Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Laura

Patrząc na miasto, w którym spędziłam pierwsze trzynaście lat życia to jakby patrzeć na powrót kochanki po latach o której nie mogło się zapomnieć. Prawie zaśmiałam się na swojej słowa gdybym wiedziała co to radość.

Boston był moim miastem, moją spuścizną, którą przyszedł czas odzyskać. I lepiej niech ten kto myśli, że nie dam rady lepiej odpuści. Przeszłam zbyt wiele, żeby przejmować się innymi zwłaszcza mężczyznami, którzy widzieli we mnie obiekt czysto seksualny. Byłam o wiele silniejsza a ukształtowała mnie utracona rodzina.

- Gotowa? – zapytała moja bliźniaczka stając za mną a jej odbicie w szybie pokazało mi tylko że nic się z wyglądu nie zmieniłyśmy. Byłyśmy bardzo do siebie podobne, ale ja odeszłam od tego schematu zmieniając swoje ciało.

Dorosłość przyszła do nas zbyt szybko, ale pogodziłyśmy się z tym, bo tak było trzeba. Przez jedenaście lat krok po kroku planowałyśmy, jak odzyskać to co straciłyśmy. Pomściłyśmy rodziców, zabiłyśmy odpowiedzialnych za masakrę w naszym domu i dzień po dniu uczyłyśmy się jak przetrwać w tym świecie. No może poza kilkoma osobami, ale ich zostawiłam sobie na koniec, ponieważ chciałam widzieć miny tych wszystkich mężczyzn, kiedy mnie zobaczą.

- Zawsze byłam gotowa. – spojrzałam na nią z rękami założonymi na piersi.

- W takim razie czas jechać. – posłała mi krzywy uśmiech.

- Zaraz przyjdę.

- To ja poczekam na zewnątrz. – wskazała ręką drzwi a potem zostawiła mnie samą.

Sięgnęłam po czarną skórzaną kurtkę leżącą na fotelu i założyłam ją. Lina czasami zapomniała, że nie jestem już beztroską dziewczyną, ale pozwalałam jej od czasu do czasu na dodanie czegoś nowego do mojej szafy tak jak w przypadku tej kurtki. Nie przejmowałam się kupowaniem ubrań, kosmetyków czy innego gówna przez co siostra sama to robiła.

Podeszłam do drzwi i sięgnęłam do klamki, kiedy dotarło do mnie, że czegoś zapomniałam. Jedna konkretna rzecz, która zaważy na całym dzisiejszym dniu.

Odwróciłam się i podeszłam do stolika nocnego a następnie otworzyłam szufladkę, w której schowałam złoty naszyjnik. Zapięłam go stając przed lustrem opartym o ścianę. Dotknęłam go delikatnie bojąc się, że rozpadnie się, kiedy chwycę go z byt mocno. To ostania pamiątka jaka została mi po rodzicach, dlatego musiałam bardzo na nią uważać.

Rzuciłam ostatni raz okiem na całą swoją sylwetkę sprawdzając czy wszystko jest na swoim miejscu. Postawiłam dzisiaj na czerń, aby pokazać się wszystkim jako anioł śmierci którego nic nie powstrzyma. Czarna koronkowa bluzka na grubych ramiączkach, eleganckie proste spodnie do kostek w tym samym kolorze co górna część moje ubioru no i oczywiście zamszowe botki na pięciocentymetrowym słupku z wycięciami po bokach.

Mogłam otwarcie przyznać, że podobałam się mężczyznom. Ze swoimi brązowymi włosami do ramion, które nałogowo farbowałam na siwo. Może to było głupie, ale lubiłam swoje ombre które odróżniało mnie od sióstr. Nasza jasna karnacja sprawiała, że nie przypominałyśmy typowych włoszek a to wszystko za sprawą irlandzkich korzeni naszej mamy. Co nie znaczy, że nasze włosy były jaśniejsze. O nie. One były tak ciemne, że z trudem udało mi się je rozjaśnić, ale efekt był tego warty.

- Przestań o tym myśleć i skup się na dniu dzisiejszym. – powiedziałam do siebie na głos ruszając z miejsca.

Dom, który kupiłam kilka miesięcy temu posiadał wszystkie rodzaje zabezpieczeń jakie tylko mógł. W dodatku ludzie, którzy z nami przyjechali byli dla mnie jak rodzina. Pan Thao który uratował nas z bunkra i pomógł przetrwać te wszystkie lata, Andrew który był osobistym ochroniarzem mojej matki, Scott który nauczył mnie strzelać, Bennet którego tata przysłowiowo uratował kiedy wyszedł z więzienia i nie miał gdzie się podziać a także jeszcze pięciu ludzi którzy na każdym kroku nas ochraniali i zatajali przed innymi fakt że żyjemy.

Dla świata jak i współpracowników ojca byłyśmy martwe, ale to miało się zmienić. Władza jaką zostawił po sobie tata w dalszym ciągu nie została zagrabiona dla wszystkich i może to była zasługa jego zastępcy, który rządził twardą, ale sprawiedliwą ręką. Romero D'Angelo który kiedyś był dla mnie obiektem westchnień a teraz stał się kolejnym podejrzanym o śmierć moich rodziców. Niby nic na niego nie znalazłam, ale kto wie czy nie maczał w tym palców.

Spojrzałam na zegarek, na którym dochodziła trzecia po południu więc miałam jeszcze dwie godziny do spotkania, na które czekałam te wszystkie lata. Specjalnie zaplanował to wszystko tak aby pojawić się na nim ostatni wywołując szok i niedowierzanie. Trochę dramatu nie zaszkodzi.

Przeszłam przez długi korytarz i przystanęłam w uchylonych drzwiach do sypialni mojej najmłodszej siostry. Tylko ona wywoływała na mojej twarzy ten rzadki rodzaj uśmiechu a to za sprawą dziwnych rzeczy, które zdarzało jej się zrobić. Tak jak i w tej chwili poczułam jak moje wargi same układają się w półuśmiech, kiedy patrzyłam, jak tańczy do skocznej muzyki latając po pokoju jak wariatka.

Nigdy nie żałowałam, że nie pozwoliłam jej robić tego samego co ja, bo wiedziałam, że ta beztroska zniknie. Chciałam jej tego uniknąć, dlatego trzymałam ją z dala od niebezpieczeństw tego świata w domu niczym w klatce, ale tylko wtedy mogłam się skupić na swojej pracy. Poza tym wplątałam w to też Lucię więc już czułam się winna, że to zrobiłam.

- Laura! – pisnęła wytrącając mnie z zawieszenia. – Widzę, że założyłaś kurtkę. – uśmiechnęła się szeroko.

Aż dziw, że zachowała pogodę ducha po tym jak straciłyśmy siostrę i rodziców, ale może przez to, że miała pięć lat niewiele pamiętała. Chociaż chciałam, żeby o nich pytała wiedziałam, że tak było lepiej, bo mogła w spokoju cieszyć się życiem.

- Ten jeden raz dałam się na to namówić. – pogroziłam jej palcem.

- Ale ja już znalazłam dla ciebie idealny kombinezon. – spojrzała na mnie zawiedziona.

- I gdzie niby mam go założyć? – zapytałam z założonymi rękami. Co to dziecko ze mną robiło, że nie potrafiłam jej odmówić.

- Na randkę? – zasugerowała.

Ja i randka też coś. Zanim doszłoby do tego, że spotkałabym potencjalnego faceta pierwsze co bym zrobiła to bym go sprawdziła co już jasno wskazywało, że byłam przewrażliwiona. Więc nawet jeśli doszłoby do spotkania zapewne zabiłabym go samym spojrzeniem za jedną głupią odzywkę. Nie, randki nie były dla mnie. Spotkania na seks od czasu do czasu już tak bo one nie wymagały zbytniego zaangażowania się.

- Ta jasne. – parsknęłam. – Nawet nie wiem co to słowo znaczy.

- To może...

- Ani mi się waż. – przerwałam jej zanim się rozpędziła. – Nie pójdę na żadną randkę, bo nie mam na to czasu ani ochoty.

- Siostro. – położyła dłoń na moim ramieniu po czym spojrzała na mnie z powagą. – Starzejesz się.

Przyjęłam jej słowa z podniesioną brwią. Mam dwadzieścia cztery lata a ona mówi, że się starzeje. No może to i była racja, bo z dnia na dzień nie młodniałam, ale jej słowa mówiły coś całkowicie innego. Czułam, że mówi mi tym, że po prostu jestem stara.

- Obrobiłaś lekcje? – zmieniłam temat.

- No...

- No to lepiej się za nie zabieraj. – wskazałam głowa na biurko, na którym piętrzyły się kartki. – I wyłącz ten jazgot.

- Tak mamo! – krzyknęła, kiedy byłam za drzwiami jej pokoju. Nie zareagowałam na jej słowa tylko zamknęłam za sobą drzwi.

Przyzwyczaiłam się do tego, że tak o mnie mówiła, bo to była prawda. Byłam najstarsza i tym samym stałam się matką Lucii i Liny. Nie narzekałam, kiedy krzyczały, płakały czy nawet wariowały. Robiłam to co umiałam najlepiej. Przytulałam je, pocieszałam i kochałam jak najmocniej mogłam.

A ja? Ja nie potrzebowałam czegoś takiego od nich, bo już dawno nie krzyczałam, płakałam czy się śmiałam. Nauczyłam się, że ukrywanie emocji pozwala mi na zachowanie tajemnicy jakim jest życie moich sióstr.

Wyszłam przed dom rozglądając się na boki automatycznie szukając zagrożenia. Przy samochodzie czekała na mnie moja bliźniaczka i Scott, który nie spuszczał ze mnie wzroku.

- Dobrze wiedzieć, że żyjesz. – posłał mi jedno ze swoich spojrzeń, które mówiło mi, że się martwił.

Scott może i wyglądał na kogoś kto chwilę wcześniej wyszedł z więzienia z wielkimi barami, łysą głową i tatuażami na niej, ale to tylko pozory. Był jedną z niewielu osób którym powierzyłabym własne życie. Osobą, która udowadniała mi za każdym razem, kiedy byłam ranna, chora czy po prostu wściekła, że po prostu jest obok w razie gdym potrzebowała pomocy.

- Najważniejsze, że się udało. – spojrzałam na niego beznamiętnie. – Mam to czego chciałam, dlatego czas wcielić kolejny punkt z mojej listy.

- Wszystko gotowe do spotkania i uprzedzając twoje pytanie. Nie. Nikt nie wie, że nadal żyjesz tak jak prosiłaś. – kiwnął głową.

- Dziękuję.

- Lepiej już jedźmy. – powiedziała Lucia otwierając dla mnie drzwi. – Nie chcesz się spóźnić na swój powrót a ja z chęcią to zobaczę. – uśmiechnęła się.

Przyznałam jej rację, że to będzie niezapomniane spotkanie. Podeszłam do samochodu i wsiadłam do środka wiedząc, że droga zajmie nam prawie godzinę. Tak było bezpieczniej. Dom miał być miejscem, którego nikt nie odkryje, dlatego zakupienie posiadłości w opuszczonym lesie było strzałem w dziesiątkę. W dodatku zaniedbany plac i zardzewiała brama, która skrzypiała za każdym razem, kiedy się ja otwierało zniechęcała każdego. A tak, poza tym nikt by nie przypuszczał, że możemy tu mieszkać.

- Scott powiedz mi co się wydarzyło a czego nie wiem. – zaczęłam, kiedy samochód ruszył z miejsca.

Od siedmiu lat przekazywał mi wszystkie informacje o wszystkim co działo się podczas naszej nieobecności. Władza praktycznie się nie zmieniła, odkąd tata założył swój biznes a co najważniejsze comiesięczne spotkania z ludźmi, z którymi prowadził biznes.

Spotykali się zawsze ostatniego dnia miesiąca i rozmawiali o tym jak idą interesy, co się wydarzyło i jak ich wpływy eliminują kolejnych graczy na rynku. Nazwali to porozumieniem, bo pomimo tego, że działali obok siebie nie wchodzili w swoje interesy. Pracowali na zasadzie jednego ekosystemu na terenie całego kraju a jednak osobno.

- Romero zaczął się znowu interesować śmiercią waszych rodziców. Jak nic coś podejrzewa, ale nie ma dowodów, że to któryś z nich. – powiedział.

Może jednak się co do niego myliłam podejrzewając go o ich śmierć, ale jak miałam tego nie robić, kiedy on nie ucierpiał. Był najlepszym przyjacielem mojego taty a pomimo tego nie doznał żadnej rany, żadnego zadrapania co z każdym dniem pogłębiało moją obsesję, żeby jak najszybciej znaleźć ich morderców. Bo przecież gdyby chcieli przejąć tereny taty to jego też by usunęli.

- Podsunąłeś mu coś? – zapytałam wyglądając przez okno.

Miasto zmieniło się przez te wszystkie lata. Powstały nowe budyni a niektóre zostały zburzone. To pokazywało, że czas płynął dalej a ja ciągle taka sama. Ciągle w przeszłości, z której nie mogłam się wygrzebać.

- Kolejny trop prowadzący donikąd. Gdybym musiał to zrobić jeszcze raz chybaby się zorientował. Dobrze, że wróciłaś, bo kończą mi się pomysły a Romero nie jest głupi. – w jego głosie było coś takiego, że nie mogłam tego zignorować.

Spojrzałam na niego całkowicie rozumiejąc o czym mówi. Romero już od początku, kiedy został zastępcą mojego taty nie był głupi. Dobrze wiedział jak działa ten świat, kiedy do niego wszedł. Biedny chłopiec z rozbitej rodziny przygarnięty przez naszą. Widziałam jego zdjęcia, ale byłam niezwykle ciekawa jak to jest, kiedy się przed nim stoi. I co on zrobi, jeśli mnie pozna, bo że to zrobi byłam całkowicie pewna.

- Już nie będziesz musiał tego robić. – odparłam. -Wróciłam więc to ja podejmuję decyzje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro