Cylinder magika
Każdy poranek rozpoczynałem krótką rozgrzewką i joggingiem. Z racji wykonywanego zawodu musiałem być w formie. A może to z przyzwyczajenia do wojskowej musztry? Mimo, że wczorajszy wieczór spędziłem aktywnie rutyna pozostaje rutyną. Moją towarzyszkę odesłałem hotelową taksówką do centrum w środku nocy. To kolejne przyzwyczajenie. Pieprzę się z kobietami ale nie sypiam z nimi. Po prostu nie potrafię zasnąć z kimś u boku. Brak zaufania to takie moje skrzywienie, mój problem. Tyle, że taki stan rzeczy mi nie przeszkadza. Odkąd pamiętam zawsze musiałem być czujny nawet nocą czy to w domu, czy na ulicy a już zwłaszcza na pustyni pod ostrzałem.
Co prawda miejsce, w którym odbywała się ta cholerna impreza było stosownie oddalone od części sypialnianej hotelu ale mój wyczulony słuch i tak nie potrafił sobie z tym poradzić. W pewnym momencie po godzinach gapienia się w sufit postanowiłem po prostu wcześniej rozpocząć trening. Miałem w planie pobiegać po okolicy i powitać świt na plaży.
O brzasku już wracałem żeby nagrodzić swoje zmęczone ciało odprężającym prysznicem. Obsługa hotelowa mimo wczesnej pory uwijała się wokół sprzątając pobojowisko jakie pozostawili po sobie imprezowicze. Chociaż patrząc na ten chlew trzeba by ich raczej nazwać bydłem, tylko szkoda obrażać tym porównaniem zwierzęta. Postanowiłem, że zanim się wymelduję porozmawiam z kierownikiem hotelu odnośnie pociągnięcia osoby, która to zorganizowała do dodatkowych kosztów za sprzątanie, w końcu było to też w moim interesie jako jednego z właścicieli.
Zamyśliłem się na moment tracąc czujność i nagle znalazłem się na kolanach! Przekląłem na głos nie bardzo wiedząc co się przed chwilą wydarzyło. Co takiego mnie powaliło? Z pomiędzy białych zasłon altany ogrodowej, którymi poruszała delikatnie orzeźwiająca bryza wystawała kobieca noga w złotym bucie, na której to poległem z wielkim wstydem. Usłyszałem "auć!" i z plątaniny ciał, za nogą zaczęła się wydostawać reszta złotej postaci. Złotowłosy kołtun zakrywał twarz w złotej masce, spod której widać było jedynie opuchnięte usta z rozmazaną krwistą szminką.
Nieboże stworzenie zaczęło na czworakach pełznąć w moim kierunku. Otwarło do połowy oczy i popatrzyło nieprzytomnie, a jakże złotymi tęczówkami, niechętnie łapiącymi poranne promienie. Wykrzywiło w demonicznym półuśmiechu te swoje czerwone, rozmazane usta. Siedziałem obserwując przed sobą scenę jak z horroru i nagle laska, tak po prostu pozbyła się zawartości swojego żołądka zarzygując nią moją nogę.
- Kurwa mać! Ja pierdolę! - wrzeszczałem na całe gardło budząc resztę jej towarzyszy. Zerwałem się i biegiem popędziłem do hotelu, zanim ktoś zobaczy mnie w takim stanie, zdeterminowany, że teraz to na pewno złożę na to skargę!
*
Rozłączyłam się bo już miałam dość słuchania krzyków Yuko przez całą drogę z hotelu do rezydencji Millerów. Najwyraźniej Caroline nieźle jej się dała we znaki przez moje spóźnienie. Ale czy to moja wina, że ta wredna baba umówiła się na wywiad dzień po mojej imprezie?! To cud, że udało mi się wstać i dojechać na południe. A chętnie zostałabym jeszcze w łóżku gdzie zostawiłam cieplutkie, jędrne ciałka... "Dość!" przywołałam się do porządku bo na samo wspomnienie tej małej orgii zalewałam się swoimi sokami.
Wysiadłam z krwistego Ferrari, dobranego specjalnie do reszty wizerunku i poprawiłam na sobie garnitur w kolorze, oscylującym pomiędzy pomarańczą a czerwienią, który fantastycznie komponował się ze złotą biżuterią, jednocześnie podkreślając moją delikatną opaleniznę. Nawiasem mówiąc jest tak gorąco, że oprócz niej nie miałam nic pod spodem. Odrzuciłam na bok złote włosy, przysięgam będę tęsknić za tym kolorem, i weszłam do wielkiego domu.
Od progu powiało chłodem zapewne dzięki sprawnie działającej klimatyzacji ale nie czarujmy się też nie każdy dom jest domem, nie w każdym płonie domowe ognisko. Tu próżno było szukać choćby ogarka.
Wokół panował o dziwo spokój. Słychać było tylko stukanie moich szpilek na marmurowej, zimnej posadzce. Zaskoczyła mnie ta cisza. Spodziewałam się raczej uwijającej się wszędzie ekipy, rozstawiającej dookoła lampy i cały swój sprzęt.
- Gdzie matka? - zapytałam spanikowanej pomocy, która przemykała właśnie przez salon. Nie starałam się nawet zapamiętywać imion tych dziewczyn bo tak szybko się zmieniały, że nie było szans spamiętać.
- Pani Cornwall Miller jest w ogrodzie, przygotowuje się do wywiadu.
"Oczywiście, musi się pochwalić w telewizji swoimi różami" pomyślałam złośliwie.
- No wreszcie jesteś! Patrzyłaś na zegarek?! - ryknęła na powitanie Caroline, wchodząc nagle do salonu wprost ze skąpanego w słońcu tarasu. - Miałaś przyjechać godzinę temu!
- Korki – rzuciłam na odczepne.
- Co ty masz na sobie?! Czy nikt ci nie przekazał, że miałaś założyć coś w jasnych odcieniach?
„Właśnie dlatego założyłam najbardziej jaskrawy garnitur z ostatniego fashionweeku i przyjechałam w ostatniej chwili żebyś nie kazała mi się przebierać ty stara jędzo!" pomyślałam z satysfakcją.
- Przecież rozmawiałam o tym z twoją asystentką! - kontynuowała poddenerwowana. - Tłumaczyłam jej, że będziemy siedzieć na białoróżowym tle Louise odier, Innocenci i Pastelli i najlepiej będzie jeśli wtopimy się harmonijnie w kolorystykę ogrodu. Wyjaśniłam jej ale ta tempa dziewucha pewno nic nie zrozumiała. Kim ty się otaczasz? I co teraz? Może przebierzesz się w coś...
- Proszę się szykować, teraz jest najlepsze światło, za pięć minut zaczynamy! – Jak na zawołanie poinformował nas ktoś z obsługi.
- Gdzie ta ślamazara z moimi tabletkami? - zastanawiała się na głos wzburzona Caroline wiercąc się na swojej pudrowo-różowej kanapie.
Cały ten dom był pastelowo mdły do porzygania. Właścicielka też nie odstawała w swojej różanej, kwiatowej sukience ze świeżym blondem położonym na już siwiejących włosach. Jej szyję jak zwykle zdobiły rodowe perły a nadgarstek dzieło genewskiego zegarmistrza z różowego złota. Wysadzany diamentami zegarek był jej ulubionym, z którym się prawie nie rozstawała. Wart był niemałą fortunę.
Usiadłam obok kobiety i zaczęłam przetrząsać swoją torebkę w poszukiwaniu szminki. Postanowiłam zabić czas poprawiając usta zamiast je otwierać niepotrzebnie w rozmowie z Caroline. Jak zwykle niezależnie od gabarytów torebki wszystkie wydają się być jak cylinder magika, bez dna. Szukasz czegoś a wyciągasz tysiąc innych rzeczy.
Wkrótce pomoc domowa położyła przed nami tacę z tabletkami i wodą do popicia. Caroline nie omieszkała wytknąć dziewczynie jak długo musiała czekać i wydać jej milion dyspozycji po czym chwyciła leżącą przed nią fiolkę.
- To moje witaminy. - Odebrałam jej opakowanie i zaczęłam na powrót upychać do torebki wraz z resztą wytrzepanych przed chwilą rzeczy.
- Wyglądają zupełnie jak moje tabletki. Na co to? - zapytała od niechcenia.
- Ostatnio jakoś bardziej wypadają mi włosy - poskarżyłam się.
- To przez te doczepy - zawyrokowała. - Ten twój TRYB życia też nie pomaga. Spójrz tylko na siebie! Na te podkrążone, przekrwione oczy!
Prychnęłam tylko i nasunęłam na nos ciemne okulary. Na całe szczęście przerwali nam dźwiękowcy, którzy przyszli nas podpiąć. W tym czasie moja agentka uwijała się na tarasie dyskutującą z ekipą, omawiając pytania jakie zostaną mi zadane, sprawdzając światło jakie na mnie padnie, gdzie będę siedzieć... Jak zwykle wszystko musiała mieć pod kontrolą.
Zawsze bawił mnie jej widok w tym domu i to jak drażnił Caroline a przynajmniej jej zmysł estetyczny. Yuko ze swoją kruczoczarną fryzurą w stylu Anny znanej redaktorki kultowego, modowego magazynu i ten jej niezmiennie czarny strój, w którym wyjątek stanowiła tylko od czasu do czasu jakaś biała koszula czy bluzka. Była Darth Vader'em na tej różanej planecie.
Kiedy mnie dostrzegła wymownie przewróciła oczami bo zapewne zauważyła, że nie założyłam na siebie tego co wcześniej uzgodniłyśmy. Caroline była tak męczącą osobą, że nawet moja Yuko Hara, ta sama, która nikogo się nie bała, z całą pewnością też nie szanowała byle kogo i nie liczyła się ze zdaniem byle idiotów ale w tym przypadku dla świętego spokoju odpuszczała i robiła co trzeba, żeby zadowolić panią Cornwall Miller. Czasem rozumiałyśmy się bez słowa więc mogę się złożyć, że zapasowa kreacja czekała gdzieś w jej aucie. Dobrze, że nie dotarłam tu wcześniej bo już by mnie w nią wciskała.
To była katorga w trzydziestoparo stopniowym upale. Cała ekipa z radością zawinęła się jak tylko wyłączyli kamery i dogrzewające nas dodatkowo lampy. Łącznie z moją agentką. Po wszystkim Caroline i prowadząca wywiad Amanda Dare były już najlepszymi przyjaciółkami. Na oko obie chyba nawet w podobnym wieku, chociaż weź tu ustal kiedy były tak ponaciągane jak lateks na...
- Josephine! - przerwała moje rozważania swoim melodyjnym głosem matka. - Poproś ojca żeby do nas dołączył. Oczywiście Amando zostaniesz na obiedzie... - wydała mi polecenie i od razu powróciła do dzielenia się ploteczkami z najnowszą powierniczką.
"A co ja to jestem twoją służącą?!" utyskiwałam w myślach ale posłusznie poczłapałam na poszukiwania Josepha bo przecież, oczywiście wszyscy przepadli w tej przepastnej, mdłej rezydencji i nie było kogo poprosić o pomoc. Zresztą i tak w końcu nie znałam ich imion żeby, którąś zawołać.
Dotarłam aż do siłowni na drugim piętrze a tam usłyszałam przez niedomknięte drzwi jakieś podejrzane dźwięki dobiegające z tegoż pomieszczenia. Ciekawa zajrzałam ostrożnie do środka i zobaczyłam Josepha obściskującego się z panią, która chyba tylko udawała, że ściera kurze.
Delikatnie pchnęłam drzwi, stanęłam w progu i kulturalnie zapukałam w futrynę. Dziewczyna podskoczyła z piskiem a Joseph jedynie wyciągną rękę spod jej spódnicy.
- Zamykajcie chociaż drzwi - doradziłam. - A co gdyby to była Caroline?
- Przepraszam ja, ja... - zaczęła się jąkać dziewczyna. Mężczyzna bez słowa odprawił ją chłodnym, martwym wzrokiem.
- Czego chcesz? - rzucił zimno kiedy zostaliśmy sami. Popatrzyłam na jego pomarszczone niczym suszona śliwka ciało, ale przyznaję jak na sześćdziesięcioparolatka robił co mógł.
- Załóż coś na siebie ogierze i zejdź na dół. Żona prosi na obiad.
- Oczywiście to zostanie...
- Oczywiście tatku! - zapewniłam z wyćwiczonym uśmiechem zanim dokończył.
*
Stałem na chodniku kończąc papierosa, chociaż oficjalnie rzuciłem palenie. Przyglądałem się szklanemu budynkowi o skomplikowanej architekturze przede mną. I pomyśleć, że kiedyś na tych przedmieściach mieszkała niezła zbieranina ze świata i marginesu życia. Wystarczyło kilka lat żeby miasto pochłonęło wszystko i z mojej dawnej okolicy pełnej imigrantów powstała mekka rozrywkowo - kulturalna. Za dnia zapraszająca kolorowymi sklepami i wonnymi restauracjami, nocą wabiła tłumy spragnione rozrywki do głośnych klubów i ukrytych w zacisznych uliczkach barów. Najnowocześniejsza, najjaśniejsza, najkrzykliwsza, najbardziej uczęszczana i najdroższa ulica pełna gorących adresów a na niej moja nowa galeria.
Historia jak od pucybuta do króla, w moim przypadku to była droga od małego złodziejaszka z gównianej dzielnicy do właściciela trzech galerii, restauracji i wkrótce drugiego klubu nocnego kilka przecznic stąd, którego zakup właśnie negocjuję. A złodziejem jak byłem tak jestem, tylko teraz kradnę miliony.
- Witaj Alex! Jak tam urlop się udał? - zapytała piękna długowłosa i długonoga blondynka wychodząc po mnie na powitanie do przeszklonego holu. Moja idealna asystentka i menadżerka w jednym boskim ciele.
- W porządku. Ale cholera Nathalie, jak ja tęskniłem za tobą!
- Proszę. - Podała mi kubek z moją ulubioną kawą. - Jak zwykle uroczy. I kłamca - powiedziała pokazując mi na tablecie wyszukane na poczekaniu zdjęcie mnie i rudej piękności z wczoraj.
- I tak mnie kochasz. A jak tam sprawy tutaj, zdążymy na otwarcie? - Rozglądałem się po pomieszczeniu. Dookoła słychać było odgłosy typowe dla budowy jakieś burczące wkrętarki, stukania młotków i pokrzykiwanie robotników.
- Oczywiście. Kończą za tydzień i od razu wchodzi ekipa sprzątająca, dekoratorka... - Nathalie oprowadzała mnie po wnętrzach pokazując wszystko. - Tu powiesimy twoje pulitzerowskie zdjęcie z krótką informacją o autorze. - Wskazała miejsce. - Dalej te inne, bardziej znane i wyróżnione przedstawiając ludziom twoją postać. A tam prace naszych najpopularniejszych artystów...
- Cudowna i profesjonalna w każdym calu. Mówiłem ci już, że cię kocham? - zapytałem retorycznie.
- Jakiś milion razy? - odpowiedziała pytaniem na moje pytanie.
- I przypomnij mi dlaczego nie chcesz wyjść za mnie?
- Bo jestem w stu procentach lesbijką w związku z równie cudowną Emmą.
Westchnąłem jak zawsze rozczarowany.
- Pozdrów ją ode mnie i przekaż, że jest cholerną szczęściarą.
- Ona to wie ale takie rzeczy warto przypominać, więc przekażę.
Przerwał nam telefon brzęczący w mojej kieszeni. Połączenie było od Kevina.
- Co jest Kev?
- Mam zlecenie – przeszedł od razu do sedna.
- Nie jestem zainteresowany. Muszę odpocząć.
- Nie chcesz poznać szczegółów? - nalegał.
- Rozmawialiśmy już o tym. Zaczekaj. Nathalie... – zwróciłem się do mojej asystentki – przepraszam cię ale muszę już lecieć. Prześlij mi proszę maila z propozycjami na otwarcie i kosztorysem. Co do dekoracji i całej oprawy artystycznej wiesz, że polegam na twoim świetnym guście.
- Nie podlizuj się – rzuciła na pożegnanie i odeszła kołysząc seksownie biodrami.
- Czy to była boska Nathalie? - zapytał Kevin kiedy wróciłem do rozmowy.
- Tak, to ona.
- Czy zmieniła może orientację?
- Niestety, ciągle nie – odpowiedziałem rozsiadając się za kierownicą nowiutkiego nabytku w postaci szarego Mercedesa.
- Może rozważyłaby chociaż wersję bi? Co za strata dla męskiego gatunku – fantazjował nadal Kevin.
- Przestań już marzyć i mów czego chciałeś niewyżyty palancie?
- Wpadło nowe zlecenie. Proste. Trzeba tylko zajrzeć do czyjegoś sejfu.
- Zawracasz mi dupę takimi bzdurami? Już zapomniałeś, że dopiero co o mało mi tyłka nie odstrzelili w Monachium a ledwo miesiąc wcześniej chcieli pokroić w Shenzhen? To też w sumie miało być proste zadanie. Potrzebuję urlopu! A tak w ogóle to coraz częściej myślę o emeryturze. Robię się na to za stary... – Zerknąłem w lusterko sprawdzając swoje trzydziestoczteroletnie przystojne odbicie i stan lekkiego zarostu. Mój przyjaciel prychnął po drugiej stronie słuchawki.
- Jesteś za młody na emeryta a poza tym miałem cię przecież zawsze informować gdyby pojawiło się coś ciekawego.
- No i? - rzuciłem znudzony.
- Masz poszukać wszystkiego co może udupić właściciela pewnego sejfu.
- Oj proszę cię! To nie robota dla mnie tylko prywatnego detektywa specjalizującego się w ściganiu niewiernych mężów. Nie będę im odbierał zajęcia. Co w tym ciekawego?
- Skąd wiesz, że chodzi... a zresztą... - plątał mu się język. - Ale poczekaj aż ci powiem kto jest celem.
- No dawaj, zaskocz mnie. – Zaśmiałem się.
- Swallow.
Zrzedła mi mina i przełknąłem ciężko ślinę. Nie zdziwiłoby mnie gdyby Kevin słyszał to po drugiej stronie.
- Ty nie potrzebujesz złodzieja, ty potrzebujesz czarodzieja albo samobójcę, żeby zadzierać z tym człowiekiem - ostrzegłem.
- Dlatego dzwonię...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro