Rozdział 14: Przez miłość robimy wiele rzeczy
Następnego dnia wybrałam się do szpitala, gdzie zawiózł mnie Scott. Akurat dzisiaj musiała być burza, co nie zwiastowała nic ciekawego. Na miejscu panował istny chaos. Czerwono niebieskie światło z ambulansów odbijało się w szybach odjeżdżających samochodów. Ludzie wybiegali w panice z budynka. Scott spojrzał na mnie i pocałował mnie w policzek, a potem ruszyłam do wejścia. Tam natknęłam się na panią McCall. Nagle okno rozbiło się na drobne kawałeczki, a na jego miejscu znalazła się dużą ułamana gałąź.
- Okey, lekarstwa pakujemy w foliowe woreczki! - rozbrzmiał głos kobiety. - Niech pacjenci mają je przy sobie!
Zaczęła rozmawiać z jakimś innym lekarzem.
- Wyprowadziłeś wszystkich? - zapytała.
- Tak, oprócz Cory Hale...
Od razu ruszyłam wzdłuższ korytarza. Zapach wilkołaka, a raczej dwóch szybko mnie naprowadził do właściwej sali. Przy łóżku siedział Peter.
- Co ty tutaj robisz? - warknęłam do niego.
- A ty? - odparł pytaniem.
W pokoju pojawiła się Melissa, najwyraźniej zaskoczona widokiem wuja.
- Ty przecież nie żyjesz...- powiedziała powoli.
- Często to słyszę - wilkołak wzruszył ramionami.
W pewnym momencie Cora podniosła się do pozycji siedzącej i zwymiotowała ciemną substancją na podłogę.
- Co to...
Zadzwonił telefon. Peter wyciągnął go i wyszedł, aby odebrać.
Ja przysiadłam na jego miejscu. Przyjrzałem się uważnie Corze. Męczyła się z chorobą, a ja nic nie mogłam z tym zrobić, znowu. Znowu byłam bezradna...
- Zaraz tu będą - poinformował mnie Hale.
- Kto?
- Scott, Derek i pozostali.
Jak powiedział, po około dwudziestu minutach pojawili się, a razem z nimi Stiles i ta jędza, Blake.
- Scott... - wypowiedziałam jego imię, a on zwrócił na mnie uwagę i przytulił mocno.
- Musimy zabrać stąd Corę - stwierdził.
- Dobry pomysł, bo ten nastrój mi się nie podoba.
- Macie pół godziny - oznajmiła mama chłopaka.
Skierowaliśmy się do windy. Zastanawiało mnie, dlaczego Stilinski trzymał kij do baseballa. Derek przez cały czas pilnował Jennifer. Kiedy znaleźliśmy się w windzie, bacznie obserwowaliśmy druida.
- Nie musicie mnie pilnować, pomogę wam - darach spojrzał na Prawdziwą Alfę, a potem na mnie i Stiles'a.
W pokoju nie zastaliśmy dziewczyny, co mnie zaniepokoiło. Niespodziewanie przez drzwi, na podłodze przejechał Peter.
- Mamy problem i to dosyć spory - jęknął i spojrzał przed siebie.
Przed nami pojawił się wilkołak...ze stada Deucaliona...
- No kurwa! - syknęłam, wiedząc, że ten wielkolud to Aiden i Ethan.
Na przeciwnika ruszył Derek. Przemieniony chciał wykonać pierwszy ruch, ale został odepchnięty jednym machnięciem ręki. To samo poczynił Scott. Miałam zrobić identycznie, lecz zatrzymała mnie ręka Stiles'a. Kiwnął głową na leżącą w oddali Hale'ówne. Szturchnęłam Petera, aby się podniósł i nam pomógł. Scott mówił do bliźniaków, żeby przestali.
- Nie rozumiecie, my chcemy tylko ją - odparli, przypierając wilkołaka do ściany.
Połączone Alfy rzuciły McCalla i miały zamiar podążyć za nią, jednak Blake zniknęła za drzwiami windy. Wszyscy zaczęliśmy uciekać. Ja i Peter nieśliśmy z przodu Corę, a pozostała trójka próbowała powstrzymać chłopaków. Niepokojące było to, że wyczuwałam Kali i Deucaliona. Zatrzymaliśmy się w pomieszczeniu, gdzie było pełno leków.
- Gdzie pani Blake? - zapytał Stilinski.
- Nie ma - rzekłam szybko zatrzaskując drzwi.
- Czyli zniknęła?!
- Cicho - zwrócił się do człowieka Derek.
Oboje zaczęli się sprzeczać, ale nie zwracałam na nich uwagi, ponieważ zajęłam się chorą. Jak taka niespodzianka, pojawiła się Blake.
- Tylko ja mogę ją uratować i tylko ja wiem, gdzie jest szeryf Stilinski.
No dziewczyno, to był chyba jeden z najgorszych tekstów z jakichkolwiek słyszałam.
Nagle z głośników rozległ się głos Mellisy. Prosiła o pojawienie się Jennifer w recepcji i ma na to dziesięć minut.
- Nic jej nie zrobi...
- Zamilcz! - warknął Derek.
- Powiedz mu, Scott - zachęcała wilkołaka. Wiedziałam, o co jej chodzi. - Nie chodzi mu tylko o ciebie - zwróciła się do starszego.
Nie liczni byli powiadomieni o sile McCalla.
- Chce przyłączyć rzadko spotykanego Alfę, jak zwłaszcza stracił jednego tego typu - tu jej wzrok przeniósł się na mnie.
- Prawdziwą Alfę...
~~~~~~
Postanowiliśmy ewakuować Korę. Scott i Peter, którego siła została wzmocniona epofiryną, mieli zatrzymać bliźniaków, a my wynieść chorą. Zanieśliśmy ją do karetki i ostrożnie tam ułożyliśmy. Stiles wszedł do środka, aby ją pilnować.
- Derek, spójrz - zawołała go jędza.
Oboje tam spojrzeliśmy i ukazał nam się kierowca w kałuży krwi.
- Julia...
Te imię wypowiedział znajomy mi głos. Na przeciwko nas stała teraz Kali z brudnymi od krwi pazurami u stóp. Zdezorientowana zostałam pociągnięta do środka karetki. Stiles zatrzasnął za mną drzwiczki, czym nie pozwolił wyjść. Widziałam uciekających Dereka i darach przed Alfą.
- Idioto, wypuść mnie! - krzyczałam coraz bardziej zdenerwowana.
- Nie mogę, obiecałem Derekowi, że będę was obie chronił.
- Debil...
- Czekaj...Ona wygląda jakby nie oddychała...
Chłopak zaczął lekko panikować. Zastanawiał się, co ma zrobić, dlatego dałam mu z liścia.
- Au!
- Zrób jej sztuczne oddychanie! - rozkazałam.
Ciemnowłosy, trzęsąc się strasznie, przekazywał jej tlen i na zmianę sprawdzał, czy klatka piersiowa znowu pracowała. Sama się niecierpliwiłam, lecz w końcu dziewczyna wzięła głęboki wdech oraz kilka razy kaszlnęła.
- Inaczej sobie wyobrażałem nasz pocałunek - rzekł po wisiłku chłopak.
- Wtedy pewnie oberwałbyś w twarz - odparłam, dalej spoglądając przez małe okienko.
- Tak, jak od ciebie?
- Pięć razy mocniej.
Dalej siedzieliśmy w ciszy. Przez chwilę widziałam przechodzących Aidena i Ethana. Ja rozglądałam się, a on przyglądał Corze. Martwił się o ojca. Rozumiałam, co czuł. On stracił już matkę, a ja dwie rodziny. Nie chcieliśmy przejść tego samego jeszcze raz, a pozostała nam tylko nadzieja. Uczucie bezradności chyba zawsze będzie mi towarzyszyć. Nagle moim oczom ukazał się Scott z ledwo przytomnym Peterem. Syn szeryfa szybko im otworzył. Wuja delikatnie ułożył na podłodze pojazdu.
- Siły mu przybyło tylko na krótki czas - wytłumaczył McCall.
- Idę teraz z tobą - wyszłam z ambulansu.
- Clare...
- Nie, idę i koniec - poczęłam iść do środka. - Widziałam bliźniaków.
~~~~~~
Nasłuchiwaliśmy każdego dźwięku, żeby nic nas nie zaskoczyło, jednak mój towarzysz nie za bardzo się skupił. Wyskoczyli na niego dalej jako wielki potwór. Trzymając za szyję, z hukiem przytwierdzili go do ściany.
- Clare...idź - powiedzieli do mnie.
- Chyba zapomnieliście, że mi się nie rozkazuje!
- Chcemy wiedzieć, gdzie jest ta...
- suka? Ah, to jeszcze się pomęczycie...
Bliźniaki pokryli się wiązkami elektryczności i bezwładnie opadli na ziemię, a mi ukazała się pani McCall. Pomogłyśmy wstać jej dziecku i w trójkę biegliśmy przez kolejne korytarze. Spowolniliśmy. Matka Scotta powiedziała, iż Deucalion wypuścił ją na znak dobrej woli. Oznaczało to, że napewno miał coś na myśli. Czekoladowooki zatrzymał nas. Wychylił się,aby zobaczyć czy nikogo tam nie ma. Jego mięśnie w jednej chwili się rozluźniły. Razem z pielęgniarką także wyjrzałyśmy. Zobaczyliśmy tam Allison, Chrisa i Isaaca. Wszystkim ulżyło na widok znajomych twarzy.
~~~~~~
Po drodze do jednej sali uzgadnialiśmy dalsze kroki.
- Nawet nie wiem, o którą nauczycielkę chodzi - oznajmił Pan Argent.
- Szatynka, niezłe ciało - tymi słowami Lahey przyciągnął nasz wzrok. - Tylko mówię.
Allison spojrzała na lustro i odezwała się:
- Mam plan.
~~~~~~
Siedziałam w aucie z Isaaciem, który włączył wideo rozmowę z brunetką.
- Gotowi?
- Tak.
- Zdenerwowani?
- A widać? - spytałam z delikatnie wyczuwalną irytacją w głosie.
- Nie...
Dziewczyna odłożyła telefon na podłogę tak, abyśmy widzieli cały korytarz. Po dosłownie pięciu minutach, na ekranie ukazała się Blake, a za nią bliźniacy, więc ruszyliśmy. Podjechaliśmy pod karetkę. Lahey i Peter zapakowali Korę do samochodu. Stiles czemuś uważnie się przyglądał.
- Chodź!! - wołałam do niego. Ten jednak, zaskakując mnie, pobiegł do szpitala. - Cholera, pójdę za nim, a wy trzymajcie się planu!
Przemieniłam się, żeby szybciej go dogonić. Skierował się do pomieszczenia z windą, gdzie moment znajdował się Scott, za którym wołał. W otwartej windzie leżał nieprzytomny Derek. Chciałam mu pomóc, ale wiedziałam, że nic mu nie grozi, więc szłam dalej krokiem Stilinskiego. Podążając za wilkołakiem i człowiekiem, znalazłam się na dachu budynku.
- Mamo!! - krzyczał McCall.
- Zniknęły - odpowiedział mu ten spokojny głos, który znienawidziłam przez ostatnie miesiące. - Strażnicy... Gdybyś był ze mną, mógłbym cię ostrzec. Pomóż mi, a razem pokonamy nauczycielkę i pokażę ci, gdzie jest twoja mama i ojciec Stiles'a.
Przypatrywałam się tej scenie i mogłam z łatwością stwierdzić, iż Prawdziwa Alfa w żadnym stopniu nie zawahała się podejść do lidera stada. Razem ze Stiles'em nie mogliśmy patrzeć na to i wyszliśmy z ukrycia.
- Scott, nie słuchaj go - pierwszy odezwał się jego przyjaciel.
- Nie wiem, co robić - odrzekł wilkołak.
- Zawsze jest inne wyjście - tym razem ja przemówiłam.
- Mamy plan B - dodał człowiek.
- Nie tym razem... Znajdę naszych rodziców, obiecuję. Clare, wrócę...
- Wiem...
I odwrócił się. Szedł posłusznie za przywódcą stada.
- Scott!!! - nadaremno Stiles krzyczał za nim.
On podjął decyzję.
1333 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro