6
Zawsze zabierz to, co ci wpadnie w rączki.
Kolejny mierny poranek, który nadchodzi po kolejnej nocy, podczas której nie zmrużyłeś oka. Co się z tobą dzieje, Anthony?
Potrafisz leżeć godzinami bez ruchu, bez jakiejkolwiek myśli. Tylko wpatrujesz się w sufit, jakby czekając na zmiłowanie. Nawet mi nie odpowiadasz i muszę prowadzić samotne monologi. Ta twoja apatia strasznie mnie denerwuje. Może powinieneś się w końcu ruszyć i coś zrobić?
Nie wiem, dlaczego ciągle zadręcza cię ta jedna noc. Przecież raczej nie miałeś co narzekać, bo dziewczyna była wystrzałowa. Jedyne, co mogło ci popsuć humor, to akcja z Jeffem. Ale chyba aż tak byś tego nie przeżywał, prawda?
Pierwszym działaniem tego dnia powinno być znalezienie nowego dilera. Nie ma to jak dobrze rozpocząć tydzień od poszukiwań i solidnej dawki koki, którą musisz czym prędzej kupić. Bo tamten szajs został w pokoju tej laski. Jeff już pewnie zdążył go opchnąć.
— Ja... Muszę iść do szkoły, jest poniedziałek. — Pierwsze słowa jakie wypowiedziałeś w ciągu ostatnich dni! Szkoda tylko, że ich przekaz jest niezbyt zachęcający... Poza tym odbiór dźwiękowy też pozostawia wiele do życzenia, bo brzmisz jak skrzypiące drzwi. Przydałoby się cię naoliwić. Najlepiej jakimś dobrym alkoholem.
Nie wiem, skąd czerpiesz energię, żeby wstać z łóżka po tych nieprzespanych nocach. Nie wiem, skąd ty chcesz wziąć energię, żeby jakkolwiek funkcjonować w tej twojej szkole. No chyba, że masz zamiar wypić jakieś dziesięć kaw. Po prostu wstaniesz, ubierzesz się, zgarniesz książki do plecaka i pójdziesz? Dorzuć do tego planu prysznic, zimny prysznic.
Nawet nie spoglądaj w lustro, bo nie warto. Wyglądasz, jakby stratowało cię stado bawołów. Włosy masz tłuste, przydługawe. Przy skórze głowy widnieje już prawie dwucentymetrowy odrost. Twarz jest w jeszcze gorszym stanie. Daleko ci do tych wszystkich modelów z okładek pism dla nastolatek. Masz trądzik. Masz nierównomierną brodę, która niewiadomo dlaczego nabiera rudawego odcieniu. Do tego fioletowe worki pod oczami, które również nie dodają ci atrakcyjności.
Racja, po co ci doprowadzać się do jakiegokolwiek stanu, który ułatwiłby funkcjonowanie w społeczeństwie. Lepiej wcisnąć włosy pod czapkę z daszkiem, spryskać się litrami dezodorantu i wrzucić na siebie pierwszy lepszy dres i trampki. Nie ważne, czy na bluzie nadal jest ta plama po ketchupie, kto by się tym przejmował.
Śmierdzisz, nadal to czuję. Nie obchodzi cię moje zdanie? Dobrze. Niech i tak będzie. Po co przejmować się moim zdaniem i dobrymi radami. Zobaczysz, życie kopnie cię w dupę, jeśli nie będziesz mnie słuchał.
— Miałbym mnóstwo możliwości, gdyby ciebie tutaj nie było. — Nie musisz mówić tego na głos, bo się ludzie na ulicy na ciebie dziwnie patrzą. Poza tym, jakie ty byś miał możliwości beze mnie? Żadnych. Jesteś beztalenciem, nie masz przyjaciół, nie masz cudownej rodziny. Ty nie masz żadnych perspektyw. A dzięki mnie możesz osiągnąć wszystko, czegokolwiek się podejmiemy.
Chciałbyś zostać sławnym wiolonczelistą? I myślisz, że ktoś by cię słuchał? Kurde, dzieciaku, ale ty masz ambicje! Nawet o tym nie myśl. Ty nawet pewnie nie umiesz grać na tych wielkich skrzypcach. To, że nauczyciel mówił ci, że masz talent, to nic nie znaczy. Znasz takie pojęcie jak litość? Czasami ludzie mówią różne rzeczy tylko z litości. Zwłaszcza, jeśli chcą pocieszyć jakiegoś dziesięciolatka, którego rodzice płacą gruby szmal za uczenie ich nieefektywnego bachora gry na jakimś starodawnym instrumencie.
Oh, tak, już się zamykam. Czyżbym niechcący zranił twoje uczucia, Anthony? Wybacz, naprawdę nie miałem tego w zamiarach. Sarkazm, kretynie.
A więc to tutaj. Znowu muszę widzieć na oczy to więzienie, w którym próbują wepchnąć ci do łba kilogramy wiedzy. Dlaczego musimy przychodzić tutaj w każde poniedziałki, wtorki, środy, czwartki i piątki? W tym czasie mógłbyś sobie znaleźć jakieś lepsze zajęcie. Na przykład takie, które przyniosłoby ci jakikolwiek dochód. No nie wiem, zawsze możesz zostać zawodowym bandytą i okradać banki. Nie? No dobra.
Zaczynasz historią? Zajebiście. Pora się wreszcie zdrzemnąć. Jak to: nie? Nie wmawiaj mi, że lubisz historię, bo tego nie da się lubić. Daty i wydarzenia, wojny, a potem znowu daty i wydarzenia. Nic, co by mogło zaciekawić.
A mówiłem, weź prysznic. Może ktoś by z tobą usiadł. Chociaż i tak nikt z tobą nigdy nie siedzi. W dzień jesteś jakoś dziwnie upośledzony społecznie. W nocy za to się całkiem dobrze rozkręcasz. Może jesteś jakimś nowym gatunkiem wampira? Wampir socjalny.
Coś czuję, że ten dzień będzie nam mijał nadzwyczajnie powoli. Gdyby nie to, że chcesz się bawić w solidnego ucznia i w ogóle mnie ignorujesz, to mógłbyś już w jakiś sposób kombinować hajs na narkotyki.
Zupełnie nie rozróżniam słów tej kobiety. A ty ich i tak nie zapamiętujesz. Dlaczego się nie zdrzemniemy? Nie, bo jaśnie pan musi być grzecznym uczniem i być uważnym na każdej lekcji. Szkoda tylko, że ta szkoła nie nauczyła cię jak dotąd niczego porządnego.
Cały dzień będzie wyglądał tak samo. Lekcja, przerwa, którą spędzisz jak żul, wciśnięty w kąt szkolnego korytarza albo próbując zapalić chociaż jednego papierosa w szkolnej toalecie. A potem znowu nudna lekcja. Nie chciałbyś tego jakoś urozmaicić? Czy wolisz siedzieć w tym kącie i wodzić spojrzeniem za przechodzącymi ludźmi?
Widzisz tą dziewczynę na ławce? Szczupła, czarnowłosa. W drogich, markowych ubraniach. Ciekawe, ile ma na koncie w banku. Wiesz, gdzie jest jej portfel, prawda? Przed chwilą wrzuciła go na wierzch zawartości torebki. Zaraz po tym, jak kupiła jakiś dietetyczny soczek w automacie z napojami. A teraz beztrosko stoi jakieś trzy metry dalej i rozmawia z grupką dziewczyn. Czytają jakiś plakat, prawda? Są zwrócone do ciebie plecami. A nikogo innego nie ma w tym kącie.
Wstań, zgarnij portfel do kieszeni. Nie bój się. To tylko jeden ruch, którego nikt nie zauważy. To tylko jeden ruch, który być może wreszcie wyrwie cię z odrętwienia.
Co teraz? Karty kredytowe i pieniądze są bezpieczne w twojej kieszeni, więc idź do łazienki. Żeby nie było, że podniosłeś się tak całkiem bez powodu. Bo twoim powodem było pójście do łazienki, jasne? To nie była kradzież. To tylko pożyczka. O której nikt się nie dowie i której nie będziesz musiał oddawać.
Po co to zrobiłeś? W razie potrzeby, gdyby skończyły ci się pieniądze. Chyba nie myślisz, że te pięćset dolców na dużo ci starczy? Nie bądź naiwny, Anthony. Musisz się nauczyć tego, że pieniędzy zawsze wypada mieć trochę w zapasie. Odłożone w jakimś miejscu, żeby nikt o nich nie wiedział. Poza tym, może przytrafią ci się jeszcze inne wydatki?
Pytasz znowu, co teraz? Nie mógłbyś czasem sam ruszyć głową? Czasami masz takie przejawy kreatywności, że jestem aż z ciebie dumny, a czasami jesteś kompletnym idiotą. Jakieś rozdwojenie jaźni? Przydałoby się cię zdiagnozować.
Pomyśl, Tony. Co powinieneś zrobić z tym portfelem, zanim twoja koleżanka zauważy, że go nie ma? Tak, przede wszystkim powinieneś go przejrzeć i zabrać swój łup. Ale wolałbym, żebyś to zrobił w miejscu innym niż ta przeklęta szkoła. Rozejrzyj się. Tak, szukaj najlepszej drogi ucieczki! Czyli po prostu podejdź do tego okna i przez nie wyjdź.
Nie przejmuj się. Jesteś tak chuderlawy, że na pewno się zmieścisz. Daję sobie rękę uciąć. I co? Mówiłem, że prześlizgniesz się tam, jakbyś był nasmarowany oliwą. Czasem jednak przydatne jest to, że jesteś takim małym, wątłym słabiakiem.
Co teraz? Spierdalaj, gdzie pieprz rośnie. Gdzieś w miasto. Zaszyj się w jakiejś ciemnej alejce za koszem na śmieci i przeglądnij, co tam masz ciekawego. A co może zaciekawiać? Pieniądze, karty kredytowe i kody PIN. Wszystko, z czego możesz wyciągnąć jakieś korzyści. Przyda się nawet wizytówka do jakiejś taniej dziwki.
Skręć tutaj. A teraz w lewo. Mam nadzieję, że nikt nie zagląda na tyły jakiejś obskurnej chińskiej knajpy. Pokazuj ten portfel. On sam jest z jakiejś skóry chyba. To krokodyl? A może jakiś egzotyczny wąż? Ciekawe, czy jego wnętrze również jest tak bogate i egzotyczne.
Tutaj drobne. A tu... Sto, dwieście... Będzie ze trzysta dolarów? To i tak mnóstwo, jak na portfel zwykłej nastolatki. No chyba, że każda dostaje tak ogromne kieszonkowe. Co dalej? Karty członkowskie, bony... Jest, karta kredytowa! Ale szukaj dalej. Paragony, jakieś listy zakupów nawet. Czy to jest...? Nasz wybawiciel! Kod PIN! A już myślałem, że nie jest tak głupia, żeby nosić go ze wszystkimi papierami w portfelu. To teraz biegniesz w podskokach do domku, zakładasz coś na twoją śliczną twarzyczkę i biegniesz do bankomatu, mając nadzieję, że nie zauważyła kradzieży i nie zablokowała swojej karty.
Szybciej, szybciej! Jakoś mało motywacji masz do tego biegu. Ciekawe, jakbyś uciekał, gdyby goniły cię jakieś wściekłe typki z klubu nocnego. Musimy to sprawdzić. Dobrze, że do domu masz dosyć blisko, bo chyba dostałbyś zawału, gdybyś miał do przebiegnięcia więcej niż kilometr. To teraz skombinuj jakąś kominiarkę i w drogę!
— Anthony, a co ty tu robisz?!! — O Jezu, ta kobieta nie mogła sobie znaleźć lepszego momentu na robienie ci awantury? Spław ją jakoś szybko, nie mamy na to całego dnia.
— Przepraszam mamo, zapomniałem jednego zeszytu z zadaniem, więc jak tylko zadzwonił dzwonek na przerwę to szybko po niego przybiegłem. Zaraz wychodzę. — Doskonały z ciebie łgarz. Może powinieneś spróbować kariery w jakimś teatrze? Gdzieś, gdzie solidnie płacą.
Dobra, masz już wszystko, co potrzebne? To teraz tylko bankomat. Ten w pobliżu szkoły? Niby czemu? I co z tego, że dużo uczniów wypłaca tam pieniądze? No... Niby będziemy trochę bardziej kryci... Ale to i tak ryzykowne. W razie czego, to złapią ciebie, a nie mnie, więc próbuj.
Gotowy? Nikt cię nie rozpozna. Karta, PIN i lecimy. Ile ma środków? Ja pierdolę! Dobra, przeliczyły mi się zera, to jednak nie jest dwadzieścia tysięcy. Ale to i tak są dwa patyki! Wypłacaj!
Co teraz?!! Zmykaj, idioto! Nie wiem, czy bezpiecznym jest pójście do domu, bo twoja matka opierdoli cię od góry do dołu. Po prostu wyrzuć ten portfel do jakiegoś śmietnika, a potem przejdź się na dworzec. Chociaż nie wiem, czy w biały dzień znajdziemy tam jakiegoś dilera.
Zimno ci? Nie moja wina, mogłeś się cieplej ubrać. Ale jak chcesz, to możesz pobiegać, zrobi ci się cieplej i będziemy tam szybciej niż gdybyśmy się wlekli twoim żółwim tempem. Już nie zgrywaj pana obrażonego, dobrze wiem, że się cieszysz jak dziecko, bo masz w kieszeni prawie dwa i pół kawałka. Jak miło jest powrócić do życia z tak okrutnego odrętwienia? Oj, dobrze wiem, że to cudowne uczucie.
— Hej! — Kim do cholery jesteś? Od kiedy to dziwki wciągają same swoich klientów w ciemne zaułki? — Masz coś do wciągnięcia?
Zaraz, zaraz! Wzięła cię za dilera! No nie gadaj, że się domyśliłeś. Nie sądziłem, że mam do czynienia z taką mądrą osobą. Zasugeruję, żeby wzięli twoje nazwisko pod uwagę przy rozdawaniu nagród Nobla.
— Nie mam. — Może powiedz jej, że masz coś lepszego w twoich bokserkach? Nie? No dobra, to idź dalej.
Jestem zaskoczony, że ludzie ośmielają się wziąć cię za dilera. Sam nigdy bym tego nie zrobił. Chociaż dzisiaj może jakoś skłaniasz do tego wyglądem. Może ten brudny dres i zapach potu ją do tego skłoniły. Jakieś dilerskie feromony czy coś w tym rodzaju.
Chciałbyś sprzedawać towar? Tony, zaskakujesz mnie! Ale dobrze myślisz, skoro mamy sporo hajsu, to może warto go jakoś zainwestować, żeby potem móc czerpać z tego regularne korzyści. Tylko gdzie znaleźć osobę, która opchnie nam więcej tego szajsu? Jak to „Zadzwonię do Jeffa"? Dobrze wiesz, że ten kretyn nie będzie chciał z tobą nawet gadać. Jasne, zignoruj mnie, przecież zawsze dobrze na tym wychodzisz!
— Potrzebuję dużo towaru. Chcę zacząć sprzedawać.
— A może by tak jakieś 'dzień dobry' chociaż? Moje przeczucia dobrze mówiły, że nie powinienem od ciebie odbierać. — Uwierz, Tony, nie tylko tobie zdaje się, że ten gość zachowuje się jak urażony dzieciaczek.
— Ile dasz mi za dwa i pół tysiąca?
— Możesz mnie cmoknąć w dupę, Anthony. Nawet nie marz, że sprzedam ci chociaż miligram kokainy. Poza tym nie poradzisz sobie jako diler, bo wciągniesz większość sam i zdechniesz gdzieś w kącie.
— Nie mogłeś tak od razu? Marnujesz mój czas. — Oh, jak ja uwielbiam przysłuchiwać się waszym rozmowom. Dzięki temu mam jeszcze jakieś dowody na to, że to nie ty jesteś największym rozkapryszonym bachorem na świecie, Tony.
— Spierdalaj! To ty zmarnowałeś mój cenny czas!
Jezu, jaki kretyński wrażliwiec. Dobrze, że się rozłączyłeś, bo pewnie wrzeszczałby na ciebie jeszcze jakieś dziesięć minut. Normalnie jak baba z okresem. Nic poważnego jej nie zrobisz, a i tak rozerwie cię pazurami na strzępy.
— Co teraz? — Nic. Nie kupisz towaru na handel, życia ci to nie zrujnuje. Po prostu dojdźmy wreszcie na ten dworzec i kupmy coś dla siebie. Jeśli o tej porze w ogóle ktoś tutaj będzie sprzedawał.
Porozglądaj się, pokręć trochę. Ale czuję, że przyszliśmy tutaj na próżno. Powinniśmy zajrzeć tu dopiero za kilka godzin, jak zajdzie słońce i wszystkie przebrzydłe ćpuny i ich żywiciele wyjdą ze swoich nor.
Chcesz iść do fryzjera? Może Czarna Nan byłaby w stanie doprowadzić cię do jakiegoś ludzkiego wyglądu? Zgolić tą rudawą brodę, nałożyć nową farbę na włosy. Może tym razem czarną? Moglibyśmy się też przejść porobić jakieś kolczyki, jeśli będziesz chciał.
Chodźmy już po prostu z tego przeklętego dworca. Do salonu Nan jest kawałek, ale mógłbyś po drodze wrzucić coś na ruszt. Jakiś kebab? Musisz nakarmić swoją wewnętrzną bestię. Weź tego max, lepiej zbyt dużo niż zbyt mało. Jak dawno nie jadłeś czegoś tak pysznego? Tylko stołujesz się na tym spieprzonym żarciu twojej mamuśki, które nie ma smaku ani jednolitej konsystencji.
— My nie musimy płacić, żeby dostać to, czego chcemy... — Moment, Anthony! Stój! Słyszałeś? To gdzieś tam, z tamtej uliczki... Czyżby szykowała się jakaś darmowa orgia? Schowaj się w tym śmietniku i obserwuj, co tam się do cholery dzieje.
— Panowie, już wam mówiłem, że chętnie oddałbym wam towar, tylko sprzedałem już wszystko, co miałem przy sobie! — Tony, to twój kolega! Biedny Jeff, chyba ma kłopoty... Kurwa, siedź w tym śmietniku! Nawet we dwójkę nie macie szans przeciw tym trzem osiłkom. To żebyś chociaż ty był w całości.
— Weź nie pierdol, pedale! — Oh, ten strzał w podbródek musiał boleć. A te kopnięcia w brzuch i w klatkę to już na pewno. Czy on się porzygał? Sam już nie wiem, czy to wymioty czy krew.
— Masz nauczkę, że dla takich jak my należy zatrzymywać towar! — Podejrzewam, że już nawet nie słyszy tego typa, bo wygląda, jakby był martwy.
No nie trzęś już się tak, zaraz mu pomożesz. Chyba nie chcesz zaliczyć wpierdolu od tych ludzi, co nie? Dlatego siedź cicho jeszcze przez kilka minut, żeby mieć pewność, że tutaj już nie przyjdą. Zacznij normalnie oddychać, do jasnej cholery, bo świszczysz jak lokomotywa. Zaraz stąd wyjdziesz.
Nie teraz, tylko zaraz, miało być! Anthony, czy ty mnie kiedykolwiek posłuchasz w jakiejś ważnej kwestii?!! Dobra, leć do tego swojego kumpla, skoro jesteś taki dobroduszny.
— Jeff, już dzwonię po karetkę, wszystko będzie dobrze! — Jakiś ty troskliwy! A jeszcze jakiś czas temu byłeś gotowy go udusić za to, że nie chciał ci dać towaru do handlu. No ale dzwoń, może wkupisz się w jego łaski na nowo.
Tak, rozmawiaj sobie z operatorką, sprawdzaj, czy nie jest połamany i... sprawdzaj mu kieszenie? Ale po co? Zaraz! Cholera, on dobrze wiedział, że ma przy sobie jeszcze w ciul koki! W butach, w kieszeniach... Łącznie jakieś... pięć gramów? Cóż, chyba nie powinni tego znaleźć w szpitalu prawda? A on i tak nie będzie wiedział, że to tamci go nie obrobili... Cóż, to chyba był dość dobry dzień, zaoszczędziłeś kilkaset dolców, Tony.
— Jeff, proszę, karetka już jedzie, będzie dobrze! — Naprawdę, podziwiam twoje aktorstwo. Potrafisz obiecywać mu, że jest dobrze i że o niego zadbasz, a właśnie upychasz do swojego plecaka jego kokainę. I nie próbuj mi wmówić, że to dla jego bezpieczeństwa. Dobrze wiemy, że mu tego potem nie oddasz i zaserwujesz mu zimne kłamstwo, że to tamci kolesie obrobili go ze wszystkiego.
— Jeff, słyszysz syreny? Zaraz tutaj będą, trafisz do szpitala i tam ci pomogą. — A ciebie będą chcieli przesłuchać, wiesz? Czy może nie lepiej byłoby się stąd szybko ewakuować? Dlaczego „nie"?
— Odsuń się, zabieramy go! Idź w stronę głównej drogi, czeka na ciebie policja.
No to teraz już nie uciekniemy. Mam nadzieję, że nie będą chcieli cię przeszukać, bo wtedy jesteś w czarnej dupie. Tam stoją, cholerne psy...
— Dzień dobry, ja miałem...
— To ty znalazłeś tego chłopaka i zadzwoniłeś po pogotowie? — Jacy zimni i szorstcy... Widać, że nie chciało im się ruszyć tyłków, żeby wyjść na ten wiatr...
— Tak.
— Widziałeś, kto go pobił?
— Przechodziłem właśnie tutaj, koło głównej drogi, kiedy z alejki wypadło jakichś trzech osiłków w kapturach. Prawie na mnie wpadli, więc zatrzymałem się i przez chwilę łapałem równowagę. Potem usłyszałem jakby rzężenie dochodzące z tego zaułka. Więc jeszcze raz rozejrzałem się, czy tamci na pewno zniknęli z mojego pola widzenia, a potem tam poszedłem. I go znalazłem. — Nie będę tego dłużej ukrywał, Anthony, jestem z ciebie dumny. Solidny z ciebie łgarz. Byłbym w stanie dać ci jakąś odznakę, gdybym tylko mógł. Obiecuję, że załatwię ci jakąś statuetkę w piekle.
— Znasz go?
— To brat mojej... znajomej. — Żeby nie powiedzieć brat laski, z którą się przespałem.
— Podaj nam tylko swój numer. Gdybyśmy mieli więcej pytań, to do ciebie zadzwonimy. — Okej, podaj im ten numer, bo dobrze wiemy, że nie zadzwonią. Są tak znudzeni tą sprawą, że zadowolą się tym kitem, który im wcisnąłeś, zanotują coś w swoich zeszycikach i czym prędzej wrócą do ciepłego komisariatu.
— Co mam zrobić?
— Iść sobie. Już nie jesteś nam potrzebny. — A nie mówiłem? Możemy iść dalej załatwiać nasze plany. Więc te włosy farbujemy na czarno, tak?
To wcale nie jest tak, że ignoruję te traumatyczne momenty twojego życia i mam gdzieś twoje emocji i uczucia. Po prostu wiem, że tak jest lepiej – kiedy chociaż jeden z nas nie użala się nad tym całym cholernie niesprawiedliwym losem i próbuje to wszystko popchnąć jakoś do przodu. Ja to wszystko robię dla twojego dobra, uwierz mi.
— Witaj, chłopcze! Czyżby twój wygląd skłonił cię do odwiedzenia twojego ulubionego salonu fryzjerskiego?
— Chciałbym zmienić kolor na czarny. I może wygolić trochę po bokach... — Nie bądź taki mrukliwy, Tony. Jeszcze dziś będziesz miał lepszy humor, przecież jest dopiero jedenasta.
— Rozumiem, że tego niby-zarostu też chcesz się pozbyć. Siadaj, kochanieńki, zaraz do ciebie podejdę, tylko ułożę włosy Sarze. — Kim do cholery jest Sara? Pierwszy raz widzę w tym salonie jakiegoś klienta innego niż rodzina tej czarnej mamuśki.
Kurde, dystyngowana starsza pani? Wygląda na czterdziestkę, chociaż mam wrażenie, że ma więcej. I taki dziwny styl... Jakby zatrzymała się w tych pieprzonych latach osiemdziesiątych. Kolorowe ciuchy, natapirowane rude włosy... I złota biżuteria z drogimi kamieniami. Nie tylko tobie zaświeciły się oczki, Anthony. Nie chciałbyś poderwać starszej pani? Okej, czyli jednak nie zniżamy się do takiego poziomu.
Dobrze, że jej... fryzura... była już prawie skończona. Niech Nancy zajmie się tobą, bo ma trochę do ogarnięcia. Chociaż mam nadzieję, że szybko jej pójdzie...
— Kochanieńki, ostatnio jak cię widziałam, byłeś w lepszym stanie. Nauka cię wykańcza? — Czy to wścibskie babsko zawsze musi wtryniać nos w nieswoje sprawy?
— Nie... Po prostu ostatnio mam bardziej stresujący okres w życiu.
— Rozumiem, sama jako nastolatka coś takiego przechodziłam. — To musiało być wieki temu. Mam nadzieję, że nie uśniesz na tym fotelu, słuchając tej intrygującej historii. — Znajomi mają cię gdzieś, nie umiesz znaleźć sobie drugiej połówki, rodzice co chwila mają jakieś problemy... Ale to normalne i z czasem dasz sobie z tym wszystkim radę, zaczniesz rozumieć całe to bagno i jak gdyby nigdy nic przejdziesz w dorosłe życie.
— Tak, Nancy, dzięki za porady...
— Nie mów mi nic teraz, bo jeszcze poderżnę ci gardło tą brzytwą. Zaraz umyję ci twarz, a potem sobie chwilę poczekasz z tą farbą, a ja skoczę do kibelka. — Jasne... Tylko się pospiesz. I umyj ręce. Fuj.
To my w tym czasie pooglądamy sobie tą bzdurną turecką telenowelę, która leci na tym małym odbiorniku w kącie. Co z tego, że nic nie rozumiesz, wystarczy popatrzeć na to, co robią i wszystko staje się oczywiste.
On na nią wrzeszczy, uderza ją, następnie w drzwiach pojawia się jakiś inny typ, który bije tamtego, bierze ją w ramiona i uciekają jakimś starym samochodem. Jak romantycznie. Nancy, już jesteś? A szkoda, wciągnąłem się.
— Spłukam i wysuszę, podetnę i możemy się rozliczyć.
— Jasne. — Podejrzewam, że wcale cię nie usłyszała, bo sama bardzo wciągnęła się w tą popieprzoną telenowelę. Czy ten facet właśnie wjechał w ich samochód swoim? Teraz powinni uciekać przez te wszystkie stragany targowe... A nie mówiłem?
— Mam układać włosy?!!
— Nie! — Że też ty ją słyszysz przez ten huk, który wytwarza ta ogromna, kilkudziesięcioletnia suszarka. Ja bym nie rozróżnił ani jednego słowa.
— Dobra, należy się czterdzieści dolarów. Golenie nabiło ci trochę ceny, synku.
— Proszę, reszty nie trzeba. — Tony, nie szastaj tak tymi napiwkami, dziesięć dolarów, to jednak dziesięć dolarów! Dobra, wyłaź już stąd, znowu mam dość tego miejsca. Co możemy robić w mieście o czternastej? Głupio się schlać już teraz. Niby moglibyśmy iść się naćpać, ale tak jakoś...
— Boże, już myślałam, że nigdy stamtąd nie wyjdziesz! — Zaraz, czy to nie ta starsza babka z salonu fryzjerskiego?
— Mogę w czymś pomóc? — Anthony, jakiś ty uprzejmy, skarbie, ale spław ją czym prędzej, jeśli nie chcesz jej bzyknąć.
— Wyglądasz mi na takiego... Masz może trochę heroiny? Dużo ci zapłacę! Tak bardzo potrzebuję jej chociaż trochę! — CO? Czyżbyśmy mieli do czynienia z ćpunką z trzydziestoletnim stażem? To niezbyt często spotykane...
— Mam kokainę... — Że niby jakoś samo wyleciało ci to z ust? Mam nadzieję, że drogo jej za to policzysz.
— Proszę, sprzedaj mi trochę! Dam ci ile będziesz chciał!
— Daj mi miejsce, gdzie będę mógł w spokoju przyćpać.
— Mam apartament niedaleko stąd, chodź za mną. — Co ty na to? Korzystamy? Głupi byśmy byli, jakbyśmy nie zaryzykowali!
— Dobra, prowadź.
— Tak w ogóle, to jestem Sara. — Po co nam to mówisz, kobieto? Chłopak nie będzie brał z tobą ślubu, idzie tylko opchnąć ci trochę koki.
— Tony. — Czyli jednak idziecie się hajtnąć?
— To ten budynek, mam apartament na ostatnim piętrze.
— Jasne, szybciej, nie mam tyle czasu. — Dobra, zaraz tam będziecie. Dasz jej gram? I co za to weźmiesz? Każ jej zapłacić dwie setki. Pewnie nawet nie zna się, ile kosztuje ten szajs.
— Jesteśmy. Dasz mi tej kokainy? Czy to podobne do heroiny? Mogę sobie to wstrzyknąć?
— Nie wiem, kobieto, nie znam się. Zazwyczaj się wciąga, ale wstrzyknąć chyba też można. Daj dwie stówy, to dam ci gram. — Tak, szukaj po tych wszystkich szkatułeczkach. Wszystkie wypełnione drogą biżuterią... Co o tym myślisz, Anthony? Miło byłoby zgarnąć kilka sztuk z jej kolekcji.
— Mam tylko sto siedemdziesiąt w gotówce.
— Może być. Trzymaj. — Kiedy wiesz, że i tak ją okradniesz, stałeś się jakiś dobrotliwy co do tej ceny, wiesz? Sam wysyp sobie też trochę, chyba nic się nie stanie, jeśli teraz zdrzemniesz się na godzinę czy dwie.
Ah, jak przyjemnie... Tak dawno nie brałeś, że to uczucie jest dużo bardziej cudowne niż wcześniej. A ona? Zamiast normalnie wciągać bawi się ze wstrzykiwaniem sobie tego badziewia do żyły. Ciekawe, ile tego cholerstwa naładowała do tej strzykawki. Cóż, może pośpi sobie dłużej od ciebie...
***
Znowu jest mi tak cudownie lekko, kiedy to On nie obarcza mojego umysłu tym całym złem. Rozglądam się po mieszkaniu i zdaję sobie sprawę, co tak naprawdę tu robię. Moją uwagę zwraca huk po przeciwnej stronie pomieszczenia.
— Jezus Maria! — Mój własny głos wprawia mnie w osłupienie. Kobieta leży na podłodze i drga nierównomiernie, rzucając się po podłodze.
Podbiegam do niej, chcąc jej jakoś pomóc, ale ona tylko jeszcze bardziej zaczyna się szarpać, nie mogąc złapać oddechu. Dopiero po chwili, kiedy praktycznie przestaje się ruszać, kładę jej głowę na swoich kolanach i patrzę, jak uchodzi z niej życie.
Na ten obraz zbierają mi się łzy w oczach. Siedzę i płaczę tak już od kilku minut, ale wiem, że nie będę mógł tak w nieskończoność. Dlatego bez ceregieli wstaję, a jej głowa z trzaskiem upada na podłogę. Nawet to mnie nie wzrusza. Po prostu zaczynam zastanawiać się, czy nie zostawiłem w jej mieszkaniu żadnych śladów. Kiedy nie przychodzi mi do głowy nic konkretnego, naciągam na dłonie rękawy bluzy, biorę plecak i zaczynam do niego pakować biżuterię.
Wybieram tylko to, co wydaje się cenniejsze, żeby nie było tego zbyt dużo, bo gdzie ja to potem sprzedam? Wiem dobrze, że już nigdy tutaj nie wrócę. Patrzę jeszcze raz na jej ciało, które zdążyło posinieć i zbiera mi się na wymioty.
Rzucam plecak pod nogi i opieram się o ścianę. Powinienem pójść do lombardu. Ale tak bardzo nie chcę iść tam sam... Dlatego po prostu stoję w miejscu, nawet się nie ruszając i nie spoglądając w jej stronę. Czekam, że On do mnie wróci i powie mi, co mam zrobić.
***
Jak tam drzemka, Tony?
— Ona nie żyje! Jak mogłem do tego dopuścić?!!
Hej, cholera, zaczekaj! Już, uspokój się!!! Nie płacz... To nie twoja wina, ona sama chciała wziąć to świństwo, rozumiesz? Ty jej tylko to dałeś, tak? Zmywajmy się stąd... Wziąłeś jej biżuterię? To pójdziemy to popchnąć do jakiegoś lombardu i zapomnimy o sprawie, tak?
Już, wyjdź z mieszkania, Tony. Stawiaj stabilne kroki. Jutro nie będziesz tego pamiętał, obiecuję. Śmierć nie jest taka straszna, jak ci się wydaje. Zależy, czy jesteś gotowy ją przyjąć. Rozumiem, na to nie byłeś przygotowany, ale nie znałeś tej kobiety... Niedługo znów nie będziesz jej znał. Wyparuje z twoich wspomnień zanim się obejrzysz...
Mam nadzieję, że nikt nie zacznie jej zbyt szybko szukać... Ale, kto by chciał się przyjaźnić z taką porąbaną babką, co nie? Jest tu jakiś lombard? Że niby w centrum mają dobre ceny? To idziemy do centrum, czemu nie. A może pojedźmy tam autobusem? Będzie szybciej.
Po co ci bilet, przeżyjesz jakoś to kilka przystanków. Zresztą i tak nie wiem, czy jakiś kanar chciałby wejść do tego śmierdzącego, zapchanego autobusu. Już drugi raz w ciągu tego dnia chwalę twoją chudość. Ale i tak cudem się tutaj zmieściłeś, wiesz? I ledwie oddychasz. Mam nadzieję, że dotrzemy tam w mniej niż dziesięć minut, bo jeszcze nawdychasz się zbyt dużo oparów i toksycznych wydzielin.
Jak myślisz, ile ta biżuteria jest w ogóle warta? Stawiałbym, że dostaniemy za nią kilka tysięcy. Musisz tylko wcisnąć jakiś dobry kit o spadku od babci, gdyby ktokolwiek się interesował, skąd masz to cholerstwo.
Typie, możesz się tak nie pchać?!! Jebany grubas, waży ze trzysta kilo i nie umie nawet prosto ustać w autobusie. Takim ludziom powinno się zakazywać transportu publicznego, może wtedy trochę by schudli...
Już jesteśmy? Uff, świeże powietrze. Myślałem, że już na zawsze zostaniemy w tym prześmierdłym autobusie, miażdżeni przez jakichś tłustych idiotów.
To tutaj? Dobra, wchodź i pociśnij jakąś dobrą bajeczkę. Jeśli pytaliby o zbyt wiele, po prostu zabierz rzeczy i wychodź, okej? Będzie dobrze.
— Dzień dobry, chciałem wycenić i sprzedać biżuterię.
— Dzień dobry, niech pan pokaże, co dla nas ma. — Tutaj kolejna starsza babka, tylko ta w ciasnym koczku i wąskich okularkach. Mimo wszystko również ta wygląda, jakby urwała się z innej planety.
— To wszystko.
— Już na wstępie zasmucę pana, że niewiele pan za to dostanie. Porobię odpowiednie próby, ale kamienie na pierwszy rzut oka są sztuczne.
— Cholera...
— Rozumiem, że liczył pan na jakieś pieniądze, ale proszę się wyrażać. Zaraz wracam.
Co teraz? Jeśli nie zarobimy na tym zbyt dużo to nie jesteśmy aż tak na lodzie, bo mamy jeszcze te pieniądze z konta tej małolaty. Jednak mimo wszystko... Liczyłem, że będziemy ustawieni przez jakiś dłuższy okres czasu. Kurwa...
— Kamienie są sztuczne, tak jak mówiłam. A to nie złoto, tylko pomalowany stop metali. Za całość mogę panu dać... Sto pięćdziesiąt dolarów.
— Dobra, niech da pani cokolwiek... Dzięki, do widzenia...
Wiem, że jesteś zły, Tony, ale nie martw się na zapas. Ze mną nie zginiesz w tym świecie, zawsze sobie jakoś poradzimy... Wracaj do domu, bo robi się późno. Może wciągniesz trochę koki, prześpimy się i pójdziemy gdzieś na imprezę? Fajnie, że się zgadzasz. Może to poprawi ci trochę humor.
Wsłuchaj się w rytm twoich szybkich kroków i staraj się uspokoić. Wiem, że ten dzień był dla ciebie trudny, ale to nie był najtrudniejszy dzień w twoim życiu. Będą gorsze, musisz o tym wiedzieć. Ale jeśli poradzisz sobie z tym, to ja wierzę, że dasz sobie radę z czymś dużo gorszym. Wystarczy, że znajdziesz sojusznika i siłę do walki. Sojusznikiem jestem ja. Teraz miej odwagę i siłę walczyć, Tony.
Widzisz, już jesteś w domu. Weź prysznic, przebierz się. Wciągnij trochę. A potem pójdziemy się zabawić do jakiegoś dobrego klubu. Gdzie schowasz pieniądze? W materacu? Okej, nie krytykuję, to spoko plan.
Co ubierzesz? Może te czarne, podarte jeansy, do tego ten rażąco pomarańczowy T-shirt i ta nowa czarna bomberka? I czarne buty za kostki, racja. Brzmi jak dobry plan na wyrwanie jakiejś spoko laski. Co powiesz jeszcze na ciemne okulary? I mógłbyś postawić włosy na żel. O, właśnie tak. Wygląda zajebiście. Całkiem nie przypominasz siebie sprzed kilku dni. Nie przypominasz nawet siebie sprzed poprzedniej przemiany.
I nawet nie starasz się ukryć, że podobają ci się te zmiany. Jeszcze powinieneś zacząć chodzić na siłownię, żeby nabrać trochę mięśni. Seksownie by to wyglądało pod jakimiś obciślejszymi koszulkami...
No to co? Kilka kresek, krótka drzemka w fotelu i ruszamy do klubu na łowy, co nie? Przyprowadzimy jakąś dziewczynę do domu, czy może lepiej przelecieć jakąś w klubowym kiblu? Też obstawałbym za tą drugą opcją, bo rodzice jeszcze są gotowi wypędzić cię z domu albo wezwać egzorcystę.
Widzimy się za godzinkę czy dwie i ruszamy na parkiet...!
***
Zerwałem się czym prędzej. To jego uśpienie dawało mi wiele możliwości, jednak mój czas zawsze był tak okropnie ograniczony... Miałem tylko nadzieję, że zdążę dobiec do szpitala i z niego wyjść, zanim on znowu się przebudzi.
Standardowo zamknąłem pokój od wewnątrz i wyszedłem przez okno, wciskając portfel i telefon do kieszeni, a następnie puściłem się biegiem chodnikami miasta.
Dawno nie biegałem tak dużych dystansów, dlatego kiedy dotarłem na szpitalny parking czułem się, jakby to mnie zaraz mieli tam przyjąć. Nie mogłem jednak czekać zbyt długo na wyrównanie mojego pulsu, więc nadal zdyszany wszedłem do holu i spytałem, czy mogę odwiedzić Jeffa Leto.
— Żartujesz sobie, co? — Wyraz twarzy tej kobiety był pewnie tysiąc razy kwaśniejszy niż cytryna, ale to nie na tym mi teraz zależało. Połowę czasu miałem za sobą, więc musiałem się spieszyć.
— Pytam poważnie.
— Czas odwiedzin minął już dawno. Jest prawie dziewiętnasta. Nigdzie cię nie wpuszczę — syknęła i spojrzała na mnie tak, jakbym wymordował jej co najmniej połowę rodziny. Przełknąłem jednak słowa drażniące mój język i westchnąłem głośno.
— Czy może mi pani chociaż powiedzieć, w jakim jest stanie?
— Nie mogę udzielać takich informacji. — I nie odezwała się już ani słowem na moje prośby i błagania. Ale ona po prostu mnie zignorowała.
Dlatego zrezygnowany wyszedłem i poczłapałem do klubu. Stanąłem w kolejce i próbowałem odgonić od siebie zmartwione myśli i doprowadzić się do dobrego stanu emocjonalnego, co jednak nie szło mi jakoś dobrze.
***
No to co, idziemy? Zaraz, zaraz, Tony, już jesteś pod klubem?!! Aha, obudziłeś się i po prostu tutaj przyszedłeś? Dobra. Może to nawet i trafna decyzja patrząc na tą kolejkę... Ale idzie w miarę szybko, co nie?
Ciekawe, ile zapłacimy za wejście. Spójrz, ten koleś kilka osób przed nami płaci sto dolców. Masz tyle przy sobie? Uff, to dobrze, że masz dużo więcej. Mam nadzieję, że się dostaniemy...
— Pięćdziesiąt dolarów. — Zapłać i wchodzimy, bez gadania. Patrzą na ciebie, jakby chcieli cię sprać na kwaśnie jabłko.
— Jesteś ostatni, możesz wziąć ze sobą jeszcze jedną osobę z kolejki.
O Boże, ten wrzaski i szał niezadowolenia! Dalej, zabierz ze sobą jakąś laskę i wejdźcie do klubu, bo ci niezadowoleni ludzie są gotowi cię zatłuc!
— Anthony! Tony, tutaj! — Czy to nie twoja słodka przyjaciółka, Beatrice? Wiesz co, dzisiaj miałeś ciężki dzień, możesz wziąć ją ze sobą i nie przejmować się konsekwencjami. Pamiętaj, zawsze powinieneś czerpać garściami z każdej znajomości... Jak to „od niej niewiele możesz wziąć tego wieczoru"? Masz na myśli...
— Dalej, koleś, ruszaj się!
Nie wiem, czy to ja cię tak zmieniłem, czy to ty zmieniasz się tak drastycznie, bo masz już tego wszystkiego dosyć. Wiem, jak bardzo cierpisz, spoglądając przeciągle na wrzeszczącą w tłumie Bee, twoją miłość życia i myśląc, że to nie ją zabierzesz do tego cholernego klubu. Czuję twój ból, kiedy chwytasz za rękę stojącą z brzegu, seksowną i skąpo ubraną blondynkę i wchodzisz z nią razem do klubu. Wiem, jak bardzo drży twoje serce na myśl, że to z nią będziesz musiał spędzić ten wieczór i że to ją pewnie przelecisz w klubowej toalecie.
Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie potrafisz się z tym wszystkim pogodzić, zapomnieć o całym cierpieniu i żyć dalej, ciesząc się zmianami. Bo przecież te zmiany pomagają ci żyć w pełni. Pozwalają ci zacząć oddychać. Ale dlaczego, pomimo tego, że tak bardzo masz tego wszystkiego dosyć i nienawidzisz tego całego gówna, to tak trudno ci żyć z tym wszystkim, co robisz?
♪♪♪
Ja wiem, że bardzo dawno mnie tu nie było... I powinnam przepraszać, tak. Nie mam w sumie nic na swoje usprawiedliwienie. Nadal nie zaczęłam tego pisać ponownie, a to, co wrzucam teraz jest tylko tym, co jeszcze mam w zapasie. Ale cóż... Może kiedyś to skończę?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro