Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Laura

- Co macie mi do powiedzenia! – podniosłam głos patrząc na dwie siedzące postacie na kanapie.

Normalnie byłam wściekła, że przyjechali ze mną aż tutaj. Mogłam o tym pomyśleć i powiedzieć, że nie chcę nikogo widzieć, ale całkowicie o tym zapomniałam. Gdyby mój mistrz się o tym dowiedział powiedziałby, że jestem głupia i bezmyślna. Miałby rację.

- Więc... - zaczął Liam.

- Mamy cię pilnować. – wtrącił Max. – I mamy ci powiedzieć, że jak następnym razem nic nikomu nie powiesz a mam tu na myśli jedną konkretną osobę to dostaniesz kaganiec z lokalizatorem.

Spojrzałam na nich nie wiedząc czy mówią poważnie, ale ich miny były tak poważne, że musiałam im uwierzyć. Potarłam dłonią czoło wiedząc, że mogłam ich wyrzucić z domku, ale pewnie siedzieliby w samochodzie. Nie byłam aż tak bezduszna wiedząc, że w nocy może być dla nich zbyt zimno. Ja i moje przeklęte sumienie, które się aktywowało jakiś czas temu.

- Umiem sama o siebie zadbać. – burknęłam w końcu nie przestając chodzić po całym pomieszczeniu.

- Zrobiliśmy zakupy. – rzucił Liam jak to w czymś pomogło.

Chciałam pobyć przez kilka dni sama, w ciszy i spokoju, ale nie było mi to dane. Usiadłam naprzeciwko cały czas nie spuszczając z nich wzroku, aby wiedzieli, że nie jestem z tego powodu zadowolona.

Mogłam jakoś inaczej zaplanować swój wyjazd, ale nie chciałam się ukrywać, bo to zwyczajny wyjazd w głuszę. Byłam ich szefową i mogłam w każdej chwili ich odwołać, ale wiedziałam, że mają dobre intencje a poza tym wiem jaki był Romero, kiedy coś nie szło po jego myśli. Gdybym ich odesłała co było niewykonalne sam by tu przyjechał a z mojego odpoczynku nic by nie było.

- Będę wyrozumiała i pozwolę wam zostać, ale nie wchodźcie mi w drogę. – odparłam stanowczo.

- Nie będziesz nas nawet widać. – zapewnił Liam, ale szczerze w to wątpiłam.

Machnęłam na nich ręką nie chcąc dalej się w to bawić. Skoro chcieli zostać to proszę bardzo, ale niech nie myślą, że będę im to ułatwiać. Chciałam odpocząć i to miałam zamiar robić. W sumie wiedziałam już jak mogę im zapełnić czas.

***

Zadziwiająco Liam i Max kupili nawet środki czystości, więc nie musiałam wybierać się do sklepu. Jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że pomogli mi odświeżyć dom co zajęło nam praktycznie cały dzień. Teraz wyglądał o wiele lepiej.

Uwielbiałam jego klimat. Cały wykonany z drewna mieścił w sobie niewielką kuchnię, dwie łazienki, cztery pokoje i przestronny salon. To wszystko bez żadnych sprzętów elektronicznych typu telewizor, laptop, tablet, mikrofalówka co sprawiało, że naprawdę czułam się tutaj jak w dziczy.

Przez to, że domek został wzniesiony na ponad dwumetrowych fundamentach miałam idealny widok z patio na cały las. Opierając się o ścianę domku patrzyłam jaka cisza otacza całe kilometry lasu. Temperatura spadła na tyle że narzuciłam na ramiona bluzę, która zapewniała mnie przed zmarznięciem.

Miałam niezły ubaw patrząc na moich ochroniarzy, którzy postanowili narąbać drewna. Nawet w lato bywało tutaj zimno, a że nie mieliśmy czym rozpalić oni wzięli sobie za punkt honoru zapewnić nam ciepły dom. Jednak chyba nie do końca zdawali sobie sprawę z tego jak to wygląda a sądząc po ich marnych wysiłkach nie wiedzieli jak się za to zabrać.

W domku takim jak ten trzeba było uważać aż całkowicie się w nim wypali zanim pójdziemy spać. Przez to, że był wykonany z wielkich bali narażony był na ogień i tym samym nie zapewnił tyle ciepła co normalny dom.

- Możecie się pośpieszyć, bo zaczyna mi być zimno. – krzyknęłam uśmiechając się pod nosem.

- Zaraz, zaraz. – zapewnił Liam dysząc jak bo wielokilometrowym brzegu. Jego brat nie wyglądał wcale lepiej.

- Chyba nie macie pojęcie co robicie. – pokręciłam głową rozbawiona.

- Dobrze wiemy co robimy. – zapewnił Max patrząc na mnie spode łba. – Więcej wiary.

- Obawiam się, że już dawno ją straciłam. – pociągnęłam łyk ciepłej herbaty. – Ale na waszym miejscu na początek zrobiłabym metrowy pieniek, żeby lepiej ciąć drewno a nie tak na ziemi. – rzuciłam od niechcenia i zostawiłam ich samych.

Jeszcze tego brakowało, żeby zrobili sobie krzywdę, bo trafili nie tam, gdzie trzeba. Poszukałam w kuchni czy aby na pewno nie ma na wszelki wypadek apteczki, ale udało mi się tylko znaleźć jakieś stare bandaże. Musiało to wystarczyć na razie, ale chyba wybranie się do apteki było dobrym pomysłem.

Zamiast odpoczywać będę musiała się zajmować dwójką dorosłych mężczyzn, którzy momentami przypominali dzieci. Jak oni przetrwali do tej pory bez porządnego szkolenia to nie wiem, ale chyba z mojego wypoczynku nici. Musiałam nauczyć ich jak przetrwać, jeśli nie chcieli zginąć od zwykłej siekiery.

Może to też był sposób na to, aby odpocząć.

***

Obudziłam się równo o czwartej rano a wokół nadal było ciemno. To najlepsza pora na poranny bieg. Szybko przebrałam się w sportowe ubrania i narzuciłam na ramiona ciepłą kurtkę. Czułam, że ogarnia mnie ekscytacja tak jak za każdym razem, kiedy mogłam w pełni cieszyć się chwilą. Może dla innych to było tylko bieganie, ale dla mnie chwila spokoju.

Walnęłam kilka razy pięścią w drzwi sypialni w których spali Liam i Max po czym kazałam im się ciepło, ale wygodnie ubrać. Skoro chcieli tu być to będą robić to samo co ja nie ważne czy im się to podoba.

W tym czasie postanowiłam, że mogę być dla nich troszeczkę miła i postanowiłam przygotować im mocno kawę na pobudkę. Musiałam poradzić sobie bez ekspresu, ale jakoś dałam radę korzystając ze zwykłej rozpuszczalnej kawy ze sklepu. Pociągając pierwszy łyk wzdrygnęłam się na smak jaki poczułam, ale wiedziałam też, że piłam gorsze. Raczyłam się kolejnymi porcjami wiedząc, że w tej chwili mogę liczyć tylko na taką.

- Nie wiem co wymyśliłaś, ale nie podoba mi się to. – wymamrotał Liam wchodząc ubrany do kuchni.

- Sami chcieliście zostać. – przypominałam mu. Zalałam jego kawę wodą i podałam mu co przyjął z wdzięcznością. Nie pytałam, czy dodaje mleka bądź cukru, bo tego też nie mieliśmy.

- Kiedy tak o tym myślę chyba nie przewidzieliśmy tego, że będziesz tak wcześnie wstawać. – spojrzał na mnie zaspanym wzrokiem. – A miałaś podobno wypoczywać.

- Bo tak jest. – oparłam dłonie na blacie wyspy kuchennej i pochyliłam się w jego stronę. – Odpoczywam biegając co mam zamiar zaraz zrobić.

- I potrzebujesz nas do tego?

- Podobno macie mnie chronić.

- Ale w lesie jesteś bezpieczna. – rzucił.

- A jak napadnie mnie jakiś dzik albo niedźwiedź? – spotkanie tu takiego zwierzęcia graniczyło z cudem, ale przekomarzanie z nim zaczęły mi się podobać.

- Prędzej sama któreś zagryziesz niż one zrobią ci krzywdę. – rzucił Max, który wyglądał o wiele lepiej od swojego brata.

- Kawusi?

- Nie piję tego cholerstwa. – parsknął patrząc na trzymany przeze mnie kubek jak na zło wcielone.

- W takim razie możemy już wyjść. – powiedziałam.

Jeszcze trzy szybkie łyki i mogliśmy ruszać. Zrobiłam szybką rozgrzewkę a przyjemny chłód muskał moje policzki i dłonie. Przez cienkie spodnie czułam, jak zaczynam zamarzać, dlatego puściłam się biegiem w kierunku pierwszej lepszej drogi. Nadałam szybki rytm pracując równomiernie rękami i nogami.

Słyszałam ich za sobą, ale nie odwracałam się by sprawdzić, czy nadążają. Ich umiejętności miały wiele błędów. Nie potrafili mnie śledzić co było nie do przyjęcia, w razie, gdyby faktycznie coś mogło mi się stać. Ani razu nie widziałam, aby wykazywali się inicjatywą tylko spełniali rozkazy innych. Nie mogli być jak roboty, bo to pokazywało, że nie umieli myśleć a w tym świecie myślenie było najważniejsze.

Jeśli mogłam sprawić, że dwoje ludzi będzie w swojej pracy o wiele lepsi to, dlaczego nie. A tak, poza tym spodobało mi się, że tak za mną jeżdżą. Zwłaszcza kiedy mogłam wywieźć ich w pole a oni tak łatwo się na to nabierali.

- Długo jeszcze? – zapytał Liam podbiegając obok.

Spojrzałam na zegarek. Minęło już pół godziny a nawet tego nie zauważyłam. Kiwnęłam głową, że możemy wracać, skoro i tak droga zajmie nam tyle samo czasu. - Widać, że nie jesteś zwolennikiem natury. – parsknęłam, kiedy biegł obok mnie odganiając cały czas jakieś latające stworzonka.

- Bo te cholerstwa chcą mnie zeżreć żywce. – odparł zirytowany. Z tylu usłyszałam parskniecie jego brata, który tylko przysłuchiwał się naszej rozmowie.

- Daj sobie czas. Pooddychaj świeżym powietrzem. Podziwiaj co stworzyła matka natura. – zasugerowałam.

Jego mina mówiła mi wszystko. Nie wszyscy lubili przebywać na świeżym powietrzu w przeciwieństwie do mnie jednak ja tak miałam od kilku lat. Od czasu, kiedy musiałam czekać na swój cel przez ponad dwa tygodnie w lesie, bo facet postanowił ukryć się w swojej chatce. Nie było to przyjemne, ale nauczyło mnie tego, że nie zawsze będę miała zapewnione luksusowe warunki. Czasami życie stawia nas przed bardzo, ale bardzo ciężkimi warunkami, do którym musiałam nauczyć się dostosować.

- Zawsze byłaś taka twarda? – zapytał po dłuższej chwili przypatrując mi się kątem oka.

- Czyli jaka?

- Trudna. Samodzielna. Wredna. Wytrwała. Cicha. Zabójcza. – zaczął wyliczać.

- Nie zawsze. – zapewniłam zwalniając kroku przez co przeszliśmy do szybkiego marszu. – Gdyby nie śmierć rodziców może nadal byłabym tą wesołą dziewczynką, która uwielbiała życie jakie miała. Może byłabym kimś zupełnie innym.

Czasami rozmyślałam o tym jakie mogłoby być moje życie, ale jaki to miało sens, kiedy i tak nie mogłabym go zmienić. Byłam twarda i pokazywałam to każdemu niezależnie od tego kim był i czym się zajmował. Czy myślałam o tym jak mogłaby wyglądać teraz moja rodzina gdybyśmy byli wszyscy razem? Tak i to było moje skryte marzenie, które nigdy nie miało się ziścić.

- Życie to ciągły wybór. - mówiłam nieprzerwanie. - Tylko od nas zależy jaką decyzję podejmiemy i jak ona wpłynie na nasze życie. Ja wybrałam i nie żałuje ani jednej rzeczy, której zrobiłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro