Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Był słoneczny poranek. Słońce już dawno się pojawiło. Jednak przez żaluzje w pokoju panował półmrok. Pomimo później godziny spod kołder wystawały dwie głowy - jedną przyozdabiały blond włosy, a drugą brunatne. Obie dziewczyny jeszcze spały. Wczorajszy dzień był dość trudny dla większości dzieci z sierocińca. Jedna z ich koleżanek miała opuścić ich grono. Opiekunki postanowiły urządzić małe przyjęcie pożegnalne. Zawsze to robiły. Nie chciały, aby jakieś dziecko poczuło się gorzej. Od zawsze pragnęły, żeby ich gromadka urwisów czuła się jak najlepiej.

W pokoju dziewcząt rozległo się pukanie. Jednak nikt nie odpowiedział. Po chwili, w drzwiach, pojawiła się młoda kobieta. Była to jedna z opiekunek ośrodka. Do całego zespołu dołączyła stosunkowo niedawno, bo kilka miesięcy temu. Jednak od razu dzieciaki ją pokochały. Zawsze była miła i pomocna. Nie było dnia, aby uśmiech nie gościł na jej szczupłej twarzy. Starała się być przyjaciółką dla młodzieży, a nie opiekunką. Nieraz dawała im wsparcie w ciężkich chwilach, czasem to były problemy w szkole, a niekiedy miłość.

Rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok zatrzymał się w śpiącej blondynce. Ten widok ją rozpromienił. Podeszła po cichu do piętnastolatki, uważając na przedmioty, które leżały na podłodze i dotknęła jej ramienia. „Będę musiała im powiedzieć, aby trochę ogarnęły ten pokój'' – pomyślała. Blondynka, odwróciła się do niej mrucząc coś pod nosem. Następnie spojrzała na nią sennie.

- Coś się stało? Która jest godzina? – zapytała z lekką chrypką.

- Soph musisz już wstawać. O 10 przyjeżdżają państwo McLevis. Nie chce, aby na ciebie czekali. – Odparła pani Smith. Blondynka momentalnie się rozbudziła.

- To dzisiaj?! - krzyknęła przerażona dziewczyna. Jednak po chwili zakryła usta, przypominając sobie o śpiącej koleżance. Na szczęście ta nadal spała.

Odetchnęła z ulgą. Wstała ostrożnie z łóżka i ruszyła do toalety. Kątem oka zobaczyła, jak pani Smith opuszcza pomieszczenie. Jeszcze przed wejściem zgarnęła T-shirt i dżinsowe spodnie z dziurami. Zdecydowała się na szarą bluzkę z napisem „I'm missing you". Szybko wciągnęła na siebie ubrania. Umyła zęby i wzięła się za rozczesywanie swoich długich, blond włosów. Upięła je w kucyk, który znajdował się na czubku głowy. Spojrzała w lustro. Zobaczyła w nim niebiesko-szare oczy pełne nadziei. Nieraz wracała do sierocińca. Rodziny nie dawały sobie z nią rady. Zasze sprawiała jakieś problemy. U nikogo nie była dłużej niż rok. Jednak chciała w końcu mieć rodzinę. Pragnęła doświadczyć tej miłości, którą rodzice darzą swoje dzieci. Uważała, że nigdy nie była kochana. To ciągłe zmienianie środowiska ją męczyło.

Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Od zawsze starała się być silna. Nie lubiła pokazywać swoich słabości. Już miała wychodzić z łazienki, gdy nagle pękła jej frotka. Od razu jej twarz oplotły jasne włosy.

- No nie! – warknęła. Chciała wziąć drugą gumkę, lecz uznała, że nie ma dużo czasu.

Piętnastolatka bardzo nienawidziła chodzić w rozpuszczonych włosach. Często ją denerwowały. Czasami miała ochotę je ściąć, jednak nie miała serca by to zrobić. Sam zawsze mówił, że taka fryzura dodaje jej dziewczęcości. Soph zawsze brała rady mężczyzny do serca. Był jej ulubionym opiekunem.

Wyszła z łazienki i ruszyła w stronę drzwi wejściowych, po drodze biorąc buty. Spojrzała czy Anna jeszcze śpi. „Ta dziewczyna jest ogromnym śpiochem'' – pomyślała. Nacisnęła na klamkę oraz cicho przeszła przez drzwi. Następnie założyła swoje adidasy. Sprawdziła, która jest godzina. Widząc, na zegarku, 8:34 poszła w kierunku stołówki. Po kilku minutach była na miejscu. Pomieszczenie nie było pełne. Znajdowało się tam kilka, małych grupek osób. Podeszła do stołu z jedzeniem. Dzisiaj zdecydowała się na kanapki z sałatą i pomidorem. Sophie rozejrzała się po sali. Przy jednej z ław dostrzegła swoją współlokatorkę – Courtney.

Court była wysoką brunetką z zielonymi oczami. Najczęściej ubierała się elegancko. Co tłumaczyło jej dzisiejszy strój. Miała na sobie niebiesko-białą sukienkę w paski.

Czasami opiekunowie z sierocińca mówiły, że dziewczyny są jak papużki nierozłączki. Nastolatki robiły wszystko razem, przechodząc od nauki aż do sportu. Wiele czasu poświęcały na odrabianiu lekcji i tłumaczeniu sobie niezrozumiałych tematów lekcyjnych. Courtney świetnie się uczyła, czego nie można było powiedzieć o Soph. Blondynka miała duże problemy z chemią. Gdyby nie przyjaciółka to zapewne nie zdałaby z tego przedmiotu. Natomiast matematyka i fizyka nigdy nie były dla niej trudne. Dziewczyna zdecydowanie miała ścisły umysł. Sophie niestety nie mogła pomóc zielonookiej w nauce. Nie była w drugiej klasie liceum, tak jak Court. Jednak odpłacała się treningami sztuk walki, z których współlokatorka chętnie korzystała. W poprzednim domu blondynki jeden z rodziców był karateką i chętnie ją szkolił. Uważał, że tak będzie bezpieczniej. Nie chciał jej stracić. Wolał, aby potrafiła się obronić w niebezpiecznych sytuacjach. W wolnej chwili nastolatki często ćwiczyły. Nieraz przypadkowo rozbiły jakąś rzecz lub trafiły do szpitala z połamanymi palcami. To była u nich codzienność. Pomimo kontuzji i tak intensywnie trenowały.

Dziewczyny bardzo różniły się charakterem. Sophie niczym ogień - wybuchowa i niekiedy agresywna. Nie zawsze, dzięki tym cechą, wychodziła na dobre, jednak mogła też się poszczycić ogromną odwagą czy opanowaniem w kryzysowych sytuacjach. Dziewczyna bardzo lubiła tłumić w sobie emocje. Po latach niepowodzeń uznała, że ukazywanie uczuć pomoże wrogu ją zniszczyć. Nie przepadała też za dużym towarzystwem. Miała w nim poczucie duszności, braku komfortu. Dlatego też, nie miała dużo znajomych. Natomiast Court można było porównać do spokojnej wody - zawsze opanowana i nieszukająca kłopotów. Niestety z blondynką nie za dobrze to wychodziło. Starała się być takim głosem rozsądku, który wie na co może sobie pozwolić.

Sophie nie zdziwiła się widząc przyjaciółkę z nosem w książce o tak wczesnej porze dnia. Courtney czytała wszystko co wpadnie jej w rękę, od horrorów po fantasy. Zawsze, gdy miała chwilę to nadrabiała rozdziały.

Blondynka podeszła do stołu i usiadła naprzeciw Court.

- Cześć, co tam czytasz? - Sophie przywitała się entuzjastycznie.

- Hej. Zabrałam się za Talon - Brunetka wskazała na przedmiot.- No wiesz to jest ta nowa książka, którą dostałam tydzień temu od pani Smith. Uprzedzając twoje pytanie, tak jest ciekawa.

- Jesteś strasznie przewidująca Court.- Zaśmiała się Sophie biorąc pierwszy gryz swojej kanapki - Co ty robisz tak wcześnie na stołówce? Myślałam, że będziesz spać po wczorajszym dniu.

- Nie mogłam, siedzę tutaj od jakiejś godziny. Próbowałam cię obudzić, ale mi się to nie udało. Masz strasznie twardy sen.- odpowiedziała sięgając do talerza przyjaciółki po jedzenie. Blondynka nawet na to nie zareagowała. Nagle Courtney posmutniała - Jesteś już spakowana? Dzisiaj wyjeżdżasz, a rano nie widziałam walizek.

- O kurcze, kompletnie wyleciało mi to z głowy - Soph zerknęła na zegarek wiszący na ścianie. - Została mi niecała godzina. Mogłabyś mi pomóc? Nie wiem czy się wyrobie w tak krótkim czasie - brunetka tylko przytaknęła, dalej rozkoszując się posiłkiem.

Po dokończeniu śniadania, tak jak postanowiły, poszły do swojego pokoju, aby spakować ubrania do dużej walizki. Nie zajęło im to jakoś dużo czasu. Jednak zrobiły by to dużo szybciej, gdyby nie ich wygłupy. Przez swoje zachowanie obudziły trzecią i zarazem najmłodszą lokatorkę tego pokoju. Była nią czternastoletnia Anna, która zaczęła rzucać poduszkami w dziewczyny. Nie chciała jeszcze wstawać, jednak była świadoma późnej godziny. Wstała z łóżka i poszła do łazienki mrucząc pod nosem niezrozumiałe słowa. Niestety, niektóre doszły do dziewczyn. Większość z nich była bardzo wulgarna. Nastolatki śmiały się z tej sytuacji przez dobre kilka minut. W pewnej chwili Courtney zaczęło brakować tlenu. Świetną zabawę przerwała im pani Smith, która zapukała i weszła do pokoju.

- Nie chce wam przerywać, ale państwo McLevis już przyjechali. Sophie, zejdź proszę na dół - powiedziała kobieta. Natomiast dziewczyny wstały z podłogi, wzięły potrzebne rzeczy i ruszyły we wskazane miejsce.

Po dotarciu na parter, Soph zauważyła swoich nowych opiekunów. Para miała tak na oko trzydzieści lat. Byli to Agnes oraz Antony McLevis. Mężczyzna, tak jak ostatnio był ubrany w czarny garnitur z białą koszulą pod nim. Do tego założył czerwony krawat. Standardowo miał bujną, ciemną czuprynę, która była zaczesana lekko do góry. Z jego pięknych, czekoladowych oczu dało się wyczytać ogromne szczęście. Jedyną zmianą w jego wyglądzie był delikatny zarost. Natomiast kobieta była nieco wyższa niż ostatnio. Na wizycie, sprzed miesiąca, ledwo dosięgała do nosa Tony'ego, a teraz była z nim prawie na równi. Po chwili Sophie zauważyła kremowe szpilki, które dawały ten efekt. Agnes miała na sobie białą sukienkę w niebieskie, fioletowe i różowe kwiaty. Cała kreacja sięgała przed kolano. Na twarzy malował się delikatny makijaż, który idealnie podkreślał zielone oczy pani McLevis. Włosy były w kolorze ombre. Zostały upięte w dobieranego warkocza. Dawało to cudowny efekt. "Nic się nie zmieniła"- przeszło Soph przez myśl.

Blondynka podeszła do opiekunek, które rozmawiały z McLevis'ami.

- Dzień dobry - dziewczyna odezwała się jako pierwsza.

- Cześć młoda. Co tam u ciebie? - podszedł do niej Tony i uścisnął dłoń. Po chwili dołączyła także Agnes, która przytuliła dziewczynę.

- Wszystko dobrze, a co u pana?

- Jejciu! Sophie, tyle razy ci mówiłem Tony, a nie jakiś tam pan! Jeszcze raz tak powiesz, a się pogniewamy - mężczyzna postanowił zażartować.

- Weźmiemy ci walizki do samochodu. Ja jeszcze porozmawiam z twoimi opiekunkami i spotkamy się na zewnątrz - Agnes oznajmiła pogodnie. - Co tak stoisz Tony?! Trzeba zabrać te tobołki!

Mężczyzna szybko wziął dwa bagaże i ruszył w stronę auta. Trzy kobiety poszły do gabinetu, a Soph odwróciła się do swojej przyjaciółki, aby się z nią pożegnać.

- To już ten czas. Znowu musimy się rozdzielić. Będę za tobą bardzo tęsknić - rozmowę rozpoczęła Courtney.

- Spokojnie, nie rozstajemy się na zawsze. Mamy telefony, możemy ze sobą rozmawiać, a poza tym za kilka miesięcy masz swoją upragnioną osiemnastkę, więc wyjdziesz z tego miejsca - Sophie starała się jakoś podnieść na duchu przyjaciółkę, jednak sama była bliska płaczu. Próbowała to jakoś zataić, ale przy niej nie potrafiła.

- Soph, proszę, nie płacz. Jesteś przecież silną dziewczyną! Nasze drogi niedługo się zejdą. Tylko trochę poczekaj. Obiecuję - Mocno przytuliła blondynkę, która odwzajemniła uścisk i trochę się rozpromieniła.

- Co masz na myśli mówiąc, że za niedługo się spotkamy?- Zapytała zdezorientowana dziewczyna.

- Wybacz, ale nie mogę ci powiedzieć.

Sophie uśmiechnęła się. Już chciała iść do gabinetu, aby pożegnać się z opiekunkami, ale przeszkodził jej nagły krzyk Anny.

- Soph czekaj! Jeszcze my!- Blondynka zauważyła wszystkie dzieciaki z sierocińca, które biegły po schodach, aby ostatni raz zamknąć ją w szczelnym uścisku. Anna jako pierwsza do niej podbiegła i wtuliła.- Bałam się, że nie zdążyłam. Myślałam, że już cię nie ma.

Po wielu czułościach i pożegnaniach wyszła przed budynek, gdzie stał samochód Tony'ego. Chciała już stamtąd odjechać. Nigdy nie uważała, że sierociniec jest zły, jednak pragnęła w końcu się z niego wydostać. Po raz kolejny dostała szansę na życie z kochającą rodziną. Musiała zakończyć stary rozdział oraz rozpocząć nowy, dla siebie i Sam'a. tak samo jak zrobiła to po jego śmierci. Wiedziała, że będzie jej brakować niektórych osób. Mądrych słów Court, zabawnych sytuacji z Anną, a nawet Markusa, który ciągle jej przeszkadzał. W tym budynku narodziły się piękne wspomnienia, które zostały głęboko w sercu.

Przed schodami stał biały samochód osobowy. Nie wiedziała jakiej marki jest, ponieważ się na tym kompletnie nie znała. Tony opierał się o auto i przeglądał telefon. Najwidoczniej czekał na nią i żonę. Blondynka pewnie ruszyła w jego stronę.

- Agnes jeszcze nie ma?- Zapytała.

- Niestety jesz...- mężczyzna nagle urwał, lecz po chwili uśmiech zagościł na jego twarzy i dokończył.- Wywołaliśmy wilczyce.

Faktycznie Agnes schodziła po schodach wraz z dwiema opiekunkami. W ręce trzymała zieloną teczkę, najpewniej dokumentacje nastolatki. Przed autem kobiety jeszcze chwilę porozmawiały, a następnie się pożegnały. Sophie jeszcze na moment podeszła do opiekunek. Chciała się przytulić ten ostatni raz. Kiedy w końcu się odwróciła, zauważyła Tony'ego, który otworzył jej drzwi do samochodu.

- Zapraszam panią.- Brunet wykonał lekki skłon. Natomiast rozbawiona nastolatka odpowiedziała szybkie "Dziękuje" i wsiadła do białej maszyny.

Kiedy Sophie usiadła, była w szoku. Nigdy nie siedziała w tak ekskluzywnym samochodzie. Dopiero po kilku sekundach się ocknęła z zachwytu. Agnes już siedziała na miejscu pasażera. Do auta wsiadł Tony, jednak nie miał na sobie krawatu, ani marynarki. Szybko zapiął pasy. Dziewczyna uczyniła to samo. Nie chciała zginąć w wypadku samochodowym. Po niecałej minucie auto ruszyło. Od razu z głośników wydostał się głos jakiegoś sławnego piosenkarza.

- Sophie, zapisaliśmy cię do nowej szkoły. Wiem, że powinniśmy poczekać na ciebie z tą decyzją, ale akurat trafiło się tam miejsce. Nie gniewasz się?- Odezwała się Agnes.

- Nic się nie stało. Wiem, że wybraliście mi dobrą szkołę - Odpowiedziała zadowolona Sophie.- A tak właściwie to nadal mi nie powiedzieliście, gdzie mnie zabieracie.

- Do Nowego Yorku...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro