Rozdział 11: Podział
11:00
- Ten czas zdecydowanie za szybko leci – mruknęła Jean.
- Nic z tym niestety nie zrobimy – Hunter wzruszył ramionami. – Hej, co to jest?
Chłopak zauważył w oddali, za zakrętem, coś połyskującego. Bez zastanowienia podszedł, żeby zobaczyć co to. Dalton ruszył za nim, a po chwili dołączyła do nich Zoe. Gdy tylko dziewczyna przekroczyła linię zakrętu, pojawiła się ściana dzieląc drużynę na dwie części.
Jean chwyciła Riley'a i podbiegła do ściany.
- DALTON! – wrzasnęła. – HUNTER? SŁYSZYCIE MNIE? ZOE?
W odpowiedzi usłyszała tylko ściszone głosy z oddali.
- CO? – krzyknęła jeszcze głośniej.
- MAJONEZ – usłyszała w odpowiedzi. Nie musiała się zastanawiać, kto to krzyknął.
- DALTON! KIERUJCIE SIĘ W STRONĘ ŚRODKA! TAM SIĘ SPOTKAMY!
Przez chwilę zapadła cisza.
- DALTON? – krzyknęła ponownie. – JESTEŚ TAM?
- W ŚRODKU SIĘ SPOTKAMY. OCZYWIŚCIE, JEŚLI TAKI JEST. JEŚLI NIE, SKRĘCAJCIE CIĄGLE W PRAWO, MY BĘDZIEMY W LEWO. MOŻE UDA NAM SIĘ JAKOŚ SPOTKAĆ. SZUKAJCE KRYSZTAŁÓW!
- POWODZENIA – pożegnała się i Jean i zwróciła się do osób, które zostały po jej stronie. – Musimy jakoś dostać się do środka.
- Słyszałem wyraźnie – mruknął Gerard. – Hunter miał racje, musimy trzymać się razem.
- Szkoda, że sam złamał tę zasadę – dodał Riley.
- JEAN! – po chwili usłyszeli Daltona. – ŁAP!
Nagle znad muru przyleciała siatka z zawiniątkami. Dziewczyna w ostatniej chwili zorientowała się o co chodzi. Wyciągnęła ręcę i chwyciła siatkę przy okazji miażdżąc kilka kanapek ze środka. Otworzyła ją i szybko rzuciła okiem na wnętrze. Dziewięć kanapek, zwinięta lina i małe pudełeczko z warzywami i owocami.
- DZIĘKI! – krzyknęła, ale nie dostała odpowiedzi. Podała siatkę Gerardowi, a linę oplątałą wokół Riley'a. Przewiesiła kuszę przez ramię, a mały kołczan z bełtami zarzuciła na plecy. Jedną ręką chwyciła małego Piegusa. Zawachała się. Gerard chyba wyczuł jej zmieszanie, bo podszedł do niej i chwycił jej drugą rękę. Nic nie mówiąc poprowadził ich w stronę, gdzie jak sądził, znajdował się środek budowli.
Szli tak jakiś czas, bez słowa. Riley sprawdził zegarek i oznajmił reszcie, że minęło kolejne pół godziny. Usłyszał tylko westchnienie Jean i jakieś przekleństwo Gerarda.
- Kto, według was, będzie musiał zostać w labiryncie? – zapytał Piegus.
- Na pewno nie ty – odparła Jean z przekonaniem. – A jeśli tak to ja zostaję z tobą.
- To nie ma znaczenia, kto zostanie – odezwał się cicho Gerard. – Liczy się kto wygra – kto przeżyje.
- Myślisz, że zostanie tutaj jest równoznaczne z śmiercią? – spytał Riley. – W sumie to poniekąd logiczne. Bez zapasów wody i jedzenia...
- Myślę – zaczął starszy z chłopców. – Że to nie tylko o to tu chodzi.
- A o co?
- Nie wiemy, co jeszcze skrywa labirynt. Ten wąż, którego widzieliśmy to tylko początek. Ci, którzy nas obserwują i tym wszystkim sterują, chcieli nas przestraszyć. Może za zakręcem czycha na nas dzik z nogami pająka.
- Wypluj to – poprosiła Jean. – Nie chcę nawet słyszeć o takich rzeczach.
- Nie chcesz słyszeć o takich rzczach? Musimy być przygotowani na wszystko! Nie możemy udawać, że tu nie ma potworów, bo na pewno są.
- Gerard...
- Sądzisz, że tu nie ma potworów? Sądzisz, że ten labirynt nie jest naszpikowany jakimiś okropnymi okropieństwami?
- Gerard! – syknęła Jean drugi raz i wskazała palcem przed siebie. – Zamknij się!
Chłopak, który przez cały czas patrzył na dziewczynę, obrócił się i dojrzał przed sobą wystającą z ziemi skałę. A na niej lwa z wielkimi, kręconymi rogami.
- O cholera – Gerard zmrużył oczy. – Zawracamy, zawracamy...
- Całe zoo tu jest – mruknął Riley. – Może zobaczymy jeszcze żyra... – nie zdążył dokończyć, bo Gerard i Jean pociągnęli go w drugą stronę i zaczęli biec. Jak na zawołanie, lew zerwał się ze swojej skały i pognał za trójką nastolatków.
Gerard popędził do następnego zakrętu i pociągnął resztę w prawo.
- Widziałem tu gdzieś szczelinę w ścianie labiryntu – powiedział, cały czas biegnąc. – Może uda nam się tam schować...
Kilka sekund później ich oczom okazało się niewielkie wgłębienie na wysokości dwóch metrów.
- Najpierw Piegus – zdecydował Gerard. – Jest najlżejszy, a do tego ma ranę na ręce. Pomóż mi, Jean.
Podnieśli Riley'a tak, żeby mógł się zaprzeć jedną ręką i wgramolić na górę.
- Szybciej... – mamrotała Jean.
- Teraz twoja kolej – powiedział Gerard i zrobił z rąk schodek, żeby dziewczyna dosięgnęła szczeliny. – Wychylcie się i podajcie mi po jednej ręce!
Riley i Jean zaparli się nogami i wyciągnęli ręce jak najniżej. Gerard złapał je w momencie, w którym zza zakręctu wynurzyła się bestia. Natychmiast zauważyła zwisającego chłopaka i zaczęła biec w jego stronę. Gerard użył całej swojej siły i podciągnął się do szczeliny. Schował nogi w ostatnim momencie i poturlał się na resztę grupy.
- Au... – szepnął Riley.
- Cśśś – uciszyła go Jean, której kamienie wbijały się w plecy. – Może sobie pójdzie.
Gerard powoli wynurzył się i spojrzał w dół.
- Nadal tam jest – poinformował resztę. – I nie wygląda, jakby chciał sobie iść.
Więc czekali i czekali, co jakiś czas obserwując lwa, który leżał pod ich kryjówką.
- Uparta bestia – mruknął Piegus.
W tym momencie wszyscy usłyszeli piknięcie zegarków.
Dwie godziny minęły, zostało dziesięć.
C.D.N.
___________
Siema, siema, nikogo tu już nie ma, ale mam jeszcze dwa rozdziały, więc równie dobrze mogę je opublikować xd
Doceń ktoś moje starania!!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro