Rozdział 2: Psycholog
Obudziłam się o 3 w nocy. Pierwszy raz od śmierci Caroline nie miałam koszmaru. Na początku sen był przyjemny, ale kiedy pojawił się głos tego chłopaka, stwierdziłam, że to jeden z tych dziwnych snów. Ciekawe, czy to, co mówił Cole to prawda. Może moja podświadomość chce mi w ten sposób coś przekazać? A może on naprawdę będzie mnie teraz nawiedzać? Tyle pytań, żadnych odpowiedzi.
Stwierdziłam, że już nie usnę. Wzięłam z półki książkę i zaczęłam czytać, aby zabić myśli kłębiące się gdzieś w mojej głowie.
~~~
Spojrzałam na zegarek. 5:30. Dzisiaj mój powrót do szkoły. Mama powiedziała, że mogę zostać w domu tyle, ile chcę, więc stwierdziłam, że teraz jest dobry moment, aby powrócić do rzeczywistości. Śmierć, której byłam świadkiem nie może do końca zmienić mojego życia, prawda?
Wzięłam z szafy przypadkowe ubrania, jak zwykle. Ubrałam się i zeszłam na dół, gdzie mama już jadła śniadanie.
- Jak się spało? - zapytała, jedząc tosta.
- Całkiem... dobrze - odparłam.
Usiadłam do stołu, opierając głowę o swoją dłoń. Powoli wypuściłam powietrze z ust, patrząc na moją drugą rękę. Przecież nie powiem mamie, że jakiś koleś ze snu przekazał mi informacje, że ktoś chce mnie zabić.
- Znowu nie spałaś? - westchnęła.
- Spałam, spałam... Tylko miałam dziwny sen. Nie będę ci opowiadać - oznajmiłam.
- Dobrze - uśmiechnęła się lekko, wkładając talerz do zlewu - Może lepiej nie idź dzisiaj do szkoły? Umówiłam cię na rozmowę z psychologiem.
Uniosłam głowę, patrząc z otwartymi ustami na mamę.
- Co?! Kiedy?! - pytałam.
- Na 12:00 - westchnęła - Słońce, wiem, że tego nie chcesz, ale rozmowa z profesjonalistą ci pomoże.
Naprawdę nie chciałam się kłócić. Nie wtedy, kiedy mama tak się o mnie martwiła. Razem ze mną przeżywała tą traumę i nie chciałam jej zawieść.
- W porządku - uśmiechnęłam się słabo.
- Heeeej, co tam? - w kuchni rozległ się głos Jeffa, który zszedł ze schodów w samych dresach. Podrapał się po tyłku i ziewnął, podchodząc do lodówki.
- Rozmawiałyśmy - mruknęłam.
- O Boże, znowu o tym... - jęknął, wyciągając mleko.
- Wiem, że ty czytasz te swoje opowiadania o seryjnych mordercach, którzy bez wyrzutów sumienia odbierają życie innym i ciebie by nie ruszyło, gdyby ktoś popełnił samobójstwo na twoich oczach, ale dla mnie to coś nowego i daj mi w spokoju żyć w żałobie tak, jak chcę - burknęłam, patrząc ze złością na swojego brata.
- Jeden z takich morderców jest moim imiennikiem - uśmiechnął się złowieszczo.
- I tylko dlatego się z nim utożsamiasz? - zapytałam z uniesioną brwią.
- Wcale nie - zaprzeczył - Tylko...
- Tylko co? - warknęłam.
- Dzieci, spokój! - wtrąciła mama - Jeff, idź się ubrać. Za chwilę spóźnisz się do szkoły.
Jeff spanikowany spojrzał na zegarek i niemalże natychmiastowo pobiegł na górę, wywracając się na jednym ze schodków.
- Nauczycielka zagroziła mu, że jeśli jeszcze raz się spóźni to będzie miał obniżoną ocenę z zachowania - wytłumaczyła mama, widząc moją zdziwioną minę. Zaśmiałam się cicho i wstałam, kierując się do swojego pokoju.
- Nic nie zjesz? - zapytała mama.
Pokręciłam przecząco głową i weszłam do swojego pokoju, ponownie zagłębiając się w lekturze.
~~~
Rozległo się pukanie. Niechętnie oderwałam się od książki i otworzyłam drzwi. Ujrzałam kobietę, na oko 40 lat. Miała ze sobą teczkę i ze skupieniem obserwowała moją twarz.
- Zgaduję, że to pani ma dzisiaj ze mną rozmawiać? - jęknęłam na końcu zdania.
- Tak - odpowiedziała szybko.
- Niech pani sobie usiądzie - wskazałam na moje łóżko.
Kobieta rozejrzała się po pokoju z grymasem na twarzy. Już wiedziałam, że to nie jest jedna z tych miłych psychologów. Usiadła na moim łóżku, podtrzymując spódnicę. Założyła nogę na nogę i spojrzała na mnie wyczekująco. Westchnęłam i usiadłam obok niej.
- Może się przedstawisz? - zaproponowała.
- Rosemary Flynn.
- Ja jestem Anne Backer, psycholog. Jak się czujesz? - zapytała, bawiąc się rogiem swojej pomarańczowej teczki.
- W sumie, to jest lepiej - odpowiedziałam, patrząc na podłogę.
- Co się właściwie stało? - kolejne pytanie wyszło z jej ust.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Mama pani nie mówiła?
- Mówiła - westchnęła - Tylko chciałabym to usłyszeć od ciebie.
- Widziałam, jak umiera jedna z moich koleżanek ze szkoły - odpowiedziałam szybko - Na początku byłam załamana, ale teraz jest lepiej.
- To dobrze - uśmiechnęła się lekko - Skoro tak jest, to rozmowa jest niepotrzebna.
Kiwnęłam wolno głową. Kobieta wstała i podeszła do drzwi.
- Porozmawiam jeszcze z twoją mamą - oznajmiła - Do widzenia, Rosemary.
- Do widzenia - pożegnałam się.
Kobieta wyszła, ostrożnie zamykając drzwi, aby nie narobić hałasu. Westchnęłam i opadłam na łóżko. Od razu zasnęłam.
~~~
Rozejrzałam się. Byłam w chmurach. Są intensywnie różowe, a ja stałam na jednej z nich. Nawet fajnie. Miałam na sobie ubrania z poprzedniego snu.
- Cole! - zawołałam, zdając sobie sprawę, że pewnie to on mnie wezwał.
- Jestem, co się drzesz?! - przed moimi oczami pojawił się czarny dym. Wyglądał jak duch w kształcie człowieka.
- T-to ty? - zapytałam niepewnie.
- A jak myślisz? - westchnął zirytowany - Podoba ci się to miejsce? Kumpel mi doradził. Ponoć laski lubią takie miejsca.
- Nie jestem jakąś tam laską - prychnęłam - Lepiej mów, po co mnie wezwałeś.
- Stwierdziłem, że pora ci co nieco opowiedzieć - twarz ducha wykrzywiła się w uśmiechu - Pytaj o co chcesz, a ja postaram się odpowiedzieć szczerze.
- Czy Caroline żyje? - spytałam, nawet nie zastanawiając się.
- Oczywiście. Jest bezpieczna w Ninjago.
- Co to "Ninjago"?
- Pewna kraina... Inny świat. Moja ojczyzna - wyznał.
- Kto chce mnie zabić? -zapytałam.
- Źli ludzie... Moi dawni przyjaciele. Teraz sprawiedliwość się dla nich nie liczy - westchnął - To trudny temat, opowiem ci o tym, gdy będę gotowy. Masz jeszcze jakieś pytania?
Zamilkłam na chwilę, zastanawiając się.
- Masz dziewczynę?
Cole zaśmiał się. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Serio? Możesz pytać o tyle rzeczy, a pytasz o to? - wybuchnął śmiechem, że aż zgiął się w pół.
- Po prostu odpowiedz - zniecierpliwiłam się.
- Nie, nie mam - opanował się - A co?
- Nic, nic... Z ciekawości pytam - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Pora na mnie - mruknął - Do zobaczenia za kilka godzin.
I rozpłynął się w powietrzu.
~~~
Trochę mi ten rozdział nie wyszedł :/ No trudno. Czekam na opinie i hejty! Pozdrawiam cieplutko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro