Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11: Podział

11:00

- Ten czas zdecydowanie za szybko leci – mruknęła Jean.

- Nic z tym niestety nie zrobimy – Hunter wzruszył ramionami. – Hej, co to jest?

Chłopak zauważył w oddali, za zakrętem, coś połyskującego. Bez zastanowienia podszedł, żeby zobaczyć co to. Dalton ruszył za nim, a po chwili dołączyła do nich Zoe. Gdy tylko dziewczyna przekroczyła linię zakrętu, pojawiła się ściana dzieląc drużynę na dwie części.

Jean chwyciła Riley'a i podbiegła do ściany.

- DALTON! – wrzasnęła. – HUNTER? SŁYSZYCIE MNIE? ZOE?

W odpowiedzi usłyszała tylko ściszone głosy z oddali.

- CO? – krzyknęła jeszcze głośniej.

- MAJONEZ – usłyszała w odpowiedzi. Nie musiała się zastanawiać, kto to krzyknął.

- DALTON! KIERUJCIE SIĘ W STRONĘ ŚRODKA! TAM SIĘ SPOTKAMY!

Przez chwilę zapadła cisza.

- DALTON? – krzyknęła ponownie. – JESTEŚ TAM?

- W ŚRODKU SIĘ SPOTKAMY. OCZYWIŚCIE, JEŚLI TAKI JEST. JEŚLI NIE, SKRĘCAJCIE CIĄGLE W PRAWO, MY BĘDZIEMY W LEWO. MOŻE UDA NAM SIĘ JAKOŚ SPOTKAĆ. SZUKAJCE KRYSZTAŁÓW!

- POWODZENIA – pożegnała się i Jean i zwróciła się do osób, które zostały po jej stronie. – Musimy jakoś dostać się do środka.

- Słyszałem wyraźnie – mruknął Gerard. – Hunter miał racje, musimy trzymać się razem.

- Szkoda, że sam złamał tę zasadę – dodał Riley.

- JEAN! – po chwili usłyszeli Daltona. – ŁAP!

Nagle znad muru przyleciała siatka z zawiniątkami. Dziewczyna w ostatniej chwili zorientowała się o co chodzi. Wyciągnęła ręcę i chwyciła siatkę przy okazji miażdżąc kilka kanapek ze środka. Otworzyła ją i szybko rzuciła okiem na wnętrze. Dziewięć kanapek, zwinięta lina i małe pudełeczko z warzywami i owocami.

- DZIĘKI! – krzyknęła, ale nie dostała odpowiedzi. Podała siatkę Gerardowi, a linę oplątałą wokół Riley'a. Przewiesiła kuszę przez ramię, a mały kołczan z bełtami zarzuciła na plecy. Jedną ręką chwyciła małego Piegusa. Zawachała się. Gerard chyba wyczuł jej zmieszanie, bo podszedł do niej i chwycił jej drugą rękę. Nic nie mówiąc poprowadził ich w stronę, gdzie jak sądził, znajdował się środek budowli.

Szli tak jakiś czas, bez słowa. Riley sprawdził zegarek i oznajmił reszcie, że minęło kolejne pół godziny. Usłyszał tylko westchnienie Jean i jakieś przekleństwo Gerarda.

- Kto, według was, będzie musiał zostać w labiryncie? – zapytał Piegus.

- Na pewno nie ty – odparła Jean z przekonaniem. – A jeśli tak to ja zostaję z tobą.

- To nie ma znaczenia, kto zostanie – odezwał się cicho Gerard. – Liczy się kto wygra – kto przeżyje.

- Myślisz, że zostanie tutaj jest równoznaczne z śmiercią? – spytał Riley. – W sumie to poniekąd logiczne. Bez zapasów wody i jedzenia...

- Myślę – zaczął starszy z chłopców. – Że to nie tylko o to tu chodzi.

- A o co?

- Nie wiemy, co jeszcze skrywa labirynt. Ten wąż, którego widzieliśmy to tylko początek. Ci, którzy nas obserwują i tym wszystkim sterują, chcieli nas przestraszyć. Może za zakręcem czycha na nas dzik z nogami pająka.

- Wypluj to – poprosiła Jean. – Nie chcę nawet słyszeć o takich rzeczach.

- Nie chcesz słyszeć o takich rzczach? Musimy być przygotowani na wszystko! Nie możemy udawać, że tu nie ma potworów, bo na pewno są.

- Gerard...

- Sądzisz, że tu nie ma potworów? Sądzisz, że ten labirynt nie jest naszpikowany jakimiś okropnymi okropieństwami?

- Gerard! – syknęła Jean drugi raz i wskazała palcem przed siebie. – Zamknij się!

Chłopak, który przez cały czas patrzył na dziewczynę, obrócił się i dojrzał przed sobą wystającą z ziemi skałę. A na niej lwa z wielkimi, kręconymi rogami.

- O cholera – Gerard zmrużył oczy. – Zawracamy, zawracamy...

- Całe zoo tu jest – mruknął Riley. – Może zobaczymy jeszcze żyra... – nie zdążył dokończyć, bo Gerard i Jean pociągnęli go w drugą stronę i zaczęli biec. Jak na zawołanie, lew zerwał się ze swojej skały i pognał za trójką nastolatków.

Gerard popędził do następnego zakrętu i pociągnął resztę w prawo.

- Widziałem tu gdzieś szczelinę w ścianie labiryntu – powiedział, cały czas biegnąc. – Może uda nam się tam schować...

Kilka sekund później ich oczom okazało się niewielkie wgłębienie na wysokości dwóch metrów.

- Najpierw Piegus – zdecydował Gerard. – Jest najlżejszy, a do tego ma ranę na ręce. Pomóż mi, Jean.

Podnieśli Riley'a tak, żeby mógł się zaprzeć jedną ręką i wgramolić na górę.

- Szybciej... – mamrotała Jean.

- Teraz twoja kolej – powiedział Gerard i zrobił z rąk schodek, żeby dziewczyna dosięgnęła szczeliny. – Wychylcie się i podajcie mi po jednej ręce!

Riley i Jean zaparli się nogami i wyciągnęli ręce jak najniżej. Gerard złapał je w momencie, w którym zza zakręctu wynurzyła się bestia. Natychmiast zauważyła zwisającego chłopaka i zaczęła biec w jego stronę. Gerard użył całej swojej siły i podciągnął się do szczeliny. Schował nogi w ostatnim momencie i poturlał się na resztę grupy.

- Au... – szepnął Riley.

- Cśśś – uciszyła go Jean, której kamienie wbijały się w plecy. – Może sobie pójdzie.

Gerard powoli wynurzył się i spojrzał w dół.

- Nadal tam jest – poinformował resztę. – I nie wygląda, jakby chciał sobie iść.

Więc czekali i czekali, co jakiś czas obserwując lwa, który leżał pod ich kryjówką.

- Uparta bestia – mruknął Piegus.

W tym momencie wszyscy usłyszeli piknięcie zegarków.

Dwie godziny minęły, zostało dziesięć.

C.D.N.

___________

Siema, siema, nikogo tu już nie ma, ale mam jeszcze dwa rozdziały, więc równie dobrze mogę je opublikować xd

Doceń ktoś moje starania!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro