Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

q

Dziwnie przygniatające uczucie, którego nie możesz nie zauważyć. Sprawia ono, że chcesz prysnąć w jednej chwili niczym bańka mydlana. Móc potańczyć w powietrzu, rozkochać w swoim wyglądzie wszystkich... i prysnąć.
Uczucie jakby ktoś włożył rękę do Twojej klatki piersiowej, chwycił mocno serce i ścisnął. Zrobił to jakby chcąc pozbawić Cię jedynej pompy, która jest w stanie utrzymać Cię przy życiu, a przy okazji wyrzucić z niej uczucia. Jeśli afekt straci miejsce swojego pobytu, to zacznie go szukać ponownie. Kopać, wierzgać, wygrzebywać tunele w Twoich wnętrznościach. Nie jest to przyjemne.
Czy tak się będzie musiał czuć już zawsze, gdy go zobaczy?
Zawsze, zawsze, zawsze całą wieczność? Wszędzie, gdzie go minie niezauważony?
Dlaczego on mu to zrobił? Na co mu ślub, na co Celina, gdy może mieć jego?
To był jeden, niewinny żart. Dlaczego uznanie czegoś za absurdalne ma decydować o jego życiu?
Dlaczego?
Wszystko czego razem doświadczyli jest jedynie chwilą, płomykiem, co będzie pięknym wyobrażeniem, hipnotyzerem na długie godziny, lecz gdy go dotkniesz zostaniesz skrzywdzony.
Płomykiem, który jest tak piękny, tak niesamowity, że aż zwyczajny, dalej tak samo parzący. Czy piękne wspomnienie z zakazem przypominania sobie go dalej jest piękne?

"Adamie, to nie te czasy" powtarzał, chciał krzyczeć, chciał wierzgać, chciał zrobić cokolwiek... cokolwiek tylko tak nie stać.

Czuć jego wzrok, czuć jego dotyk, ale nie ten którym miał go od teraz raczyć. Chciał jego dotyku, tego upojnego, tego, który omamia, do którego wyrywa się całe Twpje ciało, od którego przeszywa Cię dreszcz, lecz nie tego... zimnego, bez uczucia, pustego jak bańka mydlana.

Łaknął jego wzroku, tego którego nigdy nie masz dosyć, który hipnotyzuje na długie godziny. Pary oczu, które chcesz widzieć zawsze gdy cokolwiek szczęśliwego czujesz. Nie chciał tego pustego spojrzenia, pełnego żalu.

- To dziś - wyszeptał sam do siebie. Za godzinę miał Adam wyjść z kościoła z Celiną. Za chwilę usta które całował mają pozostać cudzymi. Nie chciał by usta należące do ust jego, usta których dotyk wywoływał eksplozję niesamowitych uczuć odeszły na zawsze. Bolało. Bolało jak nigdy, było to nieznośne uczucie.

Był zaproszony na tę całą ceremonię. Zrobili to chyba tylko po to, by go uśmiercić. To dziś miał poczuć jak to jest umierać naprawdę. Doznać rozbijania się jak kruche naczynie, którego szczątków nikt nie pozbiera, bo jeszcze się zrani.

Spojrzał w lustro. Nienawidził tego widoku, pytanie tylko: nienawidził lustra czy siebie? Chciał wierzyć, że kocha siebie, lecz prawdą to nie było.

Nie wytrzymał. Musiał usiąść. Teraz, zaraz. Zsunął sięna podłogę, a pomieszczenie wypełnił szloch. Rękaw garnituru powoli nasiąkał wszystkim. Uczuciami, wspomnieniami, wszystkimi jego nadziejami. Pomysł, że to wszystko to tylko żart, że zaraz wszyscy krzykną "Prima Aprilis" uviekał razem z łzami.

- Trzeba doprowadzić się do porządku - zaśmiał się śmiechem podobnym do lamentu.

Wstał, otrzepał garnitur. Chwycił jeszcze tylko prezent ślubny, zamknął drzwi i zniknął.

~*~

"To nie te czasy" rozbrzmiewało w uszach Adama. Głos słodki, mile pieszczący uszy wypełniał jego czaszkę.

Jedna z niewielu rzeczy jakie pragnął to kochać i być kochanym. Doświadczył tego magicznego uczucia napełniającego Ciebie troską, chęcią usłyszenia tego śmiechu choć raz jeszcze. Co więcej - uczucia odwzajemnionego.

Wszystko stało się zbyt szybko. Niewinny dowcip, niewinna odpowiedź, a konsekwencje już bardzo winne. Już od paru lat na spotkaniach rodzinnych słyszał "Kiedy dzieci? Kiedy się ustatkujesz? Przyprowadź nam swoją wybrankę!" Przelotny romans miał niczego nie zmienić. Właśnie, przelotny, ale czy przelotnym można nazwać związek za którym tęsknisz w każdej sekundzie, którego wspomnienia palą Cię żywym ogniem a doznania z jego okresu sprawiają, że każda komórka Twojego ciała woła "Jeszcze! Jeszcze!"?

Chwile spędzone razem miały go prześladować jugoż do końca żyvia tylko dlatego, że miał spłodzić syna? Wolne żarty, chciałoby się powiedzieć.

Nagle drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Do środka weszła Panna Młoda.

- Czy tradycja aby nie nakazuje, bym Cię zobaczył dopiero pod oĺtażem? - zapytał chłodno, chłodniej niżby chciał. Głos jego był wyprany z uczuć.

- Och, Adaś. Nie bądź taki poważny, to tylko zabobon! - stwierdziła podchodząc do niego.

Nie chciał jej widzieć. Musiał pobyć chwilę sam. Pozbierać myśli. Celina w tym czasie zdąrzyła podejść do niego i złożyć na jego ustach pocałunek. Nie odwzajemnił go.

- Adaś, Adaś coś jest nie tak! Nie martw się, zaraz noc poślubna, odprężysz się. Już moja w tym głowa! - stwierdziła, po czym opuściła pomieszczenie.

To Celina dbała o uroczystość. Pana młodego niewiele ona obchodziła.
Siedział zamknięty w zakrystii, podczas, gdy Panna młoda dyskutowała z księdzem o tym, czy to dobry pomysł by podać rosół po uroczystości.

Nagle ktoś przeszkodził im w dyskusji.

- Przepraszam, gdzie zastanę Adama? - zapytał mężczyzna ze szklistymi oczami i smutnym głosem.

- Siedzi w zakrystii - stwierdziła Celina, niezbyt ją nawet obchodziło komu udziela tej informacji.

Nieśmiało zapukał do drzwi. Nic mu nieodpowiedziało. Wszedł do środka.

Ujrzał swojego byłego kochanka siedzącego na krześle już nadgryzionym zębem czasu. Kochanka, który ze sfrapowanym wyrazem twarzy patrzył niewzruszony w przestrzeń.

Juliusz przeszedł parę kroków, a Adam podniósł nań wzrok.

Twarz Adama momentalnie zajaśniała prawdziwą radością, nadzieją, która po chwili zgasła ustępując miejsca żałości, smutkowi, beznadziei.

- Jednak przyszedłeś - głos miał lekko zachrypnięty, będący mieszaniną szczęścia i najgorszego brzmienia, takiego jakie wydaje z siebie wdowa grzebiąc męża.

- Masz szminkę na ustach - zauważył, podchodząc nieco do rozmówcy. Będzie bolało, znowu zabije to jego duszę, każdy najmniejszy fragmencik jego ciała zacznie błagać o litość. Dotknął twarzy Adama, otarł kciukiem szminkę z jego ust - Nie cieszysz się, że wreszcie będziesz miał upragnioną żonę?

Adam przemilczał pytanie. Dotyk... ten dotyk. Jedyny w swoim rodzaju, nie do skopiowania. Dotyk zapadający w pamięć, uzależniający. Tylko jego ręce pragnął czuć. Myśl o współżyciu z Celiną odrzucała go.

Przeciwna była reakcja jego umysłu na zrobienie tego z Juliuszem. Gdy tylko pojawiał się obraz nagiej Celiny każda jego cząstka zaczynała wołać "przestań!". Obraz nagiego Juliusza był dość przyjemnym. Nawet bardzo.

Teraz był tak blisko obiektu obsesji swojego serca. Tak blisko. Prawie czuł jego oddech na swojej skórze. Coś w nim drgnęło. Zaczął się nachylać. "Jeszcze raz! Ostatni raz!" Wołało jego serce. Juliusz mimowolnie też pomagał zmniejszyć dzielącą ich odległość. Już miało do tego dojść, czuli owiewające ich skórę oddechy. Nagle Juliusz odsunął się.

- Adam - wyszeptał - nie możemy tego zrobić Celinie - i wyszedł zostawiając Mickiewicza samego.

Kłębią się myśli, tańczą z tragedią, marszczy się czoło. Goście się schodzą, panna młoda już zniknęła, by wyjść jako piękność prawdziwa razem z ojcem, dojść do Adama.

Przyszła po niego już drużba, ze strachu że Adam "z nerwów nigdy nie wyjdzie naprzeciw Celiny", gdyby tylko wiedział, że tak zwane nerwy, to tak naprawdę najczystrza niechęć.

Dlaczego brał dziś ślub? Może lęk przed wyjściem z szafy nim kierował? Nie wiedział, tylko zgadywał.

Wszystko działo się powoli, nieśpiesznie, jakby przekonane, że i tak Adam nie ucieknie.

Rozbrzmiały magiczne słowa każące wyrazić sprzeciw, lub zamilknąć na wieki.

Adam patrzył w tej chwili na Juliusza. Na mężczyznę powstrzymującego emocje, łzy.
W duchu liczył, że Julek da mu ten jeden znak, rozkaże zamknąć się niebiosom i zaprzestać zszywania dusz.

Nic takiego jednak się nie stało. Była tylko cisza tak cicha, że aż boląca w serce. Wbijająca tysiące małech igiełek w płuca.

- Możecie się pocałować - huk. Krzyki radości, Adam przyciągnięty przez Celinę do pocałunku.

I tylko jedna osoba wyglądająca jakby ktoś właśnie umarł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: #xoh