Rozdział 9: Czy warto zabijać za miłość?
Nie rozumiałam, dlaczego drużyna pływacka w naszej szkole była niedoceniana. Ludzie, którzy byli w niej, świetnie pływali. Ja kocham pływać, co dziwne, bo jestem wilkiem. Jednak, kiedy zanurze się w wodzie, czuję, jakby wszystkie problemy odpłynęły. Tego dnia, postanowiłam zaciągnąć bliźniaki na basen. Trochę pojęczyli, ale w końcu mi się udało, gdy im zagroziłam wydrapaniem oczu oraz spiłowaniem pazurów. Gotowa na pływanie, weszłam na salę. Akurat był tam trener, który czuwał nad pływakami. Nie miałam chęci, aby zapisać się do drużyny, wolę pływać dla siebie. Miałam wejść do wody, gdy poczułam pchnięcie. Z pluskiem wpadłam do wody.
- Zabiję was! - warknęłam w stronę bliźniaków.
- Daj spokój, i tak miałaś tam w skakiwać - zaśmiał się Aiden.
- Zaraz ci poprawię te buźkę i zobaczymy, czy Lydii będziesz się dalej podobał - odparłam, a on się zarumienił.
- Przestańcie już - Ethan wziął rozbieg i wskoczył do basenu, ochlapując mnie całą.
- Idiota!
Za nim wskoczył jego brat i również zafundował mi szybkie przyzwyczajenie się do wody.
- Debil!
- Ej, brat, słyszysz jak ona nas obraża? - powiedział ten hetero.
- Jak ona w ogóle śmie tak mówić o nas! - odezwał się homo.
- Trzeba ją podtopić, nie sądzisz?
- Zgadzam się w stu procentach.
- Najpierw mnie złapcie! - mówiąc to, zanurzyłam się i popłynęłam na drugi koniec toru.
Chłopcy poszli w moje ślady. Zanim dopłynęli do mnie, ja już przemierzałam kolejny tor. Byli za wolni. Po siedmiu takich długościach zmęczyli się i odpuścili. Potem spokojnie sobie pływałam, Nie zauważyłam nawet, że od jakiegoś momentu obserwuje mnie Scott i Isaac. Zignorowałam ich wzrok i wyszłam po godzinie z wody. Moja skóra i tak była nieźle pomarszczona. Przebrałam się w zwykłą czarną koszulkę i tego samego koloru rurki. Wysuszyłam włosy i zabrałam wszystkie swoje rzeczy. Przed przebieralnią czekał, najwidoczniej, na mnie Scott.
- Nie wiedziałem, że z ciebie taka świetna pływaczka - rzekł pierwszy, patrząc znowu tym wzrokiem.
- Wielu rzeczy, o mnie, nie wiesz - odpowiedziałam, idąc przed siebie.
- Może masz jeszcze jakiś ukryty talent? - zapytał. - Umiesz grać w lacross?
- Nigdy w to nie grałam - wzruszyłam ramionami. - Tam, gdzie była nasza dotychczasowa kryjówka, grało się w piłkę nożną.
- Grałaś?
- Trochę, Aiden i Ethan nieźle kopią - spojrzałam na chłopaka. Myślami był konpletnie, gdzie indziej. - Coś się stało?
- Ugh...Ten zabójca porwał, tym razem, Deatona.
- Cholera...
Druid to jedna z niewielu osób, którym ufam i mam do niego ogromny szacunek. To on mi opowiadał, co się dzieje w Beacon Hills, o tych wszystkich zabójstwach z tamtego roku. Jeśli zostanie zabity, stracą na tym oba stada. McCall nie chciał o tym rozmawiać i zmienił temat, aby rozluźnić.
- Jakie masz teraz zajęcia?
- Chyba matematykę - jęknęłam na wspomniany przedmiot.
- Ja też...to może pójdziemy razem? - zaproponował brunet.
- Dobra, tylko mnie nie wkurzaj po drodze, bo nie ręczę za siebie.
- Okey, będę grzeczny - oboje się zaśmialiśmy.
~~~~~~
Miałam właśnie wychodzić z klasy, kiedy dostałam drzwiami w nos. Choć mam zdolności do regeneracji, to jednak bolało okropnie.
- Cholera! - złapałam się za bolące miejsce.
- Kurna, Clare, przepraszam. Wszystko okey? - od razu rozpoznałam ten głos, który należył do niebieskookiego.
- Taa...zaraz będzie dobrze...cholera, boli...
- Często używasz tego słowa - chyba moje zachowanie rozbawiło Lahey'a.
- Cholera? W moim przypadku, to słowo, występuje w moim codziennego użytku słownika - czułam, jak kości wracają na swoje miejsce. - Potrzebuję odpoczynku od tego miejsca, przyprawia mnie o bóle.
- Pozwolisz mi się odprowadzić na parking? - co oni dzisiaj mają? Jak nie Scott, to Isaac.
- Um, jasne - zgodziłam się. - Bliźniaki i tak skończyli godzinę temu.
- Przynajmniej nie dostanę w twarz za gadanie z tobą - jego komentarz rozbawił mnie.
- A dostałeś już?
- Nie, ale Ethan po zawodach próbował - parsknęłam śmiechem, gdy to usłyszałam. Oboje traktują mnie, jak młodszą siostrę, lecz to ja jestem starsza o trzy miesiące.
Wreszcie dotarliśmy do mojego motoru. Pożegnałam się z betą i wsiadłam na moją maszynę.
~~~~~~
Do naszej nowej kryjówki było bliżej niż wcześniej. Od tragnicznych zdarzeń w banku, przenieśliśmy się gdzier indziej. W budynku była jakaś niepokojąca cisza.
- Halo, jest tu ktoś?! - nikt mi nie odpowiedział. - Nie ma to, jak jesteś olewany przez własne stado.
Rozejrzałam się jeszcze po każdym kącie. Jeśli wyszli beze mnie, to ugh... Rozłożyłam się na kanapie. Z nudów wzięłam pilnik i zaczęłam piłować moje pazury. Zajęło mi to około godziny, kiedy drzwi do pomieszczenia się otworzyły. Wszedł przez nie Deucalion.
- Clare, już jesteś? - spytał o oczywiste.
- Tak i powiedz mi, gdzie się podziali wszyscy?
- Pewnie chodzi ci bardziej o Kali i bliźniaków. Poszli załatwić pewną sprawę.
- Gdzie. Oni. Poszli - moje oczy zmieniały kolor na czerwony.
- Są w lofcie Dereka - stał do mnie tyłem, a ja miałam ochotę wbić mu moje pazury w plecy.- Trochę z nim pogadają i przyokazji ze Scottem.
- Przecież on... Derek...
- Właśnie, nie uważasz to za cud, że wrócił do żywych? - no chyba już mu totalnie odbiło! Ja idiotką nie jestem!
- Dlaczego ja nic nie wiem?!
- Nie chcieliśmy cię martwić - odwrócił się do mnie i zrobił minę, okazującą skruchę.
Złapałam moją kurtkę i wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Jak mu, kurwa, coś zrobią to powyrywam serca i zjem. Brutalne? Nie takie rzeczy robiłam.
Ruszyłam w stronę dotychczasowego miejsca pobytu Hale'a. Byłam wkurwiona. Podkreślam: bardzo wkurwiona.
~~~~~~
Wchodząc do loftu, poczułam dużo wilkołaków. Rzuciłam się w stronę, skąd dochodziły odgłosy walki. Moim oczom ukazało się zalane pomieszczenie wodą i walczący bliźniaki i Kali przeciwko Derekowi, któremu pomagał Boyd. Przy wejściu Isaac trzymał naszą nauczycielkę.
- Kali! - krzyknęłam do niej, ale nawet na mnie nie spojrzała. - Mieliśmy to inaczej załatwić!
Nie słuchała mnie. Nagle Aiden i Ethan chwycili mojego brata, jego ręce trzymali w górze. Już miałam ich powstrzymać, gdy poczułam ucisk wokół mojej talii.
- Isaac, puść mnie, do cholery! - syknęłam do niego.
- Nie ma mowy.
- Gdybyś mi powiedział, może zapobiegłabym temu wszystkiemu! - ryknęłam.
Kobieta złapała czarnoskórego betę i wzięła go nawysokość pazurów Dereka. Wiedziałam, co zrobi. Było to takie typowe dla niej. Nie zabije samego Alfę, ale zabicie jego bety jest o wiele prostrze. Verona nabiła na pazury czarnowłosego. Lahey z przerażenia, poluzował swój uścisk na moim ciele. Nie czułam żadnych emocji, kiedy ciało Boyda opadło bezwładnie na ziemię. Kali i bliźniaki ruszyli do wyjścia. Wychodząc, kobieta owinęła swoją dłoń na moim nadgarstku oraz pociągnęła za sobą.
- Po co ci to było?! - wydarłam się na nią. - Teraz napewno Derek nie będzie chciał się do nas przyłączyć!
- Ty nic nie rozumiesz? - prychnęła. - Tu już nie chodzi tylko o niego, a o tego, co jest taki sam, jak ty!
- Co? - chwilę się zastanowiłam. - Chodzi ci o Scotta...wiedziałam, on jest Prawdziwą Alfą...
- Gratuluję za spostrzegawczość!
- To cię dalej nie usprawiedliwia!
- Nie? Nie?! Przez tego niedorzecznego Alfę zginął Ennis!
- Za miłość nie powinnaś zabijać!
- Czy ty kogoś kochałaś?! - zadała mi pytanie.
- Miałam rodzinę, którą kochałam! - odparłam.
- Dokładnie, miałaś i już jej nie masz!
Nie odezwałam się. Ominęłam ją oraz chłopaków i poszłam przed siebie. Nie mam zamiaru wracać dzisiaj do kryjówki.
1112 słów
Przepraszam, że nie było wczoraj rozdziału.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro