Pan i władca
Czas start!
Zaczyna się życie
bez reguł
bez planszy
jesteśmy pionkami
tej trudnej gry
tu nie ma wygranych
tylko my.
- Stary się wściekł ale przede wszystkim cieszył się, że żyję.
- No a co z samochodem? – dopytywał szatyn, podążając za mną szkolnym korytarzem.
- Akurat wczoraj załatwił papiery i całą resztę kiedy byłem w szkole.
- Czyli ubezpieczenie wszystko pokryje? A co z tą wariatką?
- A co ma być? Myślałem trochę o tym i zabawię się. – Ethan rozszerzył oczy zdziwiony i zatrzymał w pół kroku. - Nie patrz tak. Ojciec szukał mi niańki, co nie? – kontynuowałem.
Poprawiłem plecak na ramieniu i ruszyliśmy dalej.
- Kilka ci nawet znalazł. Ta numer cztery była straszna – wspomniał Ethan.
- I wytrzymała najkrócej.
- Ale ta młoda, ruda...
- Lisa... – Westchnęliśmy jednocześnie. – No, ta była niezła. – Rozmarzyłem się.
- Ale była afera jak wyleciała. – Gwizdnął Ethan.
- Więc – kontynuowałem. – Ta wariatka sama wczoraj zaproponowała, że może odpracować swój dług, to go odpracuje.
I w tym momencie Ethan znów się zatrzymał, popatrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami, jeszcze się przy tym skrzywił.
- Ty serio? Ale, że niby jak? Jak Lisa?
- Stary! Weź przestań! – Teraz ja byłem zniesmaczony. – Myślałem raczej o tym, że do końca roku będę miał spokój z zadaniami. Mam sprzątaczkę, sługę wiernego a i jeszcze bonus: jak ją ojciec zobaczy, no weź!
*
Jak na jakby nie było już chłodny, jesienny poranek, dzisiaj było dla odmiany całkiem słonecznie. Długą przerwę postanowiłam więc spędzić na dziedzińcu, racząc się być może już ostatnimi promykami przed nadejściem zimy. Usiadłam na ławce grzejąc twarz w słońcu i pławiąc się w ulubionych dźwiękach, płynących ze słuchawek wprost do moich uszu. Podeszła do mnie Hannah a za nią przyczłapała Samantha z bliźniaczkami Maddison i Addison. Się dobrały ja pie...
- Cześć! - odezwała się Hannah przerywając mój wewnętrzny monolog i zmuszając mnie do zdjęcia słuchawek.
- Cześć – rzuciłam pod nosem, bo nie mogę jej ignorować jak reszty towarzystwa. Mam jeszcze niezałatwioną sprawę z jej kuzynem.
- Hej Hani! – zaszczebiotała blondyna za jej plecami. - No co ty rozmawiasz z tą wariatką?
Odciągnęła dziewczynę na bok, tak jakby chciała żebym jej nie słyszała. Jasne.
- Ona jest zdrowo walnięta, widziałaś te tatuaże i kolczyki? – Odrzuciła za ramię blond czuprynę i podarowała mi to swoje sukowate spojrzenie spod przesadnie długich rzęs. – Cholera wie z kim się zadaje... ale ja tu nie o tym chciałam z tobą porozmawiać. Jesteście wolni w ten weekend? – dociekała.
- O kim mówisz? – Dziewczyna mówiąc to rozejrzała się wokół siebie a ja parsknęłam pod nosem, jako jedyna łapiąc aluzję.
- No ty, Zack? – Jedna z Mad-Ad chrząknęła.
- Ethan – dodała blondyna.
- Nie jestem ich sekretarką. Sama ich zapytaj – odburknęła Hannah.
- Bo wiesz... – kontynuowała niezrażona Sam. – Chciałam was zaprosić na moje urodziny, ale jak jesteście zajęci, to mogę je jeszcze przełożyć na następny weekend?
Ok. Laska była żałosna. Facet odkąd się pojawił w tej szkole przeleciał już chyba wszystkie jej podobne, tak przynajmniej słyszałam, ale najwyraźniej Samantha Theodor nie dostąpiła jeszcze tego zaszczytu. Dość mam tej opery mydlanej. Nasunęłam na uszy słuchawki z muzyką i zerwałam się z ławki a team Sam-Ad-Mad odskoczył jak oparzony, pochlebiając mi taką reakcją. Z czymś na kształt błąkającego się na ustach uśmiechu poszłam sobje spokojnie na kolejne lekcje.
*
13:31 wyszłam z budynku. Rozejrzałam się ale kretyna nie było. Może zapomniał? Snując pobożne życzenia zrobiłam rundkę po dziedzińcu. Nadal go nie ma.
A w cholerę z tym! - mruknęłam do siebie.
"Niech się dzieje co chce" postanowiłam. Nie należę do cierpliwych osób, idę do domu!
- Hej ty! Jak jej tam było? – usłyszałam za plecami i poczułam szarpnięcie za kaptur.
- Miki – podpowiedział kolega.
- Nie nazywaj... – zaczęłam ale zupełnie mnie zignorował jak i fakt, że przydusił mnie kapturem.
- To ja lecę. Do jutra! - Ethan postanowił się ewakuować.
Zastanawiałam się czy nie powinnam zacząć się martwić, że zostaniemy bez świadków.
- Czekaj Ethan! Weźmiesz Hannah do domu? Nie chcę żeby jakieś typki znów się do niej przywalały. – Rozmawiali nadal jakby mnie tu nie było.
- Oczywiście! – Chłopak rozpromienił się jak jarzeniówka.
- A my mamy coś do omówienia – zwrócił się w końcu do mnie, łaskawiec.
- Cześć! Jak się masz? Ja ogólnie ok, ale chyba bierze mnie ka...tar – kończyłam w biegu, bo już ciągnął mnie za rękaw w kierunku parkingu.
Podeszliśmy do zaparkowanego motocykla. Ninja... coś tam. Parsknęłam w duchu. Nie żebym się znała, po prostu umiem czytać. Chromowane części połyskiwały w słońcu, aż krzyczał z daleka "jestem drogi, szybki i cholernie niebezpieczny!"
- Wsiadaj! – rozkazał Coleman.
- Nie! – zaprzeczyłam. Założyłam ręce na piersi i hardo uniosłam podbródek patrząc na górującego nade mną chłopaka.
- Nie wygłupiaj się i wsiadaj! – powtórzył.
- A co, chcesz mnie tym zabić? – dociekałam.
- Nie kuś, bo chętnie spróbuję. Już mi się prawie udało wczoraj, pamiętasz? Wsiadaj i się trzymaj! – powtórzył podając mi zapasowy kask.
Nie miałam wyboru więc skapitulowałam.
Kiedy przejeżdżaliśmy przez parking Mad i Ad na nasz widok szturchały się wsiadając do samochodu Samanty. A ciemne okulary i szczęka tej ostatniej opadły w dół. Ich miny były bezcenne. Pomyślałam, że to nawet zabawne i za taki widok mogę zaryzykować jazdę tym czymś. Kiedy jednak przyspieszyliśmy na prostej szybko zmieniłam zdanie.
*
Zatrzymaliśmy się w małej kawiarni i zamówiliśmy po kawie. Z radością chwyciłam gorącą filiżankę i rozprostowałam na niej zmarznięte palce. Tak jest, należę do zmarzluchów, którzy czasem nawet w lecie muszą założyć ciepłe skarpety. Jeśli będę tak jeszcze kiedyś podróżować to muszę pamiętać o rękawiczkach.
Kelnerka jak natrętna mucha bzyczała krążąc wokół naszego stolika: "Może coś jeszcze podać?", "Proszę zawołać, będę w pobliżu". Ale cyrk! Czy wszystkie laski tak głupieją przy tym palancie? Rozejrzałam się wokół a spojrzenia naszej damskiej i nie tylko widowni, wydawały się to potwierdzać.
Przyjrzałam się więc siedzącemu przede mną chłopakowi. Na pierwszy plan rzucały się ciemne, brązowe oczy, prawie czarne, nie jak moje w kolorze piwa. Otaczały je gęste czarne rzęsy i brwi wiecznie ściągnięte jak wściekły emotikon albo Grinch. Uśmiechnęłam się pod nosem na takie porównanie. Do tego wyraźnie zarysowany łuk kupidyna nad pełnymi ustami, których kąciki wygięte były ku górze nadając mu ciągły „kpiarski" wyraz twarzy. Miał ciemne włosy przycięte krótko, tylko góra była dłuższa. Ciągle się nimi bawił, to zaczesywał do góry, to roztrzepywał, jak teraz, a kiedy się nachylał opadały mu na oczy. Chyba oboje powinniśmy w tej sprawie odwiedzić fryzjera. W uszach połyskiwały mu kolczyki. Wysoki, atletycznie zbudowany i jak zwykle dobrze ubrany. Pewno spokojnie mógłby stanąć na jakimś czerwonym dywanie i w odpowiedzi na pytanie "Kogo ciuchy masz dziś na sobie?" rzucić kilkoma znanymi nazwiskami czy markami. Coleman podciągnął rękawy koszulki i odsłonił swoje mocne przedramiona. No tak, sportowiec. Widać na nich było blednącą choć jeszcze widoczną wakacyjną opaleniznę. Trochę się zagapiłam ale obiektywnie przyznaję, że jest na co. Ocknęłam się słysząc jego głos.
- Już? Napatrzyłaś się?! Skup się teraz bo nie będę powtarzał! Przemyślałem twoją propozycję i przyjmuję ją. Skoro nie stać cię na zapłacenie za naprawę mojego auta, będziesz dla mnie pracować – tu zrobił pauzę i nie powiem właśnie kupił moją uwagę. - Ojciec i tak chciał zatrudnić pomoc do domu i kogoś w rodzaju mojej prywatnej asystentki. Jak zwał tak zwał. Generalnie będziesz moją służącą, taką od wszystkiego.
- Hej! To się nazywa niewolnictwo! I co to ma znaczyć to "od wszystkiego"? – zapytałam czujnie.
- Po pierwsze nie niewolnica, bo dostaniesz wynagrodzenie za pracę...
- Poważnie? A ile? – wtrąciłam się.
- To już nie moja sprawa. Po drugie NIE! Nie od wszystkiego! Jeśli masz na coś nadzieję to wiedz, że nie tknął bym cię nawet, nawet... w ogóle bym cię nie tknął! – skrzywił się.
- Phi! Jakbym chciała, ustalam tylko warunki ale dobrze wiedzieć, że nie będę w pracy molestowana.
- Nawet na to nie licz! Pod innymi względami będziesz na każde moje zawołanie.
- No dobrze ale muszę jeszcze mieć czas na naukę i pracuję. Ile godzin dziennie mam pracować dla ciebie?
- Ile będzie trzeba a tamtą pracę możesz rzucić. Ojciec dobrze płacił poprzedniczkom.
- To dlaczego już dla was nie pracują?
- To nie twoja sprawa – odburknął.
"Ta jasne" pomyślałam.
- Wszystko ok, ale muszę jeszcze spłacać ciebie.
- Nie musisz.
Dobra, coś mi tu śmierdzi. Podrapałam się po głowie zastanawiając się.
- Nie rozumiem, to gdzie ten haczyk? Co ty z tego będziesz miał? – dociekałam.
Wyliczył mi w odpowiedzi na palcach:
- Oddaną służącą, brak ciągłej kontroli, dużo wolnego czasu, święty spokój z zadaniami do końca roku szkolnego i jak tak patrzę na ciebie to chyba niezły ubaw.
- Czyli podsumowując: ty mi rozkazujesz a twój ojciec płaci? – doprecyzowałam.
- Właśnie! No a teraz podpisz to.
Położył przede mną kartki. Zaczęłam czytać: "Ja (tu puste miejsce) oświadczam, że dnia ..."
- Co to ma być?
- Oświadczenie o tym, że spowodowałaś wypadek a to umowa.
Rozkładał kolejne papiery na stoliku.
- Orzesz ty.
Patrzyłam tępo.
- No dalej! W puste miejsca wpisz swoje dane i podpisz. – Gapiłam się dalej. – No co? Mój stary jest prawnikiem – rzucił Coleman jakby to wszystko tłumaczyło.
Przeczytałam dokumenty uważnie, wyglądało to w porządku. Podpisałam oczywiście w dwóch egzemplarzach.
- Masz telefon? – zapytał już trochę zniecierpliwiony.
- No mam.
- Podaj mi swój numer, muszę mieć jakiś kontakt z tobą.
Podałam mu, wpisał mówiąc na głos z kpiącym uśmieszkiem:
- NIEWOLNICA, zapisz. I jeszcze to – pstryknął mi prosto w twarz.
- Hej a to po co?! Po co ci moje zdjęcie?!
- Gotowe – nic sobie nie robił z moich krzyków. - Teraz twoja kolej – mówiąc to puścił mi sygnał, który zapisałam sobie a jakże.
- PAN I WŁADCA – przeliterowałam na głos. Faktycznie tworząc kontakt o finezyjnej nazwie ZASRANY DUPEK.
- Łapiesz! To dobrze a teraz zbieraj się. Jedziemy do mnie.
- Ej a nie masz może rękawiczek? – zapytałam biegnąc za Colemanem na parking.
Nie dość, że niecierpliwy to wielkolud miał jeszcze dłuższe nogi i ciężko było za nim nadążyć.
- Nie narzekaj bo to przez ciebie jedziemy teraz motocyklem.
- Przecież wiem...
- Ok! To jak będziesz się mnie trzymać, wsadź mi ręce do kieszeni kurtki. Wsiadaj! – nakazał i rzucił mi kask.
- Dziękuję mojemu szanownemu pracodawcy – powiedziałam, na co ten tylko wymownie przewrócił oczami.
*
Jechaliśmy przez dzielnicę, którą często lubiłam biegać. Spokój, szerokie chodniki, dużo zieleni i piękne rezydencje z prywatnymi basenami, kortami tenisowymi i ogrodami jak z katalogów. Było na co popatrzeć. Zatrzymaliśmy się przed jednym z takich domów. Coleman wystukał kod przy bramie, otworzyła się i zajechaliśmy pod nowoczesny dom z jasną fasadą i elementami drewna. Wnętrze było podobnie urządzone prosto ale bardzo elegancko, otwarte przestrzenie, duże okna wpuszczające mnóstwo światła, drewniane podłogi i gdzie nie gdzie rzucały się w oczy orientalne przedmioty.
- Dzień dobry pani Brown! – krzyknął od progu Coleman.
- Witaj chłopcze! – odpowiedziała starsza pani podchodząc do nas. Stanęła jak wryta przytrzymując narzucony na ramiona czarny sweterek.
- A kogóż tu nam przyprowadziłeś Zack?
- A to jest... yyy Mi... jak ty się właściwie nazywasz? – zająknął się.
- Monique Vicat – przedstawiłam się. – Dzień dobry!
- Dzień dobry – odpowiedziała mi skonsternowana kobieta.
Przez krótką chwilę widać było zaskoczenie a może przerażenie na twarzy starszej pani. Odruchowo poprawiła idealny koczek upięty z posiwiałych włosów i uśmiechnęła się delikatnie, z uprzejmością.
- Jest już ojciec? – zapytał Zack.
- Tak, poprosić go?
- Jestem, coś się znów stało?! – zawołał męski głos gdzieś z głębi domu.
"Łał! Cholera!" To pierwsze co mi przyszło na myśl na widok mężczyzny wchodzącego właśnie do salonu. No to już chyba wiemy po kim junior odziedziczył urodę. Byli podobni z tym, że u seniora bardziej wyraźne było azjatyckie pochodzenie.
- No już? Bo ci ślina zacznie kapać – upomniał mnie zjadliwie młody Coleman nachylając się nad moim uchem.
- Co to jest? – Ojciec Zacka zmarszczył czoło i popatrzył na mnie.
- Ehem – odchrząknęła pani Brown.
- Kto to jest chciałem... - poprawił się.
- To COŚ – oznajmił Coleman wskazując na mnie jakby przedstawiał produkt w TVMarkecie – to moja nowa asystentka. Te twoje były zupełnie nie trafione to sam sobie znalazłem nową.
- Coś ty powiedział gówniarzu?! – podniósł głos pan Coleman.
- Słyszałeś! Chodzi ze mną do szkoły, może mi dawać korki i sprzątać. To ja spadam, widzimy się jutro w szkole! - rzucił jeszcze do mnie wychodząc.
- Stój musimy to omówić! – zawołał ojciec chłopaka ale ten już wybiegł z domu i odpalał motocykl.
Staliśmy tak chwilę w niezręcznej ciszy. Mężczyzna drapiąc się po brodzie mierzył mnie wzrokiem z góry na dół i z powrotem. No tak, facet w garniturze nie często spotykał takie dziwadła. Stałam tam w mocno schodzonych tenisówkach, podartych jeansach, dużo za dużej, kiedyś czarnej, teraz spranej bluzie z kapturem. A włosy spod kasku pewno sterczały we wszystkie strony, nie żebym je wcześniej układała w wymyślną fryzurę. W lustrze na przeciwległej ścianie zobaczyłam swoje odbicie. Czarny tusz był cały rozmazany od zaciskania oczu no i jak wisienka na torcie – czarna szminka, no bo co?! Musiałam zamaskować rozwaloną wargę.
- Pójdę do kuchni i sprawdzę co z kolacją. – To była taka kulturalna wersja "to ja spadam" pani Brown.
Zostaliśmy sami z ojcem Zacka, który zastanawiał się cały czas nad czymś intensywnie marszcząc czoło "zupełnie jak synalek" pomyślałam. Nie mogłam już znieść tej niezręcznej ciszy więc zaczęłam jak zwykle w takich chwilach paplać:
- Dzień dobry. Przepraszam, że tak nagle bez... nazywam się Monique Vicat i... - jąkałam bo przeszywający wzrok pana Colemana mącił mi w głowie i plątał język.
- Cóż, spróbujmy – przerwał mi bardziej próbując przekonać siebie niż mówiąc to do mnie. – Anthony Coleman, jestem ojcem tego diabła. – Uścisnęliśmy dłonie. – Usiądźmy może i porozmawiajmy.
*
Pan Coleman może i wyglądem przypominał syna ale nie zachowaniem. Po chwili rozmowy okazało się, że był zaskakująco miłym i otwartym człowiekiem. Zadał mi kilka pytań o to czego się uczę i z jakim skutkiem, czy udzielam korepetycji, pracuję itp. Nie ukrywał zaskoczenia kiedy odpowiadałam na jego pytania. Przedstawił mi naprawdę dobrą propozycję finansową. Mogłam spokojnie rzucić dotychczasową pracę. Podał mi też swoje warunki.
- Jak już zapewne zdążyłaś zauważyć Zachary jest... trudny – zaczął. – To inteligentny chłopak ma wiele talentów i zalet ale... no cóż, w ostatnich latach sprawia same problemy. Wdaje się ciągle w jakieś bójki, wagaruje. Kiedyś bardzo dobry uczeń, teraz ma kiepskie oceny. Potrzebuje kogoś, kto pomoże mu poprawić stopnie, przypilnuje żeby chodził na zajęcia. - Mężczyzna zamyślił się na chwilę. - To może nawet i dobrze, że będzie to ktoś kto chodzi z nim do szkoły bo tak będę tam miał na niego oko.
Czyli to wszystko czego Zack nie chce robić i przed czym miałam go "chronić" zgodnie z naszą umową, to dokładnie to czego mam dopilnować zgodnie z umową z panem Colemanem. Świetnie!
- Ponadto przyda nam się ktoś, kto będzie go też doglądał w domu. Jest sporym bałaganiarzem. Imprezuje, znika kiedy chce, nie mówi kiedy wróci, czy coś zjadł. Pani Brown potrzebna jest pomoc – kontynuował mężczyzna. – Myślę, że wstępnie umówimy się na około cztery godziny dziennie. Jeśli będziesz musiała wyjść wcześniej czy zrobić sobie wolne powiadom nas tylko. Weekendy masz wolne, chyba że coś wypadnie wtedy płatne podwójnie. To tyle, tak na początek. Zachary zaskoczył mnie tą całą sytuacją. Jeśli będziesz miała jakieś pytania to śmiało! Możesz też pytać panią Brown. Poprosimy ją teraz żeby cię jutro oprowadziła i pokazała co gdzie jest a dziś już Nicholas odwiezie cię do domu. Myślę, że starczy nam wrażeń.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro