Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Mika

Dwa tygodnie później

W niecałe czternaście dni spakowałam wszystko do samochodu. Cały mój dobytek i ruszyłam w drogę. Ta praca spadła na mnie niespodziewanie i po raz pierwszy w życiu postanowiłam zrobić coś dla siebie.

Niewielkie miasteczko Caddo Mills w hrabstwie Hunt w Teksasie. Nawet nie wiedziałam, że takie istnieje, ale sprawdziłam je w Internecie. Miało niecałe tysiąc pięćset mieszkańców więc zapewne większość osób się znała. Będzie dziwnie wskoczyć w ich społeczność i zacząć od nowa. Zapewne ludzie będą się na mnie patrzeć i oceniać, czy się nadaję, ale jestem na to gotowa.

Bardzo pilnie szukali lekarza, który chciałby zostać z nimi na dłużej, bo obecnie pracujący tam lekarz nie daje już rady ze względu na swój wiek. Czy chciałam tam zostać na stałe? Tego nie wiedziałam, bo całe życie wychowałam się w Seattle.

Jednak, kiedy wjechałam na drogę prowadzącą do miasta poczułam, że tutaj mogę znaleźć własne miejsce. Było tutaj dokładnie tak jak u babci na wsi, kiedy ją odwiedzałam jako dziecko. Spędzałam tam całe wakacje, kiedy nie musiałam chodzić do szkoły. Te chwile były dla mnie wyjątkowe.

Według nawigacji, którą miałam w samochodzie już za chwilę powinnam dotrzeć na miejsce. Mijałam piękne pola rozciągające się aż po horyzont od których nie można było oderwać wzroku. Złote pola zbóż mieniące się niczym słońce, piękne zielone łąki na których rosły dzikie kwiaty. Cudowny widok.

Im bliżej byłam tym bardziej bałam się tego, że nie wpasuję się w ten klimat i ludzi. Bałam się, że będę mieli mnie za miastową która długo tu nie wytrzyma.

Zatrzymałam się pod wielkim barem tak jak wskazała mi nawigacja. Rozejrzałam się za wolnym miejscem jednak znalazłam je dopiero na końcu parkingu. Wzdychając zatrzymałam samochód czując jak przenika mnie panika. To była dla mnie całkowicie nowa sytuacja a tych nienawidziłam najbardziej. Czułam wtedy jak robi mi się gorąco a dłonie zaczynają się pocić.

- Dasz radę – wymamrotałam wychodząc z samochodu. Od razu uderzył mnie podmuch gorącego powietrza na co aż jęknęłam, że o tym nie pomyślałam.

Momentalnie poczułam spływający po plecach pot a moje jeansy przylgnęły do moich nóg. Jedyną rozsądną decyzją jaką zrobiłam było założenie zwykłych trampek a nie szpilek czy innych droższych butów, bo od razu bym je ubrudziła w pyle i piachu.

- Mikaela Russo? – cichy damski głos sprawił, że wzdrygnęłam się ze strachu.

- Ale mnie pani przestraszyła – spojrzałam na kobietą stojącą za mną. Odruchowo złapałam za naszyjnik w kształcenie serce chcąc chociaż trochę uspokoić kołatanie w piersi.

- Przepraszam moja droga – kobieta posłała mi przepraszające spojrzenie. – Jak droga?

- Długa. Trzydzieści dwie godziny jazdy dodatkowo kilka przerw oraz drzemek. Jestem wykończona – oznajmiłam szczerze.

- Rozumie cię – pokiwała głową. – Chodźmy do środka, bo tutaj zaraz się ugotujesz – żwawym krokiem ruszyła w kierunku wejścia.

Dogoniłam ją w kilku krokach patrząc na nią przenikliwie. Kobieta mogła być po pięćdziesiątką więc nie była tak bardzo stara na jaką się wydawała przez telefon podczas rozmowy o pracę. Tylko laska, na której się momentami opierała dawała do zrozumienia, dlaczego nie daje już rady pracować tak jak do tej pory. Żaden lekarz nie zrezygnuje z własnej woli nawet jeśli będzie musiał chodzić do pracy na kolanach.

- Pytaj Mikaela – powiedziała wchodząc do środka. – A tak w ogóle mam na imię Sonia.

Myślałam, że nie będzie zbyt wielu osób, ale miło się zdziwiłam. Praktycznie wszystkie stoły były zajęte przez roześmianych ludzi nawet z tymi przy barze. Jak tylko weszliśmy od razu rozmowy zamilkły a ludzie zatrzymali wzrok na mnie. Czułam, że mnie oceniają, dlatego nie chciałam im się pokazać jako nieśmiała dziewczyna z miasta. Pokażę im, że jestem tak samo odważna jak oni, dlatego przeskandowałam wzrokiem całe pomieszczenie.

- A wy na co się patrzycie! – krzyknęła kobieta uderzając laską w podłogę. – Chodźmy. Poznasz mojego Billa – powiedziała szarpiąc mnie za dłoń w stronę baru.

Kiedy tam dotarłyśmy Sonia nie przejmując się siedzącymi mężczyznami kazała im zwolnić miejsca. Byli od nas o wiele więksi, ale bez szemrania spełnili polecenie zabierając ze sobą kufle z piwem a ich miny wyraźnie wskazywały, że z przyjemnością zwolnili miejsca.

- Jest pani bardzo stanowcza – powiedziałam zajmując miejsce obok niej. Po tylu godzinach jazdy w pozycji siedzącej nieprzychylnie usiadłam na stołu chociaż chciałam tylko oprzeć się nawet o ścianę i zasnąć.

- A jak – prychnęła. – Mężczyźni są od tego, aby spełniać nasze zachcianki.

- Oczywiście kochanie – za ladą pojawił się postawny mężczyzna z włosami przyprószonymi siwizną. Patrzył na mnie ze szczerym uśmiechem, od którego zrobiło mi się cieplej na sercu. Było w nim coś przez co go polubiłam a nawet jeszcze z nim nie rozmawiałam. – Mężczyźni są od tego, aby spełniać wasze zachcianki. – parsknął.

- Nie parskaj mi tu – pogroziła mu palcem. – Wiedziałeś co brałeś, kiedy się za mną uganiałeś.

- To raczej ty za mną. Poleciałaś na mój mundur – mrugnął do niej.

- Może i tak – posłała mu zakochane spojrzenie.

Miło było zobaczyć parę która pomimo lat nadal patrzy na siebie jak na początku swojego związku. Oparłam głowę na rękach patrząc na nich zachwycona.

- Co ci podać kochana? – zapytał z trudem odrywając wzrok od żony.

- Nie przeszkadzajcie sobie – westchnęłam.

- Widzisz – pacnął Sonię w rękę. – Taka młoda dziewczyna a patrzy na mnie jak zakochana.

- Jaki pan jest uroczy – wyszczerzyłam się.

- A ty śliczna – mrugnął do mnie.

- Billy daj jej coś do jedzenia, bo od prawie dwóch dni jest w drodze – klepnęła męża w ramię.

- Rozkaz kapitanie – zasalutował i zniknął za drzwiami.

Rozejrzałam się podziwiając jak pięknie wygląda bar ze środka. Cały utrzymany w jasnym kolorze brązu. Na ścianach wisiały zdjęcia młodych mężczyzn będących w wojskowych ubraniach. Zdobiły ścianę niczym trofeum.

- To robota Billa – szepnęła Sonia, kiedy tak bardzo zapatrzyłam się w zdjęcia. – Wszyscy ci chłopcy mieszkali tutaj albo nadal mieszkają. W ten sposób chciał pokazać, że są ważni.

- Piękne – posłałam jej nikły uśmiech.

- Ale z jakiegoś powodu nie dla ciebie. Inni podziwiają i mówią, że to zaszczyt poznać twarze ludzi walczących o nas kraj. A ty mimo tego, że widać w twoich oczach podziw kryje się za tym coś więcej – przyjrzała mi się uważnie.

- Jest pani bardzo spostrzegawcza – odparłam pocierając palcami dłoń, na której jeszcze niedawno znajdował się pierścionek zaręczynowy.

Jej wzrok podążył w tamtym kierunku. Biały pasek odznaczał się na mojej muśniętej słońcem skórze niczym wielki neon. Nie dało się go przegapić.

- Długo byliście razem?

- Dwanaście lat – wyznałam z goryczą.

- Czasami rozłąka sprawia, że niektóre związki nie przetrwają. Trudne jest życie żony wojskowego – pokiwała głową jakby myślała o sobie. Z jakiegoś powodu chciałam jej powiedzieć, jak było.

- Czekałabym na niego nawet i do końca życia, ale najwyraźniej dla niego nie miało to znaczenia i wybrał inną – starałam się o tym mówić bez emocji, ale najwyraźniej mi nie wyszło.

- Przykro mi dziecko – Bill postawił przede mną talerz parującego jedzenia. Obok ustawił szklankę z sokiem. – Facet nie wiedział co ma – pochylił się w moją stronę. – Ale w naszym mieście jest wielu innych żołnierzy i oni będą ci oddani. – mrugnął okiem.

- Dziękuję bardzo – parsknęłam biorąc widelec do ręki. – Koniec z facetami a już zwłaszcza z tymi co byli w wojsku.

- Nigdy nie mów nigdy – powiedział odchodząc do kolejnego klienta.

Wzięłam kęs soczystego steka, od którego aż jęknęłam. Idealnie doprawiony i rozpływający się w ustach. W dodatku te ziemniaczki i sałatka, którymi rozkoszowałam się z każdym kolejnym kęsem.

- WOW – westchnęłam patrząc na jej męża.

- Jest dobrym kucharzem.

- Jest mega kucharzem – poprawiłam ją.

Byłam tak głodna, że pochłonęłam cały talerz w ciągu kilku minut. Popijałam sobie sok, kiedy podszedł do nas z powrotem.

- I jak?

- Uwielbiam pana kuchnię – odstawiłam szklankę z hukiem. – Od dzisiaj przychodzę tutaj codziennie.

- Cieszy mnie to - mrugnął zabierając pusty talerz.

Poprawiłam się na krześle chcąc w końcu przejść do konkretów.

- Nie żebym byłą niecierpliwa, ale gdzie dokładnie będę mieszkać?

- O tutaj niedaleko – machnęła ręką. – Przyszykowaliśmy dla ciebie domek, a że bardziej będziesz potrzebna tym chłopcom to zajmiesz się w większości nimi. Kilka godzin w tygodniu będziesz mi pomagała w przychodni.

- Jakim chłopcom? – zapytałam nie rozumiejąc. W ogłoszeniu nie było nic na temat tego, że miałabym wykonywać coś innego niż praca w przychodni.

- O tym co właśnie weszli – kiwnęła głową w stronę drugiej strony baru. Z jakiegoś powodu była tym niezwykle zachwycona.

Odwróciłam głowę we wskazaną przez nią stronę. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ich czarne koszuli i spodnie w moro. Na nogach mieli buty... kurwa jego mać wojskowe. Zajebiście. Opuściłam jedno miejsce, aby nie patrzeć na tego kretyna a wpadłam w kolejne które jest jeszcze gorsze.

- Zajebiście – wyszeptałam. – Musze się napić – zażądałam patrząc na Billa.

- Przepraszam kochana, ale jedziesz samochodem – przypomniał mi.

- Kurwa no – jęknęłam sfrustrowana.

- I już mówisz jak my – zaśmiał się. – Chłopcy! – krzyknął w ich stronę.

- Co ty robisz? – warknęłam ściszonym głosem.

Nie byłam głupia. Potrafiłam też obserwować a z tego co udało mi się wywnioskować w całym barze znajdowała się jedna trzecia kobiet więc logiczne było, że brakowało w tym mieście kobiet. Jeśli myśleli, że znaleźli sobie kolejną kobietę, która osiądzie tu i założy rodzinę to mogli się bardzo przeliczyć.

- Musisz się z nimi przywitać - ten niewinny wzrok nie przemawiał do mnie ani trochę. – Chłopaki! – krzyknął głośniej. – Do mnie.

No pięknie. I jeszcze do tego będę musiała ich poznać. Ani chwili spokoju nie mogę mieć od wojskowych. To jakieś fatum nade mną wisi. Nie można było tego inaczej wytłumaczyć.

- Bill – jeden z nich podszedł do niego i poklepał po plecach.

- Wolny dzień? – zapytał.

- W końcu Manolo dał nam odetchnąć. – zaśmiał się. – Jednak już wiem, dlaczego musimy przechodzić ponowne szkolenia.

- A tak w ogóle to, gdzie on jest? – przysłuchiwałam się ich rozmowie, kiedy obok mnie pojawił się wcześniej wspomniany mężczyzna. Nie dało się przegapić tego jak reszta obecnych patrzyła na niego z respektem.

A on? Patrzył się wprost w moje oczy z czarującym uśmiechem. Gdybym nie wiedziała kim był to może i bym się koło niego zakręciła. Skoro i tak byłam singielką to miałam zamiar z tego korzystać. Nie, nie, nie. Zapomnij dziewczyno. Nie wolni ci. Obiecałaś sobie – wyrzucałam do siebie w głowie.

- Witaj. Podobno jesteś naszą nową lekarką. Jaka jesteś śliczna – kolejny mężczyzna oparł się o bar przy moim boku pochylając się w moją stronę. – Mam na imię Luke.

- Nawet nie próbuj – popchnęłam go, żeby się odsunął. Starałam się zachować trzeźwość umysłu jakby znowu mnie coś napadło. – Gdybym wiedziała od początku, że mam zajmować się wami to bym tu nie przejechała – oznajmiłam szczerze.

- A co jest z nami nie tak? – zapytał on. Stał z rękami założonymi na piersi patrząc na mnie przenikliwie. Po wcześniejszej wesołości nic nie zostało za to jego wzrok wyrażał niechęć w moim kierunku.

- Chłopcy dajcie jej spokój. Właśnie zostawił ją chłopak, który był wojskowym – Sonia uderzyła ich po kolei laską odsuwając ode mnie.

Westchnęłam cicho zła na Sonię, że tak otwarcie powiedziała o czym co było moja prywatną sprawą. Mój błąd. Nie wiedziałam ze wykorzysta moje słowa.

- My jesteśmy inni – zaznaczył Luke mrugając do mnie.

- Ta jasne. – prychnęłam, ale nie miałam zamiaru się z nimi dochodzić. – Wy róbcie swoje a ja będę robić swoje. Reszta mnie nie obchodzi.

- Ranisz mnie – złapał się za pierś.

Parsknęłam śmiechem na ten jawny i udawany przekaz. Nic a nic nie było po nim widać, że się gniewał, ale jak chciał się tak bawić.

- Wiesz co? – zatrzepotałam kokieteryjnie oczami. – Chyba jednak zmienię zdanie – dotknęłam dłonią jego piersi. Stanęłam na palcach zbliżając się do jego ucha i zmysłowym głosem wyszeptałam. – Jak będziesz grzeczny to może ci pokażę co można robić w gabinecie. Byłaby zabawa. – mrugnęłam do niego śmiejąc się z jego zafascynowane miny.

- Ej – naburmuszył się jak dziecko. – To nie fair. Nie mówi się czegoś takiego facetowi.

- Przeżyjesz – zachichotałam zajmując miejsce ponownie.

Mężczyźni zaśmiali się ze swojego kolegi, któremu nie udało mu się poderwanie mnie. Wszyscy za wyjątkiem tego ostatniego który patrzył na mnie w dalszym ciągu. Nie wiedziałam co mam o tym sądzić, dlatego wykorzystałam jego broń i patrząc na niego z podniesioną brwią skandowałam całe jego ciało.

W końcu zatrzymałam się na jego twarzy, na której majaczył niewielki uśmiech. Boże. Co to był za cudowny widok. Normalnie poczułam przeszywający moje ciało prąd. Najwyraźniej od wyrzucenia pierścionka przez okno odzyskało ono swoje wszystkie zmysły a tym samym pociąg do mężczyzn.

- Manolo podobno dajesz im w kość – Bill wyszedł zza baru, aby stanąć za żoną. – Daj im trochę luzu.

- Oni nie mają mieć luzów a nauczyć się przydatnych rzeczy, aby przeżyć – oznajmił mężczyzna nazwany Manolo.

- Jesteś zawzięty jak zawsze – Bill pokręcił głową.

- Ty mnie tego nauczyłeś wuju – odparł miękko.

- Serio jesteście rodziną? – zapytałam cicho Sonię.

- Jesteśmy – odpowiedział za nią Manolo dlatego na niego przeniosłam wzrok. – A co?

- Oni są mili – wskazałam ręką na małżeństwo jakby to wszystko wyjaśniało.

Sądząc po jego minie nie spodobało mu się to.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro