Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

Mika

- I jak? – zapytał patrząc na mnie niepewnie.

- Dziwnie, ale w pozytywny sposób – oznajmiłam słysząc jego głos bez żadnych zakłóceń. Poruszyłam głową w prawo i w lewo przystosowując się do aparatu słuchowego.

Nie wiem, jak udało mu się załatwić to tak szybko, ale z samego rana już byliśmy pod przychodnią a co za tym idzie obudził mnie w środku nocy oznajmiając, że musimy gdzieś jechać. Byłam tak bardzo zaspana, że musiał pomóc mi się ubrać i zaprowadzić do samochodu. Dopiero gdzieś tak w połowie drogi i dwóch kubkach kawy doszłam do siebie.

Zostałam przyjęta jako pierwsza, gdzie zostałam ponownie zbadana a na koniec wykonano mi odlew ucha. Zwykle na aparat trochę się czeka, ale i tym razem byłam na szczycie listy. Po zaledwie kilku godzinach mogłam się pochwalić swoim nowym dobytkiem.

- Z początku może być dziwnie się do niego przyzwyczaić, ale dwa tygodnie i nawet nie będzie go pani czuła – uśmiechnęła się do mnie lekarka. – Oczywiście rutynowo co pół roku przyjeżdża pani na badanie słuchu czy się, aby nie pogarsza.

- Przyjedziemy – odpowiedział za mnie Manolo odbierając od niej kartkę z terminem następnej wizyty.

- Dziękuję – zwróciłam się do kobiety.

- Nie ma za co. Proszę o siebie dbać.

- Już ja o nią zadbam. – Manolo wziął mnie za rękę i wyprowadził z budynku.

Tuż po wyjściu chłonęłam każdy dźwięk, który był o wiele wyraźniejszy, ale co uderzyło mnie najbardziej był czysty. Nie umiem tego inaczej określić. To jakbym narodziła się na nowo a to za sprawą tego małego urządzenia.

- Zadowolona? - dopytał chociaż widział uśmiech na mojej twarzy. Nie chciałam tego mówić głośno, aby nie podbudować jego ego, bo jeszcze mi tu wybuchnie, ale miał rację. Nie powinnam się tak wzbraniać przed tą wizytą.

- Może być. – odparłam niezobowiązująco.

- Przecież widzę tego banana na twarzy -przyciągnął mnie do siebie.

- No dobra – burknęłam tym razem przyznając mu rację. Niech się cieszy chociaż raz. – Miałeś rację i zanim coś jeszcze powiesz wiedz, że nigdy więcej tego ode mnie nie usłyszysz.

- Kobiety – pokręcił zdegustowany głową jednak wiedziałam, że żartuje. Gdyby tak nie było na ustach zamiast uśmiechu miałby zupełnie coś innego.

- Jak tu ich nie kochać. Za charakter, charyzmę i dobre serce – dopowiedziałam za niego drocząc się z nim.

Coś tam wyburczał i zamilkł. Ruszyliśmy w stronę samochodu stojącego na tyłach parkingu. Manolo zamiast postawić go bliżej wejścia stwierdził, że tam na końcu w cieniu będzie mu lepiej. Jak widać miał rację. Żar lał się z nieba sprawiając, że miałam wrażenie jak moje ciało się roztapia. Normalnie taka pogoda była nierealna dla mnie, ale najwidoczniej jemu nie przeszkadzała. Samochód stojący w cieniu, gdyby mógł też by mu podziękował.

- Musimy pojechać w jeszcze jedno miejscu – rzuciłam, kiedy otworzył samochód kluczykami. Spojrzał na mnie znad samochodu pytając:

- Gdzie?

- Do szeryfa – oznajmiłam.

- Dobrze.

- I nic? Żadnych pytań? – wsiadłam do samochodu nie mogąc rozgryźć jego powagi.

- Powiesz, kiedy będziesz chciała.

Zapięłam pas myśląc nad tym co powiedział. W dalszym ciągu nie docierało do mnie jak bardzo mi ufał. No może, poza tym incydentem z Brandonem, ale to chyba wyszło nam na dobre. Porozmawialiśmy i wyjaśniliśmy sobie wszystko.

Pozostała jeszcze rozmowa z moim byłym narzeczonym. Trzeba było raz na zawsze zakończyć ten temat.

***

Wysiadłam z samochodu pod biurem szeryfa patrząc na otwarte na rozcież drzwi wejściowe. Jak widać i do innych dotarła piękna, lecz zabójcza pogoda.

- Iść z tobą? – zapytał nie ruszając się z miejsca.

- Dam radę – uśmiechnęłam się do niego uspakajająco.

- Podjadę do sklepu, a jak skończycie to zadzwoń. – znałam go na tyle aby wiedzieć, że robił to dla mnie abym się o niego nie martwiła, kiedy będzie siedział w samochodzie. Mogłam się założyć, że pojedzie do tego sklepu, ale wróci, jak stad wyjdę.

- Dobrze – powiedziałam zamykając drzwi.

Ścisnęłam mocniej pasek torebki i ruszyłam w stronę wejścia. Czułam, jak koszulka klei mi się do pleców a nogi wręcz nie chcą iść. Strach opanował moje ciało. Po raz pierwszy w życiu bałam się zeznawać i kogoś pogrążyć. Montgomery musiał zapłacić za wszystko co zrobił swojej żonie i mnie.

Dotknęłam okolic ucha nie mogąc przyzwyczaić się do urządzenia, które będzie ze mną już na zawsze. Weszłam do środka uśmiechając się do kobiety siedzącej za biurkiem. W rogach pomieszczenia stały cztery wiatraki sprawiając, że przekraczając próg tego miejsca czuło się o wiele lepiej. Nie chciałam nic mówić, ale otwarte drzwi chyba w tym nie pomagały. Jakby je zamknąć efekt byłby znacznie lepszy, ale to wolałam zatrzymać dla siebie.

- Dzień dobry...

- Pani Doktor – przerwał mi wychodzący z pomieszczenia obok szeryf Smithy.

- Dzień dobry – powiedziałam jeszcze raz. – Możemy porozmawiać?

- Oczywiście – zdjął z głowy kapelusz. – Zapraszam do mojego gabinetu.

- Nie chcę panu przeszkadzać. – wskazałam ręką na teczki w jego ręce. – Mogę poczekać aż znajdzie pan dla mnie czas.

- Niech się pani doktor nie przejmuję. Skończę to później. Mam czas – oznajmił zachęcając mnie ręką abym weszła.

Ruszyłam więc nie mogąc ukryć jak bardzo podobało mi się to jak mnie nazywał. „Pani doktor" takie dwa słowa, które potrafiły poprawić mi nastrój. Nie tylko on tak do mnie mówił a większość mieszkańców dzięki czemu czułam się jakby w pełni mnie zaakceptowali.

Zajęłam miejsce na fotelu przed jego burkiem aż i czekając aż sam usiądzie. Położyłam torebkę na kolanach trzymając się jej liny ratunkowej. Jednocześnie dałam sobie mentalnie w pysk, żeby się ogarnąć i nie rozklejać.

- W czym mogę pomóc?

- Czy będzie za późno, jeśli będę chciała wnieść oskarżenie? – zapytałam niepewnie dotykając palcami okolic ucha. Jeśli szeryf to zauważył a na pewno tak było nie dał tego po sobie poznać. Patrzył wprost w moje zdecydowane oczy.

- Wiedziałem, że w końcu pani się zdecyduję – uśmiechnął się za to i wyciągnął z szuflady ciekną teczkę.

- Skąd? – musiałam spytać.

- Może i nie jest pani tutejsza, ale charakterem przewyższa niejednego mężczyznę. Ktoś taki nigdy się nie poddaje. – podał mi dokumenty. – Wystarczy, że złoży pani podpisy na każdej stronie w dole kartki.

Przebiegłam szybko wzrokiem tekst i musiałam przyznać, że bardzo się postarał. Wszystko było jak najbardziej w porządku i w dodatku ci świadkowie, którzy wszystko widzieli.

- Ale czy ja będę miała z tego powodu problemy? – zapytałam.

- Niby dlaczego?

- To ja pierwsza go uderzyłam.

- A kto tak twierdzi? Z tego co wiem i z relacji wszystkich świadków to przyszła pani oznajmić Montgomeremu, że jego żona zmarła a on panią uderzył.

- Ale...

- Proszę podpisać – zachęcił mnie. Coś w jego głosie mnie zaintrygowało. Kiedy spojrzałam w jego oczy zrozumiałam. Wiedział co zrobiłam, ale dla niego nie miało to znaczenia. Liczyło się tylko to, aby facet odpowiedział za swoje czyny.

Podpisałam więc na każdej stronie i oddałam dokumenty.

- Wie może pan co z ich dzieckiem? – martwiłam się o nie bo straciło mamę. A teraz i tata pójdzie siedzieć sprawiając, że stanie się sierotą.

- Już się tym zajęliśmy.

- Pójdzie do domu dziecka prawda? – poruszyłam się niespokojnie. – Może mogłabym...

Nigdy nie myślałam o adopcji, ale na samą myśl, że dziewczynka miałaby trafić do ludzi, gdzie zapewne mieszka już kilka albo kilkanaścioro dzieci robiło mi się przykro.

- Wiem co pani chcę powiedzieć i to bardzo szlachetne, ale za parę dni przyjadą tutaj jej ciotka z mężem. Z chęcią się nią zajmą. – uspokoił mnie.

- To dobrze.

- Jest pani naprawdę niezwykłą kobietą.

- Ja? – zdziwiłam się.

- Tak pani. Najpierw przyjeżdża pani i opuszcza miejsce, gdzie mieszkała a powiedzmy sobie szczerze, że nie było to blisko. Potem zauroczyła pani całe miasteczko a na koniec chcę się pani zająć obcym dzieckiem. Jest pani naprawdę niezwykła.

- Jestem tak niezwykła jak każdy mieszkaniec tego miasta. Nie da się stąd wyjechać przez atmosferę jak tutaj panuję – oznajmiałam.

- Cieszy mnie to.

- Ja już pójdę – podniosłam się z fotela. Wyciągnęłam telefon z torebki i szybko napisałam wiadomość do Manolo, że już skończyłam.

- Ten chłopak naprawdę się stara – rzucił od niechcenia szeryf.

- Od jakiegoś czasu słyszę tylko to. No i może ile to on ma zalet.

Przy każdej okazji słyszałam jaki to jest dobry, uczynny, męski, silny, jaki ma piękny uśmiech. Ludzie z całych sił starali się, aby zaprowadzić nas przed ołtarz. Doszło do tego, że któregoś dnia usłyszałam jak jedna z kobiet mówiła do drugiej, że już nawet kupiła materiał na suknie z jakiej ma być uszyta. Ja nie wiedziałam co będzie za miesiąc a one zaplanowały nam całe życie.

- Może to jakiś znak? – i kolejny na dokładkę zaczyna.

- Może – odpowiedziałam tylko. Miałam szczerą ochotę powiedzieć ludziom, żeby się odpieprzyli, ale jakoś nie mogłam. Opowiadali o naszym życiu z Manolo z takim zapałem i radością, że nie chciałam im tego psuć. Ja z kolei jakoś do tego pory ignorowałam wszystkie zaczepki więc i teraz nie dam się w to wciągnąć.

Wyszłam z biura szeryfa zadowolona z siebie. Czułam, że w końcu życie zaczyna się układać tak jak chciałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro