w których myśl jest wolna i w których nikt nie był skazany na życie w samotności. Do czasów, w których dzieci nie zabierano matkom i w których wolno było otwarcie kochać. Minąwszy most chcieli wierzyć, że opuszczają epokę samotności i epokę pana absolutnego, który spoglądał na kraj czerwonymi ślepiami, z najwyższego piętra betonowej piramidy, zwieńczonej szklanym czubem. 

Draco zaparkował w tym samym miejscu co zawsze. Wiedział, że najprawdopodobniej jest obserwowany, jednak miał nadzieję, że o tej godzinie straż jest jak zawsze ograniczona do minimum. Hermiona wyszła jako pierwsza. Zanim opuściła samochód pocałowała go jeszcze raz. Ciepło, lecz krótko. Wszystko, co mieli sobie do powiedzenia usłyszeli w nocy. Chociaż... Była jedna rzecz, której nie wypowiedziało żadne z nich. Może powstrzymywał ich strach przed ostatecznością owych słów, które oboje pragnęli usłyszeć już jako jednostki całkowicie wolne. Po dwóch minutach samochód opuścił Draco. Minął strażników przy wejściu i spojrzał na szerokie schody prowadzące do wind. Hermiona znajdowała się w ich połowie, gdy nagle z bocznych korytarzy wyszli dobrze mu znani pracownicy Ministerstwa Posłuszeństwa. 

- A więc jednak nasze podejrzenia okazały się słuszne - zaczął Blaise. - Z początku nie chciałem uwierzyć, ale teraz...

- Nic nie wiesz - odparł Draco, który jak nikt inny rozumiał, że w przypadku osób na które Trioma wciąż oddziaływała, próby przemówienia do rozsądku nie mają żadnego sensu. - Biegnij! - wrzasnął w stronę Hermiony, która zatrzymała się słysząc głos Zabiniego. 

Chciała się upewnić, że i Draco bezpiecznie dotrze na górę, jednak gdy spojrzała za siebie ujrzała kilu przedstawicieli prawa, ubranych w białe koszule i ciemnobordowe marynarki oraz płaszcze. Jej czarny strój już jej nie chronił. Zrozumiała, że "COŚ" musiało ich w końcu zdradzić. Może ktoś wychwycił jedno z ich ukradkowych spojrzeń? A może ktoś widział jak idzie do jego mieszkania? Zawsze robiła to w przebraniu, lecz kto wie? A może zbyt słabo zagłuszali swoje rozmowy? Nie mogli rzucić zaklęcia, gdyż różdżki zawsze rano były sprawdzane pod kątem ostatnio rzuconego czaru. Wszystko było skrzętnie dokumentowane. Cokolwiek rzuciło na nich cień podejrzenia, sprawiło, że ich misja stanęła pod znakiem zapytania. Nikt jednak nie rzucił się na nią z góry, więc założyła, że nie wiedzą kim jest i jaki tak naprawdę ma cel. Mając nadzieję, że Draco sobie poradzi, pobiegła ku windom. Laboratoria Ministerstwa Wolności znajdowały się na piątym piętrze, a w całej piramidzie nie było ani jednych schodów. Z tego co wiedziała, jedynie Czarny Pan, oraz jego najbliżsi poplecznicy mieli możliwość korzystania z teleportacji na terenie obiektu. Była już w windzie, gdy nagle w korytarzu stanęła Bellatrix Lestrange. Hermiona kojarzyła jej postać i wiedziała, że pracownicy jej departamentu bez pytań i wszelkich wątpliwości sporządzają dla kobiety eliksir antykoncepcyjny. Tak oto wyglądała obłuda władzy. Zwykli obywatele nie mieli prawa do uczuć, do miłości, intymności i związków, lecz w tym samym czasie, pod przeszklonym dachem piramidy, ciemnowłosa czarownica oddawała się swojemu panu z najwyższą przyjemnością. Hermiona czuła do niej jedynie pogardę. Wiedziała też, że skończył się czas na półśrodki. Bellatrix zamachnęła się, by rzucić w dziewczynę klątwą, lecz ta była szybsza. A właściwie Browning Hi Power 9 milimetrów. Pistolet wystrzelił zadając czarownicy cios w prawe ramię. Przez jakiś czas wiedźma nie będzie zdolna do rzucania czarów, co cieszyło Hermionę i pozwoliło jej udać się na wyższe piętra. Widząc stojących ochroniarzy przy drzwiach do laboratorium, Hermiona wrzasnęła wyciągając przed siebie uzbrojoną dłoń. 

- Spieprzajcie stąd, albo was zastrzelę! 

Niewiedzący co zrobić mężczyźni, szybko oddalili się od wejścia. Dziewczyna wpadła do ogromnej, białej sali, w której stały rzędy setek półek, na których znajdowały się fiolki z milionami dawek eliksiru. Hermiona zawczasu przygotowała odpowiednią ilość antidotum, którą teraz umieściła we fiolkach za pomocą zaklęcia dzielącego. Książę Półkrwi zaczął od najniższej dawki, lecz ona podczas badań odkryła, że do przebudzenia tak wielkiej ilości osób należy dawkę antidotum zwiększyć niemal dziesięciokrotnie. To sprawi, że świadomość zacznie rozbudzać się nie po godzinach, czy minutach, lecz w przeciągu paru sekund. "Lek może stać się trucizną. Wszystko zależy od dawki", pomyślała. Jakim szokiem było dla niej odkrycie, iż ten sam jad tentakuli, który z połączeniem liści asfodelusa tworzył napój który zabierał ludziom pamięć i uniemożliwiał im odczuwanie, w połączeniu z kwiatami dyptamu tworzył odtrutkę. Kwiaty rośliny, którą jak dotąd stosowano w leczeniu ran i który od czasu do czasu lądował jako rdzeń różdżek, w połączeniu z jadem odwracał jego złe działanie. Była to magia i alchemia w najwyższej postaci. Hermiona odwróciła się od fiolek i podbiegła do panelu, na którym był tylko jeden przycisk, służący do automatycznej teleportacji eliksiru w każdy zakątek Anglii. Jednak w tej samej chwili drzwi do laboratorium otworzyły się z impetem, a w progu stanął sam Czarny Pan, który niemal wbijał swoją różdżkę w skroń Dracona. 

- Naciśnij ten guzik, a go zabiję - powiedział spokojnie, lecz coś w jego szkarłatnych oczach zdradzało zdenerwowanie. 

Draco wyglądał okropnie. Jego twarz i włosy ociekały krwią, tak samo jak niegdyś biała koszula. Hermiona miała świadomość, że walczył zażarcie, również z ludźmi, którzy do tej pory byli dla niego nie tylko współpracownikami, ale także towarzyszami. Co prawda żaden z nich nie odczuwał tak jak on, jednak dziewczyna wiedziała, że w jakiś tylko Draconowi znany sposób byli mu bliscy. Jej drżąca ręka zatrzymała się tuż nad przyciskiem. W lewej ręce trzymała pistolet, a w kieszeni płaszcza wciąż czuła swoją różdżkę, jednak miała wrażenie, że już na żaden z tych ruchów nie ma czasu. Skończył się czas na wątpliwości, zegar ich losu wybił najważniejszą godzinę ich życia. Była wdzięczna za każdą sekundę spędzoną w jego ramionach. Za każdy ciepły szept, za każdy pocałunek i czuły dotyk. Wiedziała jednak co należało zrobić. Jej serce uderzyło po raz kolejny, gdy spojrzała wprost w oczy Dracona i powiedziała:

- Kocham cię. 

Na twarzy chłopaka zamajaczyło zrozumienie i ulga. Jeśli czegoś żałował, to tylko tego, że sam nie wypowiedział tych słów wcześniej. Idąc tutaj wiedział, że czasami pozostaje nam tylko pogodzić się ze stratą. Wiedział też, że czasami trzeba coś poświęcić, żeby uratować coś innego. 

- Też cię kocham - odparł. 

Sekundę później Hermiona z impetem nacisnęła guzik, a miliony fiolek teleportowały się do wszystkich domów, mieszkań, firm i farm Anglii. W przeciągu kilku minut cały magiczny oraz mugolski świat miał się obudzić z trwającego niemal osiem lat koszmaru. Spojrzała na niego ostatni raz. Dostrzegła w jego oczach to samo uczucie. Tę samą miłość, zdolną do najwyższego poświęcenia. Zeszłej nocy obiecała mu, że jeśli zginą, kiedyś z pewnością go odnajdzie. W innej rzeczywistości. W zupełnie nowym życiu. Błysnęły zielone światła, które zabrały ich świadomość, lecz już nic nie mogło zatrzymać tego, czego dokonali. Fala zmian zaczęła zalewać kraj. 

*

Mieszanka Hermiony Granger trafiła do ust wszystkich uśpionych i zaledwie w kilka sekund mieszkańcy Anglii zaczęli odzyskiwać odebraną im osobowość. Antidotum znalazło się także w krwioobiegu "Obiektu Szczególnej Kontroli", który zaaplikowała mu niczego nieświadoma pielęgniarka. Przebudzony Harry Potter, który dotychczas przetrzymywany był w piwnicach piramidy, teraz zerwał się na równe nogi i wraz z kilkoma innymi czarodziejami ruszył ku wolności. Udało mu się zbiec i na nowo odżył ruch oporu. Przez niemal rok zielonooki czarodziej niszczył horkruksy, które Lord Voldemort ukrył na terenie kraju. Żal ściskał serca Harry'emu i Ronowi, którzy dowiedziawszy się o losie ich przyjaciółki z najwyższym trudem pokonali rozpacz, która potrafiła odebrać oddech. Musieli jednak dokończyć to, za co ona oddała życie. Przyszedł jednak w końcu ten dzień. Dzień, w którym Harry pokonawszy Voldemorta, stanął nad martwym ciałem czarnoksiężnika i ze złością zacisnął pięści, gdyż jedyne co mu pozostało, to zapłakać. Płakał nad losem wszystkich ludzi, którzy nie doczekali tego momentu. Płakał nad kobietami, które przez lata zapładniano i którym zabierano dzieci, płakał nad ludźmi którzy przez lata nie kochali i których oddzielono od bliskich, płakał nad tymi, których zabili pracownicy Centralnego Pałacu Kontroli, a najbardziej płakał za Hermioną, dzięki której mógł odmienić bieg historii. 

Gdy opadła wojenna zawierucha i wybrano nowego Ministra Magii, mugolom z pomocą wody pitnej zmieniono wspomnienia. Czasy terroru zapamiętali jako wojnę domową, które w tamtych czasach toczyły się w wielu państwach. Wielką, betonową piramidę zburzono, a na jej miejscu wybudowano Pałac Wolności. Wewnątrz pięknej, delikatnej budowli, znajdował się ogromny pomnik, przedstawiający kobietę i mężczyznę. Dla osób niemagicznych był to symbol wspólnoty i wewnętrznego pokoju, jednak, gdy na rzeźbę spojrzał czarodziej, bądź czarownica, ich oczom ukazywała się kasztanowłosa dziewczyna i jasnowłosy chłopak, którzy wznosili swoje różdżki ku przeszklonemu sufitowi, prosto w gwiazdy. U ich stóp siedział mężczyzna o nieco posępnym spojrzeniu. Dzięki pamiętnikom jakie po wojnie znaleziono w mieszkaniu Hermiony Granger, magiczny świat dowiedział się o wstępnych badaniach "Księcia Półkrwi", którym okazał się być Severus Snape. Mężczyzna zginął, gdy przed laty Voldemort przyłapał go na próbie dostarczenia antidotum Harry'emu. Czarnoksiężnik nie wiedział jednak, że już wtedy istniała pierwsza przebudzona. Także dzięki pamiętnikom odkryto uczucie, jakim dziewczyna obdarzyła jednego z pracowników Ministerstwa Posłuszeństwa, który to znowu odzyskał pamięć za jej pomocą. Szczątki ich zwłok, które po wojnie odkryto w laboratorium, postanowiono pochować we wspólnym grobie, na którym złotymi literami wygrawerowano:

"Czyny i słowa mają wielkie znaczenie, jednak najważniejsze są uczucia".

*

Czas nigdy nie stoi w miejscu. Zawsze gna przed siebie i nie pozwala na choćby chwilę wytchnienia. Tak samo gna przed siebie gatunek ludzki, który od początków swego istnienia nie potrafił jedynie "być". Istnieć dla samego istnienia, pogodzonego z naturą rzeczy. Jeżeli jednak ktoś miałby opisać ludzkość jednym słowem, byłoby to: słabość. Słabość do miłości, słabość do władzy, a także słabość do niepamiętania rzeczy ważnych. Gdy lata pokoju zamieniły się w dziesięciolecia, pamięć o minionych tragediach znowu się zatarła i ludzie po raz kolejny stanęli naprzeciwko siebie. Ten sam schemat powtarzał się co jakiś czas, jednak mimo to, zawsze znajdowała się grupa ludzi, którzy skupiali się na czymś zupełnie innym, niż wojny, polityka, czy władza. Mogło minąć tysiąc lat, a jednak ludzie nauki wciąż pragnęli sięgać dalej niż schematy, jakie im wyznaczano. Tak oto we wrześniu 2985 roku, grupa wybranych naukowców stanęła na pokładzie międzygwiezdnego statku, noszącego wdzięczną nazwę "Gwiazdy Polarnej", która podróżnym zawsze wskazuje odpowiednią drogę. Ich celem była niedawno odkryta galaktyka, a w niej jednej z układów słonecznych, który posiadał planetę, na której wysłane przed laty roboty nie wykryły podobniej do ludzkiej, wysoko rozwiniętej formy życia, jednak upewniły naukowców w przekonaniu, iż możliwe jest założenie tam nowej kolonii. Setki embrionów miały ruszyć w trwającą cztery lata podróż, której strzegła specjalnie wyszkolona załoga. "Ojcowie" i "Matki" nowej ludzkości. 

- Dzień dobry, pani kapitan - powiedział mężczyzna, który wszedł do olbrzymiego pomieszczenia, w którym znajdowało się całe skomplikowane oprzyrządowanie kosmicznego statku. 

Kobieta uśmiechnęła się na widok swojego gościa. 

- Nie musisz być taki formalny, gdy jesteśmy sami - odparła, po czym podeszła do mężczyzny i pocałowała go w usta. - Dzień dobry, Draco - powiedziała, po czym chciała wrócić na swoje miejsce, jednak blondyn nie dał jej ponownie usiąść za pulpitem. 

- Powiedz mi, Hermiono, najmądrzejsza kobieto we wszechświecie, czy znajdziesz minutkę lub dwie, dla swojego męża? - zamruczał jej prosto do ucha. 

- Nie wiem, nie wiem - droczyła się z nim kasztanowłosa. Pomyślała, że jej mąż ma rację i tylko przez grzeczność nie zaprzeczyła. Musiała jednak przyznać w duchu, że on także był niegłupi. Nawet w porównaniu do niej. Poznali się jeszcze w liceum i wspólnie przeszli ciężką drogę ku swoim marzeniom. Oboje mieli zaledwie po dwadzieścia osiem lat, gdy ona została kapitanem pierwszej międzygalaktycznej misji, a on jej zastępcą. 

Gdy się poznali, poczuła coś dziwnego. Uczucie zrodziło się w jej sercu zanim jeszcze dobrze go poznała. Przyciągało ją w nim wszystko. Jasne włosy, szarobłękitne oczy, inteligencja i ta cholerna pewność siebie, która czasami doprowadzała ją do szału. On przyznał się do czegoś podobnego po pierwszym roku bycia razem. Stwierdził, że gdy tylko ją zobaczył na szkolnym korytarzu, od razu wiedział, że musi zrobić wszystko, by poznać jej imię. 

- Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia - powiedział kiedyś po wypiciu dwóch piw, które zawsze rozplątywały mu język, gdyż miał słabą głowę. 

Może tak miało być? Poznali się i zakochali, bo byli sobie przeznaczeni? Jako ludzie nauki wierzyli raczej rzeczom, które można było zbadać, fachowo wyjaśnić i przedstawić na to dowody, jednak czasami odnosili wrażenie, że znają się od dawna. O wiele dłużej, niż trwa ich życie. Podczas ich ślubu, który odbył się w jednym z miast na Księżycu, babcia Hermiony stwierdziła: 

- Macie stare dusze, moi drodzy. To znaczy, że zawsze znajdziecie do siebie drogę. 

Oboje pragnęli w to wierzyć. Hermiona pocałowała Dracona jeszcze raz i spojrzała na ekran ogromnego, interaktywnego monitora. 

- Mamy pięć minut - stwierdziła. 

- Aż pięć? - odparł mężczyzna z udawanym zaskoczeniem. 

Za drzwiami dyżurki ponownie spletli się w czułym uścisku. Kochali się szczerze i mocno. Nie wiedzieli nic o tym, co przeżyły ich dusze w przeszłości, lecz czuli, że nawet jeśli w przyszłości trafią na nową rzeczywistość, wówczas i wtedy ich serca ponownie się spotkają. Zawsze będą szukać się nawzajem, w tysiącach światów i w każdym z kolejnych żyć. Będą wolni i będą się kochać, w sobie tylko znany sposób. Na zawsze, do samego końca bezkresnego wszechświata. 

________________

SŁOWO OD AUTORKI:

Wolność, kocham i rozumiem. 

Ach, cóż to było dla mnie za wyzwanie! :) Napisałam to w jeden wieczór, mam nadzieję, że nie zawiodłam. Miniaturki zawsze są ciężkim orzechem, bo w końcu ma to być jeden rozdział. Jeden rozdział, a tyle do opowiedzenia! 

Jak zawsze, inspiracją i motywacją są dla mnie Wasze komentarze i opinie <3 Piszcie więc śmiało. Dziękuję za poświęcony czas :* Kolejne rozdziały "Niepamięci" i "Faworyty" już wkrótce. Bardzo możliwe, że będę je pisała naprzemiennie ;) 

Nie wiem jak u Was, ale u mnie majówka deszczowa i pod znakiem przeziębień. Liczę, że w końcu wyjdzie słońce! Uważajcie na siebie i bądźcie zdrowi. Buziaki :* 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro