• shanghai smoke •
Steve odłożył szkicownik na opasłą książkę, której jeszcze nie skończył. Biorąc pod uwagę ilość zarywanych przez niego nocy, spokojnie przeczytałby całość w ciągu dwóch tygodni. Być może szło mu tak mozolnie, dlatego że był to prezent od Sophie i każdy komentarz z osobna wpisany drobnym, ledwie czytelnym pismem śledził wzrokiem kilka razy z rzędu, uśmiechając się pod nosem. Ogryzki zużytych ołówków odłożył do szuflady, choć wiedział, że więcej ich nie użyje. Przezorny zawsze ubezpieczony.
Kilka godzin temu wpadł do niego Alistair, poinformować o postępach, a raczej ich braku w szukaniu Elizabeth i delikatnie, jak na Szkota, zasugerował mu rozmowę z Clark, na którą ponoć miał dobry wpływ. Sam Scott był w jeszcze gorszym humorze, niż podczas kilkudniowego pobytu Olivera w mieszkaniu dzielonym z lekarką. Po raz pierwszy Steve zauważył, że czymś poważnie się martwi, wszystkie jego maski powierzchowności opadły, ukazując zupełnie inną naturę Aliego – chłodną, kalkulującą, a przede wszystkim troskliwą.
Wcale mu się zresztą nie dziwił, bo sam martwił się o pannę James odkąd zniknęła, czyli przeszło dwa tygodnie. Równocześnie niepokoił się też o Sophie, która bardzo źle znosiła całą sytuację. Stała się drażliwa, nerwowa, także wybuchowa i mężczyzna domyślał się, że jest to ta druga strona medalu tak pilnie strzeżona przed światem przez doktor Clark.
Po dłuższej walce z samym sobą zdecydował o odwiedzeniu kobiety i porozmawianiu z nią. Może to nie był najlepszy czas na zbliżenie się do niej, ale nie mógł zostawić Sophie samej ze wszystkim. Chociaż traktowała go z rezerwą, po prostu czuł, że jest jej potrzebny. A tym poczuciem tuszował fakt, że on sam potrzebuje jej.
Wspiął się po schodach, przeskakując po dwa stopnie, w tak szybkim tempie dotarcie piętro wyżej zajęło nie dłużej niż kilka sekund. Dobijał się przez chwilę do drzwi, a w jego umyśle zaczęły tworzyć się dziwne straszne scenariusze, które zostały przerwane przez pojawienie się lekarki w progu. Wyglądała, jakby dopiero się obudziła, jej gęste loki układały się niesforną aureolą wokół bladej twarzy z podkrążonymi oczami. Długi czarny jedwabny szlafrok zawiązany w pośpiechu opadał delikatnie z jednego ramienia odsłaniając fragment porcelanowej skóry kobiety.
– Przepraszam, nie chciałem cię obudzić – odezwał się przekraczając próg.
– Nic się nie stało, nie spałam zbyt dobrze – odparła cicho Sophie. – Poczekaj chwilę, przebiorę się.
Rogers wykorzystał moment na rozejrzenie się po centrum mieszkania, które w ciągu kilkunastu dni zmieniło się diametralnie. Tam, gdzie w grudniu stała choinka, została rozwieszona ogromna mapa Nowego Jorku, zachodząca aż na drzwi obu sypialni. Na niej zaznaczono strategiczne punkty oraz przyklejono pod nimi zdjęcia z monitoringu miejskiego i prywatnych kamer. Stolik kawowy został zawalony stertami papierów, a spod nich wyłaniały się dwa nowoczesne laptopy. Pozbierane z kilku dni opakowania po jedzeniu na wynos w zestawie z papierowymi kubkami po kawie leżały rozrzucone niedbale na wyspie.
Clark wyszła z sypialni w czarnych ubraniach jeszcze bardziej podkreślających bladość jej twarzy. Wyglądała tak krucho jak nigdy dotąd, z każdym dniem ulatywała z niej siła, którą Steve zawsze uważał za niewyczerpalną. Gasła w oczach, a świadomość, że nie jest w stanie tego zatrzymać, godził go niczym najostrzejszy nóż wbity w serce.
– Co chciałeś? – wyrwała go z zamyślenia, patrząc uważnie na mapę z odległości kilku metrów.
– Sprawdzić, co u ciebie – odparł wzruszając ramionami.
– U mnie? Jak widać... – Westchnęła głośno, przecierając kąciki oczu, zanim ponownie zabrała głos, jednak tym razem bardziej stanowczo. – Nie wiem, jak ty i Alistair możecie być tacy spokojni. Zaginęła moja przyjaciółka, bez najmniejszego śladu.
– Sophie – Steve spróbował przerwać coraz szybszy potok słów. Im bardziej kobieta się denerwowała, tym mocniej słychać było naleciałości jej walijskiego akcentu. – Soph, spójrz na mnie.
Przerwała natychmiast podnosząc na niego spojrzenie niczym wyrwana z transu. Rozbieganym wzrokiem obejmowała pomieszczenie, co chwilę zatrzymując go na stojącym w miejscu Stevie. Oddychała szybko i płytko, wypuszczała powietrze drżącymi ustami. Nerwowe wstrząsy wkrótce objęły całe jej ciało, a kobieta walcząc sama ze sobą podeszła do okna.
Na zewnątrz nowojorczycy toczyli własne życie, zupełnie nieświadomi osobistej tragedii agentki. Spoglądała na ludzi śpieszących zaśnieżonym chodnikiem raz w jedną, raz w drugą stronę, mając wrażenie, że to co dzieje się na dole w ogóle jej nie dotyczy. Zupełnie jakby historia Clark została wyrwana z kontekstu i wsadzona w osobne, bardzo hermetyczne środowisko. Zdała sobie sprawę, że już dawno powinni zrobić swoje, a potem zniknąć bez śladu ze Stanów.
A jednak sama przedłużała sprawę w nieskończoność, nie przykładając się odpowiednio do powierzonego jej zadania. Częściowo dlatego, że nie miała pojęcia co dalej robić, a częściowo coś jeszcze trzymało ją w Ameryce. Konkretnie mówiąc, dwie osoby, których nie miała serca opuścić. Sophie wzdrygnęła się, gdy rozpędzony wróbel uderzył w szybę salonowego okna i opadł na chwilę, by zebrać siły do ponownego lotu. Kilka sekund później już go nie było.
– To moja wina – stwierdziła, odsuwając się od parapetu. Objęła wzrokiem zagracony salon, ale w tamtej chwili nawet sterta śmieci wydawała się ją przerastać. – Powinnam była zająć się tym, co do mnie należało i rozejrzeć się dookoła, a nie skupiać się na samej sobie.
– Nie mów tak. – Kategoryczne zaprzeczenie Steve'a było bardziej, niż przewidywalne, jednak kobieta nie skomentowała tego w żaden sposób. – To nie jest niczyja wina. Znajdziemy ją, Sophie, obiecuję.
– Oczywiście, że ją znajdziemy. Ja ją znajdę, choćby miała to być ostatnia rzecz, którą zrobię.
Moc z jaką wypowiedziała te słowa wywołała u Rogersa dreszcz przebiegający wzdłuż całego ciała. Wyglądało, jakby Clark zdołała się już poddać i pogodzić z pozycją przegranej, a jednak nagły napływ jej siły udzielił się także mężczyźnie. Zaczął naprawdę wierzyć we własne słowa, nie tylko udawać, że wie, co mówi by poprawić nastrój lekarki. Wciąż winiła samą siebie za zaginięcie panny James, ale wydawało mu się, iż dodaje to kobiecie motywacji do dalszej walki. Pomyślał o tym, jak bardzo ją podziwia, a może raczej jak hipnotyzuje go ogień w niej płonący, który sama podsycała balansując na granicy rozsądku i brawury.
Teraz wydawało mu się, że cała płonie, iskry w oczach Sophie rzucały blask na jej opalizujące chłodnym odcieniem włosy oraz zaróżowione policzki kontrastujące z bladością porcelanowej karnacji. Niemalże fizycznie poczuł ciepło bijące od niej, gdy energicznie zaczęła układać papiery na zaprojektowane przez siebie stosy.
– Elizabeth ostatnio mówiła coś o swojej firmie. Nie podobało jej się, że Roxxon Oil Corporation przelewało bardzo duże kwoty na utrzymanie wynajmowanego piętra w Midland Circle – wyjaśniła, w pośpiechu dopijając wystygniętą kawę.
– To w Hell's Kitchen, prawda? Sprawdziłem archiwum TARCZY na temat wypadku Starków, Roxxon było podejrzane o zlecenie zamachu, ale ostatecznie śledztwo umorzono. Skoro HYDRA tak dobrze sobie radziła, działając wewnątrz organizacji, może Roxxon także jest tylko przykrywką.
Clark zamyśliła się na chwilę, analizując fakty uzbierane w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Przypomniała sobie o istotnym szczególe, który umknął jej w natłoku wydarzeń. Zaczerpnęła haust powietrza zanim zaczęła mówić.
– To znajomy Liz zaproponował jej tę pracę. Co, jeśli HYDRA zorganizowała jakiś rodzaj zasadzki?
Rozmowę przerwał im donośny dźwięk telefonu Steve'a dochodzący z jego kieszeni. Wyciągnął smartfon, opierając się o blat wyspy by posłuchać, co ma mu do powiedzenia Alistair. Odłożył komórkę posyłając Sophie zaniepokojone spojrzenie, a kobieta niemal natychmiast sięgnęła po kluczyki do auta, które mężczyzna zaraz jej odebrał.
– Jestem delikatnie zmęczona, a nie ślepa. Potrafię kierować.
Przez krótką chwilę mierzyli się zdeterminowanymi spojrzeniami, jednak Steve zdawał się nie odpuszczać, co tylko zirytowało kobietę. Zacisnęła kurczowo palce na kluczyku trzymanym przez Rogersa.
– Są trzy przypadki, kiedy nie powinno się prowadzić samochodu. Stres, zmęczenie i alkohol. Ja pojadę.
– Moim Volvo? – Twardo zaakcentowała pytanie, dając wyraźnie znać o swoim niezadowoleniu.
Ostatecznie, pomimo wielu protestów ze strony kobiety, Kapitan nie dał Sophie cienia szansy, że będzie mogła wsiąść za kierownicę. Dość szybko przestała się tym denerwować mając na głowie nic nie wyjaśniający telefon od Alistaira. Dowiedziała się jedynie, że chciał szybko się z nimi zobaczyć, więc pozwoliła Rogersowi usiąść na swoim zwykłym miejscu.
– Delikatnie, to nie Dodge WC, żebyś traktował go z takim rozmachem – upomniała pod nosem, wciskając się w siedzenie pasażera.
Po raz pierwszy było jej tak niewygodnie, gdy nie miała się czym zająć podczas ponad dwudziestominutowej podróży trwającej w niezręcznej ciszy i napięciu. Najgorsze było to, że z samochodu nie mogła uciec, pozostało jej więc w duchu modlić się, by Steve nie próbował przeprowadzać z nią żadnej trudnej rozmowy.
Z ulgą wyskoczyła z auta, gdy tylko mężczyzna zgasił silnik i pognała do budynku, przez co Rogers miał niemały problem z dotrzymaniem kroku kobiecie. Biuro fundacji będące przykrywką dla Rezerw Naukowych pozostawało opuszczone przez całą sobotę, ale skrzętnie wysprzątane biurka sprawiały wrażenie, jakby w ogóle nikt nie przebywał w budynku. Steve znał już rozkład pomieszczeń na pamięć, doskonale wiedział też, który segregator pociągnąć, by otworzyć sekretną windę prowadzącą do brooklyńskiej kwatery głównej SSR. Mimo wszystko wolał trzymać się blisko Sophie, więc wpadł do dźwigu w ostatniej chwili, zanim drzwi zdołały się zamknąć.
Elewator zatrzymał się między piętrami, a pancerne blachy otworzyły wejście na korytarz, gdzie znajdowało się jedno wejście zabezpieczone kilkuwarstwowymi płytami betonu oraz ołowiu. Gdy otworzyło się, Clark przeszła przez próg pierwsza, stając jak wryta przy drzwiach, przez co Rogers wpadł na kobietę, nie zdążając zatrzymać się w odpowiedniej chwili. Całkowicie zdezorientowany, położył dłonie na jej ramionach.
W pomieszczeniu jeszcze nigdy nie było tak tłoczno. Około dwudziestu uzbrojonych po zęby ludzi w ciemnografitowych mundurach z logo SSR kręciło się po biurze, przeszukując każdy jego zakamarek. Odsuwali meble, zaglądali do pustych szuflad nieużywanych od lat biurek, każda osoba miała do dyspozycji rękawiczki oraz zestaw woreczków strunowych. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, jedynie kilku agentów podniosło nieśmiało wzrok znad przeglądanych przez siebie rzeczy.
Taki porządek panował tylko i wyłącznie za sprawą jednej osoby. Charles Turner opierał się o blat biurka stojącego pośrodku nonszalancko krzyżując wyciągnięte przed siebie nogi, czarne buty mężczyzny lśniły na kilometr nowością. Niewyobrażalnie drogi garnitur topowego brytyjskiego projektanta został skrojony specjalnie na miarę dla Turnera, zaś krawat, który aktualnie miał na sobie, był przypięty platynową spinką wysadzaną diamentami. Czarnymi oczami wodził powoli po pomieszczeniu, zwracając uwagę na detale, gdy wydawał kolejne rozkazy.
– Ach, Clark. Nie kazałaś nam długo na siebie czekać, co jest do ciebie raczej niepodobne. Zwykle ze wszystkim się spóźniasz – skomentował, udając, że nie widzi Rogersa stojącego w milczeniu za sylwetką kobiety.
Sophie zacisnęła palce na biodrach, żałując braku jakiejkolwiek możliwości ucieczki. Charles ulokował w niej palące spojrzenie przenikliwych oczu, a jej po prostu brakowało tchu, bo nie spodziewała się konfrontacji tak wcześnie. Doskonale wiedziała, co zaraz nastąpi, ponieważ dyrektor SSR nie przyjeżdżał osobiście na miłe pogawędki przy kawie. W zasadzie to zaskoczył ją fakt, że jeszcze żyła.
– Alistair? – Przeniosła wzrok na przyjaciela stojącego naprzeciwko Charlesa. Wyjątkowo, Scott nie miał dziś nic do powiedzenia.
– Musisz wierzyć, że nie miałem wyboru – odezwał się cicho, patrząc w podłogę. – Straciliśmy kontrolę nad sprawą, to zaszło za daleko.
Steve uznał milczenie za swoją kartę przetargową, nie chcąc pogorszyć sytuacji Sophie. Różne emocje zwaliły się na nią niczym betonowa ściana, zupełnie odcinając od otoczenia, gdy zastanawiała się czy jest wściekła, czy też wdzięczna Alistairowi. Najbardziej jednak przeważało zirytowanie pomieszane ze strachem – bała się o Steve'a, o jego bezpieczeństwo. Aktualnie oboje byli zdani na łaskę Turnera, co niezwykle jej się nie podobało. Na opuszczonej przed kilkoma sekundami dłoni poczuła zaledwie muśnięcie palców Rogersa, który chciał dodać jej otuchy.
– Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy... Panie mają pierwszeństwo – Dyrektor klasnął w dłonie, odpychając się energicznie od biurka. Przemierzył odległość dzielącą go od lekarki i stanął obok, wskazując dłonią kierunek, w którym ma się udać. – Clark, zapraszam.
Czterech uzbrojonych agentów stanęło pod wejściem do kwatery, popychając Steve'a lekko do przodu. Turner w dalszym ciągu zachowywał się, jakby nie widział Kapitana Ameryki, we własnej osobie, w nowojorskiej siedzibie Naukowych Rezerw Strategicznych. Kobieta opierała się jedynie kilka sekund, zanim mężczyzna ponaglił ją gestem. Na odchodne posłała Rogersowi przepraszające spojrzenie, chciałaby mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale obecnie sama nie była tego pewna. Jeśli TARCZA w jakikolwiek sposób dowie się o dzisiejszym incydencie, jego kariera będzie na zawsze przekreślona. Nie chciała nawet myśleć o przyjaciołach, których musiał okłamywać, bo głupio wplątała go w sprawę zaginionych obrazów tylko dlatego, że najwyraźniej już wtedy miała zaćmienie umysłu spowodowane zauroczeniem.
W prywatnym gabinecie zajęła krzesło, siadając sztywno wyprostowana, a następnie całkowicie nieruchomiejąc. Charles natomiast przysiadł na rogu biurka, przed którym siedziała i rzucił jej pod nos pierwszy stos kartek zapisanych drobnym drukiem. W oczekiwaniu na kontynuację wywodu mężczyzny ułożyła splecione dłonie na kolanach.
– Zdradzenie poufnych informacji, trzy lata bezwarunkowej odsiadki. Niesubordynacja wobec poleceń dyrektora, utrata stanowiska. Współpraca z obywatelem obcego państwa... Mam czytać dalej?
Sophie wymownie milczała, podczas gdy Turner wykładał przed nią kolejne papiery. Wkrótce prawie całe biurko zostało przykryte białymi kartkami, na których czarne znaki układały się w sylaby, wyrazy, całe zdania jakoś mało ją obchodzące. W duchu trochę ulżyło kobiecie, bo miała nadzieję, że Charles pieczołowicie zajmie się poszukiwaniami Elizabeth, odnosząc większy sukces niż ona sama.
– Alistair złożył obszerne zeznania, z których wyraźnie wynikają zarzuty, których część ci przeczytałem. Jeśli dotrą do Anglii, będziesz sądzona za zdradę interesów państwa. Po co ci to wszystko, Clark?
– Mówiłam ci, że nie chcę brać sprawy obrazów...
Dyrektor przerwał jej ciche tłumaczenie, mocno uderzając otwartą dłonią w biurko. Na drewnianym blacie pozostało wgniecenie po zetknięciu z ręką mężczyzny, a lekarka wzdrygnęła się odsuwając lekko do tyłu krzesło.
– Gówno mnie obchodzi, czego ty chcesz! Jesteś moją najlepszą agentką i nie będę trzymał cię pod kluczem tylko z powodu twojego widzimisię! Gdzie jest dysk Kellera?
Charles cedził słowa dosłownie kipiąc wściekłością, a fala dreszczy objęła ciało milczącej Sophie. Clark pragnęła tylko by Steve magicznie zdołał wyparować z siedziby, zanim dyrektor zdąży dobrać mu się do skóry. Turner nigdy nie był na nią tak zły jak teraz i wiedziała, że negocjowanie z nim na temat dysku, który próbowali rozszyfrować od dłuższego czasu, nie ma sensu.
– Nie mam go – odpowiedziała, patrząc za okno.
Steve spacerował przez chwilę między biurkami, starając się nie wchodzić nikomu w drogę i jednocześnie podpatrzeć, czego szczególnego szukają agenci. Dopóki nie zbliżał się do drzwi, ani nie próbował w żaden inny sposób wydostać się z piętra, nikt nie zwracał na niego uwagi. Zauważył, że funkcjonariusze zabezpieczają głównie dokumenty oraz elektronikę nie starsze niż dziesięć lat. Pod stołem, obok którego przechodził, jakaś kobieta znalazła fragment koronkowej czarnej tkaniny o szerokości kilku centymetrów. Agentka prychnęła pod nosem, mamrocząc coś do kolegi stojącego obok, a ten wybuchł śmiechem podobnym do gwizdu lokomotywy. Rogers dotarł do siedzącego na obrotowym krześle Alistaira i przysunął sobie do niego niski drewniany stołek.
– Dlaczego wezwałeś Turnera? – zapytał szeptem.
– Nie widzisz, że Sophie nie ma kontroli nad tym, co się wokół niej dzieje? Nie zamierzam ryzykować życia Elizabeth, bo ona nie może dogadać się z Charlesem.
– Mogłeś chociaż nas uprzedzić.
– To nic by nie dało, Soph nie zgodziłaby się na jego przyjazd.
– Spróbowałbym ją do tego namówić – kontynuował Rogers.
– Chryste, jesteś tak samo uparty jak ona! – warknął Scott. – Sam, sam, wszystko sam! Kiedy do was dotrze, do cholery, że sami świata nie zbawicie?
Steve zamilknął, urywając w pół słowa. Życie Elizabeth zależało od tego, czy pójdą na współpracę, czy też nie. W imię jej dobra trzeba było odstawić wszelkie konflikty i uprzedzenia, a zacząć działać ramię w ramię.
Drzwi gabinetu dyrektora otworzyły się po dłuższej ciszy panującej w środku. Sophie wyszła stamtąd z tytanowymi kajdanami na nadgarstkach, otoczona czterema uzbrojonymi agentami w pancerzach. Dwóch idących z tyłu trzymało lufy karabinów wycelowane w jej plecy, zaś para z przodu forsowała drogę przez pomieszczenie. Turner odprowadził kobietę aż do windy.
– Zaraz, nie taka była umowa, miałeś dać jej spokój. – Alistair podniósł się z fotela, kierując w stronę dyrektora.
– Chcesz się z nią zamienić, Scott? Jak nie, to lepiej zamilcz – fuknął mężczyzna.
Pierwszy raz od początku całego zamieszania Charles zwrócił swoją uwagę ku Steve'owi, ale nastąpiło to dopiero, gdy pancerne drzwi zamknęły się za Clark i prowadzącymi ją agentami.
– Wydaje mi się, że ma pan coś do wyjaśnienia, prawda? – Dyrektor wskazał dłonią na drzwi gabinetu, z którego kilka minut wcześniej wyszła lekarka. – Zapraszam.
Rogers wykonał nieme polecenie, nie mając nikogo, kto by go poparł. Bez Sophie poczuł się zagubiony w siedzibie, w otoczeniu ludzi, których nie znał i Turnera, wyprzedzanego przez plotki o własnym paskudnym charakterze.
– Gdzie ją zabrali? Po co? – zapytał, chcąc jak najszybciej uzyskać odpowiedź.
Charles wpatrywał się przez chwilę w fabrykę widoczną po drugiej stronie ulicy, skąd unosiły się kłęby dymu. Trzymał ręce w kieszeniach ciemnych spodni garniturowych, stukając jednym butem o twardą posadzkę. Ostatecznie odwrócił się do super żołnierza, spoglądając na niego z góry.
– Agentka Clark przemyśli swoje zachowanie w areszcie, gdzie poczeka na samolot do Wielkiej Brytanii – wyjaśnił obojętnie Turner. – Chyba, że masz dla mnie coś lepszego do zaproponowania.
– Na początku chciałem wytłumaczyć całą sprawę. To ja zmusiłem Sophie, żeby powiedziała mi prawdę i ja nakłoniłem ją do współpracy.
– Ty chyba w ogóle jej nie znasz. – Rozbawiony chichot Charlesa na moment wypełnił pomieszczenie. – Gdyby nie chciała, nie wyciągnąłbyś z niej ani słowa.
– Zaufała mi. – Steve ani na sekundę nie tracił wiary w to, że jest jakiś sposób na wyciągnięcie kobiety z celi. Jeśli dyrektor nie da się przekonać, będzie gotów wywalczyć sobie drogę do aresztu i sforsować wszelkie kraty.
– To już jej problem. – Czarnowłosy wzruszył ramionami. – Ale mam dla ciebie propozycję. Małe, czarne, kwadratowe, miał to u siebie Keller. Coś ci to mówi? Dasz mi dysk, a ja puszczę Clark wolno i nabawię się amnezji, co do dzisiejszego dnia.
Tak się akurat złożyło, że Steve był w posiadaniu dysku, ponieważ lekarka dała mu go kilka dni wcześniej. Od tamtego czasu nosił go przy sobie, nie do końca ufając tajności położenia swojego mieszkania. Zastanawiał się, czy Charles ma pojęcie o posiadanym przez niego urządzeniu, czy może tylko zgaduje, że Rogers wie, gdzie może się znajdować. Oddanie nośnika było równoznaczne z ujawnieniem prawdy o śmierci Starków spowodowanej przez Zimowego Żołnierza. Jeśli tego nie zrobi, pewnie nigdy więcej nie zobaczy Sophie.
– Mam jedną prośbę... – Wyjął urządzenie z kieszeni spodni i położył je na biurku. – Chciałbym, żeby treść tego nagrania została między nami.
Do samego końca nie był pewien, czy dobrze postąpił, bo właśnie zawierzył losy Bucky'ego na rzecz Sophie. Wydawało mu się to jednak jedynym słusznym wyjściem z sytuacji – czas nie był ich sprzymierzeńcem w tej sprawie. Uspokoiło go dopiero dotarcie do celi doktor Clark, która właśnie nerwowo obchodziła klaustrofobicznie ciasne pomieszczenie dookoła.
Kobieta przerwała czynność, wpatrując się zaskoczona w Steve'a stojącego u progu aresztu. Podeszła do mężczyzny, ostrożnie sprawdzając, czy nie jest to aby zagranie Turnera na jej uczuciach, jednak strażnicy dotychczas stojący przy jej drzwiach zniknęli.
– Jak udało ci się urobić Charlesa? – zapytała, gdy byli już wewnątrz auta. Tym razem uparła się na prowadzenie i nie zamierzała odpuścić.
Rogers milczał, nie chcąc wszczynać kolejnej awantury, a doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Clark będzie na niego wściekła. Sam wciąż miał wątpliwości, ale Turner dał słowo i nie wyglądał na człowieka, który nie dotrzymuje obietnic. Musiał mu zaufać, to był jedyny sposób na wyciągnięcie Sophie bez szwanku oraz szybkie znalezienie Elizabeth.
– Oddałem mu dysk – wydusił w końcu. Kobieta i tak dowiedziałaby się o tym, zapewne przypadkowo, przez co byłaby jeszcze bardziej rozgniewana.
– Steve – Agentka gwałtownie zahamowała, zjeżdżając na żwirowe pobocze wąskiej drogi dojazdowej do jednej z fabryk. – Coś ty najlepszego narobił...
Czuł, że w tym wszystkim jest jakieś „ale". Był niemal na sto procent pewien kolejnego sekretu, jednak nie naciskał. Po ostatnich wydarzeniach z Sylwestra, wolał spokojnie poczekać, aż kobieta sama zechce z nim porozmawiać. Nie spodziewał się, że będzie to bezpośrednio dotyczyło nagrania zamieszczonego na nośniku.
– Nie mówiłam ci o tym, bo o misji wiedziałam tylko ja i Charles. Liz oraz Ali nie mają o niczym pojęcia, myślą, że mamy znaleźć obrazy, a potem bezpiecznie dowieźć je do Anglii. Prawda jest taka... Turner rozkazał mi znaleźć obrazy, a wraz z nimi Zimowego Żołnierza. I zabić go. Oczywiście, wycofałam się, gdy odkryłam, że to twój przyjaciel, ale Charles o tym nie wie. Teraz, jak już poznał jego tożsamość, sam go znajdzie.
Rogers wpatrywał się bezmyślnie w przemysłowy krajobraz za szybą samochodu. Sophie miała zabić jego najlepszego przyjaciela. Co stałoby się, gdyby nie zdążył jej powstrzymać? Czy Zimowy Żołnierz zabiłby ją? Zrozumiał, że nieumyślnie wplątał się w sam środek toczącej się od wielu lat wojny, ale tym razem, jak szpieg, działał na dwa fronty. Docierały do niego fakty i koniec końców, sprawa zamiast się wyjaśnić, skomplikowała się jeszcze bardziej.
– Steve, powiedz coś... – Błagalny ton kobiety tylko wzmocnił ból, którego właśnie doznał.
– Przyzwyczaiłem się już, że nie mówisz mi całej prawdy, ale nic nie rozumiem. Tej dziwnej relacji między tobą a Turnerem, co z tym wszystkim ma wspólnego Bucky?
– Charles jest bardzo zdeterminowany, to jego osobista walka... Wszystko zaczęło się w dwa tysiące piątym roku, w Szanghaju, gdzie robiliśmy ogromną zasadzkę na agentów HYDRY. W promieniu pół kilometra od konsulatu Turcji ewakuowaliśmy większość cywilów, podstawiając za nich funkcjonariuszy policji, wojsko, agentów. Ja, Charles i Rama Zair staliśmy na czele akcji, mieliśmy doświadczenie wojskowe w terenie.
Wszystko szło gładko, schodziliśmy właśnie z najwyższego piętra, a HYDRA wycofywała się prosto w zastawione na nich sidła. Wtedy pojawił się Zimowy Żołnierz, zupełnie jak duch, znikąd. Nasi agenci spanikowali i zaczęli strzelać na oślep, on zaś kierował się boczną klatką schodową na dach, gdzie lądowały helikoptery SSR. Tylko ja i Charles zdawaliśmy sobie sprawę, z kim mamy do czynienia, Rama o niczym nie miała pojęcia. Stwierdziła, że pójdzie głównym korytarzem na dach, żeby zająć pozycję snajpera. Turner miał zostać na piętrze, by przeszukać pomieszczenia, a ja razem z pozostałymi agentami schodziłam w dół.
Zanim dotarliśmy na parter całym budynkiem zatrząsnęło, wszędzie było pełno kurzu, swąd palonej skóry unosił się w gorącym powietrzu. Wzięłam kilku ludzi i wróciłam się, chociaż nie powinnam tego robić. Tam, gdzie staliśmy jeszcze kilkadziesiąt sekund wcześniej, ziała ogromna dziura w suficie, pod nią leżała kupa gruzu. Minęły lata, odkąd ostatni raz widziałam coś takiego. Kawałki mięsa zostały rozrzucone pomiędzy odłamkami żelbetonu, kabli i drewna. Przez tumany pyłu nie dało się nic zobaczyć, piętro wyżej wszystko stanęło w płomieniach, a ja znalazłam Ramę. Była bliżej niezidentyfikowanym kawałkiem ciała z wtopionym weń lekko plastycznym, bardzo rozgrzanym nieśmiertelnikiem.
Kilkanaście metrów od kupy gruzu leżał Charles. Krwawił ze wszystkich otwartych ran, jego klatka piersiowa była prawie w całości poparzona, dodatkowo został przygnieciony przez walący się z sufitu strop, a jednak żył. Ledwo oddychał, ale wciąż żył. Udało nam się go stamtąd wyciągnąć, spędził dwa miesiące w śpiączce, jego babcia dziękowała mi każdego dnia. Stracił dwie nogi od kolan w dół, oba przedramiona oraz dłonie, przeszedł przeszczep skóry, mając zaledwie dwadzieścia sześć lat.
W końcu obudził się i wiesz, co od niego usłyszałam? Dlaczego nie pozwoliłaś mi umrzeć? Wiedziałam, że miał absolutną rację, bo złamałam protokół dotyczący akcji. Nie potrafiłam go zabić, a tym bardziej zostawić w płonącym budynku. To, co stało się w Szanghaju, raz na zawsze zmieniło naszą relację. Charles mnie nienawidzi, bo uratowałam mu życie i zniszczyłam je za jednym zamachem.
– Zrobiłaś to, co uważałaś za słuszne – odpowiedział po chwili Steve, mając świadomość, że żadne słowa nie będą dobre do opisania opowieści Sophie.
– Myślę, że oboje winimy się po trochu za śmierć Ramy. To ja powinnam pójść wyżej, zamiast niej.
– Wtedy to ty byś zginęła – Rogers zdał sobie sprawę, że zaczynała przerażać go wizja życia, w którym wcale by nie poznał lekarki.
– Steve, jeśli okaże się, że Bucky cię nie pozna i nie ma szans na jego powrót, będę musiała go zabić. A jeżeli ty spróbujesz mnie powstrzymać, zrobię wszystko, by ci się nie udało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro