Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3

Narkotyki to zło, więc trzeba ćpać.

Powiem ci, że prawie tego nie widać. Jestem zaskoczony twoimi zdolnościami kamuflażu. Gdyby tylko dało się zmniejszyć opuchliznę, to byłoby wyśmienicie... Ale może da radę zakryć ją twoją blond grzyweczką?

Ale nie gdybajmy! Weź jakieś żarcie i idziemy do tej twojej szkoły. Oj, niech te bliźniaki modlą się, żeby cię dzisiaj nie spotkać. Czemu? Bo dasz im w pysk, rzecz jasna. Jak to nie? A tam, trzydzieści centymetrów w tą czy w tamtą... To nie robi żadnej różnicy, liczy się technika! Której też nie masz...

Powiem ci, że dzisiaj nawet wyglądasz... nie jak kobieta. To sukces! „Tylko dlatego, że czuję się jak gówno."? To ma być odpowiedź? Czyli do jednak jednorazowy skok w bok, a nie stały związek? A powiem ci, że spoko tak wyglądasz. Nie wyróżniasz się, ani nic. No serio, serio. Co drugi nastolatek nosi dresy i bluzę.

Masz jedzenie, głodomorze? To możemy iść. Tylko nie pożeraj tych batoników tak łapczywie, bo znając twoje życiowe „szczęście" jesteś w stanie się udławić. I nabawić cukrzycy, jeśli jakimś cudem zdołasz zjeść taką ilość. To, że nie ubrałeś się jak baba jednak nie znaczy, że nią nie jesteś w głębi duszy. Po prostu masz okres, co nie? Najlepiej to nie wychodzić na świat, jeść i... Już, już, zamykam się.

Smętna dzisiaj ta pogoda. Zupełnie jak ty. Nawet nie masz siły na mnie narzekać, a to już oznacza stan krytyczny. Może zamiast iść do tego więzienia lepiej pójdziemy spać? Albo zjeść jakiegoś fast fooda? Oj, widzę, że się zgadzasz. Nie będziesz miał czego żałować.

— Tony! — A któż to taki cię woła w ten ponury ranek? I w dodatku to jakaś dziewczyna. Spójrz, tam stoi, na progu tego pustostanu. Czy to nie ta laska z klubu? Przyjaciółka tych dwóch skurwieli, co cię wplątali w tą całą bajeczkę z fajkami i podbitym okiem?

— Bee? — Twój głos jest taki mięciutki. I twoje kolanka też są mięciutkie! Ja rozumiem, że jest ładna, ale nie aż tak, żeby zwalać z nóg. Czekaj! Jednak zwala? Dobrze, że tu jest ta latarnia... Anthony, co tobie znowu jest? A mówiłem, nie żryj tych batonów, idioto! Rzygasz już trzeci dzień z rzędu...

— Tony, nic ci nie jest?! — Pogrążasz się... Szkoda mi ciebie, wiesz? Będzie się teraz tobą opiekowała, tak jak takim małym dzieciaczkiem. Nie masz szansy, żeby udowodnić jej, że jesteś porządnym, silnym facetem.

— Nic mi nie jest, nie martw się. — Och, jakiś ty wrogi. Może to i nawet lepiej, grasz takiego niedostępnego. Ale dlaczego patrzysz na nią takim błagalnym, płaczliwym spojrzeniem? Wygląda jakoś inaczej niż tamtego wieczoru, prawda? Nie ma tych czarnych ciuchów i demonicznego makijażu. Wygląda... tak jakoś normalnie. Że niby uroczo? Ma luźny warkocz, jest umazana farbą, w poplamionej wszystkimi kolorami tęczy zielonej koszulce, brudnych, zniszczonych szarych jeansach i jakichś wiekowych trampkach.

— Chodź, przemyjesz sobie twarz.

I oczywiście idziesz. Znowu pozwalasz się ciągnąć za rękaw tam, gdzie tylko ona cię zaprowadzi. A może Alex i Chuck też tam są? Wcale bym się nie zdziwił... O, jednak masz trochę siły, żeby się jej wyszarpnąć! Brawo, kolego.

— O co chodzi, Anthony? Chodź, tam nikogo nie ma. Tam jest moja niewielka pracownia artystyczna... — Czy ona właśnie otarła twoje łzy? Jak mogłeś przy niej płakać?!! Biegnij do mamusi, bo chyba jeszcze nie dorosłeś! A mamusia niech cię zamknie w ciasnym i śmierdzącym schowku na szczotki, chemikalia i niegrzeczne dzieci!

— Och, przymknij się!

— Co? Czy powiedziałam coś...

— Nie, nie! Przepraszam! Nie mówiłem tego do ciebie, ja nawet nie wiem, czemu powiedziałem to na głos... Ale już idę, tak?

No to teraz się popisałeś, kolego! Nie zdziwiłbym się, gdyby pozwoliła ci przemyć tą twarz, a następnie wykopała cię z tego pustostanu. Wygląda na urażoną. Wcale tak nie wygląda? Może postrzegasz ją inaczej niż ja. Wy, ludzie, macie dziwne spojrzenie na otaczający was świat.

— Jakoś tu mało przytulnie i inspirująco...

— Zależy, dla kogo. Tam masz umywalkę, a obok leży ręcznik. Ja w tym czasie poszukam jakiejś koszulki, bo twoja bluza...

Obrzygałeś się, nie pamiętasz? Więc teraz nie musisz takim zszokowanym spojrzeniem spoglądać na swoje ciuchy. Idź się opłucz zimną wodą, skoro tak każe jaśnie pani, a potem wracamy do domu. Powiesz, że źle się czujesz czy coś.

Tak, zimna woda działa kojąco... Jeszcze lepiej, gdybyś mógł wziąć prysznic, ale to chyba zbyt duży luksus. Racja, dobre i to. To teraz w tył zwrot i staraj się jakoś zgrabnie wyłgać, że nie masz czasu. Bo go nie masz, musisz go zarezerwować na sen, ośle.

— Tutaj masz koszulkę. Masz w sumie szczęście, że jesteśmy podobnych gabarytów. Nie musiałam się wiele naszukać... — Widzisz, jest jakby trochę zła. Nie patrzy ci w oczy, prawie w ogóle na ciebie nie spogląda. Do tego nerwowo splata i rozplata palce i non stop drapie się po nadgarstkach. Wiadomo, że nie chce, żebyś tu był.

— Nie wiem, czy powinienem zostać... — Tak, grzeczny chłopczyk. Lepiej wynieść się stąd prędko, zanim ją odwiedzi ten Bruce, czy jak mu tam było.

— Rób, jak uważasz. — O, widać zadowoliła ją ta odpowiedź, bo odważyła się spojrzeć w twoim kierunku! Widzisz, jak twoja obecność działa na kobiety? Zdecydowanie nie tak, jak powinna. — Tony! Co ci się stało z okiem?

— To... — A co ją to obchodzi? Idź do domu, Anthony. — To przez mojego ojca...

Zebrało ci się na ckliwe zwierzenia? Nie becz, gówniarzu! Idź do domu, bo inaczej mnie popamiętasz!

— Pobił cię? Za co? — Wydaje się taka zmartwiona, a jej głos wręcz wibruje. Ale uwierz mi, to tylko zwykła żmija, która czeka na odpowiedni moment, żeby cię ukąsić. Czeka, aż wystarczająco osłabniesz. Uciekaj, Anthony!

— Twoi kumple namówili mnie do palenia fajek za szkołą i mnie złapali, a oni, rzecz jasna, zdążyli zwiać. — Ta bojowa pozycja, jaką przyjmujesz... Zaciśnięte pięści, splecione mocno na klatce piersiowej, ściągnięte brwi i przymrużone oczy... Wyglądasz jak kot przygotowujący się do walki. Masz zamiar ją uderzyć, jeśli zada kolejne pytanie?

— Alex i Chuck? Przecież oni dawno skończyli szkołę... — Zaraz, zaraz, CO?!! Wiedziałem, że cię wrabiają! Nienawidzą cię i ty ich teraz też nienawidzisz! Czujesz, jak gniew pulsuje w twoich żyłach? Jak cię nosi i ma ochotę rozerwać?

— Hej, Tony, spokojnie. — Dlaczego wszystko w tobie stygnie?!! Jej drobne dłonie na twoich ramionach aż tak kojąco na ciebie działają? Ty masz walczyć i budzić grozę! — Załatwię to, obiecuję. Chodź, rozluźnisz się trochę.

Jak myślisz, co może mieć na myśli, mówiąc to i ściągając ci bluzę? Jednak uważam, że nadal powinieneś być mocny, szorstki, twardy, szczególnie teraz, dla niej... I po prostu zaczyna zakładać na ciebie tą swoją koszulkę? Czuję się oszukany... A ty nie? Tobie to nawet na rękę. Nie masz w sobie ani krzty chęci do życia i zabawy.

— W sumie to mam coś, co może poprawić ci humor... — No kochana, ja nie wiem, czy temu idiocie cokolwiek jest w stanie poprawić humor. — Trzymaj.

Podała ci lusterko i co ty masz z tym zrobić... O kurwa! Co tak spoglądasz to na lusterko, to na nią? Takiej drugiej szansy możesz nie dostać!

—To kokaina? — Szukasz potwierdzenia? Dzieciuch... Widzisz, kiwa ci głową na tak. Czujesz się bardziej zachęcony? — I jak ja mam to... — Przełykasz ślinę tak głośno, jakbyś miał kluskę w gardle. I czemu się jej pytasz, przecież jakoś byś sobie poradził, a tak, to wychodzisz na takiego ignoranta i nudziarza.

— Podaj, pokażę ci. — Znalazła się nauczycielka i wybawczyni narodów. Patrz uważnie. — Zatykasz jedną dziurkę, przystawiasz drugą i wciągasz kreskę. Ahh... O, ostrzegam, za pierwszym razem może cię trochę boleć, piec, szczypać, cokolwiek. Ale potem robi się fajnie.

— Okej... — Bierzemy lustereczko i zobaczmy, jak to cacko kopie. Zatykasz i... Uh, cholera, szczypie. Ale tak jakoś dziwnie... Nagle jakby świat mi się rozmywał... Jak to, tobie się wyostrza? Przecież to nielogiczne. Ja czuję, że zasypiam, a ty jesteś w pełni sił? Przecież to nielogiczne...

***

I wtedy stało się cicho, tak cicho, jak nigdy przedtem.

Cisza.

Cisza...

Przeżuwałem to słowo wielokrotnie, próbując poznać jego smak, jego cudowny aromat. I wtedy zrozumiałem, co się stało.

On zniknął.

Zostałem sam.

Całkiem sam.

— I jak? — Momentalnie powracam na ziemię, do teraźniejszości. Bee pyta mnie, spoglądając z lekkim niepokojem, odmalowującym się w tych swoich ślicznych zielonkawych oczach. Na lewym ma drobną, ciemniejszą plamkę. Pierwszy raz zauważam takie szczegóły. A do tego moje myśli zdają się być tak niebiańsko czyste i szybkie.

— Jest wspaniale. Chociaż nadal trochę szczypie mnie nos. — Mój głos też zdaje się taki jakiś inny niż zwykle. Bardziej lekki, ale jednocześnie pewniejszy.

— Więc teraz tak nie możesz wrócić do domu — szepta, niby zawstydzona, bo z rumieńcami na policzkach. A może pojawiły się tam przez kokainę? Mnie też jest dość ciepło.

— Skoro to twoja pracownia malarska, to czy moglibyśmy coś namalować?

— Ciekawy pomysł, Tony. — O dziwo zwracam uwagę na to, jak miękko wymawia moje imię i jaki uśmiech jej przy tym towarzyszy. A ten wyraz twarzy jest tak błogi, że czuję, że mógłbym patrzeć na niego godzinami. — Widzę, że muszę przydzielać ci kokainę, bo wtedy zaczynasz ze mną normalnie rozmawiać. Po alkoholu szło ci niestety jeszcze gorzej, niż w rzeczywistości.

Śmieje się. O Boże, ten śmiech. Obym mógł usłyszeć go jeszcze wiele razy. Mam wrażenie, że słyszę w nim całe dobro tego świata, że cała radość skumulowała się w istocie tej brunetki. W sumie to żałuję, że każdego dnia nie mogę mieć tak czystego umysłu i nie zauważać tak drobnych, aczkolwiek pięknych szczegółów.

— Weź sobie kartkę i jakieś przybory i uwiecznij to, co ci przyjdzie do głowy. Może odkryję w tobie współczesnego Picasso?

Ona sama też bierze teraz kartki, ołówki, pastele i wiele innych rzeczy, których nawet nie umiem nazwać. Ja wolę zdać się na prostotę, dlatego też chwytam w dłoń węgiel do rysowania i duży blok. I mimo, że moje myśli biegną tak szybko i prosto, to nie umiem podchwycić żadnego pomysłu. Dopiero gdy spoglądam na Bee wiem, że to moja cudowna inspiracja.

Siedzi zgarbiona, ze skrzyżowanymi nogami. Niektóre kosmyki ciemnych włosów wymknęły się z warkocza i teraz opadają jej na pochyloną twarz. Jest skupiona, bo już zaczęła coś rysować. Jej dłoń porusza się płynie delikatnymi, urywanymi ruchami.

Zabieram się do pracy i powoli uwieczniam ją w całej prostocie. Rysuję jej chude nogi i zaznaczam delikatne rysy odkrytych kostek. Rysuję brzuch, który przez to, że siedzi zgarbiona, jest mocno widoczny przez obcisłą koszulkę. Rysuję jej niewielkie piersi i sutek odznaczający się na tle materiału. Wcześniej nie zauważyłem, że nie ma stanika. Rysuję chude ręce, które z zapałem zaciskają się na bloku trzymanym w dłoni. I w końcu rysuję twarz, która mimo cienia, który rzucają rozwichrzone włosy, wydaje się pogodna. Odzwierciedlam na papierze drobne zmarszczki wokół jej przymrużonych oczu i jej lekko spękane i wyschnięte usta.

Nie chcę jej w żaden sposób zmieniać, w żaden sposób upiększać, bo już jest cudowna i piękna. Jednak zachowuję tę myśl dla siebie.

Nie jestem pewny, ile już pracujemy, ale czuję, jakby zaczynała ze mnie uchodzić energia. Skończyłem już mój portret i teraz tylko czekam, aż ona skończy. I tak powoli oddaję się temu uczuciu zwalniania, hamowania. Wręcz namacalne jest spowalnianie moich myśli, rozmywanie się tej niezwykłej ostrości zmysłów. Wtedy czuję też, że gdzieś wewnątrz mnie budzi się coś hałaśliwego, coś bardzo złego.

— Weźmiemy jeszcze trochę koki, dobrze? Już prawie kończę, ale przysięgam, że jeśli nie wezmę, to zaraz tutaj zasnę. — Jej słowa wyrywają mnie z tego powolnego uchodzenia w przestrzeń. Kiwam głową na zachętę i już po chwili odbieram od niej lusterko i wciągam swoją porcję.

— O tak, to jest to! —Mój krzyk pomieszany ze śmiechem zalega echem w tym pomieszczeniu, które teraz wydaje mi się dużo bardziej przyjazne, niż wcześniej. Rozglądam się wokół, ale wtedy dziewczyna zaczyna mówić.

— Tony, spójrz, skończyłam. To Tower of London i jej kruki. Od dziecka pamiętam właśnie to, to piękne wspomnienie. — Jej praca była zdumiewająca. Nie jestem w stanie pojąć, jakim cudem zdążyła zrobić tak idealny rysunek, tak idealne dzieło sztuki. — Mogę zobaczyć, co ty zrobiłeś?

Podaję jej blok i czuję, jak na moje policzki wpływa ciepły rumieniec. Mogłem najpierw zapytać, czy mogę szkicować właśnie ją. Ale ona na początku się nie odzywa, tylko patrzy. Dopiero po chwili zauważam, że z jej oczu zaczynają skapywać łzy.

— Mogę to zatrzymać, Tony? — Głos Bee jest tak bardzo drżący, a ona nagle zaczyna wydawać mi się taka krucha... Mam ochotę ją utulić i w sumie nie wiem, dlaczego tego nie robię. Coś w niej jest takiego, co mnie zatrzymuje. — To... Jest takie piękne. Nikt mnie jeszcze nie namalował, nigdy. A ty zrobiłeś to tak... subtelnie. Naturalnie. Dziękuję.

Odkłada arkusz, a jej łzy nie mają końca. W końcu ona sama przysuwa się do mnie i wtula mokrą twarz w mój bark. Obejmuję ją delikatnie, kładąc jej dłonie na plecach. Gładząc ją delikatnie czuję pod palcami poszczególne kręgi. Musi być chudsza, niż mogłem się spodziewać.

Po chwili sama się ode mnie odrywa i podnosi z betonowej posadzki, co robię i ja. Idę, za nią w stronę starej, zniszczonej sofy stojącej w kącie, której wcześniej nie zauważyłem. Nie wiem, jakiego wcześniej była koloru, ale teraz jest szara, pełno na niej plam, zazwyczaj farby.

— Też chcesz iść spać? — Pyta, ale nie czekając na odpowiedź kładzie się na kanapie i przesuwa, robiąc mi miejsce.

Dlatego też po chwili kładę się obok, starając się jej nie dotknąć, bo nie wiem, czy tego by chciała. Ale ona bez wahania kładzie policzek na mojej klatce piersiowej, czym skłania mnie do objęcia jej jedną ręką.

Leżymy tak kilka minut, nie odzywając się do siebie i po chwili czuję, jak oddech Bee się normuje, czyli ona już zasnęła. Staram się zrobić to samo, ale nie jestem pewny, czy umiem podołać temu zadaniu. Jestem zbyt zajęty myśleniem, zamartwianiem się.

Martwi mnie to, że obudzę się za kilka godzin ze splątanym umysłem, z głosami w mojej głowie i przymusem powrotu do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro