Rozdział 7: Integracja
Jeśli nigdy nie obudziliście się przywiązani kurtkami do drzewa – wiedzcie, że to strasznie dziwne uczucie.
Gdy tylko Jean otworzyła oczy, poczuła, że coś jest nie tak. Miała unieruchomione ręce i nie mogła się przekręcić w żadną stronę.
- Dalton! – zawołała chłopaka obok, po czym kopnęła go. – Obudź się!
Chłopak wystraszony walnął głową o drzewo.
- Auu... Co się dzieje? Czemu my tu...
- Nie wiem – przerwała Jean. – Obudź Riley'a.
Dalton wykonał jej polecenie. Następnie zaczął się wiercić, próbując oswobodzić.
- Wciągnijcie brzuchy – nakazał. Przewrócił się na bok i jakimś cudem wyczołgał się. Lina z kurtek na tyle się poluźniła, że reszta mogła spokojnie wyjść. Jean zaczęła odplątywać kurtki.
- Ktoś nowy tu jest – mruknęła pod nosem. – Już ja się z nim policzę.
- Są trzy nowe chatki – poinformował Riley. – Czyli jesteśmy tylko połową grupy. Reszta może się gdzieś tu czaić. Bądźmy ostrożni.
- Wydaje mi się, że to nasi sojusznicy – powiedział powoli Dalton. – Są chyba w takiej samej sytuacji jak my. Czy ktoś z was widział kasety z nagraniami?
Pozostała dwójka pokręciła głowami.
- Ja widziałem – odezwał się głos. Reszta odwróciła się, na co zobaczyli stojącego i uśmiechającego się Gerarda. – Właściwie to je wziąłem. I przesłuchałem. I to ja was związałem. Ale nie bądźcie źli – myślałem, że jesteście wrogami.
- Dzięki za upewnienie się – westchnął Riley. – Mogłeś spytać albo coś.
- Kto jeszcze tu jest? – wtrącił Dalton. – Widziałeś pozostałą dwójkę?
- Jest tu jeszcze Hunter. Mój brat – sprecyzował. – Chyba poszedł sikać gdzieś w krzaki. Nikogo poza tym nie widzieliśmy, ale Hunter mówi, że nikt w nocy nie wyszedł z tej nowej chatki. O tamtej, na środku.
- Oddasz nam nasze kasety? – spytała Jean. – Nie żeby coś, ale nie pozwoliliśmy ci ich brać.
- Leżą za tamtym krzakiem – wskazał Gerard. – Weźcie sobie. Idę poszukać Huntera. Wy pewnie pójdziecie obczaić tą nową chatkę. Dołączymy do was potem.
Gdy tylko chłopak powiedział ostatnie zdanie, pobiegł w stronę gęstszych drzew, gdzie prawdopodobnie był jego brat. Pozostała trójka udała się w krzaki, w których podobno mieli znaleźć swoje kasety. Po podniesieniu ich z ziemi i stwierdzeniu, która do kogo należy, poszli w kierunku chatki.
Dalton spróbował otworzyć drzwi, ale były zamknięte.
- Ma ktoś jakiś pomysł? – spytał, gdy bracia doszli do nich. Odgarnął loczki opadające na czoło i przyjrzał się dokładnie drzwiom. Nie było w nich zamka, ani niczego czym można było je otworzyć. Były wykonane z tego samego materiału co reszta budynki, czyli prawdopodobnie betonu.
- Nie zniszczymy ich – mruknął Hunter. – Mam wrażenie, że tylko osoba ze środka może je otworzyć.
Młodszy z braci podszedł do drzwi.
- HALO?! – krzyknął. – JEST TAM KTOŚ?!
Niestety z wnętrza budynku nikt się nie odezwał.
- To co robimy? – spytała Jean.
- Chyba nie mamy innego wyboru jak tylko czekać – stwierdził Dalton. – Poza tym głodny się robię. Myślę, że wy też. Mam wrażenie, że ziomek, który nas tu uwięził nie da nam umrzeć z głodu. Niedługo powinno się coś wydarzyć.
- Liczę na to – mruknął Hunter. – Chętnie bym mu skopał tyłek.
- Rozumiem twój ból – dodał młodszy z braci. – Proponuję się zintegrować! Usiądźmy na polance i złóżmy w kupę wszystkie informacje, które mamy. Odsłuchajmy po kolei kaset i spróbujmy się dowiedzieć, co się może dziać.
- Dobra – Dalton pokręcił głową. – Chodźmy się zatem zintegrować.
- Wspaniale! Idziemy tam – Gerard wskazał palcem małe, zacienione miejsce. – Porozmawiamy sobie.
Tak też zrobili. Pięcioosobowa ekipa przemieściła się w kierunku ustalonego kawałka trawy. Usiedli w kółku i w ciszy odsłuchali wszystkie kasety. Gdy ostatnia z nich wydała przeciągłe piknięcie, słychać było jedynie świerszcze chowające się w trawie.
- Więc – przerwał ciszę Hunter. – Wiemy, że to jest eksperyment. Jesteśmy uczestnikami i jesteśmy cenni. Myśleliśmy, że to zwyczajne badania, ale wylądowaliśmy tutaj – bez wspomnień i dodatkowo nie widzimy kolorów. Co jeszcze wiemy?
- Że nawet jeśli któremuś z nas coś się stanie to nikogo to nie obejdzie – mruknął Riley. – I że jest koleś, który zadawał nam te pytania. Nazwaliśmy go prezenterem i myślę, że każdy z nas chciałby z nim przedyskutować obecną sytuację.
- Ewentualnie poderżnąć mu gardło – dodał Gerard. Wszyscy popatrzyli się na niego z lekkim przerażeniem. – Ludzie, żartuję!
- Mam nadzieję – powiedział Dalton, mierząc wzrokiem młodszego z braci. – Myślę, że mamy być drużyną. I dostaniemy jakieś zadanie do wykonania. Musimy założyć najgorsze – będziemy musieli postarać się, jeśli chcemy przeżyć. W razie czego się miło zaskoczymy. Dlatego proponuję podzielenie się rolami. Potrzebujemy przywódcy, jeśli mamy być zgrani. Nie wiem jak wy, ale głosuję za Hunterem. Jest najstarszy z nas wszystkich i mam wrażenie, że to ogarnie.
- A ty kim będziesz? – spytał Riley. – Kim ja będę?
- Ty, Riley, jesteś ten okaleczony – stwierdziła Jean. – A do tego najmłodszy.
- Będziemy cię chronić, Piegusie – dodał Dalton. – Ja jestem ten od kombinowania.
- Kombinowania? – powtórzyła nastolatka.
- No. Na przykład jak się wydostać z kłopotów. Szybki plan ucieczki? Jestem tym, kto się tym zajmie.
- Dziwni jesteście – skwitował Gerard. – Ja może zostanę sobą. Jak będzie ktoś do zarżnięcia to dajcie mi znać.
Jean podniosła rękę.
- Ja zgłaszam się na prywatnego ochroniarza Riley'a.
- Dzięki – uśmiechnął się dwunastolatek.
- Luzik.
Grupa była tak zaaferowana rozmyślaniem nad tym co będzie, że nie zauważyła nowej, drewnianej chatki, której drzwi były otwarte, a ze środka aż wylewało się jedzenie.
C.D.N.
-----------------
Taki tam dłuuugi rozdzialik o naszej ekipce ;)
Kocham ich wszystkich mocno mocno!
Dodaj ktoś motywację plis, bo się kończy :C
O ile ktoś tu jeszcze żyje... Więc no, do zobaczenia w następnym rozdziale? O ile będzie <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro