Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝚁𝚘𝚣𝚍𝚣𝚒𝚊ł 𝟸



Usłyszał głos.

Przerwał swój spacer i ruszył w kierunku hałasu. Kilkanaście metrów dalej zauważył postać. Klęczała na ziemi, pochylając się nad stertą małych gałązek.

Starał się być cicho. Niestety, ale nie umiał się dobrze skradać ze swoją wrodzoną niezdarnością.

Natychmiast spojrzała w jego stronę, gdy usłyszała, że coś się zbliża.

- To znowu ty.

Przytaknął i przechylił lekko głowę na bok, słysząc jej powitanie. Westchnęła głośno i wróciła do tego, w czym najwyraźniej jej przerwał.

Niepewnie zrobił krok w jej stronę, ale nie zaczęła na niego krzyczeć, więc podszedł bliżej.

- Zniszczyłeś ich gniazdo, gdy ostatnio tu byłeś.

Nachylił się nad nią i w końcu zobaczył, co robiła. Spokojnymi i precyzyjnymi ruchami naprawiała ptasie gniazdo, jakby robiła to krok po kroku z instrukcji. Usiadł tuż obok niej i przyglądał się jej pracy. Czy wiedziała, że wystawiała lekko język, gdy mocno się na czymś skupiała?

Obudził się na ściółce. Przez chwile próbował znaleźć swój zegarek, aby sprawdzić godzinę, jednak nigdzie go nie widział. Hulk najpewniej go zniszczył.

Słońce było już wysoko na niebie, co dawało mu nadzieje, że nie będzie siedzieć samotnie w środku lasu. Za niedługo powinni po niego wrócić.

Właśnie tego dnia Hulk dostał pozwolenie na małą wycieczkę i najpewniej zdemolował co najmniej kilka drzew.

Przeczesał palcami swoje włosy i chwycił mocniej za spodnie, aby mu nie spadły. Naszła go myśl, że powinien poprosić przyjaciół o rozrzucenie paczek z jego ubraniami w różnych częściach lasu. Przynajmniej miałby co na siebie ubrać po powrocie do swojego ciała i nie byłoby mu tak zimno.

Powoli wstał i chciał ruszyć w miejsce, z którego byłby lepiej widoczny, lecz szybko się cofnął, gdy dotknął czegoś stopą.

Tuż pod jego nogami była sterta dużych gałęzi. Pomyślał, że Hulk chyba próbował z nich coś zrobić, jednak mu to nie wychodziło. Ewidentnie składały się w jakiś kształt, lecz nie umiał stwierdzić, co to miało być. Potrząsnął głową i ruszył przed siebie.

Czasami żałował, że nie pamiętał praktycznie nic, gdy Hulk przejmował kontrolę. Był ciekawy, co takiego zielony stwór robił tyle czasu wśród drzew. Przecież tego lasu już dawno by nie było, gdyby niszczył wszystko, co stało na jego drodze.

To był już któryś raz całkowitej wolności wśród zieleni i jak dotąd nie wyrządził dużych szkód. Nie uciekał z wyznaczonego terenu i nie próbował walczyć. Co takiego robił, gdy przejmował kontrole?

- Najwyraźniej bawił się gałązkami - zażartował sam do siebie.

W końcu dotarł do miejsca, które nie było w pełni zakryte przez korony drzew. Usiadł na środku małej polany i czekał.
Po długim czasie zaczął zrywać źdźbła trawy, bawiąc się nią z nudów. Nie był pewien, jak długo musiał czekać na transport. Z reguły wracali po niego po kilku godzinach, gdy podejrzewali, że Hulk już się wyszalał. Może powinni wymyślić jakiś sygnał, aby nie musiał jak głupek czekać w lesie? To napew...

- Halo? Ktoś tam jest?! - krzyknął w stronę chaszczy. Był pewien, że coś usłyszał i nie brzmiało to jak zwierzę.

Zmarszczył brwi, gdy dźwięk się powtórzył. Wytężył wzrok, wpatrując się w miejsce, z którego dochodził hałas. Dałby sobie rękę uciąć, że zobaczył ludzką sylwetkę. Postać zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, jakby nigdy jej tam nie było.

Był niedorzeczny; oczywiście, że nikogo tam nie było. Tony zapewniał go, że w tamtej okolicy jedynymi żywymi istotami były zwierzęta.

I choć w pełni wierzył w zapewnienia wynalazcy, nie umiał się oprzeć ciekawości. Wstał z trawy i ruszył w stronę krzewów.

Był na wyciągnięcie ręki od miejsca, w którym widział postać i już unosił dłoń, aby odsunąć gałąź drzewa. Jednak tym razem przeszkodził mu inny dźwięk.

Wzdrygnął się, słysząc odgłosy silników. Spojrzał w górę i zobaczył, że Quinjet przymierzał się do lądowania na środku polany.

Ostatni raz zerknął w stronę drzew i potrząsną głową, pozbywając się głupich myśli. Opuścił rękę i ruszył w stronę swojego transportu.

- Przybywam z pomocą! - krzyknął na powitanie Tony i rzucił w jego stronę torbę. Złapał ją z lekkim problemem i od razu wyciągnął koszule. Szybko włożył też buty i w końcu wszedł na pokład.

- Długo czekałeś?

- Nie jestem pewien, Hulk zniszczył mój zegarek - odpowiedział, siadając.

- Tylko to? - zdziwił się, drwiąco. - Sądziłem, że na tym etapie zniszczy już pół lasu. Co on tam robi?

Jednym z warunków umowy, przynajmniej ze strony Hulka, było zostawienie go samego. Jakkolwiek Avengers by nie protestowali, zielony stwór nie chciał być cały czas pod obserwacją. Obiecał im, że nikogo nie zabije, więc czego jeszcze od niego chcieli?
Hulk miał dość przyjaciół naukowca, którzy cały czas go pilnowali. Chciał tylko chwili w samotności.

W taki o to sposób, przez pierwsze dwa lub trzy razy był obserwowany, aby sprawdzić czy dotrzymuje swojego słowa. Potem odlatywali zaraz po jego przejęciu kontroli, gdy zrozumieli, że Hulk nie ucieka poza las. Zrozumieli też, że stwór naprawdę ich tam nie chce, gdy rzucał w nich konarami, dopóki nie odlecieli.

- Może prowadzi wojnę z dzikimi zwierzętami?

Bruce przewrócił oczami, gdy Quinjet wystartował. Przez chwile myślał nad tym, aby powiedzieć, że Hulk chyba bawi się gałęziami, ale zrezygnował z tego pomysłu. Sam śmiał się na myśl, że stwór mógłby budować coś z drewna. Ta wizja była dziwnie nienaturalna i zbyt spokojna jak na jego temperament.

Pokręcił tylko głową na żart Starka i wyjrzał przez okienko. Las powoli znikał z jego pola widzenia. W końcu mógł wrócić do domu.

Niestety, ale zdążył zrobić tylko szybki prysznic i przebrać się w świeże ubrania, gdy poinformowali go o nowej misji.

Jeśli miał być szczery, to niewiele pamiętał z ich tłumaczeń. Był zmęczony po powrocie do swojego ciała i chciał tylko położyć się do łóżka. Jednak obowiązki wzywały, więc tylko przytakiwał i ruszył za nimi do Quinjeta.

Spojrzał znowu w jej stronę, chcąc coś powiedzieć, ale szybko uciszyła go ruchem ręki. Siedzieli w tych krzakach naprawdę długo. W kompletnej ciszy wpatrywali się w drzewo, na którym pomógł jej położyć zrobione przez nią gniazdo.

Na początku był ciekawy, właśnie dlatego za nią poszedł. Jednak powoli zaczynał żałować tej decyzji. Strasznie mu się nudziło i miał dość siedzenia w jednym miejscu.

Ciche warknięcie wydobyło się z jego ust, gdy znowu go uciszyła. Sekundę później podniosła się i wskazała palcem w stronę jednego z wielu otaczających ich drzew.

- Wróciły! - stwierdziła podekscytowana. Zmarszczył brwi, nie wiedząc o co jej chodzi. Podeszła bliżej niego i chwyciła go za policzki, obracając jego głowę w odpowiednim kierunku.

W końcu zrozumiał. Małe brązowe ptaszki latały wokół gałęzi, na której było gniazdo. Przez chwilę krążyły w miejscu, aż w końcu usiadły w środku.

- Możemy do nich podejść, ale musisz być cicho.

Znowu spojrzał w jej stronę i powoli przytaknął. Starał się stawiać kroki tak cicho jak robiła to ona, ale kompletnie mu to nie wychodziło. Najwyraźniej nie było to dużym problemem, bo zwierzątka nie uciekły, gdy stanęli tuż obok nich.

Wręcz przeciwnie, zaczęły latać dookoła niej.

- Dlatego nie możesz łamać drzew - odezwała się cicho, by nie wystraszyć zwierząt. - Niszczysz wtedy ich dom.

Uważnie przyglądał się jak wystawia palec, by po chwili wylądował na nim ptak. Zwierzę ani trochę się jej nie bało.

Czujnymi oczami obserwował jak chwyta go za jedną rękę. Nie zdążył nawet zaprotestować, gdy wyciągnęła w jego stronę dłoń ze zwierzątkiem i pozwoliła, by przeskoczyło na jego rękę. Zdenerwowany patrzył to na nią, to na swoje palce. Nie umiał zrozumieć, dlaczego zaufała mu z tak delikatnym stworzeniem, które mógł w moment zmiażdżyć.

W pełnym skupieniu patrzył na ptaka, który skakał po jego dłoni. Potrzebował paru sekund, aby się rozluźnić i w końcu uniósł wzrok. Rudowłosa kobieta patrzyła na niego z uśmiechem. Nadal nie wiedział kim była i skąd się wzięła. Powinien nadać jej imię, w końcu musiał na nią jakoś mówić.

- Ptaszyna.

- Czy ty właśnie nazwałeś mnie ptakiem? - zdziwiony głos przywrócił go do rzeczywistości. Szybko się wyprostował i zdziwiony spojrzał na Clinta.

- Proszę?

- Powiedziałeś na mnie "ptaszyna" - powtórzył łucznik. Bruce otworzył szeroko oczy i zaczerwienił się na wspomnienie fantazji stworzonej przez jego mózg. Czyżby mówił przez sen?

- To nie tak... Ja nie... Nie... - mamrotał, unikając wzroku kolegi. Był co najmniej zażenowany całą sytuacją. Nie dość, że nieznajoma mu kobieta znowu mu się przyśniła, to jeszcze mówił przez sen. Gorzej być nie mogło.

- Hej, spokojnie. Nikt cię nie będzie oceniać, każdy ma swoje fetysze - zaśmiał się Clint, rozmyślając nad tym co mogło się śnić naukowcowi. Ani trochę mu to nie pomogło.

- Jesteśmy na miejscu - łucznik zmienił temat. Nie mógł zaprzeczyć, że widok czerwonego ze wstydu Bruce'a był bardzo zabawny, ale musieli coś załatwić.

Przytaknął, nadal nie mogąc spojrzeć przyjacielowi w oczy. Przetarł zaspane oczy i wstał z miejsca, aby znaleźć się jak najdalej od dziwnej sytuacji.

Na jego szczęście Kapitan jak zwykle powtórzył plan i tym razem mógł się skupić na jego monologu. Przynajmniej wiedział co się działo. Zaczęło się jak zwykle; najpierw koordynował ruchy grupy z Quinjeta, a potem Kod Zielony wkroczył do akcji.

Po wszystkim powiedzieli mu, że misja przebiegła zgodnie z planem. Pozbyli się kolejnej bazy Hydry i złapali kilku agentów, przekazując ich T.A.R.C.Z.Y.. Niby wszystko było jak zwykle, gdy wracali do wieży, jednak czuł, że coś było nie tak.

- Było aż tak źle? - zapytał w końcu. Czy chciał znać odpowiedź? Nie, ani trochę. Sytuacji nie poprawiał fakt, że wśród całej drużyny zapanowała kompletna cisza. Patrzył na nich wszystkich, aż głos zabrał Thor.

- Byłeś naprawdę...!

- Dość spokojny - przerwała mu szybko Natasha. Zacisnął usta wiedząc, że czegoś nie chcieli mu powiedzieć.

- A potem zmiażdżyłeś agenta, który wysadził drzewo! - dokończył bóg piorunów i z wielkim uśmiechem poklepał go po ramieniu. Zdziwiony, nie odezwał się już ani słowem.

Dlatego nie możesz łamać drzew. Niszczysz wtedy ich dom.

Potrząsnął głową, próbując pozbyć się wspomnienia kobiecego głosu z głowy. Zauważył jak Tony mu się przyglądał, więc wymusił mały uśmiech udając, że nic się nie działo.

To już oficjalne; wariował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro