Rozdział 35
Romero
To właśnie dzisiaj Laura miała to zakończyć. Zabicie Verriego było tylko pretekstem dla innych, aby na własne oczy zobaczyć do jakiego okrucieństwa zdolna jest kobieta. Gdybym jej bliżej nie poznał też bym tak myślał, ale to się zmieniło w chwili jej walki z jednym z najlepszych ludzi. Pokonała go jedną ręką, jeśli tak to mogę ująć i była w tym niesamowita.
- Dalej będziesz się gniewać? – zapytałem, kiedy po dziesięciu minutach ciszy nadal milczała.
Wiedziałem, że powinienem powiedzieć jej o prośbie Stefano dotyczącego pilnego spotkania, ale nie spodziewałem się, że tak szybko przyjedzie. Chciałem, żeby jeszcze przez chwilę mogła spędzić czas z siostrą zanim przyjdzie jej wziąć na siebie wszystkie obowiązki które do tej pory ja wypełniałem. Ten stan rzeczy nie mógł trwać wiecznie i moja pomoc też musiała się skończyć, jeśli chciała naprawdę zacząć rządzić.
- A będziesz coś przede mną znowu ukrywać? – spojrzała na mnie. Opierała dłonie na kolanach niczym królowa, którą dla mnie już była. Poluźniłem koszulę pod szyją czując jak wwierca się w moją głowę prześwietlając każdą myśl. Gdyby to był ktoś inny od razu bym go zastrzelił, ale kiedy ona to robiła czułem, jak ogarnia mnie szczęście. Nie przyzna się do tego, ale zależało jej na tym co stworzyliśmy, na relacji, która może przeistoczyć się w coś co zniszczy cały świat a zwłaszcza ludzi nam zagrażających.
- Chciałem ci powiedzieć, ale wtedy wszedł. – wzruszyłem beztrosko ramionami wiedząc, że to ją rozjuszy. Sam nie wiedziałem, dlaczego tak bardzo chciałem wywołać w niej jakiekolwiek emocje, ale może czułem, że tylko tak mogę zobaczyć u niej przebłysk człowieczeństwa.
- Powinieneś mnie zapytać, czy chcę się z nim zobaczyć. – westchnęła poprawiając się na siedzeniu.
- Czekaj, czekaj. – spojrzała na mnie nie dając mi dokończyć. – Czy ty właśnie mnie przeprosiłeś?
Z trudem udawało mi się nie wyszczerzyć jak nastolatek. Złapałem dłoń Laury i ukryłem w swojej wielkiej i wytatuowanej. Była taka ciepła co wywołało mocny prąd w kierunku mojej klatki piersiowej.
- Nie przyzwyczajaj się. – zaznaczyłem.
- Jestem w szoku. – w końcu na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech przeznaczony tylko dla moich oczu.
- Wiem, że jestem trudny w obyciu...
- Jesteś jak taran. – znowu mi przerwała, ale wiedziałem, że dopóki się nie wygada to przestanie. Zdawałem sobie sprawę z tego, że w ten sposób odcinała się od tego co miało nadejść. – Nawet gdybym próbowała cię przesunąć to i tak nie dałabym rady, bo taki wielki jesteś.
- Nie tylko tutaj. – przysunąłem się do niej nie chcąc, aby Liam czy Max to usłyszeli, a że stali się kimś w rodzaju osobistych ochroniarzy Laury wszędzie z nią jeździli. A byli tak bardzo ciekawscy, że momentami miałem ochotę wyrzucić ich z jej domu.
- Chyba coś mi świata. – zwęziła powieki. – Coś mi się zdawało, że widziałam, ale to chyba były przywidzenia.
- Wiesz, że kiedy drażnisz faceta on może pokazać ci jak bardzo się myślisz.
- Oj Romi jeszcze nie wiesz, kiedy odpuścić.
- Nie kiedy podważasz moją męskość. – prychnąłem.
- A masz taką? – zażartowałam co wcale nie było śmieszne.
- Dobre. – Liam parsknął śmiechem.
- Radzę ci skupić się na drodze. – wycedziłem przez zaciśnięte zęby. – A tobie powiem tylko tyle że sama tego chciałaś. – spojrzałem na nią przelotnie po czym odwróciłem się do okna.
- Co to ma niby znaczyć?
Zapytała mnie jednak uparcie wpatrywałem się w widok zza szybą. Wiedziałem dokładnie co zrobić, aby ją wkurzyć, ale skoro to ona wjechała na moja dumę i wacka to ja wjadę na jej. Rytmicznie stukałem palcem wskazującym po jej dłoni co dodatkowo wytrącało ją z równowagi.
- Co to ma niby znaczyć Romero? – zapytała ponownie.
- Nie wiem. – spojrzałem na nią. – Ja tam nie narzekam na twoje cycyki a mógłbym powiedzieć, że czegoś im brakuje. – odpowiedziałem z podniesiona brwią.
- Chyba sobie żartujesz. – warknęła zaciskając dłoń jak w imadle, ale bez zająknięcia znosiłem to co robiła. – Moje piersi są idealne.
- Jak dla kogo.
- Liam czy moje piersi są ładne? – zapytała odwracając szybko głowę w jego kierunku.
- No... chyba tak.
- Chyba! – krzyknęła.
- Są nawet... całkiem... ładne – zakończył cicho, kiedy zobaczył na sobie mój wzrok mówiący, że jeszcze jedno słowo a wypadnie z jadącego samochodu przez okno.
- Faceci. – fuknęła, kiedy samochód zatrzymał się. Otworzyła drzwi zanim któryś z nas zareagował. Wiedziałem, że kurwica ją brała po tym co powiedziałem, ale uwielbiałem jej piersi, bo mieściły się idealnie w moich dłoniach. Prawie zamknęła drzwi, ale po chwili otworzyła je i pochyliła się do środka. – Szowinistyczne świnie tylko patrzycie na cycki a nie na mózg kobiety. Ale powiem wam coś. My też patrzymy na wasze fiuty które są tak małe, że nawet przez pierdolony mikroskop ich nie widać. – dokończyła krzycząc i zatrzasnęła drzwi.
Tego się nie spodziewałem. Chciałem wywołać u niej jakiekolwiek emocje jednak chyba trochę przesadziłem. To jak zareagowała jasno pokazywało, że nie jest tak wyłączona z uczuć na jaką się kreowała. Zaśmiałem się pod nosem, kiedy przypomniałem sobie jak jej oczy ciskały gromy, usta zacisnęły się a twarz wykrzywiona była w grymasie gniewu.
- Ja wolę poczekać w samochodzie. – powiedział Liam patrząc na idącą do wnętrza budynku Laurę.
- Ja też. – dorzucił Max.
- Chyba się jej nie boicie? – zapytałem, ale przez chwilę myślałem, że zabije mnie samym wzrokiem.
Ich miny były dla mnie odpowiedzią samą w sobie. Żaden z nich nie miał zamiaru zrobić tego pierwszego kroku dobrze wiedząc, że to ja doprowadziłem Laurę do szału więc to ja powinienem to jakoś załagodzić.
- To szef spierdolił więc szef to naprawi. – dorzucił Liam patrząc na mnie spod byka. – Po co było zaczynać ten temat. Kiedy kobieta o coś pyta to tylko się potakuje a tak teraz będziemy mieli przepierdolone.
- A może...
- Romero, rusz tyłek z samochodu. – wrzask Laury przywołał nas do porządku.
Laura
Nie wierzę. On powiedział, że moim piersiom czegoś brakuje. Jak ten... ten... nawet nie jestem w stanie znaleźć słów, aby go źle opisać. I po co mi było zaczynanie tematu związanego z jego penisem. Trzeba było odpuścić i przestać rozmawiać, ale nie, musiałam dowalić a on dorzucił swoje i wyszło jak wyszło.
- Lauro jak dobrze cię widzieć. – Stefano wyszedł mi na spotkanie, ale w mojej głowie kotłowały się myśli nie związane z Verrą.
- Witaj Stefano. – wyciągnęłam do niego dłoń, którą od razu uścisnął.
- Wszyscy już czekają. – wskazał mi kierunek dłonią.
Faktycznie zaledwie dziesięć metrów dalej w półkolu rozlokowali się wszyscy członkowie porozumienia a tym samym ich ochrona. Na szczęście magazyn, w którym się znajdowaliśmy należał do mężczyzny stojącego obok mnie który z wielką chęcią zgodził się nam go dzisiaj użyczyć. Tym samym na jego barkach spoczywał ciężar pozbycia się ciała albo tego co z niego pozostanie.
- Ciekawe jak długo wytrzymają. – wymamrotałam.
- Czyżby szykowało się coś ciekawego? – zapytał ruszając w ślad za mną.
Wiele godzin rozmyślałam nad tym jak mam przeprowadzić całą akcję i co będzie w danej chwili odpowiednie. Wystarczył jeden zły ruch a mogłam zniszczyć godziny ciężkiej pracy na co nie mogłam sobie pozwolić. W głowie krok po kroku rozmyślałam co jak zrobię, aby przedłużyć męczarnię Verriego a tym samym dać niezły pokaz pozostałym ludziom.
Czułam, jak ogarnia mnie adrenalina, która przetaczała się przez całe moje ciało. To było niesamowite uczucie, kiedy mogłam dać pokaz swoich zdolności, których rzadko używałam. Nie byłam ich zwolenniczką jednak nauka tego jak zadawać ludziom ból i ranić ich tak aby cierpieli godzinami było jedną z nauk, które musiałam przyswoić. To było zło konieczne jednak dzisiaj miało się przydać.
- A masz mocny żołądek? – odparowałam z podniesioną brwią.
- Chyba jednak stanę z tyłu. – stwierdził bardziej do siebie niż do mnie. Po jego minie wywnioskowałam, że jednak odpowiedziałby przecząco na moje pytanie jednak wolał jej uniknąć.
- No coś ty. – klepnęłam go żartobliwie w ramię. – Będzie fajna zabawa.
- W to nie wątpię. – już teraz na jego twarzy widniało obrzydzenie. – Ale i tak wolę obserwować wszystkich z daleka. Tak na wszelki wypadek.
- Oczywiście. – zgodziłam się podchodząc do mężczyzny przypiętego kajdankami za ręce i nogi do metalowego stołu.
Nie zwracałam uwagi na mężczyzn, którzy chyba byli bardziej zadowoleni z siebie niż powinni. Nie zdawali sobie sprawy z tego co przygotowałam dla Verriego a co pokaże, że nikt nie może się ze mną równać.
Zauważyłam, że Stefano bardzo dobrze się przygotował a nawet zastosował do moich sugestii. Nawet u boku stołu leżał fartuch, ale nie będzie mi potrzebny. Specjalnie na tą chwilę ubrałam czarne ubrania, aby w razie wpadki nie było widać plam po krwi. Ubrudzę się i to bardzo, ale będzie warto.
Czułam Romero za plecami, ale teraz skupiona byłam na mężczyźnie leżącym na stole. Podeszłam do niego sycąc się widokiem jaki miałam przed sobą.
- Nawet nie wiesz jak bardzo czekałam na ten moment. – pochyliłam się w jego stronę. – Trzeba było się zabić jak tylko miałeś na to szansę.
Przestalam skupiać się na otoczeniu a w pełni zajęłam mężczyzną przede mną. Chciałam by cierpiał, dlatego na początku sięgnęłam po obcęgi, których końce zostały spiłowane tak aby bez problemu można było obciąć palec. Oczywiście na początku najpierw je łamałam a potem dopiero wyrywałam. Pierwszy wrzask był dla mnie jak muzyka dla uszu, ale kolejne zaczęły mnie drażnić, dlatego wepchnęłam mu do tej parszywej gęby dwa obcięte paluchy.
Słyszałam ciche rozmowy, ale nie skupiałam się na nich na tyle aby zrozumieć ich sens. Potem przyszła kolej na palce u stóp, które tak samo usunęłam. Myślałam, że będę czuła ulgę, ale z jakiegoś powodu nie czułam nic.
- Wiesz, chyba ta zabawa zaczyna mnie nudzić. – oparłam dłonie na stole patrząc na Verriego. W jego oczach było pełno bólu, ale czegoś więcej; jakby pogodzenia się z nieuniknionym.
Podeszłam do stołu i zaczęłam wybierać kolejne narzędzie. Piła była zbyt brutalna i sprawiłaby tylko że szybciej by się wykrwawił. Ją zostawię sobie na koniec. Chwyciłam w dłonie palnik i podłączyłam go. Raz za razem przypalałam kolejną część jego ciała: brzuch, kolana, dłonie w miejscach, gdzie odcięłam palce, uszy, szyję, ramiona a nawet połakomiłam się na usta. Cuż to była za frajda tak go krzywdzić. On zabił trzy najważniejsze dla mnie osoby i chciał skrzywdzić kolejną. To i tak była dla niego zbyt mała cena.
Raz za razem nacinałam jego ciało ciesząc się każdym jękiem bólu. Krzyk już dawno przepadł, zwłaszcza że poparzyłam mu drogi oddechowe które utrudniały mu złapanie oddechu.
Gdzieś z tyłu usłyszałam niewyraźne odgłosy jakby ktoś wymiotował co mnie ani trochę nie zdziwiło. Ciało Verriego było w takim stanie, że mało kto by to wytrzymał. Jednak to był dopiero początek. Im więcej czasu mijało i im więcej narzędzi użyłam tym bardziej czułam się jakbym pracowała z trupem. Tylko niewyraźne ruchy klatki piersiowej pozwalały mi sądzić, że jeszcze żyje.
- Lauro może już wystarczy. – rzucił Romero wybijając mnie z transu. Patrząc na niego nie zauważyłam, aby się mną brzydził, bo był dokładnie taki sam jak ja. Może dlatego tak bardzo do niego lgnęłam.
- Ale ja się świetnie bawię. – na moich ustach widniał diaboliczny uśmiech. Jak widać reszta towarzystwa nie podzielała mojego entuzjazm.
Kiedy się rozejrzałam na większości twarzy widniało przerażenie, niektórzy byli bladzi jakby mieli zaraz zwymiotować a nawet na dwóch zauważyłam podziw. Przychyliłam głowę raz w jedną stronę raz w drugą chcąc rozluźnić napięcie w karku.
- Musimy już kończyć. – powiedział raz jeszcze. Odwróciłam się w kierunku okien na suficie na niebo w oddali sprawiło, że odpuściłam.
- No dobra. – powiedziałam jak naburmuszone dziecko. Szkoda mi było tylko tego, że nie wypróbowałam koniec końców piły, ale może jeszcze nadarzy się okazja.
Verri w dalszym ciągu żył co niezmiernie mnie cieszyło. Wyciągnęłam dłoń w kierunku broni, ale po chwili stwierdziłam, że to byłoby dla niego zbyt szybka śmierć. Sięgnęłam więc zakrwawioną dłonią w kierunku młotka, który mógł ważyć ze dwa kilo i zaczęłam uderzać raz za razem w jego głowę. Z każdym ciosem czułam, jak napięcie spływa po moim ciele a ciągle poczucie zagrożenia odchodzi. W końcu odłożyłam młotek i odsunęłam się od ciała albo tego co z niego zostało.
- Teraz skończyłam. – westchnęłam odgarniając przedramieniem zbłąkane włosy.
- Brutalne, ale nawet całkiem fajne. – stwierdził Stefano.
- A myślałam, że wymiękłeś.
- Ja nigdy nie wymiękam. – powiedział z twardą nutą. – Gratulacje Lauro Agosti. Przeszłaś samą siebie pokazując, że jesteś godna stanowiska swojego ojca. Z chęcią będę z tobą współpracował.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro