5
Powrót do Oslo był dziwny. Odnosiłem wrażenie, że wszyscy w szkole się na mnie patrzą i to nie było miłe uczucie. Siedziałem z Williamem na stołówce na naszym stałym miejscu i zobaczyłem jak do pomieszczenia wchodzi Eva z Evensenem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że jego ręka była na jej ramieniu a ona się do niego uśmiechała jak głupia. Poczułem ukłucie w sercu i natychmiast przeniosłem swój wzrok na Williama. Chłopak opowiadał coś o jakimś projekcie, który mieliśmy zrobić, a ja tylko potakiwałem głową. Dyskusje w stołówce przerwało skrzypienie mikrofonu, a po chwili rozległ się skrzeczący głos dyrektorki.
- Christoffer Schistad proszony do gabinetu dyrektora. Powtarzam, Christoffer Schistad proszony do gabinetu dyrektora.
Spojrzałem zdziwiony na Williama, który był tak samo zagubiony, jak ja. Powoli wstałem i rzuciłem chłopakowi swój plecak. Chwilę później stałem pod gabinetem dyrektorki, czując na sobie pełne współczucia spojrzenie sekretarki. W końcu drzwi się otworzyły i kobieta zaprosiła mnie do środka. Usiadłem na cholernie niewygodnym krześle i wpatrywałem się w dyrektorkę, która wyglądała, jakby głęboko nad czymś myślała.
- Christoffer – uśmiechnęła się do mnie smutno – otrzymaliśmy telefon z informacją, że zmarła twoja mama. Bardzo mi przykro, jesteś zwolniony z reszty zajęć.
- Słucham?
- Twoja mama zmarła – odparła i mogłem przysiąc, że w jej oczach pojawiły się łzy.
- Oh – wydusiłem z siebie. - To ja już pójdę – wskazałem palcem drzwi i do nich podszedłem. - Coś jeszcze?
- Niee – kobieta wyglądała na zaskoczoną, ale nic więcej nie powiedziała.
- Do widzenia – rzuciłem i wyszedłem z pomieszczenia.
Po cholerę zadzwonili do szkoły, przecież ojciec mógł napisać smsa albo najlepiej w ogóle mnie nie informować. Wszedłem na stołówkę i podszedłem do Williama, zabierając swój plecak.
- Co jest? - Chłopak przyglądał mi się uważnie.
- Moja matka nie żyje – wzruszyłem ramionami – jestem zwolniony do końca dnia, więc spadam. Trzymaj się – Poklepałem go po plecach i wyszedłem ze stołówki.
Oparłem się o maskę swojego auta i wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów. Włożyłem jednego do ust, ale jak zwykle nie potrafiłem znaleźć zapalniczki. Klepałem się po kieszeniach jak jakiś zboczeniec, ale w końcu wymacałem pożądaną rzecz. Niespiesznie odpaliłem papierosa i leniwie zaciągnąłem się dymem. Wpatrywałem się w jakiś punkt na ziemi, nie wiedząc czemu. Zobaczyłem drugi cień i podniosłem głowę. Przede mną stała Eva, która przyglądała mi się z dziwnym wyrazem twarzy. Poczułem irytację i zmieszanie. Wciąż przed oczami widziałem ją w objęciach Evensena.
- Wszystko w porządku? - Zapytałem ostrzej, niż chciałem, na co dziewczyna się skrzywiła.
- To ja powinnam zadać to pytanie – jej głos był opanowany.
- Niby dlaczego – wyciągnąłem papierosa z ust.
- William mi powiedział – westchnęła – przykro mi.
- A mnie nie. - Rzuciłem papierosa na ziemię i przydeptałem go butem. - Muszę już iść. - Rzuciłem jej przelotne spojrzenie i wsiadłem do auta, chwilę później odjechałem z piskiem opon, zostawiając Evę samą.
Mój telefon zadzwonił, a na wyświetlaczu zobaczyłem imię ojca. Odebrałem, zastanawiając się, o co mu chodzi.
- Christoffer? - Jego głos był jak zza światów.
- Tak ojcze – przewróciłem oczyma.
- Przyjedź do firmy, dobrze?
- Skoro muszę, będę za dziesięć minut.
Przyjechałem nawet szybciej. Ivone o dziwo nie robiła problemów ze wpuszczeniem mnie do gabinetu ojca. Usiadłem na wielkim fotelu i czekałem na to, co powie mi Daniel. Mężczyzna uważnie mi się przyglądał.
- Jak się czujesz? - Jego pytanie mnie zaskoczyło.
- Co? - Parsknąłem.
- Zapytałem, jak się czujesz.
- Muszę siku, ale to później.
- Christoffer – ojciec przewrócił oczyma. - Wiesz, o co mi chodzi.
- Umarła no i co z tego? - Skrzyżowałem ręce na piersi.
- Była twoją matką.
- Czyżby? - Uniosłem brew. - Nie nazwałbym jej tak.
- Daruj sobie, dobrze?
- Bo prawda boli, co? - Zaśmiałem się. - Wybacz, że nie rozpaczam, ale nie mam zamiaru. Moja matka była dla mnie martwa od dawna.
- Przestań do cholery – Daniel uderzył ręką w stół.
- A co mam ci powiedzieć? - Krzyknąłem – Zawsze liczyła się tylko Alice! Ledwo się urodziłem, a już miałem niańkę, bo moja własna matka nie chciała się mną zajmować. Wiem, że nie byłem planowany, bo mieliście już idealną Alice, ale mogliście, chociaż udawać do cholery. Matka miała mnie gdzieś, a potem Alice się mną zajmowała. A gdy już jej nie było to moja kochana, wspaniała matka pojechała, chuj wie gdzie i nawet się nie pożegnała i nie zainteresowała tym, jak jej pieprzony syn znosi utratę siostry. Nawet rozwód mieliście przez korespondencję, bo nie chciała nas widzieć. Więc nie karz mi teraz rozpaczać i płakać, bo twoja była żona to zwykła wstrętna dziwka i cholernie się cieszę, że w końcu zdechła. - Zerwałem się z fotela i skierowałem się do drzwi.
- Ta wstrętna dziwka zostawiła ci cały majątek – wysyczał.
- Oo to miłe z jej strony, że chociaż coś mi zostawiła – parsknąłem – niech przeleją pieniądze na moje konto. Znasz numer – odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z pomieszczenia.
Wróciłem do domu, kierując się od razu do swojego pokoju. Wszedłem do niego i rzuciłem się na łóżko niczym jakaś nastolatka. Musiałem się uspokoić, bo moja matka nie była warta tego, by zrobić jakieś głupoty. Poczułem wibracje telefonu i wyciągnąłem go z kieszeni. Zobaczyłem, że mam wiadomość od Evy i zaciekawieniem ją otworzyłem.
Mam już dość tego, co między nami jest. Musimy to w końcu jakoś rozwiązać. Spotkajmy się o 17 przy ławce w parku, gdzie karmiłam kaczki, okej?
Sprawdziłem, która godzina i stwierdziłem, że powoli będę się zbierał. Zawsze wolałem być gdzieś wcześniej niż być spóźnionym. Przebrałem koszulkę, narzuciłem na siebie bluzę, złapałem telefon i portfel i byłem gotowy do wyjścia. W głowie kłębiło mi się całe mnóstwo myśli. Wiedziałem, że wcześniej źle potraktowałem Evę, ale nie chciałem by także ona próbowała mi wmówić, co powinien czuć. Ton jej smsa był poważny i czułem, że to właśnie za chwilę rozegrają się najważniejsze rzeczy w moim życiu. Powinien jej powiedzieć, co czuję, ale z drugiej strony, skoro ona i Evensen mają coś ze sobą, moje deklaracje miłosne nie mają sensu. Nie wiem czemu, ale Eva musi się dowiedzieć o tym, że to, co powiedziałem wtedy w urzędzie, było szczere. Poza tym ktoś musi ją uchronić przed tym, bo gdyby jej wyszło z Evensenem to nazywałaby się Eva Evensen, a to brzmi jak pieprzony żart. Nim się zorientowałem już byłem w parku. Usiadłem na ławce i wyciągnąłem telefon, by zająć czymś ręce. Miałem jeszcze piętnaście minut do przyjścia Evy więc stwierdziłem, że sobie zapalę. Siedziałem i wpatrywałem się w pływające kaczki, gdy usłyszałem za sobą jakieś głosy. Odwróciłem się i zobaczyłem Evensena w towarzystwie chłopaków z Yakuzy.
- Czekasz na kogoś Schistad? - Jego głos był przepełniony gniewem.
- To chyba nie twoja sprawa, co?
- Chyba jednak jest, gdy umawiasz się z moją dziewczyną – wsadził ręce do kieszeni.
- Wybacz, ale nie będziemy potrzebowali przyzwoitki. - Parsknąłem.
- Żarty się go trzymają chłopaki – Evensen odwrócił się do swoich towarzyszy, a oni się zaśmiali. - To dobrze, bo zaraz ty sam będziesz jednym wielkim martwym pieprzonym żartem Schistad.
Kolesie z Yakuzy zaczęli iść w moim kierunku, otaczając mnie, co cholernie utrudniło mi ucieczkę. Moje myśli krążyły wokół tego, skąd wiedzieli gdzie będę. Jedyne co przychodziło mi do głowy to to, że Eva mnie wydała, ale nie chciałem w to uwierzyć. Nagle poczułem, jak coś uderza mnie w głowę, a moje oczy zachodzą czernią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro