Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Moje nowe hobby

Wróciłam do domu, jak zwykle po drabince, na zewnątrz i oknem wprost do mojego pokoju. Taki nawyk. Może to komuś wydawałoby się dziwne, ale czasem bardziej obawiałam się tego co może mnie spotkać wewnątrz, zamiast intruza z zewnątrz. Zresztą nie posiadałam nic cennego, śmiało więc zostawiałam uchylone okno a zamykałam drzwi do pokoju na zamek od środka. Przekręciłam go i weszłam do mieszkania.

Zastałam Clair na miejscu. Szczupła, wysoka blondynka krzątała się po naszej niewielkiej kuchni z salonem, który służył jej też za sypialnię. Czyniła przy tym wiele zamieszania i mówiąc wprost bałaganu. Stanęłam oparta w progu i zaśmiałam się pod nosem. Ciągle nie mogłam wyjść z podziwu, jak kobieta o posturze i gracji baletnicy, która w młodości tańczyła, była tak bezradna w kuchni, a jej ruchy bynajmniej nie przypominały teraz wdzięcznych ruchów tancerki. Swoją drogą, miłość do tańca to jedyne geny jakie dzieliłyśmy. Wyglądem różniłyśmy się kolosalnie, jak i talentem kulinarnym. Podeszłam bliżej, żeby się przywitać i ewentualnie ratować sytuację.

- Cześć! Co robisz? - zapytałam.

- Oh! Przestraszyłaś mnie! Nie możesz jak zwyczajni ludzie używać drzwi wejściowych? – Zbeształa mnie i kontynuowała. - A widzisz Mała pomyślałam, że może coś ugotuję i zjemy razem. Wiesz, ty ciągle się uczysz albo pracujesz a ja z nas dwojga znów, ostatnio jestem tylko darmozjadem.

- Ej daj spokój! Nawet tak nie myśl! – zaprzeczyłam. – A kto zmarnował swoje najlepsze lata na użeraniu się z nastolatką?

- Sugerujesz, że swoje najlepsze lata mam już za sobą? - zażartowała Clair.

- Clair ale poważnie, gdyby nie ty wylądowałabym w jakimś sierocińcu.

- Gdyby nie ja, nie byłoby też tego. – Skinęła na moją rękę i tatuaż. Odruchowo obciągnęłam rękaw i zmieniłam temat.

- A co ty tam gotujesz? Nie przypala ci się?

- Spaghetti. - Chwyciła za łyżkę i zaczęła szybko mieszać makaron, który przed chwilą chciał jej uciec z garnka. A potem wzięła nóż i zabrała się za krojenie pomidorów ale zrobiła to zbyt energicznie i niestety jej długie, kościste palce na tym ucierpiały.

- Auć! Cholera, skaleczyłam się! – krzyknęła.

- Wiesz co, może ja to zrobię? – Wzięłam od niej nóż i dokończyłam. - A ty weź to opatrz. Czemu nie kupiłaś gotowego sosu?! - krzyknęłam za kobietą, która opatrywała swój palec w łazience.

- Przestań zrzędzić, chciałam dać coś od siebie! - odkrzyknęła.

- I musiało to być twoje DNA? 

Clair nie była nigdy dobra w gotowaniu, w przeciwieństwie do babci czy mamy. Najczęściej zamawiałyśmy coś gotowego albo jadłyśmy na mieście. Kiedy później trzeba było trochę oszczędzać zaczęłyśmy pichcić same, ale mnie to lepiej wychodziło. Nauczyłam się trochę z telewizji, trochę metodą prób i błędów, a i tak radzę sobie o niebo lepiej od niej.

Pociągnęłam nosem.

- Piłaś? - zapytałam stojącej już przy mnie kobiety.

- Tylko troszkę. Jedną, no może dwie lampki wina – zaczęła się tłumaczyć. - Wiesz, dzwonili dziś do mnie z tej nowej restauracji – szybko zmieniła temat. - Tej na przeciw piekarni, gdzie mają te rogale z czekoladą, które tak lubisz i zaprosili mnie na rozmowę. Szukają managera.

- No ale z twoim talentem kulinarnym, to może odpuść sobie – zaśmiałam się nerwowo.

- Oj przestań! Ale na reklamie znam się świetnie.

Zamilkłyśmy na chwilę, aż Clair znów podjęła temat.

- Słuchaj Tony się nie pokazał?

- Nie, nie widziałam go – skłamałam ale nie chciałam jej martwić.

- Gdybyś go spotkała masz mi powiedzieć albo od razu dzwonić na policję. Nie może nas tak nachodzić w nieskończoność! Mała trzymaj się od niego z daleka. Nie rozmawiaj z nim nawet. Mówię poważnie! Cholera jasna! To wszystko moja wina! Co mnie podkusiło?! Ale kiedy go poznałam, wydawał się być taki opiekuńczy, dobry...

- Daj spokój, ja też się dałam nabrać – przerwałam jej.

- Czemu ja mam takiego pecha do facetów? – powtórzyła znów jak mantrę starą śpiewkę.

- Dość tego użalania! Jedzmy bo spieszę się do pracy.

- Mała ja naprawdę spieprzyłam wszystko! Żebyś ty pracowała a ja... Ale zobaczysz jak dostanę tą pracę będzie lepiej i koniec z beznadziejnymi związkami!

Ile razy już to słyszałam? Znam ją i wiem, że długo nie wytrzyma w jakiejś marnej robocie. Jest za inteligentna. Albo znów jakiś palant nawkłada jej do głowy, że się nami zaopiekuje, a jak wszystko szlak trafi zacznie pić i tak w kółko. Nie Clair, tym razem to ja się wszystkim zajmę. Może już nie długo. Jeszcze troszkę. Jak tylko dostanę się na studia, z pomocą funduszu i jeśli jakimś cudem zdobędę stypendium, to już zupełnie przestanę być dla ciebie ciężarem. A jeśli to nie zadziała, to zawsze mogę po prostu zniknąć. Składałam jej znów w myślach niewypowiedzianą obietnicę.

- Clair przestań. Dorabiam sobie tylko jak wiele dzieciaków w moim wieku. Poza tym, czasem ty czasem ja. Musimy się o siebie troszczyć bo mamy tylko siebie.

*

W drzwiach minęłam mojego pracodawcę tego, który mi płacił nie tego, który mi tylko rozkazywał. Jak zdążyłam się zorientować w sytuacji, gdzieś wyjeżdżał służbowo, pilnie i chyba niespodziewanie.

- Monico masz tu moją wizytówkę. Dzwoń gdyby coś się działo. Jeszcze raz przepraszam, że tak wyszło – mówił pakując walizki z pomocą szofera do bagażnika. – Pierwszy weekend i od razu pracujący ale naprawdę nie mogę nie jechać a panią Brown odwiedzają wnuki. Gdyby coś się działo Nicolas będzie na miejscu – mówiąc to poklepał mężczyznę po ramieniu.

- Tak wiem, bezpiecznej podróży – powiedziałam.

- Dziękuję.

Tak w skrócie: miałam mieć oko na Zacka, odgrzać mu coś co przygotowała pani Brown i przypilnować żeby zjadł, o ile go w ogóle spotkam, bo dziś według mojej wiedzy siedzi w barze. Stwierdziłam, że najpierw ogarnę trochę jego pokój a potem skoczę do sklepu po lody. Później obejrzę jakiś fajny film na tym ogromnym ekranie w salonie a jak się pokarze kretyn, to mu coś odgrzeję i wracam do domu. W sumie to zajebista ta praca!

Niestety po powrocie ze sklepu czekała mnie niemiła niespodzianka. Coleman w towarzystwie Ethana i dwóch przygłupów, albo jak kto woli kumpli z drużyny szkolnej, żłopali piwsko w salonie i oglądali mecz a wokół nich pląsały cztery, już trochę zmęczone alkoholem niewiasty.

- Hej Zack! – odezwał się chyba Daniel. – Czy to nie twoja dziewczyna?

"No super to już wiedzą" pomyślałam.

- Nie mówiłeś, że już mieszkacie razem – dodał rechocząc drugi.

Coleman wychylił się z fotela, spod opalonej na pomarańcz brunetki, obśliniającej mu twarz, która zapiszczała: 

- To coś to twoja dziewczyna?

- Może? - odpowiedział nie przerywając kontaktu wzrokowego z pomarańczowym biustem.

- Nie, ja tylko dostarczam tu żarcie – sprostowałam.

Zaniosłam zakupy do kuchni. Rzuciłam lody do zamrażarki, zamknęłam drzwiczki a za nimi niespodziewanie ukazała się gęba Colemana.

- Hej! nie strasz mnie! – prawie krzyknęłam łapiąc się za pierś.

- Nie trzaskaj tak, bo urwiesz drzwiczki od mojej lodówki.

Dmuchnął mi dymem z papierosa w twarz i kontynuował: 

- Ty dostawca, jeśli się zajmujesz zaopatrzeniem, to skocz jeszcze raz do sklepu bo skończyły mi się gumki.

- Że co?

- Nie udawaj głuchej albo speszonej.

- Wal się! – powiedziałam i od razu pożałowałam, zły dobór słów.

- No chciałbym ale wiesz...

- Kasa! – Wyciągnęłam rękę. – Nie będę ciągle płacić ze swojej kieszeni!

Coleman dał mi pieniądze.

– Weź więcej w końcu zaczyna się weekend. 

Puścił oczko i zaciągnął się papierosem, a mnie pozostało tylko przewrócić oczami z frustracji i poczłapać do sklepu.

- Zaraz wracam – warknęłam. Zawróciłam jeszcze i pogroziłam chłopakowi. – Tylko zaczekaj i trzymaj fiuta w gaciach, bo nie chcę się tłumaczyć twojemu tatusiowi za dziewięć miesięcy, że cię nie upilnowałam i musi płacić alimenty za niewyżytego synalka!

*

Kiedy wróciłam towarzystwo już rozwalało się po podłodze i na kanapach, a wokół nich puste puszki i butelki przeróżnego kalibru i te z wyższej i niższej półki cenowej. Nie było mnie może godzinę, przecież musiałam sobie jeszcze przesłuchać nową płytę Jacka po drodze a tu takie pobojowisko. Jęknęłam na myśl, że czeka mnie sprzątanie tego. 

- Gdzie Coleman? – Znalazłam Ethana w kuchni, właśnie wyżerał moje lody.

- A ty się nie bawisz? – zaakcentowałam ostatnie słowo.

- Ee, nie przepadam za takimi zabawami. Myślałem, że spokojnie obejrzymy mecz, wypijemy po piwie ale w barze przyplątały się te laski. Obwieszają się na człowieku i nie widać ekranu.

- No to mnie zaskoczyłeś, który facet nie lubi kiedy laski obwieszają się na nim?

- Hej! Od razu mówię, nie jestem gejem – zaprzeczył energicznie wymachując trzymaną w ręce łyżką.

- Nie powiedziałam tego, myślałam raczej, że może wolałbyś żeby to była jakaś jedna, konkretna, zielonooka dziewczyna...

- Co? – No kto by pomyślał, że obleje się rumieńcem. – Szukałaś może Zacka? Jest u siebie – szybko zmienił temat.

- No dobra. Nie zeżryj mi wszystkich lodów! – Pogroziłam.

Powoli wchodziłam na pierwsze piętro. Im bliżej byłam, tym gorsze obrazy mi przychodziły do głowy. Do tej pory nie narzekałam na moją bujną wyobraźnię ale zweryfikowałam to w połowie piętra. Rany, żeby tylko nie było mi dane wkroczyć tam w trakcie. Eeew! Chwilę nadsłuchiwałam pod drzwiami zanim zapukałam.

- Wchodzę! – zawołałam na wszelki wypadek, uchylając powoli drzwi. – Wkładaj gacie Coleman!

Powoli otwierałam oczy, które zamknęłam na wszelki wypadek. Siedział na kanapie z niedopiętym rozporkiem, rozbieganym pijackim wzrokiem i mozolnie zmieniał kanały w TV.

- Co tam? Chcesz się przyłączyć? – wybełkotał na mój widok.

- Twoje zamówienie. – Rzuciłam mu papierową torebkę. – Do wyboru do koloru. To kolacji już pewno dziś nie zjesz, a o której wpaść jutro? – niezręcznie paplałam dalej.

- Gdzie ten cholerny mecz – mruczał do siebie zupełnie mnie ignorując.

Drzwi łazienki się otwarły i do pokoju weszła dziewczyna poprawiając szminkę.

- O jesteś Jessie.

– Jenny - poprawiła też chłopaka.

- To zajrzę jutro wieczorem jak się wyśpisz – powiedziałam znów kompletnie olana i wyszłam. Na dole spotkałam Ethana.

- Wychodzisz? – kiwnęłam w odpowiedzi głową na tak. - Ja też. Gdzieś cię podrzucić? – zapytał.

- Nie, idę na autobus. Tylko wezmę sobie loda na drogę, jeśli coś zostało – dodałam i popatrzyłam na niego z wyrzutem.

- My się zabierzemy! Do centrum? – zapiszczała jedna z dziewczyn.

- Jenny jedziemy! – zawołała druga.

- Zaczekajcie! Nie możecie zostać jeszcze trochę? – odpowiedziała Jenny przechylając się przez barierkę schodów i prawie wyciskając nią sobie do wierzchu dwie dorodne pomarańcze.

- Nie. - Rozejrzała się pierwsza wspomniana dziewczyna, jednoczesne wskazując na przysypiających chłopaków na kanapie. - Już po imprezie, a ja nie chcę później dreptać w tych szpilkach.

- Chodź albo jak chcesz zostań sama. My zabieramy się z tym kolesiem – dopowiedziały pozostałe koleżanki.

Zostawiłam te melodramatyczne sceny za sobą i poszłam po moje lody. Na szczęście znalazłam jeszcze jeden kubeczek, na osłodę mojego marnego życia.

- To masz mój numer. Zdzwonimy się i umówimy jakoś innym razem. Ok? – szczebiotała Jenny do przytłumionego używkami Colemana, kiedy wychodziłam z kuchni.

- Na pewno nie możesz zostać? Szofer cię później odwiezie – kusił. Dziewczyna pokiwała przecząco głową kokieteryjnie zagryzając wargę. – Nie, to nie. Świetnie! – Chłopak zatoczył się i usiadł na schodach. Kiedy mijałam towarzystwo niestety postanowił spróbować wstać. Zakołysał się, zgiął w pół i zwymiotował a kto był akurat w pobliżu?

- No to my spadamy! - powiedziały laski i szybko zniknęły za drzwiami.

- Człowieku coś ty jadł?! – Obudzili się też koledzy. Po minucie wszyscy się ewakuowali.

Sprzątnęłam po tym bałwanie. Wzięłam prysznic i przebrałam się w jego czyste ciuchy. Całe szczęście przed wyjściem Ethan pomógł mi go zaciągnąć na górę i rzucić na łóżko. Było już późno więc wysłałam Clair smsa, że żyję, nie padłam ofiarą jakiegoś Kuby Rozpruwacza ale nie wrócę na noc, bo zostaję u koleżanki. Skłamałam, ale jakoś tak ładniej to brzmiało niż: zostaję na noc sam na sam ze skacowanym chłopakiem, który mi płaci za sprzątanie swoich rzygowin. Poza tym umówiłyśmy się, że nie musimy się sobie tłumaczyć ale bezwzględnie, zawsze informować o takich rzeczach, żeby jedna o drugą nie zamartwiała się przez całą noc.

Łóżko w pokoju gościnnym było cudownie miękkie. Nie to co mój stary materac rzucony na podłogę. Jakoś wciąż albo mam inne wydatki, albo nie mam czasu rozejrzeć się za porządnym łóżkiem. Zresztą po co mi ono i tak wszystko mi jedno gdzie i na czym śpię. Ale przyznaję - pokręciłam się na materacu - to tutaj jest warte zastanowienia i zapewne swojej ceny. Chłopak chrapiący na drugim końcu korytarza nie wiedział co ma. I nie mam tu na myśli ogromnego pokoju z tarasem, własną łazienką, auta czy tych wszystkich ciuchów, sprzętów i luksusów, w które opływał. "Miał ojca, Hannah, panią Brown..." wyliczałam w myślach. 

 - Żeby chociaż umiał to docenić. Co zaaaah... - Ziewnęłam. - Idiota - mruknęłam jeszcze do siebie i odpłynęłam.

Mimo, że dawno nie spałam na tak wygodnym łóżku zerwałam się z samego rana na nogi. W nocy słyszałam jakieś krzyki albo mi się to przyśniło? Pomyślałam, że sprawdzę czy idiota jeszcze żyje i zajrzałam do jego pokoju. Spał. Cuchnęło tam niemiłosiernie. Otwarłam okno i zatrzęsłam się z zimna. Zostawiłam go tak i poszłam zmierzyć się z pobojowiskiem na dole.

Przystanęłam na schodach i podparłam się pod boki oceniając widok przede mną. "Śpiący królewicz sobie smacznie chrapie, a ja mam sprzątać ten jego syf? Oj nie dam mu pospać spokojnie!" pomyślałam układając w głowie plan na małą zemstę. Zsunęłam z nadgarstka gumkę do włosów, po czym spięłam je na czubku głowy w małą kitkę. Od razu wstąpił we mnie duch samuraja, a przynajmniej przypominałam go fryzurą. Odpaliłam TV i znalazłam kanał z najbardziej jazgotliwą muzyką. Na koniec wreszcie włączyłam odkurzacz. Jak to go nie obudzi, to może mu chociaż tyłek odmarznie tam na górze!

*

Nie wiem co mnie pierwsze uderzyło? Ból głowy, to dudnienie, smród, czy zimno? Tak czy siak zerwałem się z łóżka, zamknąłem okno i popędziłem na dół.

- Co jest do cholery?! Czemu się tak tłuczesz o, o... – Zerknąłem na zegarek. – O 8:12?! W sobotę nigdy nie wstaję wcześniej niż w południe!

- Sorry, nie znam twoich sobotnich zwyczajów. Też bym sobie jeszcze chętnie pospała ale spieszy mi się a ten syf sam się nie sprzątnie. No chyba, że jednak tak ci to zostawię co?

Gdyby się nie odezwała, to chyba bym się jeszcze zastanawiał kto stoi przede mną. Ocknąłem się i zapytałem:

- A co ty tu tak w ogóle robisz?

- Zostałam na noc...

- Uuu martwiłaś się o mnie? Naprawdę? Ale wiesz jestem już duży i nie boję się duchów.

Przewróciła zirytowana oczami. A ja zdałem sobie sprawę, że ostatnio odkryłem moje nowe hobby: denerwowanie Vicat.

- Martwię się o ciebie tyle, co o zeszłoroczny śnieg.

- W zeszłym roku nie padał – rzuciłem bez zastanowienia.

- No właśnie. Nie miałam wyboru. Po tym jak mnie zbryzgałeś swoimi... - zaczęła opowiadać a mnie zemdliło na samo wspomnienie i ją chyba też, bo szybko dokończyła. - Wiesz czym. Musiałam się umyć, przebrać i jeszcze to sprzątnąć po tobie! Było już późno więc zostałam.

Wspomnienie wczorajszego wieczoru powróciło do mnie w tym momencie i zrobiło mi się trochę głupio. Potarłem w zmieszaniu swój kark ale szybko przypomniałem sobie, że w sumie przecież nie robi tego za darmo i przez nią mój samochód jest teraz w naprawie.

- Jak skończysz, zrób mi śniadanie i możesz spadać! - zakomunikowałem jej.

Odwróciłem się i postanowiłem pójść szybko wziąć prysznic ale dla pewności jeszcze zerknąłem przez ramię, bo coś mi nie dawało spokoju. Vicat bez tej tapety na twarzy i uczesana wyglądała jak dziewczyna i to nie brzydka, powiedziałbym że wręcz przeciwnie, nawet w tych moich za dużych dresach.

*

Jajecznica była niezła ale flaki mi się przewracały w żołądku. Jadłem i obserwowałem Vicat jak kręci się po kuchni co chwilę podciągając spodnie, które kiedy po coś sięgała albo się schylała ciągle opadały, pokazując kawałek wytatuowanego brzucha albo pleców.

- Jak to możliwe, że tak dobrze się orientujesz w naszej kuchni po trzech dniach pracy? 

Nagle postanowiłem trochę bliżej poznać kogoś, z kim na własne życzenie będę się teraz widywał prawie codziennie.

- Lubię gotować a jeszcze bardziej jeść więc powiedzmy, że to taki jakby mój naturalny instynkt mnie prowadzi po szafkach. Kurde, pani Brown przygotowała tyle żarcia! Nie obraź się ale wczoraj zjadłam zapiekankę i sałatkę, no wiesz, żeby jej nie było przykro, że się zmarnowało.

- Tak jasne – mruknąłem pod nosem.

- Ej co jest? Nie smakuje ci? – Kiwnęła głową w stronę mojego talerza.

- Nie mam siły. – Odsunąłem od siebie ledwo spróbowaną jajecznicę.

- Jasne. – Uśmiechnęła się złośliwie. – To jak nie jesz mogę dokończyć?

- Przy tobie nic się nie zmarnuje co? Może ty w ciąży jesteś?

- Ha! Ha! Ha! – odpowiedziała już przeżuwając.

- No tak, a kto by cię tam chciał zapłodnić? – Tym razem ja się zaśmiałem.

- Nawet nie chce mi się na to odpowiadać – mruknęła.

Vicat podciągnęła opadające rękawy. Na lewym przedramieniu, po jego wewnętrznej stronie miała wytatuowane pióra, cyfry i jakiś napis. Ciekawość wzięła górę. Wskazałem na niego i zapytałem:

- Co masz tam wydzierane?

- "L'homme est un apprenti I la douleur son maitre" - odpowiedziała od razu, bez zająknięcia.

- A co to znaczy?

- "Człowiek jest uczniem, ból jego mistrzem".

- To po francusku? 

- Tak Scherlocu. Przypomnij mi ile lat się uczysz tego języka? - zapytała z przekąsem.

- Ale poznałem, że to francuski. A ta trzynastka? – Chwyciłem ją ze rękę i obróciłem przegubem w swoją stronę.

- To taka dwucyfrowa liczba. – Wyrwała rękę i obciągnęła rękaw bluzy. - Dzięki za śniadanie i dresik, idę się przebrać i spadam.

Zeskoczyła z krzesła, wrzuciła brudne naczynia do zmywarki i ruszyła do wyjścia ale zawróciła w progu.

- Słuchaj! Odgrzejesz sobie coś później z tych zapasów, czy mam przyjechać jeszcze raz wieczorem?

- Nie. Dziś wieczorem wychodzimy.

Otwarła szerzej oczy i zmarszczyła czoło. Pokazałem na siebie i na nią.

- Gdzie? – zapytała.

- Na imprezę.

Założyła ręce i popatrzyła na mnie z niezrozumieniem malującym się na twarzy.

- A po co ci tam opiekunka? Mam pilnować żebyś się nie upił, czy donosić gumki jak ci ich braknie?


- Nie, no nie zapominaj, że jesteś moją... – tu przełknąłem ślinę – ...dzieee... wczyną. – Ledwo mi to słowo przeszło przez gardło. – Idziemy razem.

- Ty się dalej w to bawisz? - zapytała z wyraźną rezygnacją w głosie. - Słuchaj! Nie lubię zbiegowisk, poza tym jest sobota i mam inne plany.

"Oczywiście jest rozchwytywana w towarzystwie" pomyślałem i zachciało mi się śmiać. Ale znajdę sposób żeby ją wyciągnąć. Będzie jak to mawia babcia: "niezły ubaw".

- Dobra to zapłacę ci ekstra – zaproponowałem.

- I tak mam płatne ekstra w weekend.

- To ekstra, ekstra!

- Ok, stoi! O której?

- Wiedziałem! Ty mała, pazerna kreaturo. Bądź gotowa o 19:00. Skąd cię odebrać?

- Czekaj tam, gdzie rozbiłeś samochód.

- Nawet mi nie przypominaj. Tylko ogarnij się i nie zakładaj na siebie tego worka z kapturem.

- A co ty chcesz od mojej... – zrezygnowała w pół zdania. – Ale na kiecki czy szpilki nie licz, nie posiadam czegoś takiego w swojej garderobie.

- Domyślam się.

- I jeszcze jedno, żadnego za rączki,  obściskiwania, całowania... – wyliczała na palcach.

- Ble! – Zakryłem twarz ręką i udałem, że wymiotuję. – Już skończ, bo znów mnie mdli! Nie mam zamiaru się aż tak poświęcać.

- Palant z ciebie! Co te dupy w tobie widzą? Musisz mi to chyba kiedyś wyjaśnić, bo ja wciąż tego nie rozumiem.

- Może ci nawet pokarzę. – Wyszczerzyłem się. Wyszła wciąż gderając coś pod nosem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro