Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Manolo

Od samego rana nie miałem czasu, aby spotkać się z Mikaelą, bo musiałem zająć się pilną sprawą dotyczącą dwóch żołnierzy, którzy najwyraźniej niezbyt się lubili i postanowili wywołać bójkę. Zachowywali się jak dzieci – ale na takich miałem swoje sposoby.

- Nie obchodzą mnie wasze problemy – powiedziałem wypranym z emocji głosem. – Tutaj macie zapomnieć o tym, że macie dziewczyny, narzeczone, żony, dzieci czy rodziny. Tutaj macie trenować i uczyć się jak przetrwać, a jeśli się wam to nie podoba możecie odejść. Czy wyrażam się jasno?

- Tak – krzyknęli.

- Dobrze. W takim razie zapraszam – wskazałam głową na plac do bieganie. – Jak się zmęczycie to może wam przejdzie chęć do bójek.

Bez słowa zebrali się i z wyznaczonego miejsca zaczęli truchtać. Ciekawe, ile uda im się wytrzymać zanim się zmęczą? Założyłem ręce na piersi i czekałem rozmyślając o wczorajszym dniu.

Mikaela była wszystkim czego potrzebowałem. Słuchała tego co mówiłem, pokazywała radość na każdym kroku i mnie rozumiała. Jak ktoś mógł ją zostawić dla innej wiedząc jak cudowną osobą była. Jest po prostu sobą i za to ją lubiłem... bardzo ją lubiłem i powinno mnie to przerażać. Zobowiązanie nie było dla mnie jednak na samą myśl o związku z nią czułem radość.

- Dzień dobry.

- Dzień dobry – odpowiedziałam stojącemu obok mnie ojcu Mikaeli.

- Problemy? – wskazał głową na biegających żołnierzy. Już było widać, jak pot przesiąkał przez ich koszulki a także nieznacznie spowolnienie biegu co wskazywało na to, że już byli zmęczeni. Wcale im się nie dziwiłem. Pogoda dopisała i od rana było gorąco niczym w saunie.

- Już je rozwiązałem. Niektórzy nie rozumieją, że są tutaj, aby nauczyć się jak przetrwać – pokręciłem głową na ich głupotę.

- Na czym to szkolenie ma dokładnie polegać? – zapytał szczerze zainteresowany.

- Opracowałem specjalny projekt mający na celu podniesienie umiejętności, predyspozycji i ulepszenie ich tak aby mogli efektywniej wykorzystać swoje mocne strony a wyeliminować słabe.

- Dobrze to brzmi.

- A tak po prostu uczymy ich tego samego co podczas początkowego szkolenia, ale kładziemy nacisk na to, aby robili to dokładnie i dobrze. Widziałem, jak dzieciaki zostają wpychanie prosto w ogień i zabijają się nawzajem, bo nie byli wystarczająco przeszkoleni. To nie powinno tak wyglądać. – nie da się zapomnieć o dzieciakach, których ciała znajdowaliśmy podczas akcji. Tylko dlatego że źle ocenili sytuację i pozabijali się nawzajem.

Najgorsze było przekazanie to ich rodzicom, którzy pytali ciągle o to samo. Dlaczego to się stało? Dlaczego wojsko na to pozwoliło? Te pytania sprawiały, że nie miałem ochoty więcej na to patrzeć. Chciałem coś zrobić, dlatego otworzyłem to miejsce.

- Sprawdziłem cię.

- To chyba dobrze – stwierdziłem.

Nie byłem o to zły, bo wiedziałem, że ze swoimi znajomościami mógł to zrobić. Wystarczyło, że na niego spojrzałem i wiedziałem kim jest. Kto by pomyślał, że generał wychował córkę na odważną i walczącą o swoje silną kobietę.

- Liczyłem na inną reakcję.

- Chce pan jak najlepiej dla swojej córki i rozumiem to, dlatego proszę pytać, jeśli pan chce o czymś wiedzieć. – jeśli będzie trzeba to może mnie nawet przesłuchiwać codziennie.

- Pytań nie mam, ale twoje akta robią wrażenie. Mogłeś zajść daleko gdybyś wrócił.

Moja kariera była imponująca nie tylko dla niego. Wiele razy otrzymałem propozycję awansu, ale to nie było dla mnie. Aktywne uczestniczenie w misjach to było wszystko czego chciałem, bo tam mogłem zrobić coś dobrego. Jak widać i to nie wystarczyło.

Śmierć tych dzieci była tym czego potrzebowałem, aby zacząć działać. Gdybym został to nigdy nie byłbym tu, gdzie teraz. Kochałem swoją pracę i zajmowała ona cały mój czas, ale czułem, że to co robię ma sens.

- To nie dla mnie. Patrzenie na twarzy tych dzieciaków to byłoby dla mnie za wiele. Wole być tu, gdzie mogę im pomóc, ale to i tak za mało.

- Dlaczego?

- Nie mamy wielu chętnych do pracy w takim miejscu. Praktycznie nikt nie chce przyjechać i spędzić życie na odludziu. – próbowaliśmy, ale jak widać nawet znajomi Stephena grzecznie odmówili twierdząc, że tutaj nic ich nie czeka. Kretyni, ale to był ich wybór.

- Jeśli to coś da to jestem dobry w przekazywaniu informacji teoretycznych, bo z praktyką to już gorzej. Zapomniałem, jak to jest być na akcji.

- Myślałem, że przyjechał pan na jakiś czas. – spojrzałem na niego badawczo chcąc wyczuć do czego zmierza chociaż miałem już swoje podejrzenia.

- Oficjalnie przeszedłem na emeryturę więc mam wiele czasu. Spróbuję też podzwonić a może ktoś będzie chciał przyjechać na to zadupie – rozejrzał się po bezkresnych polach majaczących za murami jednostki.

- Jest pan ojcem Mikaeli, ale jeszcze raz powie pan, że jest to zadupie to może się zrobić nieprzyjemnie. Tu się urodziłem i wychowałem, ale nie zamieniłbym tego miejsca na żadne innego. Takich ludzi nie spotka pan nigdzie indziej.

- Mikaela wspominała, że ludzie są tu niezwykle uprzejmi.

- A jak kurwa – popatrzyłem na niego. – Może i pan doświadczy tej uprzejmości.

- Jestem David - wyciągnął do mnie dłoń. – Lepiej mówmy sobie po imieniu szefie.

- Od jutra ci pasuje Davidzie?

- Jasne – spojrzał przed siebie. – A oni chyba zrozumieli, że nie żartujesz.

Zupełnie zapomniałem, że miałem czuwać nad żołnierzami, którzy swoją droga wyglądali jakby mieli zejść na miejscu. Biegli dalej pomimo słońca i wyczerpania.

- Dobra starczy! – krzyknąłem. – Możecie iść.

Nie wiem czy coś do nich dotarło, ale miałem nadzieję, że tak bo zamiast zająć się trenowaniem ich musiałem ich rozdzielać i łagodzić konflikt. Jeszcze raz dojdzie do takiej sytuacji to nie będę się z nimi pieprzył tylko każę im spierdalać. Nie ma tu miejsca, dla osób które nie chcą się czegokolwiek nauczyć. Tylko marnowaliby czas osób, które faktycznie czkają na to aż zwolni się miejsce.

Odwróciłem się do Davida, ale jego już nie było. Jak się pojawił tak zniknął więc ruszyłem w kierunku swojego biura przygotować wszystkich do szkolenia.

Mika

- Mika idziemy? – Sonia wpadała do mojego gabinetu jak burza z zarumienionymi policzkami i błyskiem w oku.

- O co chodzi? – podniosłam się tak szybko z fotela, że uderzył on o ścianę. – Ktoś jest ranny?

- Nie – parsknęła uderzając laską o ziemię. – Muszę się napić, ale potrzebuję kogoś kto mnie nie będzie hamował.

- A Bil...

- Nawet nie zaczynaj. Powiedz tylko imię tego starego dziada to się pogniewamy.

- Co się stało? – zapytałam zbierając się do wyjścia. Na szczęście wszyscy pacjenci zostali przyjęci, ale musiałam nadrobić robotę papierkową. Pozamykałam okienka w komputerze, wylogował się i zakończyłam pracę na dzisiaj.

- Jak tylko się dowiesz to sama przyznasz mi rację, że to kretyn – dalej nawijała nawet wtedy, kiedy wychodziłyśmy na zewnątrz i zamykałyśmy drzwi przychodni.

- Może coś źle zrozumiałaś – starałam się zapanować nad nią, bo kiedy na coś się nakręciła mogło dojść do tragedii.

- Wszystko słyszałam, ale ten zgred zobaczy na co mnie stać – była tak nabuzowana, że chyba nic nie było w stanie ją uspokoić.

- Sonia lepiej może się uspokój – złapałam ją pod ramię.

- Uspokoję się jak się upiję – powiedziała.

- To może pojedziemy do mnie co?

- Jedziemy do baru – machnęła laską.

Westchnęłam, ale posłuchałam. Wsiadłyśmy do mojego samochodu i przez całą drogę wysłuchiwałam jaki to jest Bill, ale nie dowiedziałam się tego co najważniejsze. Co się stało, że tak zareagowała.

Podjechałyśmy pod bar w ciągu niecałych pięciu minut. Nie zdążyłam wyjść z samochodu, kiedy Sonia trzasnęła drzwiami i ruszyła żwawym krokiem w stronę wejścia.

- Oj będę kłopoty – wymamrotałam biegnąc za nią.

Wpadłam do środka zaraz za Sonią, która była już przy barze. Uderzyła laską w stół sprawiając, że wszystkie rozmowy zamilkły.

- Ty stary zgredzie jak mogłeś mi to zrobić. Czterdzieści lat mi zmarnowałeś, odkąd pierwszy raz cię zobaczyłam. Trzeba było cię wtedy zastrzelić – wydzierała się na cały bar.

- Ale o co ci chodzi? – Bill stał przy barze patrząc na żonę zszokowany. Zastygł ze szklanką w jednej ręce i ściereczką w drugiej.

- Sonia może... - starałam się uspokoić towarzystwo, ale ona się dopiero rozkręcała.

- Cicho – wrzasnęła na mnie. – Jak mogłeś ty dziadu.

Stałam oparta o bar zastanawiając się po co w ogóle mnie ze sobą zabierała, skoro mnie też zaatakowała. W dalszym ciągu nie wiedziałam o co w tej sytuacji chodzi, ale chyba nie tylko ja, bo cały bar patrzył raz na nią raz na Billa.

- Kobieto – huknął na cały bar rzucając ścierkę na stół. – Co tym razem wpadło ci do tego pustego łba. Co tam sobie uroiłaś.

- Bill może... - tym razem chciałam uspokoić jego.

- Cicho – huknął.

- Lepiej daj spokój. Kłócą się co najmniej raz w tygodniu – mruknął do mnie starszy mężczyzna nic sobie nie robiąc z ich kłótni.

- Ja mam pusty łeb! – pisnęła.

- A kto? Może ja wpadam jak burza do środka baru i wrzeszczę jak opętany nie wiadomo o co.

- Zamknąć się! – wrzasnęłam mając dość tego, że się obrażają. Momentalnie wszystko ucichło. – Sonia o co ci tak naprawdę chodzi. Mów i to już! – zazgrzytałam zębami.

- Bo on mnie okłamuję. Jeździ sobie do miasta pewnie do młodszej.

- Ja?

- A kto. Gdybyś pojechał tam w innej sprawie to byś mi powiedział.

- A ty niby skąd wiesz, że byłem w mieście?

- Ktoś mi powiedział. – wymamrotała.

- I stwierdziłaś, że cię zdradzam! – krzyknął po czym wybuchnął śmiechem. – Ty głupia wariatko. – załapał ją przez bar, podniósł przerzucając na drugą stronę i pocałował.

Musiałam odwrócić głowę, ale i tak swoje już widziałam. Kiedy się od siebie oderwali po kłótni nie było ani śladu.

- Pojechałem tam, bo niedługo nasza rocznica i wykupiłem nam wycieczkę za granicę.

- Naprawdę?

- Głupia baba – mruknął tuląc ją do siebie.

Najwyraźniej kryzys został zażegnany, ale musiałam przyznać, że tak zwariowanej pary to jeszcze nigdy nie spotkałam. W jednej chwili kłócili się jak wrogowie a w następnej godzili jak kochankowie. Nawet mi się to zrymowało – pomyślałam siedząc przy barze.

Spojrzałam w wolnej chwili na telefon sprawdzając czy czasem tata nie dzwonił, ale nie dostałam żadnej wiadomości ani nieodebranego połączenia. Cieszyłam się, że chciał zostać i naprawić naszą relację, która przez lata jakby się rozluźniła albo inaczej – zanikła, bo tak to można było nazwać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro