Rozdział 6
Laura
Całą noc przewracałam się w łóżku nie mogąc zasnąć, dlatego od rana chodziłam niewyspana. Nie mogłam zapomnieć oczu Romero, kiedy powiedział, że mi pomoże, jeśli tylko będę tego chciała. Nie mogąc sobie z tym poradzić postanowiłam pojechać do jedynej rozsądnej i mądrzejszej osoby ode mnie.
Kiedy wsiadłam do samochodu i wyjechałam poza teren posesji czułam ten nieznośny nacisk na kark jakby przeczucie mówiące mi, że coś jest nie tak. Po przejechaniu kilku kilometrów zauważyłam czarny samochód, który migał mi co jakiś czas w lusterku wstecznym.
Ustawiłam je tak żeby widzieć tablicę rejestracyjną nie zwalniając ani nie przyśpieszając. Nie chciałam, żeby ten kto mnie śledzi zorientował się, że ja wiem. Odblokowałam telefon i zadzwoniłam do Scotta.
- Co się dzieje? – zapytał odbierając po dwóch sygnałach.
- A coś musi się dziać?
- Zwykle nie dzwonisz tak wcześnie.
- Jest siódma.
- No właśnie dlatego mów co się dzieje.
- Możesz sprawdzić dla mnie pewne tablice. – powiedziałam i podyktowałam mu cały numer.
- Już się za to biorę. – zapewnił a w tle usłyszałam szelest pościeli.
Aż dziwne, że jeszcze spał, bo z reguły był rannym ptaszkiem jednak cichy jęk powiedział mi wszystko. Mógł ze swoim życiem robić co chce ważne by był dostępny, kiedy go potrzebuję, ale i tak zżarła mnie ciekawość z kim się teraz spotyka. Żadna kobieta nie zagrzała w jego życiu miejsca na dłużej więc nawet obstawialiśmy zakłady, ile wytrzyma z kolejną. Kilka razy przegrałam, bo liczyłam, że kolejna potencjalna kandydatka wytrzyma dłużej.
Skręciłam w kolejną ulicę kierując się cały czas do celu. Nie miałam zamiaru zrezygnować z życia dlatego że ktoś na mnie czyhał. Spodziewałam się, że moje pojawienie się nie przejdzie bez echa, ale żeby tak szybko chcieć mnie zabić? Mogli się trochę wstrzymać a nie wysyłać swoich ludzi. Szkoda mi ich, bo już są martwi.
- To ludzie Romero. – odezwał się.
- Chyba sobie kurwa jaja robisz. – wysyczałam.
- Zadzwonię do niego i dowiem się o co chodzi.
- Nie. – przerwałam mu. – Nie dzwoń do niego. Niech myśli, że jestem niczego nieświadoma. Dzięki za pomoc. – rozłączyłam się nie czekając na jego kolejne słowa.
Przez chwilę to było nawet miłe, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie potrzebuję pomocy. Byłam na tyle silna i mądra, żeby zrobić to sama. Jednak to dziwne uczucie pozostało, bo od dawna nikt się mną nie przejmował.
Przestałam patrzeć w to przeklęte lusterko i zjechałam z głównej drogi na boczną. Miałam czas na to, żeby jakoś ułożyć sobie w głowie całą rozmowę chociaż i to pewnie szlag trafi. Nie byłam zbyt wylewna a on zmusi mnie do tego żebym mówiła.
Gdybym miała szansę zmienić swoje życie nie zrobiłabym tego. Teraz gdy wiedziałam czym zajmowała się moja rodzina i jak wiele tata musiał poświęcić, aby zapewnić nam ochronę chciałam tego jeszcze bardziej. Może ktoś powiedzieć, że jestem głupia, bo przecież mogłam po prostu zacząć normalne życie w innym miejscu, ale każdy mój dzień zbliżał mnie do tego miejsca. Do domu.
***
Pół godziny później zatrzymałam się na poboczu i patrząc w lusterko przyglądałam się jak czarny samochód robi to samo skrywając się pomiędzy czerwonym i zielonym samochodem. Prychnęłam wiedząc, że tylko kretyn zrobiłby coś tak rzucającego się w oczy.
Wysiadłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi nie zawracając sobie głowy tym, żeby go zamknąć. Okolica była taka, że nawet nikt by się nie ważył tego zrobić. Nie wtedy, kiedy wiedział, że przyjechałam do pana Thao który był szanowaną osobistością na tej okolicy.
Weszłam po pięciu schodkach na zaniedbaną werandę. Przyjechałam tu po raz pierwszy a miałam to robić tylko w wyjątkowych sytuacjach, ale czy ta taka nie była. Miałam mętlik w głowie i tylko on potrafił powiedzieć mi dosadnie to co myślał bez przejmowania się tym, że zrani moje uczucia.
Nawet nie zdążyłam zapukać do drzwi, kiedy te odtworzyły się ukazując pana Thao. Mojego nauczyciela, mistrza, mentora, osobę zawsze mówiącą mi prawdę prosto w oczy nieważne jak bardzo mnie to zaboli. To właśnie mnie w nim zaciekawiło i sprawiło, że często się go radziłam.
Na jego twarzy przybyło więcej zmarszczek, ale tak, poza tym nic się nie zmienił. Nadal nosił te swoje dziwne swetry które wyszły z mody wiele lat temu. Robił to tylko z jednego ważnego powodu – jego żona robiła je dla niego a on po jej śmierci w ten sposób czcił jej pamięć. Nie każdy mężczyzna zrobiłby coś takiego.
- Nie spodziewałem się, że wpadniesz w kłopoty tak szybko. – powiedział ani trochę zaskoczony a raczej zirytowany, że zawracałam mu głowę. – Wchodzi. – coraz lepiej wychodziło mu mówienie i tylko kilka razy mylił słowa, ale to i tak nie przeszkadzało mi w tym, aby go zrozumieć.
Zignorowałam jego zaczepkę w moją stronę i przekroczyłam próg domu zamykając za sobą drzwi. Rozejrzałam się po holu utrzymanym w beżowym kolorze, po ścianach które wymalowane miały wielkie drzewa bonsai dodające temu domowi uroku. Nie żebym przykładała jakąś ważną wagę do wystroju, ale ten mi się podobał a co najważniejsze czułam się spokojniejsza.
- Chodź. – rzucił w moją stronę a potem nie czekając zniknął za drzwiami. Ruszyłam w stronę kuchni jak sądziłam po trzaskach naczyń i filiżanek.
Pan Thao zaczął przygotowywać herbatę, która moim zadaniem była istną siekierą, ale wolałam mu tego nie mówić. Usiadłam na krześle, oparłam dłonie na blacie i czekałam. Jeśli czegoś się nauczyłam przy moim mistrzu to tego, że czekanie jest sztuką nawet jeśli czas mnie gonił.
- Nie trzęsie tak nogą. – odwrócił się w moją stronę podając mi filiżankę bez ucha z niebieskim szlaczkiem wokół niej.
- Przepraszam. – powiedziałam nie zdając sobie sprawy z tego, że to robię do czasu aż zwrócił mi uwagę. Wzięłam naczynie w obie dłonie i pociągnęłam maleńki łyk naparu, który sprawił, że moje wnętrzności się zacisnęły.
- Nie tak cię uczyłem.
- Wiem. – pokiwałam głową. Miałam nie okazywać emocji i nigdy nie być słaba, ale czasami moja opanowanie trafiał szlag. Zwłaszcza gdy chodziło o zielonookiego mężczyznę, przez którego nie mogłam spać.
Analizowałam każdą chwilę czy zachowanie, aby być przygotowaną na wszystko. To nie znaczy, że nie miałam swojego zdania na jakiś temat i że ślepo podążałam ku obranej ścieżce. Jednak tym razem chodziło o kogoś z mojej przeszłości któremu chciałam zaufać, ale nie miałam na tyle odwagi.
- Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytał siadając przede mną.
- Potrzebuję twojej mądrości mistrzu. – odstawiłam filiżankę na blat całą uwagę skupiając na jego twarzy.
- Wcześniej się buntowałaś a teraz chcesz słuchać tego co mówię? Ciekawe. – podrapał się po brodzie. – Co takiego cię zaprząta, że nie mogłaś sobie z tym poradzić. Nauczyłem cię jak samodzielnie iść przez życie a nie tego żebyś chodziła do mnie po porady.
- Tylko ty powiesz mi to co myślisz.
- Tak będzie. – pokiwał głową.
- Wiesz o mnie wszystko i o osobach z mojej przeszłości. – zaczęłam powoli. – Romero był przyjacielem mojego ojca, ale nie wiem czy teraz to się nie zmieniło. Mam wątpliwości czy jest on godny zaufania.
- To niedobrze, bo miałaś ich nie mieć. – rzucił. – Nigdy.
Tego też mnie uczył, ale nie twierdziłam, że byłam pojętą uczennicą. Buntowałam się i chciałam wszystko robić po swojemu, bo myślałam, że tylko ja mam rację. Długo zajęło mi dotarcie do tego kim jestem teraz, dlatego nie chciałam tego zniszczyć.
- Mogę mu zaufać? – zapytałam ze ściśniętą krtanią. Wiele kosztowało mnie, żeby go o to zapytać, ale wiedziała, że będzie on moim głosem rozsądku.
- Dlaczego pytasz mnie?
- Nie wiem, ale nie potrafię się zdecydować.
- Pytanie, dlaczego?
- Skąd mam wiedzieć. – spojrzałam na pana Thao. – Po prostu przez tak długo mówiłeś mi żebym nikomu nie ufała więc to nie jest takie proste.
- Jest tylko ty tak wszystko odbierasz. – jego słowa niezwykle mnie drażniły, bo z każdym kolejnym zdaniem nie dowiedziałam się tego czego potrzebowałam. On dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie należę do cierpliwych osób. Pan Thao z kolei miał odwrotnie. Nigdy się nie spieszył, nie mówił za szybko, podejmował decyzje czasami kilka dni.
- Nie pomaga pan. – w końcu powiedziałam to co myślę.
- A chce pomocy?
- Ale mnie mistrz wkurza. – wyburczałam.
- Teraz wiesz co ja czułem przez te wszystkie lata.
Jak tak dalej pójdzie to nigdy nie skończymy tej rozmowy a nie miałam na to czasu. Wiedziałem też, że mój mistrz nie będzie się śpieszył, dlatego oparłam głowę na dłoniach i czekałam.
Wodziłam wzrokiem po każdym skrawku kuchni wiedząc, że wystrój zawdzięcza jego żonie. Te delikatne i subtelne dodatki wskazywały na to, że lubiła to miejsce i czuła się w nim dobrze. Nigdy nie pytałam, dlaczego nie znalazł sobie kogoś, ale z jakiegoś powodu czułam, że znam już odpowiedź. Kochał ją i nikt nie mógłby jej zastąpić. Zmarła dwa lata po ich ślubie, nigdy nie mieli dzieci a on od lat pielęgnował pamięć o niej. Przez chwilę zastanawiałam się jakby to było mieć męża i dzieci, ale po chwili już o tym nie myślałam, bo to nie dla mnie.
- Zaufaj mu. – powiedział po dłuższej chwili. – On pomoże.
- A jeśli mnie zdradzi?
- Nie zrobi tego. – pokręcił głową. – Twoja rodzina dała mu dom a tacy ludzie są wierni do końca.
- Dziękuję i nie tylko za to. – powiedziałam podnosząc się z miejsca wiedząc, że to koniec rozmowy.
Nie chcąc sprawiać mu przykrości wypiłam do końca herbatę, którą dla mnie zrobił po czym odstawiłam filiżankę na blat stołu. Nienawidziłam tego napoju a to za sprawą właśnie jego. Po każdym treningu robił ją dla mnie i kazał pić twierdząc, że jest dobra dla duszy. Może dla jego, bo moja tylko jęczała z każdym wypitym łykiem.
- Następnym razem jak będziesz chciała mnie odwiedzić zrób to tak zwyczajnie a nie po radę. – powiedział otwierając dla mnie drzwi.
- Dobrze. – powiedziałam wychodząc na werandę. – Powinien mistrz ją w końcu odmalować. – zmarszczyłam nos.
- Jest dobrze tak jak jest. – pokiwał głową. – Wiesz, że ktoś cię śledzi prawda?
- Wiem. – spojrzałam na niego. – To Romero.
- Jak powiedziałem. Możesz mu zaufać i jak widać mam rację. – Pan Thao nie robiąc sobie nic z tego ze samochód stoi kilka metrów od nas spojrzał w jego stronę i machnął dłonią.
- Prosi się mistrz o kłopoty. – parsknęłam sama niedowierzając, że coś takiego wyszło z moich ust.
- Czym byłoby życie bez problemów. – powiedział po czym wszedł do domu i zatrzasnął za sobą drzwi.
Kręcąc głową zeszłam po schodach wiedząc, że muszę wracać i zająć się w końcu porządnie rodzinnym interesem. Wsiadłam do samochodu patrząc w lusterko wsteczne, ale po pojeździe, który mnie śledził nie było ani śladu. Była jeszcze jedna sprawa, którą musiałam się zająć. Trzy osoby z listy nadal żyły więc przyszła pora zająć się nimi, bo ich czas nadszedł, ale zanim się do tego zabiorę muszę zmylić swojego anioła stróża.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro