• at all costs •
Po kilku minutach bezcelowego wiercenia się na łóżku Sophie otworzyła oczy, sprawdzając godzinę na zegarku w komórce. Kilkanaście minut po piątej rano nie było odpowiednim czasem na przekąski, jednak z drugiej strony nie mogła się głodzić będąc w ciąży. Lekarka podniosła rękę narzeczonego spoczywającą na jej znacznie uwypuklonym brzuchu wyswobadzając się z objęć mężczyzny i usiadła na materacu, sięgając po elegancki kalendarz, który dostała w prezencie od Elizabeth.
Panna James była prawdziwą mistrzynią robienia praktycznych i przy tym bardzo ładnych upominków. Doktor Clark nie dość, że mogła zmieścić cały dzienniczek prowadzenia ciąży w torebce, to jeszcze z opisów na marginesie dowiadywała się nowych ciekawostek na temat samej siebie i dziecka. W całorocznym kalendarzyku na pierwszej stronie postawiła kolejny krzyżyk, szesnasty tydzień i jeden dzień, oznaczona czerwonym kółeczkiem sierpniowa data zbliżała się wielkimi krokami.
– Dlaczego nie śpisz? – Rogers wyczuł pod palcami pościel, niemal natychmiast otwierając oczy, żeby zlokalizować ukochaną. Odetchnął, zauważając ją tuż obok.
– Nie chciałam cię budzić, bo to była twoja pierwsza niemal w pełni przespana noc od paru tygodni – wyszeptała Sophie. – Zgłodniałam, więc stwierdziłam, że zwlokę się do kuchni i coś sobie wezmę.
– Poczekaj, przyniosę ci – zaproponował blondyn, podnosząc się na materacu by ucałować lekarkę w policzek. – I tak miałem zejść, napić się wody. Masz jakieś specjalne życzenia?
– Hmm... Może masło orzechowe i ogórki kiszone?
Steve skrzywił się na to połączenie, ale nic nie powiedział, bo w ciągu ostatnich dni Clark miała naprawdę różne zachcianki i nawet przestało go to dziwić. Kobieta włączyła telewizor wiszący na ścianie sypialni uznając, że skoro żadne z nich już nie śpi, a do ósmej zostało jeszcze trochę czasu, to będą mogli coś obejrzeć. Do tej pory miała takie zasoby czasu, iż nie wiedziała, co ze sobą zrobić, więc kręciła się z kąta w kąt, bo oczywiście Rogers zabronił jej jakichkolwiek prób renowacji domu czy ogrodu. Za każdym razem, kiedy mężczyzna widział ją na drabinie, dostawał jakichś dziwnych spazmów, aż ostatecznie zamknął tę cholerną drabinę w schowku i zabrał klucze ze sobą. Sophie cieszyła się więc z powrotu do pracy, jak nigdy przedtem, stwierdzając, że siedzenie w domu nie jest jej ulubionym zajęciem. Mogła też odpocząć od bycia traktowaną jak porcelana i rzucić się w wir normalnych zajęć.
– Gdzie ty byłeś po te ogórki? – zapytała, gdy zauważyła narzeczonego po kilkunastu minutach. – Na kontynencie?
– Konkretniej... w całodobowym Tesco na końcu ulicy. Nie po ogórki, a po masło orzechowe – wyjaśnił mężczyzna, zdejmując z siebie szarą bluzę i podając brązowowłosej dwa słoiki oraz widelec i łyżkę. Przyniósł też dzbanek pełen wody, nauczony doświadczeniem nabytym w ciągu kilku tygodni.
Cenna wiedza pani Jones także była niezwykle przydatna, ponieważ to ona uprzedziła go, że Sophie prawdopodobnie będzie zjadała co najmniej jeden słoik ogórków dziennie, więc powinien zrobić zapas. Podała mu także listę produktów, na jakie panna Clark może mieć ochotę, ale niestety nie było na niej masła orzechowego – nowego upodobania lekarki.
Spędzili wczesny poranek leniwie, co jakiś czas przerzucając kanały w telewizji. Po kilku zjedzonych ogórkach kobieta stwierdziła, że ma dość i odstawiła słoiki na stolik nocny. Przeczesała palcami gęste włosy ukochanego, który ułożył głowę na jej nogach, wpatrując się w światła tańczące na białym suficie. Coś go gryzło, mogła to zauważyć, zaledwie zerkając na napięte mięśnie twarzy mężczyzny.
– O czym myślisz? – zapytała, w zamyśleniu wodząc palcami po jego brodzie.
– O niczym nadzwyczajnym. – Poprawił się na swoim miejscu w przelocie całując dłoń narzeczonej.
– Przecież widzę. – Sophie nie dawała za wygraną i kontynuowała przesłuchanie, jakie musiało zostać dokończone, nawet jeśli miałaby spóźnić się do pracy. Westchnęła będąc pewna, że czeka ją długie wiercenie dziury, zanim Steve się przed nią otworzy.
– Poczułem nagłą potrzebę zmienienia czegoś... – odpowiedział, spoglądając Clark prosto w oczy. Tak jak zawsze, zatonął w jej ciepłym wzroku pełnym miłości i energii. Gdyby tylko mógł włączyć życiową pauzę, zatrzymałby ten moment, kiedy są szczęśliwi oraz spokojni, na znacznie dłużej. Tak naprawdę niczego więcej nie potrzebował. – Chcę, żeby świat był lepszym miejscem. Dla ciebie i dla naszego dziecka.
– Nigdy nie sądziłam, że to powiem – Lekarka zaśmiała się cicho, doskonale rozumiejąc, co Rogers miał na myśli. Z niewielkim wysiłkiem schyliła się by ucałować ukochanego w czoło. – Świat ma wielu bohaterów, którzy są w stanie zapewnić ludziom bezpieczeństwo. My mamy ciebie jednego i bardzo cię potrzebujemy... Ale wiem, że z całym światem nie wygram, więc mam tylko jedną prośbę. Zastanów się dwa razy, zanim z jakiegoś powodu skoczysz w ogień i nie rób nic za wszelką cenę.
– Zgadzasz się? – Zaskoczony blondyn podniósł się w miejscu, uważnie przyglądając się narzeczonej, by upewnić się, że nie żartowała. W ogóle te słowa były do niej niepodobne, bo zwykle sama zachowywała się zupełnie odwrotnie, pchając się prosto w zarzewie konfliktu, żeby uratować kogoś, kogo nawet nie znała.
– Mam jakieś inne wyjście? – zapytała, wzruszając ramionami. – I tak zrobisz to, co będziesz uważał za słuszne. Wiem, że trudno jest się odzwyczaić od tego, czym było całe twoje życie. Mogę mieć tylko nadzieję, iż kiedyś wrócisz z tej wojny cały i zdrów.
Nie było jej łatwo pogodzić się z byciem zdegradowaną przez potrzebę naprawiania świata. Mimo wszystko zawsze czuła w głębi serca, że prędzej czy później pole bitwy upomni się o swojego żołnierza tak, jak wielokrotnie upominało się o nią. Sama odkrywała przykrości życia w tym okrutnym świecie i chyba jak każdy rodzic, chciała dla swojego dziecka najlepszego.
– Obiecuję – zapewnił Steve, rozpromieniając się nieco. Wreszcie mógł całkowicie spełniać swoje poczucie obowiązku. I nie czuł się przy tym jak całkowity kryminalista, bo błogosławieństwo Sophie wiele dla niego znaczyło.
Dla doktor Clark powrót do Naukowych Rezerw Strategicznych po prawie trzech miesiącach przerwy nie był łatwy. Liczyła się z możliwością zwolnienia i awantury urządzonej przez Charlesa, jednak dyrektor zniósł wieści całkiem nieźle. Nie obyło się bez złośliwego komentarza z jego strony, ale zabrzmiał on bardziej jak niezgrabne gratulacje, niż niemiły przytyk. Kiedy myślała, że najgorsze ma już za sobą, Turner wręczył kobiecie kwitek z przemieszczeniem do innego departamentu.
Nerwowo ściskała więc kartkę w dłoniach, z każdym ostrożnie stawianym krokiem zbliżając się do paszczy lwa. Stanęła przed drzwiami z mlecznego szkła i zawahała się przez moment, delikatnie pukając. Miała jeszcze czas, żeby się wycofać, rzucić tę robotę w cholerę. Ciche mruknięcie wewnątrz gabinetu kierownika departamentu poinformowało ją, że może wejść, całkowicie odbierając jej możliwość ucieczki. Powoli zagłębiła się do pomieszczenia, podchodząc ku marmurowemu biurku na taką odległość, by zachować nieprzytłaczający dystans.
– Co znowu przeskrobałaś? – zapytał Oliver Campbell, wczytując się w dane na kartce. Odkąd przekroczyła próg gabinetu nie zaszczycił jej spojrzeniem. – Czy to ja naraziłem się Charlesowi i postanowił mnie pokarać?
– Nie mogę już pracować w terenie, ani szkolić adeptów – odpowiedziała, wskazując na zaokrąglony brzuch lekko zarysowany pod luźną sukienką. Mężczyzna roześmiał się ironicznie pod nosem.
– A podobno nie chciałaś mieć dzieci... – Campbell rzucił jej zniesmaczone spojrzenie, rozsiadając się w fotelu obrotowym. Sophie wcale nie czuła się dobrze z myślą, że będzie pracowała akurat w jego departamencie, ale tylko tutaj mieli jeszcze wolne miejsca. – To coś ze mną nie tak, czy Rogers całkowicie wyprał ci mózg?
– Nie powiedziałam ani słowa, kiedy spotykałeś się z Caroliną Dafoe. Nie atakuj mnie – odparła, przyjmując obronny ton. Skrzyżowała ręce na piersi, osłaniając się nimi jak tarczą. Oliver uniósł zaskoczone spojrzenie, prostując się w fotelu. Powoli wstał ze swojego miejsca opierając się o blat biurka.
– Jak długo wiedziałaś? – wyszeptał, nerwowo zerkając na przeszklone drzwi, jakby blondwłosa piękność właśnie miała przez nie wkroczyć śmiejąc mu się w twarz.
– Od początku... chyba zapomniałeś o moim darze – powiedziała, lekko opadając na krzesło naprzeciw biurka Olivera. – Nie mówiłam nic, bo miałam nadzieję, że rozmyślisz się i zrezygnujesz ze ślubu bez żadnych kłótni czy pretensji. Razem nie bylibyśmy szczęśliwi, bo oboje szukaliśmy czegoś zupełnie innego... Kogoś innego.
Nigdy wcześniej nie widziała, żeby ktoś tak szybko podpisywał papiery. Campbell wręczył kobiecie podbity świstek, a ona z ulgą rzuciła na odchodne krótkie pożegnanie i kurczowo zaciskając palce na klamce pchnęła drzwi torując sobie drogę do wolności. Powietrze na pustym korytarzu wydawało się o wiele lżejsze, a Sophie miała wrażenie, jakby zdjęto z niej ogromny ciężar. Zdaje się, że przełamała pierwsze lody w trudnej relacji z Oliverem. Oczywiście jeszcze wiele wzajemnych pretensji pozostało między nimi, ale miała nadzieję, iż wspólna praca pomoże im się dogadać.
Wsiadła do windy, opierając się o lustrzaną taflę zdobiącą ściany elewatora. Najtrudniejsze miała już za sobą i cieszyła się, że udało jej się zachować służbę w Rezerwach. To miejsce bardzo wiele dla niej znaczyło, bo przez długi czas zastępowało dom, a także rodzinę. Dzięki NRS poznała Peggy oraz Daniela, wiele lat później natrafiając na miłość swojego życia. Nawet jeśli nie zawsze organizacja ta była wobec niej fair, potrafiła jej wiele wybaczyć.
– No, dzień dobry! – Elizabeth rozpromieniła się na widok przyjaciółki stojącej w progu biura, które dzieliła z Alistairem. – Właśnie montuję filmy z zeszłego tygodnia i obrabiam zdjęcia do waszego albumu ślubnego. Fotografii oczywiście nie możesz zobaczyć, ale klipy chętnie ci pokażę. Fasolka będzie miała świetną pamiątkę!
Wiadomość o ciąży doktor Clark chyba najradośniej i zrazem najmocniej przeżyła panna James. Objęła ją prawdziwa obsesja na punkcie codziennego nagrywania krótkich klipów, a następnie montowania ich na kształt pamiętnika. Lekarka przysunęła się do prawniczki, zaś blondynka włączyła pierwszy film, jaki udało jej się stworzyć.
Okej... Nagrywa! Ali, no chodź, proszę cię... Liz, weź tę kamerę! Masz zgodę na publikowanie mojego wizerunku?! Elizabeth uchwyciła siedzącego po turecku na dywanie Scotta liczącego drobne funty. Co liczysz? Zbieram zakłady, na razie tylko od tych znajomych, którzy wiedzą... Czterdzieści procent stawia na dziewczynę. W tle dało się słyszeć śmiech blondynki operującej kamerą. Dopisz moje pięć funtów do chłopca. To na pewno będzie chłopiec. Obraz na chwilę stał się czarny, a już w następnym kadrze znaleźli się w domu przy Terrace Gardens. Po delikatnym zbliżeniu obiektyw uchwycił Sophie wypoczywającą w fotelu. Jaką masz wiadomość dla Fasolki? Lekarka uśmiechnęła się, lekko ziewając. Hmm... Twój tata, Steve, twierdzi, że jesteś dziewczynką, a ja, że chłopcem... Ale tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, bo chcemy mieć niespodziankę i nie znać płci aż do rozwiązania. Dla nas najważniejsze jest twoje zdrowie. Kimkolwiek będziesz, musisz wiedzieć, że bardzo cię kochamy i nie możemy się ciebie doczekać.
– Przetrwałam przytyki Charlesa i spięcie z Oliverem – powiedziała Clark, wyjmując z torebki paczkę chusteczek. – Musisz mnie doprowadzać do płaczu?
Panna James prędko wyłączyła klip, spiesząc się, by podać przyjaciółce szklankę wody. Sophie przyjęła napój z podziękowaniem i wytarła łzy zbierające się w kącikach oczu. Objęła prawniczkę ramionami mocno ściskając jej smukłą sylwetkę.
– Już, już... Nie płacz. – Liz odwzajemniła uścisk, delikatnie głaszcząc lekarkę po plecach w geście otuchy. Sama także się wzruszyła, ale starała się tego nie okazywać, żeby nie pogarszać sytuacji. – Alistair zaraz przyjdzie i nakrzyczy na mnie, że cię rozstrajam emocjonalnie.
Sophie wtuliła się w miękki sweter prawniczki, napawając się znajomym trochę duszącym zapachem perfum kobiety. James odwzajemniła gest, śmiejąc się cicho. Ten błogi spokój rozsiewający się wokół nich od paru miesięcy zwiastował naprawdę dobry rok. Elizabeth nie miała nawet cienia pretensji, że Clark nieustannie spierała się z krawcową o to, jak ma wyglądać stale zmieniana suknia ślubna rosnąca wraz z brzuchem lekarki. Przestało jej przeszkadzać, że Ali łaził sam po podejrzanych spelunach, tropiąc przestępców i nie wtajemniczając jej w swoje plany. Namacalnie czuła zbliżającą się wielkimi krokami wiosnę, ślub, który miał być jej największą zorganizowaną imprezą i życie rozkwitające w pąkach roślinności, jaka sprawiała, że tęskniła za zapomnianą przez świat Kornwalią.
– Wpadniecie później? – upewniła się brązowowłosa, narzucając z powrotem płaszcz na ramiona. Prawniczka odprowadziła kobietę aż do windy, żegnając ją szybkim pocałunkiem w policzek.
– Przyjedziemy zaraz po pracy, ale nie rób wielkiego obiadu, bo kupimy coś po drodze – stwierdziła panna James, machając przyjaciółce przez zamykające się drzwi.
Sophie nienawidziła wręcz jazdy samochodem zimą w zakorkowanym po same brzegi Londynie, ale komunikacja miejsca działa równie opieszale co korowody aut na drodze. Poza tym, gdyby Steve dowiedział się, że podróżuje zupełnie sama wieczornym metrem, niewątpliwie musiałaby odbierać go ze szpitalnego oddziału ratunkowego, bo chyba naprawdę dostałby jakiejś zapaści.
Chociaż czasem jego strach wydawał jej się totalnie irracjonalny, oderwany od rzeczywistości, nie mogła nie pamiętać, że zaledwie miesiąc temu sama bała się wyjść z domu, bo w każdej chwili mogło stać się coś złego. Jednak ona była zdrowa, Fasolka była zdrowa i nie mieli żadnych powodów do zmartwień. Z dnia na dzień miała coraz więcej energii, więc starała się z niej korzystać jak najmocniej, bo w trzecim trymestrze zapewne znów straci zapał do wszystkiego, skupiając się tylko i wyłącznie na dziecku.
Po kilkudziesięciu minutach, które wydały jej się wiecznością, dotarła wreszcie do pustego domu. Odwiesiła płaszcz, udając się prosto do salonu, żeby móc popracować trochę w swoim ulubionym fotelu przy kominku. Steve pomyślał o wszystkim i zostawił jej kupkę drewna gotowego do rozpalenia oraz przyniósł zapas na cały wieczór. Lekarka uśmiechnęła się, poprawiając ich wspólne zdjęcie stojące na gzymsie zaraz obok najświeższej fotografii Liz i Aliego zmuszonych do pozowania pod ogromnym monumentem będącym częścią chwilowej wystawy w Hyde Parku.
– Tylko mi nie mów, że już się stęskniłeś... – Odebrała telefon, słysząc ukochanego po drugiej stronie. – Dopiero co wyjechałeś.
– Chciałem tylko usłyszeć twój głos – zaśmiał się mężczyzna nieco zniżając ton. – Jak ci minął dzień?
– Trudno w to uwierzyć, ale Charles nie wywalił mnie z Rezerw – odparła, w zamyśleniu bawiąc się skrawkiem koca, który narzuciła na nogi. Wolała aktualnie nie wspominać o Oliverze, dopóki nie będzie wiedziała, na czym stoi. – Poza tym w klinice cieszą się, że będę mogła chociaż udzielać konsultacji, bo cierpią na niedostatek lekarzy. Ach, zapomniałabym ci powiedzieć... w drodze do domu wysłałam zaproszenia na nasz ślub. Oprócz tego dla Tony'ego, bo chcę żebyś sam zadecydował, co z nim zrobić. Złoiłeś dziś skórę jakiemuś zbirowi?
Odpowiedziała jej cisza trwająca dłuższą chwilę. Temat Starka i Avengers wciąż był trudny i rzadko poruszany, a Steve niemal zawsze zamykał się w sobie, ucinając rozmowę. Mimo wszystko Sophie nie poddawała się, wierząc (może nieco naiwnie), że pojednanie kiedyś wreszcie dojdzie do skutku, a Tony wybaczy Rogersowi. Najchętniej sama zaaranżowałaby spotkanie, ale mogło nie zakończyć się zbyt dobrze znając temperamenty obu panów.
– Trochę – odparł narzeczony, siląc się na pozytywny ton. Rozmowa prowadzona przez przyjaciół w tle nieco go rozpraszała. – Byliśmy w Hiszpanii.
– Mam nadzieję, że tym razem przytargasz Natashę i Sama, bo jak nie, to przysięgam, Rogers, możesz sobie szykować miejsce na kana...
– Otwórz drzwi, kochanie – blondyn przerwał jej, gdy w tle zaczęło robić się coraz głośniej. Zdziwiona lekarka podniosła się z siedzenia zupełnie zapominając o kocu i podeszła do wejścia, otwierając skrzydło. Na zewnątrz panowała ciemność rozjaśniana przez mdłe światło ulicznych latarni oraz smugi padające z okien przydrożnych domów. Zmrużyła oczy starając się dojrzeć cokolwiek bez wyłaniania się na schody, ale ulica pozostawała – nietypowo jak na Londyn – zwyczajnie cicha i pusta.
– Niespodzianka! – znikąd wyłonił się Sam Wilson, biorąc skamieniałą ze zdumienia kobietę w objęcia. Kurczowo ściskając telefon w dłoni przetwarzała powoli docierające do niej informacje. Sama nie wiedziała, czy chce nakrzyczeć na nich za straszenie ludzi po nocy, czy woli skakać ze szczęścia. – Steve już się wygadał, gratulacje!
Za chwilę zza rogu wyłoniła się Natasha w towarzystwie Rogersa. Czarna Wdowa zbliżyła się do lekarki czekającej na nich przy wejściu razem z Falconem. Kilkanaście sekund za przyjaciółmi pojawił się samochód Alistaira, zupełnie jakby wszyscy umówili się na daną godzinę. Okna w kilku pobliskich domach rozjaśniły się, gdy zaciekawieni sąsiedzi podglądali zbiegowisko trwające pod mieszkaniem Sophie i Steve'a.
– Bardzo się cieszę. – Romanoff w swoim nietypowym zwyczaju przytuliła doktor Clark, uśmiechając się przyjaźnie. Następnie z nutą rozczulenia czającą się w jej zielonkawo niebieskich oczach spojrzała na brzuch kobiety. – Zasługujecie na najlepsze.
– Jak wyglądam? – zapytała znienacka brązowowłosa, obracając się w miejscu na palcach. Zawsze ceniła zdanie Nat, bo ta nigdy nie przebierała w słowach, dosadnie wygłaszając swoje opinie na dany temat. – Tylko bądź obiektywna.
– Proporcjonalnie, biorąc pod uwagę sytuację – odparła krótko Rosjanka, unosząc wysoko rozjaśnione brwi. Na jej czole pojawiła się głęboka pozioma bruzda okazująca skonsternowanie. Stojący przy kobietach Steve roześmiał się głośno, obejmując ramieniem lekarkę wygładzającą marszczącą się w talii sukienkę.
– Zadowolona? – zwrócił się do ukochanej radośnie pląsającej za zaproszonymi gośćmi. W salonie zrobiło się tak wesoło, jak dawno nie było. Dźwięk żywo prowadzonych rozmów wypełnił pomieszczenie, bo każdy nagle miał wiele do powiedzenia.
– I to jeszcze jak. – Narzeczona uśmiechnęła się szeroko, całując mężczyznę w policzek. – Dziękuję.
Miała prawie wszystkich przyjaciół wokół siebie, więc nie mogła sobie wymarzyć lepszego zimowego wieczoru. Gdy tylko wyswobodziła się z objęć blondyna, Ali i Sam wciągnęli ją w żartobliwą rozmowę. Elizabeth pociągnęła Natashę za sobą, stwierdzając, że musi koniecznie oprowadzić ją po domu. Kobiety wspięły się na piętro i oparły o balustradę, upewniając się, że nikt nie wchodzi na górę. Z dołu dobiegał do nich gwar oraz niewyraźne dźwięki dochodzące z włączonego telewizora, którego nikt nie oglądał.
– To wszystko, co o niej mamy. – James wręczyła agentce Romanoff niewielki pendrive. – Aktualnie posługuje się danymi Robin Larsen. Dość długo siedziała w Rezerwach i nikt nie połączył jej stanowiska z wyciekami danych za granicę.
Czarna Wdowa przejęła dysk i zaczęła obracać go między palcami, skupiając się na fakturze plastikowej karty. Słuchała uważnie tego, co ma jej do powiedzenia prawniczka, starając się znaleźć jakiś wzór, który byłby charakterystyczny dla szpiega. Dziewczyna była młoda, ale za to doskonale wyszkolona. Jej metody jednak nie różniły się za bardzo od tych, które Romanoff wyniosła z Red Roomu. Zdawała sobie sprawę z tego, że czy świat tego chce czy nie, takich kobiet jak ona było jeszcze bardzo wiele. I niestety większość nich nie dała się przekonać do przejścia na dobrą stronę.
– Potrafię wyczuć inną Czarną Wdowę na odległość oceanu. Dam sobie z nią radę – zapewniła pannę James, chowając dysk głęboko do kieszeni jeansów. – Przekaż Charlesowi, że może spać spokojnie.
Kobiety wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, a Liz uśmiechnęła się przyjaźnie do Natashy. Z dołu dało się słyszeć delikatny, jak na silny charakter, głos Sophie wołającej wszystkich na pizzę. Steve kursował między kominkiem, a przyjaciółmi, sprawdzając co chwilę, czy nikomu niczego nie brakuje, zaś Alistair serwował na stole kawowym różne trunki.
– Te, ciotka Wódka, miałaś ze mną wypić! – zwrócił się do Romanoff siadającej między Elizabeth a oparciem kanapy. Kobieta podstawiła swój kieliszek Szkotowi, spoglądając znacząco na prawniczkę odmawiającą jakiegokolwiek alkoholu. – Liz ma posylwestrową traumę.
Mężczyzna nabrał wody w usta, gdy tylko zwrócił na siebie uwagę przyjaciół siedzących w salonie, a Natasha rozpoczęła swój ostrzał pytań dotyczących noworocznej imprezy. James wzruszyła ramionami, trochę zbyt gwałtownie zmieniając temat na zupełnie inne tory. Okazało się, że planowany przez przyjaciół ślub po raz kolejny ratował ją z podbramkowej sytuacji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro