Rozdział 10: Spotkanie w deszczu na ulicy? Okey!
Szłam właśnie chodnikiem w zdłuższ jakiejś ulicy. Powolne tępo, którym się poruszałam, pozwalało mi na pomyślenie. Zastanawiałam się, dlaczego nikt mi nie powiedział, że Derek żyje? Nie wiedzieli? To niemożliwe, przynajmniej jedna osoba była tego świadoma. Czułam się oszukana. Czemu bliźniaki to przede mną ukryli?
Niech to, zaczęło padać. Gdzie ja mam iść? Co chwila z nieba spada coraz więcej kropel deszczu. Przyspieszyłam kroku. Omijając kolejny dom, wpadłam na kogoś. Spojrzałam na tą osobę, aby ją przeprosić, ale zaskoczyło mnie to, że zobaczyłam McCall'a. No tak, mieszkał na tej ulicy.
- Clare, co tu robisz? - chyba był tak samo zdziwiony moim widokiem, jak ja jego.
- Jestem na spacerze - nie wierząc mi, uniósł jedną brew do góry.- Okey...nie mam zamiaru wracać dzisiaj do mojego stada.
- Zaraz cała przemokniesz, choć do mnie, dam ci coś do przebrania - zaproponował.
- Um...chyba przydadzą mi się suche ubrania...
- Z pewnością - posłał mi swój uśmiech, który odwzajemniłam.
Jego mamy nie było w domu, ponieważ miała nocną zmianę. Chłopak grzebał chwilę w szafie, aż wyjął szary dres i zieloną koszulkę.
- To chyba nie będzie zbyt wisiało - podał mi rzeczy i złapał się za tył głowy.
- Dzięki - bez wstydu zaczęłam zdejmować przy nim moją bluzkę, która nadawała się do wyrzucenia. Scott wydał się lekko zszokowany, że to przy nim robię. - Nie mów mi, że nigdy nie widziałeś dziewczyny pół nagiej.
- Widziałem, ale żadna się przede mną nie przebierała - przyznał.
- Fajnie, jestem pierwsza - miejąc na sobie jego koszulkę, zdjęłam równie mokre spodnie.
Po chwili była już ubrana, wilkołak podał mi ręcznik, abym wytarła włosy.
- Nie ma Isaaca? - spytałam, odkładając ręcznik na grzejnik.
- Został u Dereka...
- Aha, okey.
Nie przejmując się tym, co pomyśli, rozłożyłam się na jego łóżku. Nie sądziłam, że położy się obok mnie, jednak to zrobił.
- Co z Deatonem? - zadałam pytanie, patrząc mu prosto w oczy.
- Udało mi się go uratować, z pomocą szeryfa - znowu się uśmiechnął. - Był przywiązany na sznurze w tym opuszczonym banku.
Widziałam po jego minie, że coś ukrywa...No ciekawe, co - wyczujcie ten sarkazm.
- Ciekawy sposób zabijania ktoś wybrał - przyjrzałam się chłopakowi uważnie. Potem, jak nigdy nic odwróciłam się do niego plecami.
Scott zgasił światło w pokoju, po czym przykrył nas kołdrą. Obróciliśmy się do siebie plecami, tak przynajmniej mi się wydawało, i już po niecałych pięciu minutach odpłynęłam w krainę snów.
~~~~~~
Następnego dnia obudziło mnie słońce, które wschodziło na niebie. Nie śpiesząc się otworzyłam oczy i rozejrzałam się. Jeszcze lekko nie przytomna, próbowałam ustalić, gdzie jestem. W końcu zrozumiałam, że leżę na łóżku Scotta, który mnie obejmował ramieniem. Jak pamiętałam, zasypialiśmy z dala od siebie. Ostrożnie zdjęłam rękę chłopaka i odłożyłam ją na bok. Złapałam moje, suche już, rurki oraz jedną jakąś koszulkę chłopaka i zamknęłam się w łazience. Ubrana, zeszłam na dół, aby opuścić dom, gdy zastałam w kuchni mamę McCall'a, Mellisę.
- Oh, Clare - była zaskoczona moją osobą, ale się uśmiechnęła, - nie wiedziałam, że jesteś.
- Ja...
- Zostaniesz na śniadanie? - zapytała, przewracając naleśnika na patelni.
- Powinnam już iść...
Usłyszałyśmy szybkie wchodzenie po schodach. Na ostatnim schodku pojawił się Scott. Westchnął, kiedy mnie zobaczył.
- Myślałem, że poszłaś.
- Miałam zamiar wychodzić.
- Skarbie, trzeba zjeść pożywne śniadanie - odezwała się brązowowłosa kobieta. - Isaac zaraz przyjdzie, to zjemy razem.
Już nie chciałam się kłócić, więc razem ze Scottem. Na stole pani McCall postawiła naleśniki. Dawno nie jadłam takiego śniadania. Zazwyczaj Kali przynosił chleb i masło, a potem wszyscy szliśmy do lasu lub na jakąś misję.
Po przygotowaniu talerzy oraz szklanek na sok, do domu przyszedł Lahey.
- Dzień dobry proszę pani! - wszedł do pomieszczenia i stanął jak wryty. Przyjrzał mi się uważnie. Dłużej wzrok zatrzymał na koszulce Scotta. - Hej...
- Hej...
- Dobrze dzieci - pani domu usiadła przy stole, a potem to samo zrobił Isaac, - smacznego!
No i zjedliśmy. Chłopcy wepchnęli w siebie po pięć naleśników, a ja i Mellisa tylko po dwa. Zegar wskazywał za dwadzieścia ósmą, dlatego postanowiłam się zbierać.
- Dziękuję bardzo, było pyszne - pochwaliłam.
- Wpadaj do nas częściej.
Na te słowa zrobiło mi się strasznie ciepło. Jeszcze nigdy nikt nie był dla mnie miły, oprócz Talii Hale. Miałam już wychodzić, kiedy Scott złapał mnie za ramię.
- Wszyscy jedziemy do szkoły, więc ciebie też mogę podwieźć.
- Dzięki, ale się przejdę...znowu...
Na pożegnanie uśmiechnęłam się i wyszłam, kierując się do liceum. Ostatnio coraz częściej potrzebuję świeżego powietrza.
701 słów
Rozdział krótki, ponieważ nie chcę zaczynać kolejnej akcji ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro