Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

***

Idąc do pracy, spotkałem Belzebuba, bezczelnie parodiującego Maiestas Domini.

Siedział spokojnie na ziemskim tronie utkanym z mokrawych kartonów, z oparciami z puszek i zgniłą wyściółką ze starego koca, jakby kontemplując brudy tego zepsutego, cuchnącego świata i ciesząc się owym odorem niszczenia. Na głowie miał koronę z wypłowiałej czapki, podwiniętej tak, by jego uszom nie uciekł najcichszy szum.

Otaczały go wszelkie atrybuty strażnika bram: grube muchy, puchate pszczoły, smukłe osy, a nawet samotny dumny trzmiel, jego prawa ręka, gotowa wykonać każe polecenie niezależnie od woli reszty świata. Gdy spojrzał mi w oczy, zachwiałem się pod siłą tych małych, wciąż iskrzących się zielenią kryształków, które wyglądały tak podobnie do tych moich.

Nie odwróciłem się, lecz wycofywałem się powoli, wciąż posyłając nieśmiałe, pytające uśmieszki ku królowi podziemia, a moje myśli wciąż powtarzały:

— Kim jesteś, o szlachetny panie?

Zawsze chciałem być królem. Takim prawdziwym, otoczonym przez nieświadome istoty, tak podobne jego latającym poddanym, tak zależnym od swojego żywiciela, krążącym ślepo wokół swego słońca, choć należałoby rzec, płomienia świecy. Niegroźne, może nieco irytujące, lecz tylko w taki sposób, jak podnoszą ciśnienie krnąbrne dzieci, czyli uroczo.

Nie chciałem jednak być cuchnącym alkoholikiem.

Dziś nie napiję się na koszt firmy.

Znajdę inny sposób na wieczny rząd dusz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro