Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7: Integracja

Jeśli nigdy nie obudziliście się przywiązani kurtkami do drzewa – wiedzcie, że to strasznie dziwne uczucie.

Gdy tylko Jean otworzyła oczy, poczuła, że coś jest nie tak. Miała unieruchomione ręce i nie mogła się przekręcić w żadną stronę.

- Dalton! – zawołała chłopaka obok, po czym kopnęła go. – Obudź się!

Chłopak wystraszony walnął głową o drzewo.

- Auu... Co się dzieje? Czemu my tu...

- Nie wiem – przerwała Jean. – Obudź Riley'a.

Dalton wykonał jej polecenie. Następnie zaczął się wiercić, próbując oswobodzić.

- Wciągnijcie brzuchy – nakazał. Przewrócił się na bok i jakimś cudem wyczołgał się. Lina z kurtek na tyle się poluźniła, że reszta mogła spokojnie wyjść. Jean zaczęła odplątywać kurtki.

- Ktoś nowy tu jest – mruknęła pod nosem. – Już ja się z nim policzę.

- Są trzy nowe chatki – poinformował Riley. – Czyli jesteśmy tylko połową grupy. Reszta może się gdzieś tu czaić. Bądźmy ostrożni.

- Wydaje mi się, że to nasi sojusznicy – powiedział powoli Dalton. – Są chyba w takiej samej sytuacji jak my. Czy ktoś z was widział kasety z nagraniami?

Pozostała dwójka pokręciła głowami.

- Ja widziałem – odezwał się głos. Reszta odwróciła się, na co zobaczyli stojącego i uśmiechającego się Gerarda. – Właściwie to je wziąłem. I przesłuchałem. I to ja was związałem. Ale nie bądźcie źli – myślałem, że jesteście wrogami.

- Dzięki za upewnienie się – westchnął Riley. – Mogłeś spytać albo coś.

- Kto jeszcze tu jest? – wtrącił Dalton. – Widziałeś pozostałą dwójkę?

- Jest tu jeszcze Hunter. Mój brat – sprecyzował. – Chyba poszedł sikać gdzieś w krzaki. Nikogo poza tym nie widzieliśmy, ale Hunter mówi, że nikt w nocy nie wyszedł z tej nowej chatki. O tamtej, na środku.

- Oddasz nam nasze kasety? – spytała Jean. – Nie żeby coś, ale nie pozwoliliśmy ci ich brać.

- Leżą za tamtym krzakiem – wskazał Gerard. – Weźcie sobie. Idę poszukać Huntera. Wy pewnie pójdziecie obczaić tą nową chatkę. Dołączymy do was potem.

Gdy tylko chłopak powiedział ostatnie zdanie, pobiegł w stronę gęstszych drzew, gdzie prawdopodobnie był jego brat. Pozostała trójka udała się w krzaki, w których podobno mieli znaleźć swoje kasety. Po podniesieniu ich z ziemi i stwierdzeniu, która do kogo należy, poszli w kierunku chatki.

Dalton spróbował otworzyć drzwi, ale były zamknięte.

- Ma ktoś jakiś pomysł? – spytał, gdy bracia doszli do nich. Odgarnął loczki opadające na czoło i przyjrzał się dokładnie drzwiom. Nie było w nich zamka, ani niczego czym można było je otworzyć. Były wykonane z tego samego materiału co reszta budynki, czyli prawdopodobnie betonu.

- Nie zniszczymy ich – mruknął Hunter. – Mam wrażenie, że tylko osoba ze środka może je otworzyć.

Młodszy z braci podszedł do drzwi.

- HALO?! – krzyknął. – JEST TAM KTOŚ?!

Niestety z wnętrza budynku nikt się nie odezwał.

- To co robimy? – spytała Jean.

- Chyba nie mamy innego wyboru jak tylko czekać – stwierdził Dalton. – Poza tym głodny się robię. Myślę, że wy też. Mam wrażenie, że ziomek, który nas tu uwięził nie da nam umrzeć z głodu. Niedługo powinno się coś wydarzyć.

- Liczę na to – mruknął Hunter. – Chętnie bym mu skopał tyłek.

- Rozumiem twój ból – dodał młodszy z braci. – Proponuję się zintegrować! Usiądźmy na polance i złóżmy w kupę wszystkie informacje, które mamy. Odsłuchajmy po kolei kaset i spróbujmy się dowiedzieć, co się może dziać.

- Dobra – Dalton pokręcił głową. – Chodźmy się zatem zintegrować.

- Wspaniale! Idziemy tam – Gerard wskazał palcem małe, zacienione miejsce. – Porozmawiamy sobie.

Tak też zrobili. Pięcioosobowa ekipa przemieściła się w kierunku ustalonego kawałka trawy. Usiedli w kółku i w ciszy odsłuchali wszystkie kasety. Gdy ostatnia z nich wydała przeciągłe piknięcie, słychać było jedynie świerszcze chowające się w trawie.

- Więc – przerwał ciszę Hunter. – Wiemy, że to jest eksperyment. Jesteśmy uczestnikami i jesteśmy cenni. Myśleliśmy, że to zwyczajne badania, ale wylądowaliśmy tutaj – bez wspomnień i dodatkowo nie widzimy kolorów. Co jeszcze wiemy?

- Że nawet jeśli któremuś z nas coś się stanie to nikogo to nie obejdzie – mruknął Riley. – I że jest koleś, który zadawał nam te pytania. Nazwaliśmy go prezenterem i myślę, że każdy z nas chciałby z nim przedyskutować obecną sytuację.

- Ewentualnie poderżnąć mu gardło – dodał Gerard. Wszyscy popatrzyli się na niego z lekkim przerażeniem. – Ludzie, żartuję!

- Mam nadzieję – powiedział Dalton, mierząc wzrokiem młodszego z braci. – Myślę, że mamy być drużyną. I dostaniemy jakieś zadanie do wykonania. Musimy założyć najgorsze – będziemy musieli postarać się, jeśli chcemy przeżyć. W razie czego się miło zaskoczymy. Dlatego proponuję podzielenie się rolami. Potrzebujemy przywódcy, jeśli mamy być zgrani. Nie wiem jak wy, ale głosuję za Hunterem. Jest najstarszy z nas wszystkich i mam wrażenie, że to ogarnie.

- A ty kim będziesz? – spytał Riley. – Kim ja będę?

- Ty, Riley, jesteś ten okaleczony – stwierdziła Jean. – A do tego najmłodszy.

- Będziemy cię chronić, Piegusie – dodał Dalton. – Ja jestem ten od kombinowania.

- Kombinowania? – powtórzyła nastolatka.

- No. Na przykład jak się wydostać z kłopotów. Szybki plan ucieczki? Jestem tym, kto się tym zajmie.

- Dziwni jesteście – skwitował Gerard. – Ja może zostanę sobą. Jak będzie ktoś do zarżnięcia to dajcie mi znać.

Jean podniosła rękę.

- Ja zgłaszam się na prywatnego ochroniarza Riley'a.

- Dzięki – uśmiechnął się dwunastolatek.

- Luzik.

Grupa była tak zaaferowana rozmyślaniem nad tym co będzie, że nie zauważyła nowej, drewnianej chatki, której drzwi były otwarte, a ze środka aż wylewało się jedzenie.

C.D.N.

-----------------

Taki tam dłuuugi rozdzialik o naszej ekipce ;)

Kocham ich wszystkich mocno mocno!

Dodaj ktoś motywację plis, bo się kończy :C

O ile ktoś tu jeszcze żyje... Więc no, do zobaczenia w następnym rozdziale? O ile będzie <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro