Fajki pokoju
Zabijasz mnie swoim wzrokiem
Zabijasz mnie jeszcze przed wyrokiem
Zabijasz swym słowem i w oczach cierpieniem
Staję się cieniem już tylko wspomnieniem
Okruchem grzechu i jego echem
Ostatnim wdechem ostatnim wydechem
Bez winy bez kary i wybaczenia
Więźniem smutku w drodze do zbawienia
Wiosna nadeszła jak złodziej, cicho i niepostrzeżenie. Z dnia na dzień słońce zachodziło coraz później a temperatura na termometrze rosła. Spadł pierwszy w tym roku deszcz. Siedziałam na francuskim wpatrując się w krople spływające kaskadami po szybie. Nie przejmowałam się nauczycielką, jak i ona mną, po tym jak wyrecytowałam jej w oryginale kilka strof ze "Spleena" Baudelaira.
Dzisiaj rzeczywiście deszcz rozbił sobie ze świata kryminał. A pająki na dobre rozgościły się w mojej głowie.
Od czasu do czasu zerkałam z niepokojem w kierunku Colemana, który siedział po przekątnej, najdalej jak tylko mógł ode mnie. Strategicznie przy drzwiach, żeby po dzwonku jak najszybciej opuścić klasę. Dostrzegłam siniak na jego brodzie, znów się bił. Stał się też na powrót stałym bywalcem w gabinecie u dyrektora. Wiedziałam to wszystko od Hannah. Oboje z Ethanem zajmowali ławkę przede mną i od czasu do czasu dziewczyna rzucała mi kontrolne spojrzenia. Już jakiś czas temu przestali zadawać pytania i przyzwyczaili się do tego, że z dnia na dzień przestaliśmy się w ogóle odzywać i zauważać z Colmanem. Chłopak powrócił do swoich dawnych nawyków i wylądował przy stoliku swoich dawnych kolegów. Nie ma co ukrywać tam było jego miejsce, tam lepiej pasował.
- Idziemy dziś wieczorem do kina. Pójdziesz z nami? - zapytała Hannah, jak zwykle próbowała mnie gdzieś wyciągnąć ale rzadko dawałam się namówić. Nie chciałam im zawsze robić za zbędny balast.
- Dzięki ale nie. Muszę się pouczyć.
- Jasne... - prychnęła z powątpiewaniem dziewczyna. - Jakbyś musiała.
- Czasem nawet taki geniusz jak ja musi. Świetne oceny nie biorą się z powietrza – odpowiedziałam i zerknęłam w stronę z której dobiegały śmiechy i krzyki Colemana i jego towarzystwa.
- Zapomnij o nim – zaskoczyła mnie dziewczyna. Już dawno nie wspominała przy mnie o swoim kuzynie.
- Nie obchodzi mnie. Mówiłam ci już nie raz, że nic nas nie łączyło. Ja nie byłam nigdy jego Kopciuszkiem.
- Bądźmy szczerzy z niego też żaden książę – przytaknęła Hannah.
Westchnęłam podpierając głowę.
- Bajki są dla dzieci. Piękne słowa są tylko na papierze a życie go nie przypomina i jeśli mam do czegoś porównać moje, to najwyżej do jakiejś popierdolonej tragedii, w której możesz tylko wybrać czy chcesz być Ismeną czy Antygoną – powiedziałam uśmiechając się na koniec swojej tyrady najszerzej jak tylko potrafiłam.
- Ale wiesz, że twój uśmiech zaczyna się tutaj i kończy tutaj - wskazała palcem od jednego do drugiego kącika moich ust. - Nie sięga oczu. Mnie nie oszukasz.
Nawet jeśli Hannah mnie przejrzała poprzysięgłam sobie, że może nie oszukam świata ale nie przestanę próbować. Nie pozbędę się przy nich tej maski z przyklejonym do niej uśmiechem, żeby mój smutek rozprzestrzeniał się i zarażał wszystkich wokół. Zatrzymam go w sobie tak jak robiłam to do tej pory.
*
"Teraz kiedy próbowałem poukładać swoje życie od nowa, teraz mi to robicie?!" myślałem wściekły. Byłem wkurwiony na Hannah i Ethana dlaczego mi to robią? Ale czy mogłem im odmówić? Odpowiedź brzmi nie. Dla nich zrobiłbym wszystko i teraz skrzętnie to wykorzystywali.
- I jak zgadzasz się? - zapytała patrząc na mnie tymi szklistymi zielonymi jak wiosenna trawa oczami i przecież nie mogłem się nie zgodzić.
- A pytałaś ją?
- Jeszcze nie ale to moja najlepsza przyjaciółka i zrobi dal mnie wszystko.
- Dobra! Ja się zgodzę a wiesz czemu? Bo ona na pewno powie ci nie. Nie chce mnie znać, nawet widzieć więc nie przetrawi dziesięciu dni ze mną pod jednym dachem.
- Jeszcze zobaczymy – rzuciła wręcz złowieszczo Hannah.
Wyjeżdżaliśmy w poniedziałek na wycieczkę klasową w jakąś pierdoloną głuszę ale zapewniali, że jest tam internet. Spakowałem się jeszcze w piątek bo nie zamierzałem wracać w weekend do domu. Wieczorem wybierałem się z chłopakami do baru a później skończymy pewnie na domówce albo w jakimś klubie, a może odwiedzimy wszystkie kluby w mieście? Byłem otwarty na wszelkie propozycje.
Wychodząc usłyszałem starego jak rozmawia przez telefon i zatrzymałem się kiedy padło z jego ust jej imię: - ...to najlepsza pora na wyjazd Monique... tak... tak... kiedy wrócisz zadzwoń do mnie, umówimy się na spotkanie... - W tym momencie mnie zauważył. Ruszyłem szybko do drzwi i pierdolnąłem nimi za sobą z całej siły.
Mają mnie za jakiegoś debila? To dla niego mnie odstawiła? To całe pierdolenie, tajemnice?! Kurwa! Koniec! Nie istniejesz dla mnie!
Zgodnie z przewidywaniami do domu wróciłem w niedzielę w nocy, właściwie to był już poniedziałek. Zastanawiałem się jakim cudem ja jeszcze pamiętam o 5:00 rano kod do zamka. Dziwiłem się, że ojciec go jeszcze nie zmienił i nie zgłosił mojego zaginięcia. Spodziewałem się raczej, że gdzieś tam drukują moją podobiznę na kartonach z mlekiem ale widać już się przyzwyczaił albo wszczepił mi jakiś GPS w dupę, kiedy spałem nawalony po którejś z imprez.
Wziąłem szybki prysznic, który ani nie przerwał moich durnych pijackich rozważań, ani w ogóle mnie nie otrzeźwił. Postanowiłem się zdrzemnąć, do zbiórki pod szkołą miałem jeszcze ze trzy godziny. Oczywiście zaspałem.
Nie pozwalałem się odwozić do szkoły szoferowi bo uważałem to za przesadę, nawet jak dla mnie ale dzisiaj nie było wyjścia. Nicolas podjechał na parking gdzie już wszyscy na mnie czekali przy autokarze. Widziałem tą wkurwioną minę Richmond, tupiącą ze złości nogą.
- Bezpiecznej podróży i pozdrów Monicę – rzucił do mnie Nicolas.
- Sam ją sobie pozdrów – burknąłem wysiadając. Nasunąłem na nos moje najnowsze ciemne okulary i niespiesznym krokiem udałem się z turkoczącą po chodniku walizką w kierunku autokaru, ignorując komentarze Richmond i trenera Holsa na temat mojego spóźnienia.
Koledzy zrobili mi rezerwację na końcu autokaru. Samantha już się przesuwała z szerokim uśmiechem robiąc miejsce obok siebie. No cóż kurwa, podróż zapowiadała się i tak na męczącą z tym potwornym kacem i jeszcze z nią przy boku. Miałem nadzieję, że szybko zasnę i prześpię całą drogę.
Dotarliśmy na miejsce po kilku godzinach, niezliczonych postojach i niekończących się mdłościach. "To ostatnia wycieczka, ostatni raz się tak męczę" pocieszałem się. Jestem za dobry ale obiecałem kuzynce i przyjacielowi, że pojadę i zajmiemy wspólny domek. Nauczyciele nie będą mieli nic przeciwko mieszanej ekipie w naszym przypadku, Colemanowie są wkońcu głównymi sponsorami między innymi takich rozrywek jak ta wycieczka a poza tym jestem odpowiedzialnym kuzynem, który ma mieć oko na kuzynkę na prośbę jej rodziców – to zawsze działało. Ja wezmę pokój z Ethanem a drugi Hannah z tą pindą, o której już prawie zapomniałem jak i ona o mnie. Obiecałem sobie, że rzadko będę tam przebywał. Obiecałem sobie wiele rzeczy, że ją znienawidzę, zapomnę o jej istnieniu i już nigdy nie będzie niczego między nami, nawet jeśli poprosi, nawet jeśli będzie mnie kurwa o to błagać na kolanach!
Jak tylko przekroczyliśmy próg domku Hannah z Ethanem skręcili jednocześnie do jednego z pokojów.
- Popierdoliło was? - zapytałem. Vicat stała chyba równie zszokowana ale się nie odzywała tylko gromiła ich wzrokiem i jeszcze przyswajała to co się dzieje. - Nie chcecie mi chyba powiedzieć, że... - nie dokończyłem ale wiedzieli co mam na myśli.
- To tylko trochę ponad tydzień i nie będziemy tu siedzieć całymi dniami, chodzi tylko o... noce – wybąkała Hannah czerwona na twarzy jak burak.
- Wisisz mi przysługę, pamiętasz? - dodał chłopak.
- Nie chodzi o to, że mam coś przeciwko temu tylko temu – kiwnąłem w stronę Vicat. Westchnąłem jeszcze mierzwiąc swoją i tak potarganą po drzemce w autokarze fryzurę - Śpisz na korytarzu – zwróciłem się pierwszy raz, od nie pamiętam kiedy do dziewczyny.
- Ty myślisz, że mnie to bawi? Wolę spać z robactwem na zewnątrz niż w pobliżu ciebie – skomentowała.
- No to ustaliliśmy – potwierdziłem.
- Jak dzieci! – burknęła Hannah. - Wolałam kiedy się dogadywaliście, nie było tylu problemów. Wkurwia mnie to, że nie wiem co mówić i jak się zachowywać w waszym towarzystwie! A nawet nie wiem o co wam kurwa poszło! Nikt nie raczył mi niczego wyjaśnić. Jakby mnie to nie obchodziło! Przecież zależy mi na was obojgu! - wykrzyczała rozwścieczona Hannah a ja zastanawiałem się czy widziałem ją kiedyś taką ale nie przypominam sobie. Zrobiło mi się trochę głupio.
Kuzynka trzasnęła za sobą drzwiami. Ethan poszedł za nią. A mnie wciąż napierdalała głowa. Byłem głodny, śpiący, zmięty i miałem wszystkiego dość ale postanowiłem ten jeden raz zachować się jak dorosły człowiek. Potarłem obolały kark i skronie.
- Porozmawiajmy na zewnątrz – zaproponowałem Vicat. Zostawiliśmy swoje bagaże i wyszliśmy na werandę.
Rozejrzałem się chyba pierwszy raz odkąd tu jestem. Po placu, pomiędzy domkami kręciło się sporo osób. Wszyscy zwiedzali, sprawdzali, kto gdzie się zainstalował. Nasz domek znajdował się na uboczu, za nim rozprzestrzeniał się już las i jakaś woda prześwitywała za drzewami.
Wszedłem między drzewa i upewniłem się, że dziewczyna idzie za mną. Nie odzywała się. Nie lubiłem jej takiej, wolałem kiedy paplała, kłóciła się ze mną... stop. Zagalopowałem się we wspomnieniach. Stanęliśmy nad dużym jeziorem w pobliżu widać było jakąś przystań, plażę, łodzie i znowu ludzi trzymałem się więc dyskretnie niezauważony na skraju lasku. Wyciągnąłem paczkę papierosów i poczęstowałem też Vicat.
- Po co ta wycieczka? - zapytała zapalając i spoglądając na mnie.
Popatrzyłem na nią po raz pierwszy od dawna. Mrużyła oczy przez ostatnie promienie zachodzącego słońca świecące prosto w jej twarz. Odruchowo przesunąłem się żeby je zasłonić. Włosy jej podrosły, sięgały jej już za ramiona, miękko na nie opadając ale poza tym się nie zmieniła. Ten sam mały nosek, na nim pojawiło się kilka piegów, różowe pełne usta... znów to robię. Nie mogę przebywać z nią tak blisko bo głupieję. Przecież mnie zostawiła i to może dla mojego starego. Wkońcu wydzwaniają do siebie i się umawiają Bóg jeden wie na co, ale ja już nie chcę wiedzieć. Przywołałem się do porządku. Pierdol to! Nic cię to już nie obchodzi. To już zamknięty rozdział.
- To ostatnia wycieczka, nie chcę się zachowywać dziecinnie i psuć im tego wyjazdu. Nie wchodźmy sobie w drogę. Będziemy się spotykać tylko wieczorem w naszym... – chrząknąłem i popatrzyłem w bok - ...pokoju. To tylko dziesięć dni, jakoś to przeżyjemy.
Wyciągnąłem rękę.
- Zaskakujesz mnie. Zgoda – odpowiedziała i podała mi swoją rękę a ja głupi poczułem, że tu jest jej miejsce. Jej mała ręka idealnie wpasowuje się do mojej dłoni i tęskniłem za jej ciepłym dotykiem.
Wypaliliśmy do końca w milczeniu nasze "fajki pokoju".
*
Coleman wywiązywał się z umowy. Trzymaliśmy się na dystans, nie kłóciliśmy się ale ta stagnacja była chyba jeszcze gorsza. Wieczorem wkładałam do uszu słuchawki, włączałam muzykę i bywało, że nawet nie wiedziałam kiedy przychodził się położyć, czasem nie wiem czy w ogóle wracał na noc. Starałam się zasnąć zanim wróci bo przebywanie z nim sam na sam w zamknięciu na tych kilku metrach kwadratowych szargało mi nerwy jeszcze bardziej.
Codziennie mieliśmy zaplanowane jakieś zajęcia, wycieczki, konkursy ale gdyby nie książki chyba zanudziłabym się na śmierć. Byłam aspołeczną jednostką a do tego stroniącą od nadmiaru przyrody i świeżego powietrza. A nogi mi już naprawdę chciały wejść do dupy po tych kilometrowych wycieczkach po okolicy. Z przyjemnością rozciągnęłam się w hamaku na naszej małej werandzie obserwując jakieś poruszenie na "ryneczku".
- Karaoke i ognisko? - powtórzyłam za Hannah, która właśnie przekazywała mi wieści. - Mam nadzieję, że chociaż będzie się można napić, śpiewać nie mam zamiaru – marudziłam do Hannah, nie miałam humoru po telefonie od pana Colemana, obiecał informować mnie na bieżąco o ruszającym właśnie procesie i spełniał swoją obietnicę. Ale wyjazd dobiegał końca powinnam się rozerwać zanim wrócę do tego gówna.
- Impreza ma być bez opiekunów, na pewno coś się znajdzie – zapewniła mnie Hannah.
I znalazłam. Chłopak o ksywce Chemik, był nieźle zaopatrzony. Słono sobie liczył za butelki ale dzisiaj musiałam się napić kupiłam więc niewielką ale zapewniał mnie, że daje kopa. Już po pierwszym łyku wiedziałam, że nie kłamał. Od razu zrobiło mi się cieplej, przyjemniej i weselej. Zaczęło mnie nawet bawić to całe ognisko a ludzie zdzierający swoje gardła do mikrofonu, już tak nie kaleczyli moich uszu jak przed chwilą. Niektórzy potrafili nawet do tego tańczyć. Zrobiłam się senna postanowiłam więc zabrać klucz od Colemana i iść się położyć. To nie było rozsądne żeby mu go dzisiaj dawać ale wychodził ostatni i nikomu nie chciało się na niego czekać.
Podniosłam się z trudem i chwiejnym krokiem podeszłam do chłopaka.
- Co jest chcesz mnie poprosić do tańca czy co? Zaśmiał się i dmuchnął mi w twarz dymem ze skręta.
- Przestań, chciałam tylko klucz – nie tracąc jeszcze cierpliwości pomachałam przed nosem przeganiając dym. Od razu było widać, że nie panuje już nad sobą zapewne przez całą tą mieszankę, która już kotłowała się w jego organizmie.
- Nic nie poderwałaś i już uciekasz z imprezy? - prowokował a kilka osób w jego otoczeniu znajdowało to jako bardzo zabawne i się zaśmiało. Wybrałam chyba zły moment powinnam podejść do niego kiedy był sam, bo w towarzystwie błaznował ale weź tu utraf w taki moment kiedy on nigdy nie jest sam. Westchnęłam zrezygnowana i znów spróbowałam.
- Nie zaczynaj, proszę daj mi klucz i sobie pójdę.
- A co dostanę w zamian?
- Coleman przestań to nie jest śmieszne...
- Mnie tam bawi. To co mi dasz za niego? Wiesz co kiedyś byłaś chętniejsza.
- Ty chuju! - z bezsilności rzuciłam epitetem.
Przybliżył się do mnie i z tym swoim cwaniackim uśmieszkiem wycedził:
- Ty szmato!
Zazgrzytałam zębami.
- Wiedziałam, że będę tego żałować.
- Żałujesz, że się ze mną pieprzyłaś? A z moim ojcem?
- Przestań mi wmawiać, że zrobiłam coś czego nie zrobiłam!
- Uganiasz się za nim jak suka. Przecież widziałem jak się na niego gapiłaś już pierwszego dnia.
- To przystojny mężczyzna założę się, że nie tylko na mnie zrobił wrażenie kiedy go poznałam ale nigdy mnie z nim nic nie łączyło!
- Przecież dzwonicie do siebie, umawiacie się myślisz, że nie wiem? Kłamiesz! Jesteś zwykłą kurwą!
Nie wytrzymałam i z całej siły wymierzyłam mu policzek, aż głowa chłopaka odskoczyła w bok i stracił równowagę a mnie zapiekła skóra na dłoni. Wytrzeszczył oczy po czym szybko je zwęził. Wyglądał na cholernie wściekłego. Odwróciłam się na pięcie i postanowiłam szybko uciec zanim zaczniemy się bić czy coś na oczach wszystkich. Ale nie uszłam dwóch kroków kiedy usłyszałam za plecami jak woła do mikrofonu, który wyrwał kolesiowi stojącemu obok:
- Nie odchodź jeszcze nie skończyłem!
- Wydaje ci się że jesteś pieprzony Eminem czy co?! - odkrzyknęłam z pogardą.
- Impreza dopiero się rozkręca! No dalej! Wskakuj na stół i zatańcz dla nas przecież wiem, że chcesz, nie możesz się oprzeć!
- Pieprz się Coleman!
- Taki mam zamiar! Jakieś chętne?! - zwrócił się do publiczności.
Odwróciłam się i odeszłam na poszukiwania Chemika, tym razem postanowiłam kupić większą butelkę. Poprzedni alkohol już ze mnie wyparował a potrzebowałam się uwalić do nieprzytomności.
*
- Zack nie przestawaj - mruczała mi do ucha Sam.
Musiałem dać upust wściekłości. A Samantha była zawsze chętna, zawsze pierwsza żeby mi "pomóc". Dyszała i wiła się oparta o drzewo.
- Nie przestawaj, mocniej... - powtarzała, aż zatkałem jej usta dłonią. Nagle zaczęła mnie irytować. Może to ten głos? Kiedy zamykałem oczy widziałem inną twarz przed sobą ale ten piskliwy głos do niej nie pasował.
Poczułem ulgę kiedy było już po wszystkim. Spławiłem ją obiecując, że zaraz do niej dołączę. Postanowiłem zapalić i pobyć chwilę sam ale zanim skończyłem papierosa usłyszałem jakieś poruszenie i śmiechy w pobliżu. Ktoś chce sobie poużywać, postanowiłem im dać trochę prywatności ale znajomy głos mnie zatrzymał. Musiałem sprawdzić czy należał do niej. Po co mi to było?! Mogłem odejść, powinienem był odejść a nie katować się, ale cholera musiałem.
*
- Coś ty tam dodał? - czułam, że bełkoczę i odpływam.
- Same dobre rzeczy - śmiał się chłopak.
- Daje kopa, masz tego jeszcze? A nie, już mnie nie stać – zrobiło mi się smutno.
- Myślę że się jakoś dogadamy.
- Muszę usiąść – zakręciło mi się znowu w głowie, ziemia się ruszała i cały las falował.
- Tam jest dobre miejsce – powiedział. Ale ja go nie widziałam. Za to poczułam szeleszczące liście pod sobą i łaskotanie na szyi. Całowałam się z chłopakiem ale jego twarzy już też nie widziałam wyraźnie. Nie ważne, tego mi teraz było trzeba. Potrzebowałam alkoholu, seksu i zapomnienia. Było mi cieplej, milej, przyjemniej. I nagle ciężar zniknął, chłopak zniknął, rozpłynął się. A ostatnie co pamiętam to to, że zrobiło mi się zimno i smutno, znowu.
*
- Proszę, proszę. Co tu się dzieje?
Chwyciłem chłopaka i odciągnąłem od Vicat.
- Nie dobrze mi – wymamrotała.
- Chemik coś ty jej dał?! - wyrwałem mu i powąchałem butelkę.
- To co zawsze – przyznał.
- Spierdalaj stąd, ale już zanim się wścieknę i obiję ci mordę! – ostrzegłem.
- Nie dobrze mi – powtórzyła.
- Powinnaś to wyrzygać, jak nie chcesz wylądować na płukaniu żołądka. Dasz radę iść? - pytałem ale nie odpowiadała.
Zataszczyłem ją do domku, po drodze zarzygała moje nowe buty ale przynajmniej pozbyła się tego świństwa no i chyba byliśmy kwita. Chemik jak sugerował jego pseudonim tworzył mikstury zwalające z nóg, nie wiadomo z czego.
Vicat bełkotała przez całą drogę. Na miejscu sprawdziłem jej tęczówki, nie reagowały ale całe szczęście znów zwymiotowała. Trzymałem jej głowę nad sedesem. Powinna mi być wdzięczna, że nie nabiła sobie dzięki mnie guza.
Wsadziłem ją pod prysznic.
- Lepiej ci? Możesz wstać? - zapytałem.
- Coleman... mój adwokat... Coleman... mój adwokat... - bełkotała wypluwając wodę.
- O czym ty bredzisz? Mówisz o moim ojcu?
- Nie chciałam... nie chciałam... - zaczęła szlochać.
- Co się stało?
- Zgnije za to... co mi zrobił...
- Co ci zrobił? Ktoś cię skrzywdził? - próbowałem doszukać się sensu w tym co bełkotała, ale nie wiedziałem czy nie bredzi od rzeczy.
Siedziała tak już chwilę skulona w strumieniach wody, jej ubranie już dawno nie wchłaniało więcej.
- Ściąg te mokre, zarzygane ciuchy. – Chyba zaczęła kontaktować bo reagowała na to co mówię.
- Zostaw mnie – poprosiła próbując wyciągnąć rękę z rękawa.
Nie posłuchałem jej, zostałem. Pomogłem jej ściągnąć buty, spodnie i bluzę. Sam przy tym zmokłem. Wszedłem więc z nią pod prysznic. Stała tyłem opierając się o mnie bo nie mogła utrzymać równowagi. Nalałem jej szampon na głowę i zacząłem myć włosy.
- Chcesz mnie myć w ubraniach? - zapytała ściągając z moją pomocą mokry podkoszulek i bieliznę. Była naga. Wziąłem z półki swój żel pod prysznic, nalałem trochę i zacząłem go wcierać w jej kark, plecy, ramiona, szyję. Odchyliła głowę, podnosiła ręce, poddawała się posłusznie mojemu dotykowi. A po chwili chwyciła i poprowadziła moje ręce po swoich piersiach, brzuchu i niżej. Czułem jak drży z przyjemności.
- Tak tęskniłam za twoim dotykiem, przeleć mnie – wychrypiała. - Proszę.
Cholera! Nogi się pode mną ugięły, ja też tęskniłem za nią ale nienawidziłem jej też za to, że mnie zostawiła. Chciałem ją karać. Chciałem żeby cierpiała, zatęskniła i żeby mnie błagała ale nie tak, nie teraz.
- Nie dzisiaj – powiedziałem jej do ucha. - Nie po tym jak byłem w innej i nie kiedy ledwo jesteś przytomna. Chcę żebyś mnie czuła kiedy cię będę pieprzył i była świadoma każdą komórką swojego ciała, i pamiętała to na drugi dzień.
Owinąłem ją w ręcznik i zaniosłem do łóżka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro