Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2: Psycholog

Obudziłam się o 3 w nocy. Pierwszy raz od śmierci Caroline nie miałam koszmaru. Na początku sen był przyjemny, ale kiedy pojawił się głos tego chłopaka, stwierdziłam, że to jeden z tych dziwnych snów. Ciekawe, czy to, co mówił Cole to prawda. Może moja podświadomość chce mi w ten sposób coś przekazać? A może on naprawdę będzie mnie teraz nawiedzać? Tyle pytań, żadnych odpowiedzi.

Stwierdziłam, że już nie usnę. Wzięłam z półki książkę i zaczęłam czytać, aby zabić myśli kłębiące się gdzieś w mojej głowie.

~~~

Spojrzałam na zegarek. 5:30. Dzisiaj mój powrót do szkoły. Mama powiedziała, że mogę zostać w domu tyle, ile chcę, więc stwierdziłam, że teraz jest dobry moment, aby powrócić do rzeczywistości. Śmierć, której byłam świadkiem nie może do końca zmienić mojego życia, prawda?

Wzięłam z szafy przypadkowe ubrania, jak zwykle. Ubrałam się i zeszłam na dół, gdzie mama już jadła śniadanie.

- Jak się spało? - zapytała, jedząc tosta.

- Całkiem... dobrze - odparłam.

Usiadłam do stołu, opierając głowę o swoją dłoń. Powoli wypuściłam powietrze z ust, patrząc na moją drugą rękę. Przecież nie powiem mamie, że jakiś koleś ze snu przekazał mi informacje, że ktoś chce mnie zabić.

- Znowu nie spałaś? - westchnęła.

- Spałam, spałam... Tylko miałam dziwny sen. Nie będę ci opowiadać - oznajmiłam.

- Dobrze - uśmiechnęła się lekko, wkładając talerz do zlewu - Może lepiej nie idź dzisiaj do szkoły? Umówiłam cię na rozmowę z psychologiem.

Uniosłam głowę, patrząc z otwartymi ustami na mamę.

- Co?! Kiedy?! - pytałam.

- Na 12:00 - westchnęła - Słońce, wiem, że tego nie chcesz, ale rozmowa z profesjonalistą ci pomoże.

Naprawdę nie chciałam się kłócić. Nie wtedy, kiedy mama tak się o mnie martwiła. Razem ze mną przeżywała tą traumę i nie chciałam jej zawieść.

- W porządku - uśmiechnęłam się słabo.

- Heeeej, co tam? - w kuchni rozległ się głos Jeffa, który zszedł ze schodów w samych dresach. Podrapał się po tyłku i ziewnął, podchodząc do lodówki.

- Rozmawiałyśmy - mruknęłam.

- O Boże, znowu o tym... - jęknął, wyciągając mleko.

- Wiem, że ty czytasz te swoje opowiadania o seryjnych mordercach, którzy bez wyrzutów sumienia odbierają życie innym i ciebie by nie ruszyło, gdyby ktoś popełnił samobójstwo na twoich oczach, ale dla mnie to coś nowego i daj mi w spokoju żyć w żałobie tak, jak chcę - burknęłam, patrząc ze złością na swojego brata.

- Jeden z takich morderców jest moim imiennikiem - uśmiechnął się złowieszczo.

- I tylko dlatego się z nim utożsamiasz? - zapytałam z uniesioną brwią.

- Wcale nie - zaprzeczył - Tylko...

- Tylko co? - warknęłam.

- Dzieci, spokój! - wtrąciła mama - Jeff, idź się ubrać. Za chwilę spóźnisz się do szkoły.

Jeff spanikowany spojrzał na zegarek i niemalże natychmiastowo pobiegł na górę, wywracając się na jednym ze schodków.

- Nauczycielka zagroziła mu, że jeśli jeszcze raz się spóźni to będzie miał obniżoną ocenę z zachowania - wytłumaczyła mama, widząc moją zdziwioną minę. Zaśmiałam się cicho i wstałam, kierując się do swojego pokoju.

- Nic nie zjesz? - zapytała mama.

Pokręciłam przecząco głową i weszłam do swojego pokoju, ponownie zagłębiając się w lekturze.

~~~

Rozległo się pukanie. Niechętnie oderwałam się od książki i otworzyłam drzwi. Ujrzałam kobietę, na oko 40 lat. Miała ze sobą teczkę i ze skupieniem obserwowała moją twarz.
- Zgaduję, że to pani ma dzisiaj ze mną rozmawiać? - jęknęłam na końcu zdania.
- Tak - odpowiedziała szybko.
- Niech pani sobie usiądzie - wskazałam na moje łóżko.
Kobieta rozejrzała się po pokoju z grymasem na twarzy. Już wiedziałam, że to nie jest jedna z tych miłych psychologów. Usiadła na moim łóżku, podtrzymując spódnicę. Założyła nogę na nogę i spojrzała na mnie wyczekująco. Westchnęłam i usiadłam obok niej.
- Może się przedstawisz? - zaproponowała.
- Rosemary Flynn.
- Ja jestem Anne Backer, psycholog. Jak się czujesz? - zapytała, bawiąc się rogiem swojej pomarańczowej teczki.
- W sumie, to jest lepiej - odpowiedziałam, patrząc na podłogę.
- Co się właściwie stało? - kolejne pytanie wyszło z jej ust.
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Mama pani nie mówiła?
- Mówiła - westchnęła - Tylko chciałabym to usłyszeć od ciebie.
- Widziałam, jak umiera jedna z moich koleżanek ze szkoły - odpowiedziałam szybko - Na początku byłam załamana, ale teraz jest lepiej.
- To dobrze - uśmiechnęła się lekko - Skoro tak jest, to rozmowa jest niepotrzebna.
Kiwnęłam wolno głową. Kobieta wstała i podeszła do drzwi.
- Porozmawiam jeszcze z twoją mamą - oznajmiła - Do widzenia, Rosemary.
- Do widzenia - pożegnałam się.
Kobieta wyszła, ostrożnie zamykając drzwi, aby nie narobić hałasu. Westchnęłam i opadłam na łóżko. Od razu zasnęłam.

~~~

Rozejrzałam się. Byłam w chmurach. Są intensywnie różowe, a ja stałam na jednej z nich. Nawet fajnie. Miałam na sobie ubrania z poprzedniego snu.
- Cole! - zawołałam, zdając sobie sprawę, że pewnie to on mnie wezwał.
- Jestem, co się drzesz?! - przed moimi oczami pojawił się czarny dym. Wyglądał jak duch w kształcie człowieka.
- T-to ty? - zapytałam niepewnie.
- A jak myślisz? - westchnął zirytowany - Podoba ci się to miejsce? Kumpel mi doradził. Ponoć laski lubią takie miejsca.
- Nie jestem jakąś tam laską - prychnęłam - Lepiej mów, po co mnie wezwałeś.
- Stwierdziłem, że pora ci co nieco opowiedzieć - twarz ducha wykrzywiła się w uśmiechu - Pytaj o co chcesz, a ja postaram się odpowiedzieć szczerze.
- Czy Caroline żyje? - spytałam, nawet nie zastanawiając się.
- Oczywiście. Jest bezpieczna w Ninjago.
- Co to "Ninjago"?
- Pewna kraina... Inny świat. Moja ojczyzna - wyznał.
- Kto chce mnie zabić? -zapytałam.
- Źli ludzie... Moi dawni przyjaciele. Teraz sprawiedliwość się dla nich nie liczy - westchnął - To trudny temat, opowiem ci o tym, gdy będę gotowy. Masz jeszcze jakieś pytania?
Zamilkłam na chwilę, zastanawiając się.
- Masz dziewczynę?
Cole zaśmiał się. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Serio? Możesz pytać o tyle rzeczy, a pytasz o to? - wybuchnął śmiechem, że aż zgiął się w pół.
- Po prostu odpowiedz - zniecierpliwiłam się.
- Nie, nie mam - opanował się - A co?
- Nic, nic... Z ciekawości pytam - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Pora na mnie - mruknął - Do zobaczenia za kilka godzin.
I rozpłynął się w powietrzu.

~~~

Trochę mi ten rozdział nie wyszedł :/ No trudno. Czekam na opinie i hejty! Pozdrawiam cieplutko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro