5
Każdy lubi adrenalinę wyścigów.
— Proszę cię, Jeff, ostatni raz. Znasz mnie przecież. Oddam ci potem pieniądze za ten towar, obiecuję! — To niemożliwe, że musisz się tak płaszczyć przed tą małą, czarnowłosą jaszczurką. A ten na dodatek patrzy na ciebie tymi swoimi brązowymi ślepiami z taką pogardą, z użaleniem. Nie moglibyśmy mu po prostu dać w pysk i zabrać kokę? Jest niższy i cienki jak patyk, poradzisz sobie.
— Tony... Dam ci trochę. Ale tylko trochę. Musisz skombinować pieniądze, żeby mnie spłacić. Ja też potrzebuję tej kasy. A chyba nie chcesz, żebyśmy oboje popadli w kłopoty? Kto wtedy będzie kombinował ci towar i oddawał go prawie za bezcen? — Niech nie pieprzy dłużej tym swoim zachrypiałym głosem, tylko niech daje te prochy. Chcesz brać teraz, czy poczekamy jeszcze trochę? Lepiej się wstrzymać, bo zanim skombinujesz jakiś hajs...
— Trzymaj... — Liczyłem na więcej, ale zawsze coś, co nie? — Wiesz, że gdybyś wszedł w ten biznes, to miałbyś pieniądze na swoje wydatki? I to nawet sporo pieniędzy. No chyba, że wszyscy twoi klienci byliby dokładnie takimi przypadkami jak ty. Żebrakami bez kasy.
— Może to dobry pomysł...
— Ale musiałbyś przestać brać. Bo wtedy sam wciągniesz cały towar i w końcu zejdziesz z tego świata po przedawkowaniu. — Wiedziałem, że ta jego genialna pomysłowość kończy się w którymś momencie. Dlaczego ty się kumplujesz z takim idiotą, Anthony? Ja rozumiem, że ma w ofercie kokainę, ale mało to jest dilerów w mieście?
— Nie ma mowy. Już wolę żyć przyjemnie i radośnie z mniejszym zasobem kasy. — Co racja, to racja, kolego.
— Tak myślałem... — Ironiczny uśmieszek? Tylko na to cię stać, krasnoludku? — Ale wcale nie wyglądasz na kogoś, kto jest szczęśliwy.
— Skup się na swoim szczęściu, Jeff. — Twoja oziębłość wywołuje u mnie dreszcze. Ale fajne te dreszcze, uwierz. Chodźmy stąd.
— Żebym mógł być szczęśliwy, ty też musisz być! — Nie próbuj nas zatrzymywać takimi słowami, bo to bez sensu. Kolejna paczuszka kokainy może byłaby odpowiedniejszym argumentem. — Przecież jesteśmy... przyjaciółmi, prawda?
— W takim razie pozwól mi iść kombinować dla ciebie hajs, przyjacielu.
Tak, racja, Anthony, zwijajmy się stąd czym prędzej. Fajnie, że ten twój kumpel „pożycza" nam towar, ale dziwnie się czuję, kiedy przebywamy za dużo w jego towarzystwie. A ty go lubisz? Jednak jesteś dziwny. Tylko dziwacy lubią dziwaków. No tak. To ja zrobiłem z ciebie dziwaka.
Gdzie teraz możemy iść? Poszwędamy się po mieście? W ogóle zaczynam cię podziwiać, bo nawet już nie pomyślałeś o tym, żeby iść do pustostanu, w którym urzęduje Bee. I ze mnie też bądź dumny, bo w końcu pamiętam imię tej suki. Dobra, już jej tak nie nazywam!
Myślałem, że już twoje wspaniałe serduszko się wyleczyło z tej upośledzonej miłości. Bo ten związek jest niemożliwy, czaisz? Ale nie odbierasz od niej telefonów już prawie miesiąc i jakoś nadal się trzymasz w tym przekonaniu. Czy aż tak cenisz sobie honor? No jasne, twoje ego jest ważne, nie możesz pozwolić na jego uszczerbki.
Idziemy do domu. Zmarnujmy to chłodne, piątkowe popołudnie siedząc w pokoju i nawalając w jakieś gry. Poczytałbyś? Ale to nudne... Przynajmniej w dzień możesz normalnie poruszać się drzwiami. Ja jestem w ogóle ciekawy, czy twoi starzy są świadomi, że ty nocami po prostu wychodzisz i idziesz, gdzie cię nogi poniosą. Może nadal ślepo wierzą, że ich kary robią na tobie jakiekolwiek wrażenie. Ale nie będziemy ich wyciągać z tego błędnego przekonania, prawda?
Kto tam znowu się dobija? Właśnie wtedy, gdy możesz spokojnie poleżeć i popatrzeć rozmarzonym wzrokiem na tą saszetkę pełną koki? Zobacz, kto to. Odrzuć połączenie, jeśli to znowu ta laska. A jak to nie ona, to też odrzuć, po co psuć sobie popołudnie dodatkowym kontaktem z ludźmi?
— Halo? — Za „halo" w dupę walą, idioto. Na cholerę ty odbierasz ten telefon?
— Koleś, ty jednak żyjesz! — Ten głos wydaje mi się znajomy... Nie no, zdecydowanie masz za dużo znajomych, żebym tak o rozpoznał, kto to, do jasnej cholery, jest.
— Eee... Z kim rozmawiam?
— Bruce. Mam nadzieję, że mnie pamiętasz. — Nie, wcale nie kojarzę typka, który wygląda jak wściekły byk i jest na etapie „zaruchałem" z tą twoją żałosną brunetką.
— Czego chcesz? — Oho! Uwielbiam, kiedy tak nagle zmieniasz ton głosu i zmienia się cały nastrój rozmowy.
— Bee marudzi, że nie odbierasz i że pewnie coś ci się stało. Dlatego dzwonię przekonać się, jak czuje się facet, za którym tęskni moja laska. — Oh, Tony. Jad w jego głosie jest tak zabójczy...
— Mam się całkiem dobrze i radzę sobie sam. A teraz możecie się odwalić? Mam was w dupie i nie chce mieć z wami nic wspólnego! — Jak to nic wspólnego, skoro dzielisz z nimi dupę. Panuj nad słowami, Anthony. Chociaż wcale nie uważam, że to zła decyzja, że wreszcie powiedziałeś pewne rzeczy na głos.
— Ale kasa by ci się przydała, prawda, małolacie? — No i tutaj nas ma.
— Jak każdemu. — W zachowywaniu twarzy w trudnych sytuacjach i w chłodzeniu atmosfery jesteś bezwzględnym mistrzem. Uważam jednak, że powinniśmy część honoru schować do kieszeni, bo naprawdę jestem ciekaw, co ten mięśniak może ci zaoferować.
— Wybieram się dzisiaj na wyścigi samochodowe. Mój kumpel miał brać w nich udział, ale wylądował w szpitalu. Dlatego też poszukuję kogoś, kto zechce poprowadzić auto i wygrać trochę kasy. — Ciekawy plan, nie powiem. Ale czy ty dostatecznie dobrze umiesz prowadzić samochód, Tony? Niby masz prawo jazdy i zdałeś je całkiem dobrze, ale nie jeździsz zbyt często. Chociaż tego się nie zapomina, prawda?
— I proponujesz to mnie?
— A czemu by nie? Siądziesz za kółkiem mojego Bugatti Chiron i pomkniesz z piskiem opon po puchar i walizkę pełną forsy. Czy to słaby plan? — Nie, jest zajebisty. Jedynym słabym punktem tego planu jest właśnie Anthony. Przecież on się zabije, kiedy rozpędzi się do więcej niż stu kilometrów na godzinę. A może to właśnie śmierć jest twoim prawdziwym celem? A zniszczony samochód? Założę się, że masz wystarczająco hajsu, żeby kupić dziesiątki takich aut, więc to nawet nie jest dla ciebie problem.
— To dobry plan... A zresztą, nie mam nic do stracenia. Wchodzę w to. Ale umówmy się, jaki podział kasy będzie obowiązywał?
— Jesteś tak pewny swojej wygranej, koleś? — Aj, pospieszyłeś się. Jego śmiech jest tak szyderczy, że zaraz nie wytrzymam i zmuszę cię, żebyś dał mu w mordę jak tylko go zobaczysz. — 70 procent dla ciebie, dla mnie 30. Ja tylko udostępniam auto, a ty ryzykujesz swoje życie.
— Tak... — Ryzykowanie życiem nie jest zbyt przyjemnym zajęciem, co nie? Ale Anthony, potrzebne nam pieniądze! Ile jest warte twoje życie bez cudownej kokainy, której już nie dostaniemy za darmo?
— Będę czekał na ciebie na głównej ulicy przy Parku Południowym o ósmej wieczorem. Nie spóźnij się, bo inaczej z pieniędzy nici. — Czy ty naprawdę myślisz, że jesteśmy aż tak żałośni, żeby narobić ze strachu w gacie i po prostu nie przyjść? Chyba nie wiesz, z kim masz do czynienia... Rozłączył się. Co za dupek.
To co, czas na porcyjkę koki! Musisz się porządnie wyspać, żeby potem być maksymalnie skupionym. Oh, Anthony, te pieniądze tak wiele zmienią! Może uda ci się wyprowadzić od rodziców? Wynajmiemy jakieś mieszkanie w centrum, przygarniemy do niego jakąś uroczą blondyneczkę poznaną na imprezie i będziemy się pławić w luksusie. Za dużo marzę?
Nie krytykuj mnie, tylko wciągaj. Bo ja sam chyba się uzależniłem od tego szajsu. I ty też jesteś uzależniony, więc nie gadaj już więcej. Nos już nie szczypie, tak jak za pierwszym razem. Pamiętasz w ogóle swoją pierwszą działeczkę? To były czasy... Mieliśmy towar za darmo. Musieliśmy być tylko fajnym, miłym towarzystwem. No ale spieprzyłeś parę rzeczy, nie zaprzeczę. Połóż się... Ja zaraz zasnę na stojąco... Cudowna miękkość krainy snu, tego rajskiego snu, który sprawia, że nie ogarnia cię zmęczenie przez wiele godzin. Zapadnijmy się wśród chmur...
***
I znowu jestem sam.
Jak za każdym razem.
Kiedy spostrzegłem, jak działa na mnie kokaina, zacząłem rozumieć, że jest moim zniewoleniem i wyzwoleniem jednocześnie. Uciekając od Złego, wypełniającego moją głowę oraz ciało strachem i uległością, wpadałem w ramiona nałogu, tak okrutnego i destrukcyjnego.
Moja głowa jest pusta, a ja prawie nie umiem samodzielnie myśleć. Czuję się wyprany z emocji. Bo przez Niego pozostał tylko strach.
To okropne. Chciałbym poprosić o pomoc, zwrócić się do kogokolwiek. Ale nie umiem dobierać słów. A kiedy On się dowie, kara będzie zbyt makabryczna, bym mógł ją znieść. Dlatego w samotności wylewam z siebie słone łzy, których już nawet nie kontroluję. To już chyba mój rytuał: wciągać, czekać na Jego sen, a potem siedzieć w miejscu i wylewać litry łez. Jak bardzo żałosny jestem?
Nie martwi mnie już przyszłość. Martwi mnie teraźniejszość. To, że dzisiaj mogę zginąć podczas prowadzenia samochodu na jakichś nielegalnych wyścigach. Ale w sumie jestem gotowy zaryzykować dla tych chwil, kiedy jestem samotny.
Mimo wszystko śmierć nie jest dla mnie wymarzoną opcją. To, że nie potrafię żyć, to nie znak, że tego mojego życia nie lubię. I w sumie dlatego poproszenie kogoś, żeby był na miejscu wydaje mi się dobrym pomysłem. Kogoś, kto nie jest Bruce'em, rzecz jasna, bo jemu zlikwidowanie mnie jest całkiem na rękę. I nie zdziwiłbym się, jeśli właśnie takie są jego zamiary. Ten gość wie o mnie zdecydowaną większość, jeśli nie wszystko. Nie wątpię, że wypytywał o mnie Bee albo popytał kilka osób z miasta.
W sumie... Mógłbym zadzwonić do Bee. Ale... Ona by znowu na mnie naskoczyła i nie pozwoliłaby mi zaryzykować. I zaczęła pouczać, jakby bycie starszą musiało od razu czynić ją kimś w stylu mojej drugiej matki. A jedna już w zupełności mi wystarcza. Więc co ja mogę zrobić?
Jeff! On na pewno się zgodzi. I może nie będzie mnie pouczał. Chociaż jego gadanie jeszcze jakoś przeżyję, bo nie sposób nie przyznać mu czasem racji. Poza tym jest jedną z nielicznych osób, które troszczą się o mnie w jakiś sposób. Niewiele chyba takich przy mnie pozostało...
Dobra, Tony, zbierz się w sobie. Weź ten telefon i po prostu zadzwoń. Trzy, dwa, jeden...
— Anthony? Coś nie tak z towarem? — Boże, czy tylko o tym myśli, kiedy do niego dzwonię? Jak marne musi mieć o mnie zdanie jedyna osoba, którą ośmieliłbym się nazwać kumplem. To... smutne.
— Nie. Wszystko jest tak, jak powinno. — On śpi, a ja nie potrzebuję niczego więcej. — Ale mam do ciebie ogromną prośbę.
— Tony, wiesz, że nie mogę dać ci więcej kokainy...
— Przestań pieprzyć o tym świństwie! Dlaczego myślisz, że chodzi mi wyłącznie o prochy?! — Nie podejrzewam się czasem o taką stanowczość. Ani o wybuchy agresji. Ale to strach eksploduje ze mnie na wszystkie strony i uderza w innych ludzi. — Chodzi o moje życie, Jeff — dodaję już wiotkim głosem. Po wybuchu złości znów mogę stać się zimnym, wypranym z emocji człowiekiem. Zupełnie tak, jakby nic takiego się nie stało. Gdybym tylko mógł zapomnieć...
— J-jak to? Coś ci się stało?!
— Nie, nic z tych rzeczy... Ale... Jeden mój znajomy, niebezpieczny znajomy, zaproponował mi udział w wyścigach samochodowych. Takim ludziom się nie odmawia, pewnie dobrze wiesz, o czym mówię... Ale to bardzo ryzykowne i... Wiesz... Ja... — Dlaczego tam plątam się w słowach? Boże, tak bardzo boję się powiedzieć, o co naprawdę mi chodzi... A muszę się spieszyć! Jeśli On się obudzi, to moja sytuacja będzie jeszcze gorsza.
— Tony, spokojnie. Powiedz, o co chodzi. Przecież wiesz, że mi możesz zaufać, prawda? Poza tym... Wiem, o jakie wyścigi chodzi. Podziemie wręcz o nich huczy. Mają jeździć dość sprawni w tej sztuce kolesie, ale z niezbyt dobrym sprzętem. Moja siostra i kilka innych dziewczyn będą sprawdzać, czy wszyscy są, startować wyścig i inne organizacyjne pierdoły. — Brzmi poważnie. Brzmi szczerze.
— Szykuje się ogień i śmierć... Czy mógłbyś tam przyjechać? I ratować mnie, gdyby coś poszło nie tak? Ten facet, który mi to zaproponował, byłby zadowolony, gdybym tam wyzionął ducha. I ja naprawdę nie mam kogo poprosić o pomoc. — Ja tak bardzo nie chcę teraz płakać. Nie chcę szlochać mu do słuchawki...
Tego jednak nie umiem powstrzymać. Nie umiem powstrzymać potrzeby bliskości. Pragnienia, żeby ktoś mi pomógł, żeby ktoś chociaż spróbował mnie pocieszyć. Czy on może tutaj przyjść i po prostu ze mną posiedzieć?
Nie może. Czuję, że oblewa mnie śliski, zimny pot. Jak coś z trudem porusza się wewnątrz mnie. Jakbym miał w środku gniazdo węży zamiast wnętrzności.
— Proszę, bądź tam... Muszę kończyć. — Nie wiem, czy w ogóle mnie usłyszał. Sam ledwie słyszałem swój szept. Ale chyba wyłapał poszczególne słowa, bo zanim się rozłączyłem, to chyba próbował coś jeszcze powiedzieć. Ale nie wiem co. I nie chcę wiedzieć. Teraz muszę o tym zapomnieć. Zepchnąć w odmęty pamięci, żeby On nie mógł tego zobaczyć.
Zawsze byłem dobry w utrzymywaniu sekretów i tajemnic.
***
Oh, już wstałeś? Zadziwiające, jak szybko dochodzisz do siebie po tych naszych narkotycznych drzemkach. Szkoda, że nie możemy pospać jeszcze dłużej, bo to zaledwie godzina...
Więc, skoro już jesteś rozbudzony, to może coś porobimy? Możemy pograć w gry. Albo spróbować umówić się na randkę z jakąś napaloną czternastolatką. Co ty na to? To nie pedofilia, to tylko cztery lata różnicy.
— Anthony! — Czego ta kobieta się tak drze? Przecież nie przeskrobaliśmy nic, o czym dowiedziałaby się twoja matka. Ale dla świętego spokoju wyleź z tej mrocznej, zatęchłej jaskini, którą nazywasz swoim pokojem i przeprowadź mały wywiad.
— O co chodzi, mamo? — Oh, jakiś ty grzeczniutki aniołek mamusi!
— Skoś trawę wokoło domu, bo nasz ogród wygląda koszmarnie.
— Dobrze, mamo. — Tylko na tyle cię stać? Na posłuszne wykonywanie rozkazów? Czy ja cię wychowuję na kogoś, kto bez zająknięcia wykonuje polecenia?!! Cholera, na co kosić trawnik w grudniu?!
„I tak nie mamy nic do roboty."? Też mi wymówka. Już lepiej, żebyś w tym czasie spał i zbierał siły na wieczór, niż kosił ten cholerny trawnik!
— No dalej, synek! Co cię tak wmurowało w tą futrynę? Nie opuścić tej posesji, zanim ten trawnik nie będzie wyglądał, jakby zajmował się nim zawodowy ogrodnik!
A ten babsztyl potrafi tylko rozkazywać? Masz przejebanych rodziców, Tony. Jak zdobędziemy za te wyścigi dużo hajsu, to mógłbyś się nawet wyprowadzić... Własne mieszkanie, gdzie możesz robić co chcesz i z kim chcesz. Czy to nie piękna idea?
Nie potrafisz się chwilę rozmarzyć? Ach tak, nie chcesz, żeby matka znowu na ciebie krzyczała. No to ruszaj swój chudy tyłek i wypielęgnuj trawniczek. Bądź dobrym i posłusznym synkiem, jak na porządnego chłopca przystało. A więc teraz mam cię tak nie nazywać? Wiesz, trudno nie nazywać rzeczy po imieniu. Nie mogę nazywać się niegrzecznym i złym, kiedy zachowujesz się jak pizda i trzęsiesz portkami przed matką.
Naprawdę chcesz to wszystko dzisiaj skosić? Ja nie wiem, jakim cudem twoich starych było stać na taką pokaźną działkę. Przecież ty tego nie zrobisz w tydzień. Żebym się nie zdziwił, tak? No dobra. Pamiętaj jednak, że dzisiaj masz jeszcze do wykonania bardziej intratne zajęcie.
Głośna ta kosiarka. Robisz raban na pół miasta zapewne. Ja przesadzam? Jestem dużo mniej humorzasty od ciebie. Nie? A kto obraził się na tą ładną laskę tylko dlatego, że powiedziała kilka nieprzyjemnych słów? Przez twoje fochy straciliśmy dobre źródło kokainy. A Jeff'a znaleźliśmy tylko dzięki mnie. Inaczej dawno zdechłbyś na narkotycznym głodzie.
Powiem ci, że jednak umiesz zapieprzać, kiedy potrzeba. Może powinieneś znaleźć sobie jakąś dobrze płatną posadkę? Wtedy skończyłyby się twoje problemy z kasą. No ale nie miałbyś już tego cudownego czasu wolnego. A i tak masz go za mało według mnie. Wytłumacz mi, po co nadal chodzisz do tej szkoły?
Bo mieszkasz z rodzicami, też mi powód. Musisz się wyprowadzić i tyle. Oby nagroda w tych wyścigach była wysoka. Bardzo wysoka.
Swoją drogą, sprawdzałeś, jakie auto ma ten koleś? Bugatti Chiron, co nie? Kojarzysz? Racja, to niezłe sportowe autko. A co powiesz na to, żeby wsiąść za kółko, a potem uciec? Wyjechać za granicę i tam opchnąć gdzieś ten wóz? A potem zacząć dilować kokainą albo innymi prochami.
Trochę cię ponaglę, bo już szósta po południu. A tobie jakoś mozolnie to idzie. Tak, tak, na pewno już prawie kończysz. Już to widzę.
Pospiesz się, uprzątnij ten bajzel. Wepchnij to po prostu do szopy. No trawka na kompostownik wywieź, racja. I taczka też do szopy? Ehh... Dobra, teraz możesz iść zameldować się mamusi, że skończyłeś swoje zadanie.
A ona siedzi przed telewizorem w fotelu, w którym ledwie mieści się jej gruba dupa. I wytrzeszcza ślepia i nadstawia uszy.
— Nie chcesz obejrzeć ze mną kolejnego odcinku telenoweli? — Nawet na ciebie nie spojrzała, nie wiem, jakim cudem wie, że tu jesteś. Chociaż mogła cię wyczuć. Oj tak, śmierdzisz, nie musisz sobie tego udowadniać wąchaniem.
— Nie, dziękuję. Wieczorem jest mecz naszej szkolnej drużyny futbolowej, a potem urządzają drobną dyskotekę. Chciałem się jeszcze ogarnąć przed tym. A ogródek już skosiłem. — Tony, jak ty zgrabnie kłamiesz. Trzeba ci przyznać, że coraz lepiej ci idzie. Kreatywność jednak jakoś ci się przydaje w tym życiu.
— Za chwilę sprawdzę, czy aby nie odwaliłeś zbytniej fuszerki. Jeśli tak, możesz iść. Tylko błagam cię, wróć tak, żeby nie zauważyli cię nasi sąsiedzi. Koleżanki się ze mnie śmieją i wytykają palcami, że trzymam satanistę pod własnym dachem... — Ona tak na serio? No dobra, umiejętność bycia niezauważalnym nam się przyda, możemy to potrenować. Powiem ci, że w ciekawej rodzinie żyjesz. Satanista, też mi coś...
— Jasne, mamo, postaram się być niewidzialny.
— Nie wiem, czy z twoimi włosami może istnieć słowo „niewidzialny". — Kobieto, nie przeginaj. Równie dobrze możemy przynieść ci jeszcze więcej wstydu niż dotychczas. — Ale ty nie jesteś tym satanistą?
— Nie jestem. Skończmy temat. Idę pod prysznic.
Więc co teraz? Po prostu się naszykujesz i będziesz czekać? Chociaż zależy, ile ci to zajmie. Bo jak będziesz się pindrzył przed lustrem jak wszystkie laski, to ledwie zdążymy.
Czyżbym się mylił? Szybki prysznic, wrzucenie ciuchów, wysuszenie włosów i ruszamy do akcji? No dobra. Ale czy w tym będzie ci wygodnie? Tym razem postawiłbym jednak na koszulkę i bluzę. Nie chcę, żebyś przegrał tylko dlatego, że skórzana czy jeansowa kurtka ograniczała ci swobodę ruchów.
Chodźmy już. Wieje chłodny wiatr, nieszczególnie mi się to podoba. Mam nadzieję, że nie przygna tutaj wściekłych burzowych chmur. Chociaż nawet do końca nie wiadomo, gdzie ty wyścigi. Podejrzewasz, że gdzieś za miastem? Być może jest to racja. Tylko mam nadzieję, że nie będziemy jeździć po żadnych żwirowych czy polnych drogach. Podejrzewam, że możesz nie być gotowy na konfrontację nieziemskiej prędkości z jakimikolwiek wybojami i nierównościami.
Park Południowy. Główna ulica. 19.57. Jak na razie tutaj pusto. Czy to miasto wymarło? Widać nikt nie ma ochoty na spacery w taką pogodę. Dobrze, że nie poświęcałeś naszego cennego czasu na układanie włosów, bo twoje wysiłki poszłyby na marne. Wyglądasz, jakby ma twojej głowie roztapierzyła się jakaś czerwona papuga.
Niski warkot samochodu. To na pewno on! O wow, ten samochód ma klasę! Czerń i czerwień, hipnotyzujące połączenie, prawda? Trzeba się dowiedzieć czegoś więcej o tym cacku.
Zatrzymał się dokładnie obok ciebie, więc wskakuj. Na co jeszcze czekasz? Wysłać ci specjalne zaproszenie? Ah, teraz przemykają przez ciebie wszystkie wątpliwości, prawda? I ten dreszcz niepewności, zimny pot...
Ale jednak wsiadasz. Powiem ci, że jeśli to wygrasz, będę mógł być z ciebie dumny. Jeśli, rzecz jasna, wszystko zrobisz idealnie.
— Gotowy na przygodę? — Jakiś dziwnie przyjazny ten typek, nie sądzisz?
— Powiedz mi coś więcej o samochodzie.
— Ma siedmiobiegową, automatyczną skrzynię biegów. Rozwija prędkość do setki w mniej niż trzy sekundy. Maksymalnie wyciąga ponad czterysta, ale nawet tego nie próbuj. — Cudownie, te parametry przyprawiają mnie o ciarki. Jednak mój zapał chłodzi to, że Bruce chyba uważa ciebie za głupca. Racja?
— Na jakim terenie będę musiał jeździć? — Ale ty masz zbyt spiętą dupę, żeby o cokolwiek się czepiać.
— Mamy tor wyścigowy za miastem. Nieużytek, zbudowali większy. Ale kilku ludzi dobrze się nim zajęło.
— Cudnie. — Mam wrażenie, że ten obrót spraw jest dla ciebie jednocześnie korzystny i niekorzystny. Łatwiej utrzymasz się na drodze, ale jednak brak ci umiejętności szosowych wyścigów.
— Masz największe predyspozycje na wygraną. Wycofała się większość ludzi. Zostało kilku głupców i kilku fanatyków, dla których nie liczy się wygrana. Maksymalnie ze dwadzieścia osób. — To, co on mówi, zaczyna mi się podobać. Kontynuuj przekazywanie dobrych wieści. — Oprócz tego masz najlepszy samochód. Jest praktycznie prosto z salonu. Wspomnę tutaj, że bardzo bym nie chciał, żebyś go zniszczył, bo sporo mnie kosztował. Reszta tej zgrai ma już kilkuletnie modele, po wielu przejściach, naprawach, ale też z wieloma ulepszeniami, typu turbo.
— Coś jeszcze, czym chcesz mnie pocieszyć i zasmucić jednocześnie?
— Ci ludzie, to nie nowicjusze. Nikt nie jest tak głupi, żeby zaczynać od wyścigów na naszym torze. — Anthony, wiedz, że będę odczuwał głęboki żal po twojej śmierci. Jeśli kiedykolwiek zdołam odzyskać umiejętność posiadania uczuć.
— Co do cholery?!! To dlaczego wpakowałeś w to mnie?!! Pojebało cię do reszty!!!
— Bo widzę sporą szansę! — Na śmierć tego dzieciaka? — Z tym autem nie możesz tego spierdolić, uwierz mi.
— Jakoś trudno mi w to wierzyć. Cholera, co mnie podkusiło? — Stawiam, że pieniądze, które wydasz na kokainę. No i ja w sumie trochę też. — Przecież ja nigdy nie jeździłem takim autem. Nawet zbliżonym do tego!
Czy ja widzę w twoich oczach skruchę i błaganie o litość? Oj nie, nie ma mowy. Nie stchórzysz teraz. Wiedziałeś, na co się piszesz, a teraz próbujesz się wywinąć. Nie ze mną te gierki. I z nim pewnie też nie. Złowił cię, połknąłeś haczyk, już tak łatwo teraz cię nie puści.
Czyżbyśmy już byli na miejscu? Trochę to... Na odludziu. Nawet nie trochę – to jest bardzo na odludziu. Że tak powiem, wręcz idealnie. Nikogo tutaj nie zwabi ryk silników.
— Spory tłumek już tutaj ściągnął... — Anthony, naprawdę? Czego się spodziewałeś? Że będziecie tu tylko wy i inni kierowcy?
— Jesteś sporą atrakcją, młody.
— Wjeżdżamy do hangarów dla kierowców? — No tak, nagle spowija nas mrok. A ty go jeszcze nie lubisz, to dlatego szukasz wytłumaczenia jego pojawienia się.
— Tak, przejedziemy przez nie na tor.
— Dlaczego się zatrzymujesz? — Dobre pytanie, kolego. Wyraz twarzy twojego towarzysza podpowiada mi, że to będzie ciekawa rozmowa.
— Większość kierowców bierze różne prochy przed wyścigiem. Sam mam coś też dla ciebie. To papierek nasączony kwasem. LSD. — Jego uśmiech przekonuje mnie do tego nowego przeżycia. Nie będziemy się długo wahać, prawda, Tony? Zabierz go. — Weź go teraz. Potem przesiądź się na miejsce kierowcy i wyjedź na tor. Powodzenia.
Wyszedł już z hangaru. Ekscytujesz się, co nie? Więc włóż kwasa pod język i delektuj się nadchodzącą wygraną. Poczuj, jak fala rozkosznego narkotyku rozlewa się po twoim ciele. Może teraz zaczniesz słyszeć kolory i widzieć dźwięki? Może bardziej zjednoczysz się z maszyną, w której siedzisz?
Wyjedźmy stąd, bo zaczną bez nas. Sztuczne światło latarni jest oślepiające w porównaniu do mroku, który panował w hangarze. Ustawmy się na linii startu i tam możemy już czekać. Odpręż się, przyda ci się to. Będzie ci łatwiej, kwas zrobi swoje.
Spójrz, jakaś kształtna blondyneczka idzie w twoim kierunku. A gdybyś tak poprosił ją o numer? A może jest chętna na jakiś szybki numerek z cieniu hangaru? Otwórz więc okno i zaszpanuj jakimś dobrym tekstem na podryw.
— Tony, tak?
— Zależy, kto pyta. — Lubię, kiedy uśmiechasz się w ten zawadiacki sposób. Wyglądasz wtedy, jakbyś miał zaraz wyciąć dobry kawał, a potem czym prędzej zwiać, zanim dogonią cię konsekwencje.
— Czyli to ty... — Odhaczyła coś na kartce? Czyżby aż tak dbali tutaj o szczegóły i sprawdzali obecność zawodników? — Startujemy za piętnaście minut. Jedna z dziewczyn wyjdzie na środek i da znak flagą.
— Jasne, dzięki za wiadomość. — I teraz pozwolisz się jej tak oddalić? Już widzę ten smutny uśmiech, który wślizguje się na jej twarz. Zbyłeś ją byciem grzecznym i uprzejmym. Laski lubią trochę brutalności i adrenaliny, Anthony!
— Tony... Życzę ci powodzenia! — O tak, mała! W końcu jakaś babeczka bierze sprawy w swoje ręce. Jej usta smakują jakąś wiśniową szminką. A ty nawet oddałeś jej pocałunek! Tylko czy zrobiłeś to z grzeczności, żeby jej nie było przykro, czy może naprawdę ci się spodobało? Powtórz to, jeśli ci się podobało. Tak, rzucam ci wyzwanie!
Dobrze myślisz! Wyjdź z samochodu, przyciśnij ją do maski i wpij się w jej wiśniowe usta, jakby od tego zależało twoje życie. Długi ten pocałunek. Swoją drogą, całujesz się pierwszy raz? Jeśli tak, to masz do tego wyjątkowy talent, kolego. Widzisz jej wyraz twarzy, kiedy się od niej odrywasz? Naprawdę, ona wygląda jakby czekała na więcej.
— Tony, może powinniśmy... — Jej ręka wskazuje ci drogę prosto do jednego z hangarów. Uwierz, ma na ciebie ochotę!
— Znajdziesz mnie po wyścigu? — I ty też masz na nią niemałą ochotę! Czujesz, jak jej ciało wibruje? Czujesz prąd, który przez wasze ciała, kiedy jesteście blisko? Pożądasz jej...
— Tak. Wsiadaj już. Wygrasz to! — I z tymi słowami po prostu odeszła. Ciekawy przedsmak tej całej przygody. Ale myślę, że zakończenie może być jeszcze bardziej emocjonujące.
Zaraz start, prawda? Jednak jakoś dziwnie się czuję... Mam halucynacje i ty też pewnie je masz. Też widzisz, że księżyc zaczyna krwawić? Że przecięli go nożem na pół a teraz na stadion wlewają się jego wnętrzności? To będzie śliski wyścig...
Zaczyna się wyścig, zaczyna się zły trip, zaczyna się walka o przetrwanie. Na środek wychodzi chuda dziewczyna w krótkich spodenkach i topie. Ma czerwone włosy, dokładnie tak jak ty. Wszyscy zapalają silniki, więc ty też powinieneś to zrobić. To dziwne, że wcześniej nie zauważyliśmy, jak ustawiają się obok nas.
Startuj, machnęła flagą! Dobrze, że masz lepszy refleks ode mnie. Znacznie lepszy, jeśli chodzi o widoczne i oczywiste rzeczy. Jednak mógłbym się założyć, że szczegółów dostrzegam znacznie więcej... Dobra, już się przymykam!
Spójrz w lusterka. Dziwne te samochody, co nie? Wyglądają, jakby zamiast reflektorów miały oczy i wszystkie patrzyły w twoją stronę. I szczerzą kły, by pożreć cię zaraz po starcie. Jeśli zdołają się dogonić.
Szybki jest, prawda? Cholernie szybki... Zaraz wbijesz dwieście na liczniku. I tak będą nam mijały kolejne okrążenia. To niesamowite! Jednak coś mi tak jakoś... słabo. Jakbym mdlał...
***
— Zaraz, dlaczego jestem obok ciebie?!!
— Kurwa, kim ty jesteś?!! Co robisz w moim samochodzie?!!
— Anthony, nie zwalniaj i panuj nad kierownicą! Jak będziesz się tak rzucał to zaraz nas dogonią!
— Odsuń się ode mnie, demonie!!! Cholera, muszę się zatrzymać...
— Nie! Nie ma opcji!
— Co ty robisz? Nie wydzieraj mi kierownicy! Dlaczego przyciskasz moją nogę do pedału gazu, maszkaro?!! Puszczaj!
— Puszczę cię, jeśli wreszcie normalnie pojedziesz i wygrasz ten pieprzony wyścig! Mamy zły trip po LSD, kretynie. Zawsze byłem przy tobie, tylko w twojej głowie.
— Zawsze miałem przy sobie szatana?
— Nie jestem nim. On nie ma czasu, żeby zajmować się takimi dzieciakami jak ty. I nie bluźnij, porównując mnie do niego. A teraz wciśnij ten gaz do dechy jeszcze bardziej! Jakiś osioł siedzi nam na ogonie...
— Ile mam tak jechać?!!
— Nie wrzeszcz, doskonale cię słyszę. Spójrz tam, na tablicę. To już ostatnie okrążenie. Jakim cudem zdążyliśmy zrobić ich dziesięć?
— Jakim cudem nie zginąłem?
— Póki co twój anioł śmieci jest na moich rozkazach...
***
Ty zatrzymałeś się kilkadziesiąt metrów za linią mety po tym, jak przekroczyłeś ją jako pierwszy. A ja znowu trafiłem do twojej głowy.
— To doprawdy najgorsze, co mi się dotychczas przytrafiło.
Nie musisz już mówić. Doskonale słyszę twoje myśli. I przyznam ci rację, to wcale nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Uwierz, ja też nie lubię tego, jak wyglądam. Nie ma nic fajnego w brązowych łuskach, pomarszczonej twarzy z rogami i zakrzywionymi kłami. Skrzydła mi również na nic, bo mogę lecieć tylko do piekła i spowrotem.
Ale koniec rozwodzenia się nad moją postacią. Wygrałeś wyścig, Anthony! Będziemy mieli za co ćpać!
Wysiądź za auta. Czekaj, aż przybiegną do ciebie śliczne laseczki razem z pucharem i walizką pieniędzy. A Bruce razem z nimi...
— Gratulacje, Tony! Wygrałeś w naszym wyścigu dziesięć tysięcy dolarów! — To ta blondynka, z którą się całowałeś, prawda? Nadal czuję, że masz jej szminkę na twarzy. To musi być ona, bo po co nagle wspinałaby się na palce, żeby zacząć szeptać ci do ucha? — Zaczekam na ciebie przed bramą główną.
I kiedy ona poszła, wszyscy się rozeszli. Nikt cię tu nie zna, taka jest prawda. A może odrzuciło ich gniewne spojrzenie Bruce'a, który posyłał je każdemu, kto tylko odważył się zbliżyć.
— Wsiadaj, wyjedziemy na zewnątrz i się rozliczymy.
Uwierz mi, nie mogę się doczekać momentu, kiedy dostaniesz swoje siedemdziesiąt procent. Nawet połowa tej sumy byłaby zadowalająca. Wystarczy, że wyjedziemy stąd i zatrzymamy się przed hangarem, po zewnętrznej stronie. Wystarczy, że przejedziemy przez to kilka metrów żywego mroku, w którym czają się nie do końca ostygłe potwory, przywołane przez LSD.
— Dobra, wysiądźmy. Podzielimy hajs. — Tak! Świeże, nocne powietrze łaskocze cię w nozdrza. A ja wyczuwam zapach tych pieniędzy! Tylko...
— Łap, to swój zasłużony tysiak! A teraz nara, lamusie!
Co...?
Jakim prawem ten cham śmiał odjechać z naszymi pieniędzmi?!! Nie tak się z nim umawialiśmy!!! Mogłem to przewidzieć, cholera! Okiwał nas na ponad pięć kawałków!!! A ty mi mówisz, że mam się nie wkurwiać?
Tak, racja, powinniśmy przyćpać. Może znajdziemy tutaj jakiegoś dilera? Kupimy dwie działeczki, bo trzeba też pamiętać o tej uroczej blondyneczce. Przebiegnij szybko przez hangar i wróć na tor, gdzie nadal tłoczą się rozmawiający ludzie. Może nawet znajdziemy Jeff'a?
I wyciągnąłem wilka z lasu! Tam jest, widzisz? Może ma przy sobie jakiś towar. Twoje nogi wręcz biegną w jego kierunku! Tak bardzo pragniesz kokainy. Rozumiem cię, trzeba ci się trochę odprężyć po złych przeżyciach z kwasem.
— Jeff! Masz coś?
— Wisisz mi kasę. — Raczej nie jest przyjaźnie nastawiony na handlowanie razem z tobą. Może jednak skusi go widok pieniędzy.
— Tutaj masz 500$. Teraz daj mi tylko działkę.
— Oh, Anthony, wreszcie robisz się wypłacalny! Po objętości twoich kieszeni, stwierdzam jednak, że na niezbyt długo ci to starczy. — Nie rzucaj tutaj sarkastycznymi uwagami, idioto, tylko dawaj towar.
— Tak, tak. Możesz się pospieszyć? Czekają na mnie.
— Jasne. Trzymaj. I gratuluję ci wygranej. — Szczere, śliczne uśmieszki zostawcie sobie na później. Dziwnie razem wyglądacie.
— Dzięki! — Przyjacielski jesteś w stosunku do tego typka. Ale może to ci kiedyś wyjdzie na plus w przyszłości. Jeden uśmiech czy poklepanie w ramię jest warte kilku działek, które mógłby dać ci na kredyt.
Ale teraz ważniejsza jest ta śliczna blondyneczka, która pewnie zaczęła już cię szukać i wypatrywać przy tej bramie. Lecz niech się nie martwi, bo przybywasz do niej sprintem. I witasz ją namiętnym pocałunkiem, którego się całkowicie nie spodziewała.
— Szybko, koleżanka może nas podwieźć pod mój dom. — O tak, bierze sprawy w swoje ręce i to na poważnie.
— Bruce oszukał mnie na hajs i zabrał praktycznie wszystko. Nadal chcesz się ze mną przespać? — Skąd ci się włączyła taka szczerość? Sądzisz, że i ona chce to zrobić tylko dla forsy?
— Nie chcę żadnych pieniędzy. Po prostu jesteś... seksowny. — Żebyś ty wiedziała, dziewczyno, jak seksownie wyglądasz, przygryzając wargę. Nawet Tony uważa, że to atrakcyjne, prawda? W ogóle nie pomyślałbym, że ktokolwiek na ciebie poleci. Jesteś raczej szczupły, z nielicznymi mięśniami. Ale może to twój drapieżny wygląd ją przyciąga? Może nasza koleżanka z dużym tyłkiem i dużym biustem lubi zabawy BDSM?
Więc bez wahania wsiadacie na do niewielkiego samochodu razem z trzema innymi dziewczynami. I, jak widzę, wcale nie przeszkadza wam to, że ktokolwiek się patrzy. Przysysacie się do siebie niczym pijawki.
Ale to trwa tylko pięć minut, bo ledwo wsiedliście już musicie wysiadać.
To nawet ładny dom. Sporo mniejszy od twojego, bez ogromnego ogrodu, ale to można wziąć za zalety. Mniej sprzątania i dbania o trawnik. A w środku jest dość minimalistycznie. Trochę nieładu, a w jej pokoju kilka porozrzucanych ciuchów. Ale to wcale ci nie przeszkadza.
— Słuchaj, mam dwie działki kokainy. Weźmiemy? — Jak to teraz? Przecież na ciebie działa to wręcz usypiająco, prawda? Chcesz jej zasnąć w łóżku, zanim zdąży zdjąć z ciebie koszulkę?
— Nie, dzięki , nie biorę. Ale mogę poczekać chwilkę.
Tony, do cholery, nie bierz tych drag! Mieliśmy wciągnąć potem! Coś czuję, że to będzie najgorsza rzecz, jaką zrobisz dzisiejszego wieczoru. Ale rób, co chcesz. Kiedyś przejedziesz się na tym samodzielnym podejmowaniu decyzji.
I mam teraz bezczynnie siedzieć w twojej głowie i patrzeć, jak właśnie wciągasz działkę? I czekać, aż uśniemy. Już zaczynam ziewać... Ty się mnie nigdy nie słuchasz, Anthony...
***
— Jestem dziewicą. — Mówi spokojnym głosem, kiedy ja odchylam się na krześle. Odmrukuję coś z stylu „okej" i wracam do normalnej pozycji. Pomijam kwestię, że ja sam nigdy nie uprawiałem seksu. I że to wcale nie jest pierwszy raz, o jakim marzyłem.
Kiedy dziewczyna widzi, że skończyłem wciągać kokę podchodzi w moim kierunku. Podnoszę się i całuję ją przeciągle w usta. Nie jest to namiętny pocałunek, jest całkiem inny niż te poprzednie. Kiedy odrywam się on niej chcę zapytać, jak ma na imię, ale ona po prostu popycha mnie na łóżko i znów zatyka mi usta swoimi. Wiśniowa szminka. Czuję, że po tej nocy znienawidzę wiśnię.
I pewnie znienawidzę też siebie za to, że w ogóle tu przyszedłem, że zrobiłem to wszystko razem z nią. Razem z dziewczyną, której imienia nawet nie znam.
Nienawiść i gorycz wypełnia moje wnętrze. I mimo, że już minęło wiele godzin, to nadal nie mogę zasnąć.
Za to ona śpi jak anioł, wypełniona radością. Bo przeżyła taki pierwszy raz, o jakim marzyła.
Szkoda, że oboje nie możemy mieć tak nieskomplikowanych marzeń.
***
Tony, pora wstawać!
Rusz się, póki ona jeszcze śpi. Ubierz się, zostaw jej karteczkę z numerem i zwiń się stąd czym prędzej. Nic nie pamiętam, a w twojej pamięci dokopałem się do pojedynczych obrazów. Jednak to, że oboje jesteście nadzy, a obok łóżka leży zużyta prezerwatywa, jest dla mnie wystarczającym dowodem na to, że nie spaprałeś sprawy.
Tylko po cichu. Nie obudź jej. Przejdź przez salon i...
— A więc to ty rozdziewiczyłeś moją siostrę. — Ta gorycz w głosie... Ale zaraz, czy to nie jest Jeff? No jasne. Nie mogliśmy trafić lepiej. Jak przestanie sprzedawać nam towar, to jesteśmy skończeni.
— Ja...
— Mowę ci odjęło?!! — Ej, koleś, wyluzuj! Czy to nie za szybko na rękoczyny? Żeby od razu przypierać kumpla do ściany, żeby obić mu twarz?
— Ona sama tego chciała... — To trochę słaba linia obrony, ale nada się jakakolwiek. Podpowiem ci, że mógłbyś też użyć jakichkolwiek swoich mięśni, żeby go odepchnąć. Tak, właśnie tak.
— Sprawia ci frajdę bawienie się jej uczuciami? I moimi uczuciami? — Czy ty coś sugerujesz, Jeff? Hmm... Tony, weź stąd uciekaj, bo twój kumpel zaraz się popłacze, bo ty ranisz jego serduszko. — Wyjdź z mojego domu. Nie zbliżaj się do mojej siostry. A my już nie jesteśmy kumplami. Wynoś się!
No, Anthony, trochę spapraliśmy sprawę. Ale kto mógł przewidzieć, że ta blondyneczka to siostra Jeff'a?
Racja, przebiegnij się do domu. Wpuść ranne powietrze w płuca. I odetchnij. Przed tobą wiele nowych dziewczyn i wiele nowych kumpli. Wokoło masz mnóstwo ludzi do wyboru. Poznawaj, czerp ze znajomości ile się da, a potem odchodź bez pożegnania. Wbijaj nóż w serca bez jakichkolwiek ostrzeżeń.
I pilnuj się, żeby nikt nie zdążył zranić ciebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro