Rozdział 25
Mika
- Mikaela musimy iść – krzyknął z dołu Manolo.
Ostatni raz rozejrzałam się po sypialni a dokładnie po naszej wspólnej sypialni. Od dnia festynu minęło dziewięć dni i dokładnie od tylu mieszkałam z nim. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam i nawet nie powiedziałam co uświadomiłam go, że od dziś mieszkam z nim. Jego entuzjazm w postaci szczęśliwego śmiechu i wzięciu mnie w ramiona sprawił, że ten dzień zakończył się bardzo miło.
Przy nikim nie bawiłam się tak dobrze i przy nikim nie czułam się kochana bardziej niż przy nim. Jego słowa „Kocham cię" słyszałam codziennie przy różnych okazjach. Czy to, kiedy się obudziłam, czy kiedy wychodziliśmy zająć się swoimi obowiązkami czy po prostu tak bez okazji. Chwytałam wszystkie jego słowa i chowałam w szkatułce głęboko w moim sercu.
- Już idę – wydarłam się schodząc na dół. – Przecież nigdzie nie uciekną.
- Wiesz, że nie tym się przejmuję.
- Będzie dobrze – złapałam go za ramię. – Ryan wraca za kilka miesięcy więc musimy się jakoś przemęczyć a Finn ma przyjechać za kilka dni. Zobaczysz będzie dobrze.
- Oby, bo inaczej będziemy musieli zamknąć placówkę. Nikt nie przyjedzie do miejsca, gdzie nie ma kto pracować i uczyć.
- Za bardzo się tym przejmujesz. Wiem, że dasz sobie radę.
Ryan był kuzynem Manolo a co za tym idzie jego najlepszym przyjacielem, który już za niedługo miał wrócić z misji. Nie poznałam go osobiście stojąc przed nim, ale raz byłam przy ich rozmowie i słysząc jak się przekomarzają czułam łączącą ich więź.
Z kolei Finn to była dla mnie zagadka. Może dlatego że jeszcze się bardzo nie znaliśmy tak mało mówił. Przez chwilę obawiałam się tego jak będzie wyglądać moja praca, kiedy przyjedzie, bo tak samo jak ja był lekarzem. Moje stanowisko było zagrożone, ale Manolo mnie uspokoił. Finn będzie odpowiedzialny za szkolenie medyczne w placówce i nic, poza tym.
- Widzimy się później – rzucił dając i szybkiego całusa by po chwili odejść szybkim krokiem w kierunku swojego biura.
Odprowadziłam go wzrokiem ledwo panując nad tym, aby nie zamknąć oczu od promieni słonecznych. Dzisiejszy dzień był niezwykle ciepły i czuć to było od momentu, kiedy wyszliśmy z domu. Na szczęście postawiłam dzisiaj na bluzkę na ramiączkach w kwiaty i czarne spodenki z paskiem w pasie. Na nogi założyłam białe klapki z klamrą a na dodatek na kostce miałam delikatną bransoletkę z dzwoneczkami.
Nie pozostało mi nic innego jak iść i do swoich obowiązków. Mój gabinet nie był duży, ale to w nim lubiłam, bo nie potrzebowałam dużo przestrzeni. Od razu po wejściu uderzała mnie jedna rzecz. Na biurku leżały już karty każdego z nowo przyjętych co wskazywało na to, że Manolo musiał zrobić to zanim wstałam.
Tym bardziej czułam wyrzuty sumienia, że tak go zbywałam. On starał się na każdym kroku dawał z siebie wszystko a ja z kolei po prostu cieszyłam się dniem.
Zabrałam się za przeglądanie kart, kiedy niespodziewanie ktoś wszedł do środka. Podniosłam wzrok na mężczyznę stojącego przede mną. Miał jasne blond włosy z niesfornymi kosmkami opadającymi na czoło.
- Dzień dobry – powiedziałam pierwsza.
- Hejka – posłał mi zdenerwowane spojrzenie. – Chyba pomyliłem budynki.
Widziałam go pierwszy raz, więc był jednym z nowych żołnierzy, którzy dzisiaj przyjechali. Przez okno w sypialni widziałam, jak autobus przyjeżdża dokładnie o 6: 15 rano. Zdecydowanie nie pora dla mnie, ale Manolo wstał chwilę wcześniej a bez niego spanie to nie spanie więc i ja się obudziłam.
- A dokładnie jakiego budynku szukasz? – odłożyłam dokumenty które przeglądałam i podniosłam się z miejsca.
- Miałem zgłosić się godzinę temu, ale zaspałem i przyjechałem przed chwilą sam. – zaczął się tłumaczyć.
- Pomyliłeś tylko drzwi – odpowiedziałam z uśmiechem. – Nie martw się jakoś cię przemycimy, żeby się nie zorientowali, że cię nie ma.
- Pierwszego wrażenia nie można zrobić drugi raz – westchnął zbierając z ziemi przy drzwiach swoją torbę. – Tak w ogóle mam na imię Alex.
- Mika – wyciągnęłam w jego stronę dłoń. – Nie martw się. Nawet cię nie zauważą.
Otworzyłam drzwi obok i wepchnęłam głowę do środka. Zacząłem się rozglądać, ale nigdzie nie widziałam mojego taty, Stephena czy Manolo, więc to był dobry moment.
Może i nie wściekaliby się na tak małe spóźnienie, ale nie musiał ryzykować. Mężczyźni w mundurach byli dosłownie wszędzie. Za ostatnim razem nie było ich tyle, ale to może dlatego że były tutaj aż dwie grupy.
- Teraz – powiedziałam do niego i wepchnęłam go do środka w ostatniej chwili, bo drzwi od gabinetu mojego faceta właśnie się otwierały.
- Dzięki.
- Nie ma za co – mrugnęłam do niego i zanim mieli okazję mnie zauważyć zamknęła drzwi.
Odwróciłam się w stronę placu skąpanego w pełnym słońcu i aż miałam ochotę wejść pod zimny prysznic. Z ostatnich wiadomości wynikało, że nadchodzą fale upałów które czułam właśnie teraz.
Ściągnęłam z włosów gumkę, która podtrzymywała mojego kucyka i na czubku głowy uformowałam niewielkiego koka. Nie poczułam się z tym lepiej, ale przynajmniej moje włosy trochę odpoczną od mocnego upięcia. Ten kto ma krótkie włosy nie wie, jak to jest, kiedy długie niczym fale włosy opadają nam na szyje i ramiona sprawiając, że wręcz można się udusić.
- Mika? – odwróciłam się nie mogąc uwierzyć a nawet nie spodziewać się go zastać tutaj.
- Brandon? – wyszeptałam patrząc na mojego byłego narzeczonego w stroju wojskowym.
Nic się nie zmienił od naszego ostatniego spotkania a wręcz wyglądał jakby był bardziej zmęczony. Wróciły do mnie wszystkie wspomnienia nas razem, ale nie bolało to tak jak wcześniej. Po prostu czułam tylko zawód, że zamiast powiedzieć o tym, że kogoś ma otwarcie zrobił to przy całej jego rodzinie.
- Co ty tutaj robisz? – zapytał podchodząc krok bliżej.
- Pracuję.
- Ale tutaj? – zapytał z niedowierzaniem.
- A co jest złego w tym miejscu. – założyłam ręce na piersi. – To dobra praca a poza tym lubię ją. Jak wiesz jestem lekarzem – wbiłam mu szpilę.
- Wiem i to dobrym. Szukałem cię, ale nikt nie wiedział, gdzie jesteś.
- Nie mogłam tam zostać. Nie po tym co zrobiłeś i w jaki sposób.
- Wiem, że to było głupie, ale Mika... zakochałem się jak wariat. – miał na tyle przyzwoitości, aby okazać skruchę co jednak nie sprawiało, że poczułam się z tym lepiej.
- Znałeś mnie tyle lat a nie potrafiłeś zrobić jednej rzeczy. Nie potrafiłeś być ze mną szczery i tego nie mogę ci wybaczyć. – powiedziałam.
Nie znosiłam i brzydziłam się kłamstwem. Kiedy ktoś raz mnie oszukał nie dostawał drugiej szansy, bo i tak bym nie mogła takiej osobie zaufać. Tyle razy zostałam oszukana, że z czasem zaczęłam wyznawać zasadę „zero przebaczenia dla kłamców". Trzymałam się tego tyle lat i nie zamierzałam się zmieniać.
- Wiem i rozumiem to. Spieprzyłem wszystko.
- Co u ciebie słychać? Wziąłeś z nią ślub?
- Nie – pokręcił głową. – Po miesiącu stwierdziła, że nie nadaje się na żonę żołnierza, którego co chwilę nie ma w domu.
- Przykro mi.
- Zasłużyłem. – spojrzał na mnie z nadzieją w oczach. – Myślisz, że moglibyśmy zacząć od początku?
Aż zaniemówiłam z szoku. Trzeba być kompletnym debilem, aby zapytać mnie o coś takiego. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wybaczyły komuś zdrady i do niego wrócił, a jeśli istniała taka osoba to chyba nie miała piątej klepki.
- Wiedziałam, że...
- Żołnierzu czy ty czasem nie powinieneś być na spotkaniu? – dobiegł mnie donośny i rozrywający ciszę głos Manolo który stał na schodach patrząc na nas przenikliwie.
Czułam jak trybiki w jego głowie obracają się i już pierwsza myśl świat mu w głowie. Aby nie doszło do tragedii postanowiłam przerwać jego myśli.
- Tylko się pytał, jak wygląda szkolenie tutaj – odezwałam się patrząc prosto w oczy Brandona, aby zrozumiał aluzję.
- Dokładnie tak – odparł rozumiejąc.
- I pytał o to ciebie? – ani trochę mi nie wierzył.
- Powiedziałam mu, że się na tym nie nam. – wzruszyłam ramionami. Robiłam coś czego nie wybaczyłabym komuś innemu. Kłamałam mu prosto w oczy, ale to tylko dlatego aby nie był zły na Brandona i żeby go stąd nie wyrzucił. Skoro przebywa tutaj to ma powód a nie chciałabym, aby przeze mnie zniszczył sobie karierę.
- Wracaj do środka – syknął Manolo.
Brandon niczym potulna trusia przeszedł obok mnie go i zniknął we wnętrzu budynku.
- Wróć dzisiaj wcześniej – poprosiłam go. – Zrobię nam kolację. Co ty na to? – dotknęłam jego piersi.
- Zobaczę co da się zrobić – odparł beznamiętnie.
Bałam się, że przejrzał moje kłamstwo, ale nie odpowiedział nic. Po prostu odwrócił się na pięcie i zniknął. Odetchnęłam z ulgą, ale czułam, że to nie koniec problemów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro