Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

    Kolejny dzień zaczął się dosyć ciekawie, choć zależy też dla kogo. Od dawna wyczekiwane słońce zaglądało przez przysłonięte, szare kotary do wnętrza domu przystojnego Gardy, a ten mimo wczesnej pory, siedział na tarasie, rozmawiając z komendantem policji. Niemożliwe? A jednak! Obaj panowie bardzo dobrze się znali, bo łączyły ich pewne, tajemnicze sprawy, o których zwykły, szary obywatel Kowalski nie miał prawa znać. Tego dnia jednak przyszedł w odwiedziny do syna swojego kolegi, by porozmawiać o czymś innym niż zwykle. Starszy mężczyzna usadził się wygodnie na dużej, czarnej kanapie i spojrzał na kolegę, który rozpalił ogień we wgłębieniu brązowego stolika. Otaczające ich, wręcz zabarykadowane podwórko zapewniało stuprocentowe bezpieczeństwo, więc na spokojnie mogli prowadzić najróżniejsze rozmowy bez obaw o natrętnych szpiegów:

— Masz już trzydzieści lat, a czasem zachowujesz się jak nastolatek... — Skrytykował dowódca. Facet sam był cholernie niedojrzałym zboczeńcem, a mimo to, nie miał oporów przed wytykaniem tego samego Gardelowi.

— Wiem, wujku... — Gardel pokręcił wielkim łbem. — Byłem najebany i nie myślałem o niczym oprócz celu, w jakim się tam znalazłem.

— To może, chociaż powiesz, jaki był ten cel? Chodzi o tę dziewczynę, której adresu szukałeś?

Garda spojrzał na nieduże palenisko, w którym tlił się pomarańczowy płomień i ze wstydliwą nutą w głosie odparł:

— No, tak. Chodziło o nią.

— Dam ci radę, Gardel! — Krzyknął chłop, naciągając czarne spodnie na przyciśniętą oponkę piwnego brzucha. — Dla baby nie warto ryzykować wolności. Nie ważne, jaka by nie była.

—Chcesz tyle, ile zazwyczaj? - Wtrącił, przeczuwając nadchodzące kazanie wuja na temat bezwartościowości Idy. — Sto?

Komendant przeczesał palcami długi, siwy wąs i pokręcił nosem:

— Biorąc pod uwagę, że to szpital państwowy, wie o tym minister, prasa i wszyscy wyżej, to będziesz musiał zabulić całkiem sporo. Nie lubię strugać pajaca, a będę musiał udawać durnia i cały czas zapewniać, że nad tym pracujemy, chociaż sprawę zamknę. Wiesz, jakie to ryzyko?

— Dwieście tysięcy? — Gardel zaczynał się powoli niecierpliwić, komendant natomiast spokojnie napił się kawy z czarnej, eleganckiej filiżanki i chwilę podumał, odliczając od całej sumy należności dla innych. Ta kwota byłaby wystarczającą łapówką jak za spalenie papierów z tej sprawy. Wystarczyłoby na części dla policjantów i łapczywego ordynatora szpitala.

— Myślę, że na taką kwotę możemy się umówić. — Odparł ze słyszalnym zadowoleniem w głosie.

— A co z Idą? Przesłuchaliście ją?

— Jeszcze nie. — Poprawił czarne, wyjściowe portki. — Chcieli to zrobić dzisiaj, ale Kalicki wręczył jej wypowiedzenie. Pojadą do niej, do domu i tam popytają o kilka rzeczy.

Ciało Gardela nagle oblały gorące poty. Ziścił się najgorszy koszmar. Oderwał wzrok od paleniska i poderwał się do góry:

— Jakie wypowiedzenie? Zwolnił ją?

— A coś ty się tak uniósł? — Wuj zaśmiał się szyderczo. — Niby z powodu ukończonych praktyk, chociaż mówił coś o tym, że nie chce jej przez ciebie trzymać. Dla nas to lepiej. Nie będzie drążyć tematu i ucichnie.

Bezduszny mężczyzna odebrał od Gardy zasłużoną gotówkę i zmył się z jego domu najszybciej, jak tylko mógł. Ileż pisku byłoby, gdyby ktokolwiek dowiedział się o ich układach? Wszędzie węszyła prasa, aktywiści i chore feministki, które tylko czekały na jedno potknięcie policji. Układy i spotkania z gangsterami nie wróżyły niczego dobrego. Trzeba się było dobrze pilnować, by nie spaść ze stołka. O tym nic już powiedzieć nie mogła Ida, która z tego stołka spadła. Była tak wściekła na Gardela, jak i swojego byłego szefa, że nie potrafiła tego opisać. Oczami wyobraźni widziała, jak bierze do rąk cokolwiek, co ma pod ręką i wali w łeb łysego, który zniszczył jej życie w imię swojej własnej psychozy. Smutek i bezsilność wzięły jednak górę. Postanowiła, że nie będzie jechać do Gardela i się kłócić, bo to bezsensowne, a także poniekąd niebezpieczne. Wolała się w końcu wyspać i w spokoju poleżeć pod kocem na kanapie. Mając spokój, ma się też warunki do trzeźwego myślenia:

— Ida? Wstawaj. Już czternasta.

Otworzyła oczy, a przed nimi ukazała się przyjemna, delikatna twarz Kaśki. Nieco zaskoczona i oderwana od bolesnej rzeczywistości, podniosła głowę i zapytała:

— Która godzina? Spałam?

Kaśka postawiła swoje reklamówki z zakupami na ziemi i rzuciła wzrokiem na zegarek ścienny:

— W pół do trzeciej. Przespałaś prawie cały dzień.

— Aj! — przetarła zaspane oczy, podnosząc się z wygodnego łóżka. — Potrzebowałam tego snu.

Wstawanie po popołudniowej drzemce właśnie takie jest. Człowiek się budzi i ma wrażenie, że kilka godzin z jego życia zostało bezpowrotnie wyjętych. Rano było słonecznie, a gdy się obudziła – lało. To potęgowało to dziwne uczucie zagubienia w czasie lub rzeczywistości, a może tu i tu.

— Policja była w szpitalu. Obejrzeli nagrania, popytali ludzi i się zmyli. Byli u ciebie? — Blondynka rozsiadła się wygodnie przy blacie kuchennym.

— Nie. A mieli być?

— Raczej. Skoro prowadzą dochodzenie, to powinni, chociaż ja tam nie wiem, jak oni pracują. Może podeślą ci zaproszenie na komendę. W końcu chodzi głównie o ciebie.

— Nie chodzi o mnie, tylko tego umysłowego inwalidę! — Podniosła głos oburzona. — Czemu ja jestem winna i piętnowana? O mnie w szpitalu gadają i snują, mnie zwolnili, a on sobie łazi wolno bez wyrzutów sumienia.

— Policja się tym zajmie. Badają tę sprawę. — Dodała pewnie, chyba mając nadzieję.

— Nie mów mi, że jesteś tak głupia, żeby w to wierzyć. Policja by mnie przesłuchała już dawno po zdarzeniu, a oni dopiero się zabrali za tę sprawę. Nie znajdą żadnych odcisków, śladów czy czegokolwiek, bo tam wszystko już posprzątali.

Ida naprawdę nie była głupia. Kiedy inni mieli nadzieję, ona była słusznie pewna, że sprawa obije się echem. Nikt oprócz niej nie domyślał się nawet, jak grubymi nićmi podszyta jest ta sprawa, bo kto wiedział, że policja daje się przekupić?

— Może ten Gardel ci pomoże... — Kaśka postukała niezręcznie paznokciami o ciemny blat.

— Nawet mi o nim nie wspominaj. Nie chcę mieć nic wspólnego z tym psycholem. Poza tym widziałam, jak się na niego gapiłaś, Kaśka. Trzymaj się od niego z daleka i nic nie kombinuj. — Upomniała bez zastanowienia, próbując odwieść koleżankę od próby sparowania się z gangsterem. Zrzuciła z siebie koc i usiadła, opierając się o ścianę.

W tym samym czasie przystojny Gardel naprawiał już swój błąd, a przynajmniej próbował to robić. Zajrzał do swojego popisanego notatnika, próbując skojarzyć znajomego ordynatora, który mógłby zatrudnić jego ukochaną, ale żadnego nie znał. Wcale nie tak łatwo nabyć znajomości. Nawet dla niego. Przypomniał sobie o mamie, która pracowała jako pielęgniarka w szpitalu klinicznym. Postanowił od razu do niej zadzwonić, a że mama dla dziecka zrobi wszystko, wierzył, że i tym razem mu pomoże:

— Zrobiłem głupotę i teraz muszę ją naprawić. — Odpowiedział do słuchawki.

Jego mama zdębiała, choć nawet nie wiedziała, o co może chodzić. Problemy Kuby nigdy nie zwiastowały niczego dobrego, dlatego i tym razem przeczuwała coś znacznie gorszego:

— Kuba, nawet mi nic nie mów, bo wiesz, że mam słabe serce.

— Zakochałem się... — Oznajmił bez zastanowienia, wchodząc matce w zdanie.

Wtem na jej twarzy namalował się uśmiech. Chłop miał ponad trzydzieści lat i ni razu nie pokazał się w domu z kobietą na poważnie, aż tu nagle przekazuje takie wieści. Zaczęła się radować. Serce zaczęło bić mocniej, a chwilę później pokazała się też nadzieja:

— No, to jaka to głupota, synu? Jezus ci z nieba brawo bije, żeś w końcu znalazł normalną kobietę.

— Problem w tym, że ona mnie nie kocha. Poznałem ją, jak byłem w więzieniu... — Niedokończył, gdy matkę znów oblały zimne poty:

— No nie mów mi, że to jakaś kryminalistka!

— Czy ty mogłabyś dać mi dokończyć?! Ledwo zacząłem, a ty już w niej dziesięć cech wynalazłaś. Mogę? — Zapytał poirytowany.

Garda odetchnął i zaczął jeszcze raz:

— Poznałem ją, jak siedziałem. Pracuje, a w zasadzie pracowała jako chirurg w szpitalu na Mickiewicza, ma dwadzieścia siedem lat i jest przepiękna, tylko ja zrobiłem coś niedobrego i muszę cię prosić o pomoc w naprawie tego.

— Do rzeczy, Kuba. — Popędzała. Nadal siedziała jak na szpilkach.

— Szukałem jej, bo chciałem porozmawiać, ale nie mogłem znaleźć, więc po pijaku, po imprezie wpadłem na SOR i chciałem jej adres, ale mi nie dali... — Niezręcznie przetarł czoło. Oddech matki przyspieszył.

— To ty zdemolowałeś izbę przyjęć?! — Poderwała się z tarasowego krzesła.

O całej sprawie dowiedziała się od razu z plotek, a potem gazet. Nie miała pojęcia, że tym okropnym wandalem był jej własny syn:

— Tak, ja. Ona straciła przez to pracę i jeśli czegoś nie zrobię, to nigdy mi nie wybaczy. Rozmawiałem z kolegami. Ordynator państwowego jej nie docenia i oszukuje ją w wielu sprawach, i tak pomyślałem, że może ty załatwiłabyś jej posadę tam u was.

— Kuba, ty zawsze się różniłeś od innych dzieci, ale z wiekiem przechodzisz samego siebie. Ty już powinieneś siedzieć na tyłku z żoną i dziećmi w domu, a ja powinnam być babcią, z kolei latasz pijany po Poznaniu i demolujesz szpitale. Czy ty oszalałeś, synu? — znów posadziła się na krześle.

—Obiecuję, że jeśli to dla mnie zrobisz i ona mi wybaczy, to zostaniesz babcią. Obiecuję, że siądę na tyłku. Pasuje ci taki układ? — uśmiechnął się, siadając na kanapie w salonie.

— Pasuje. Porozmawiam jutro z ordynatorem, ale nie będę obiecywać ci gruszek na wierzbie. Wiesz, że ciężko teraz z pracą...

— Tylko proszę cię, mamo. Zrób wszystko, co w twojej mocy. Jest naprawdę uzdolniona.

Baśka Gardel była zaskoczona nadzwyczajnym wyznaniem syna. Nic dziwnego, skoro ten krył się przed nią z jakimikolwiek kobietami, a wtedy tak nagle wyskoczył z tym swoim zakochaniem. Modliła się do boga o to, by nie była to kolejna prostytutka, których zresztą u syna przypadkowo widywała mnóstwo. Nie raz wpadła do domu, gdy ten uprawiał orgię z kilkoma kobietami na raz i nie raz je wypędzała, klnąc na syna gorzej niż szewc. Miała nadzieję na wnuki, na rodzinę, więc postanowiła porozmawiać ze swoim szefem i zapytać o to, czy nie potrzebuje młodej chirurg na oddział.

                                     ***

— Numer, który podał ten pajac, nie istnieje.

Kaśka podniosła wzrok z podłogi i zawiesiła go na przyjaciółce, która chodziła po pokoju w tę i z powrotem. Nie wierzyła w to, że Gardel by je oszukał, więc chwyciła kartkę, numer z niej wpisała w swój telefon i wybrała połączenie, niemniej jednak nic z tego nie wyszło, bo numer faktycznie nie istniał.

— Ale heca! — Kaśka uniosła brwi. — Zrobił nas w chuja?

— Nie wiem. Pewnie tak, tylko ciekawe, dlaczego nie chce, żebyśmy kontaktowały się z Dagmarą. — Nadal chodziła po pokoju, rozpoczynając analizę sytuacji.

— Może to nieaktualny numer? Sam mówił, że tak może być!

Wszelkie próby obrony tego człowieka, bawiły i drażniły Idę. Kaśka poważnie się zadurzyła, ale to nie zmieniało faktu, że chyba niepotrzebnie go usprawiedliwiała. On był winowajcą i on ją skrzywdził, a nie odwrotnie, więc jakim prawem zasługiwał na jakiekolwiek usprawiedliwienie?

— Znajdę ją na fejsie, może ma konto. Kto w tych czasach nie ma? — Kaśka chwyciła telefon i zajrzała na swój profil, po chwili doznając prawdziwego szoku. — Kurwa, wysłał mi zaproszenie!

Przestraszona Ida oderwała wzrok od podłogi i spojrzała na przyjaciółkę:

— "Garda Garda", tak ma na fejsie. Czekaj... Zdjęcia nawet ma, chcesz zobaczyć?

— Nie chcę, nawet mi z tym nie podchodź! — Krzyknęła, odwracając wzrok w drugą stronę.

Kaśka była wyraźnie podniecona. Momentalnie zapomniała o tym, kogo miała wyszukać i z kim miała się skontaktować. Ida postanowiła odpuścić i nie naciskać, by znalazła Dagmarę. Popsułaby jej przecież zabawę. Oderwała ją od fascynującego zajęcia, jakim było przeglądanie profilu chłopa, w którym się zakochała po uszy. Dla Idy było to trochę jak zdrada i wcale nie chodziło o fakt, że się zakochała, ale o to, w kim. Blondynka cały boży dzień gadała tylko o nim. Uszy więdły od tego ciągłego wysłuchiwania, jaki to on jest przystojny i seksi. Kaśka nawet słowem nie wspomniała, że z nim esemesuje, co prawda o niczym konkretnym, bo Gardel z niechęci odpisywał co godzinę, ale jednak. Nie można było już tego słuchać. Ida powiedziała Kaśce, że idzie jeszcze spać, zmuszając tym samym przyjaciółkę do wyjścia. Potrzebowała chwili wytchnienia od sytuacji związanej ze zwolnieniem, a ciągłe gadanie o jego powodzie wcale nie przybliżało kobiety do ulgi. Z czasem wzięło ją nawet na wspominki. To był dowód na niekorzystny wpływ siedzenia samotnie w pustym mieszkaniu. Kiedyś było tam wesoło. Był kochany Piotr, który ciągle żartował i bałagan, który musiała sprzątać, a gdy została sama, całe wnętrze ogarnęło przytłaczające uczucie nicości. Biały stolik w części salonu nie był już pokryty kurzem, a łóżko sypialniane w rogu nie było oblegane przez starty wypranych ubrań. Praca pomagała zniwelować to dziwne uczucie samotności, ale gdy jej zabrakło, epizod wrócił ze zdwojoną siłą. Tego wieczora pomogła samej sobie. Włożyła granatowy płaszcz i z czarną parasolką w dłoni ruszyła na długi spacer po mieście. Spod bloków przeszła do centrum, kupiła sobie jedzenie, którego dotychczas unikała, bo kebab przecież nie był jednym z najlepszych dla człowieka dań, i usiadła w parku, by go skonsumować. W pewnym momencie, gdy telefon zawibrował z powodu kończącej się baterii, Ida zalogowała się na swoje konto, żeby jak Kaśka, przejrzeć profil Gardy. Nie robiła tego z jakiegoś specjalnego powodu, chciała tylko dowiedzieć się, kimże jest ten pajac i czy ma z nią cokolwiek wspólnego. Kliknęła na jego zdjęcia przedstawiające głównie muskularne ciało na siłowni i spojrzała na znajomych, wśrod, których była tylko Kasia. Trudno. Niczego się o nim nie dowiedziała, bo wszystkie informacje miał prywatne. Wolała nie wnikać. Wyłączyła telefon i skupiła się na jedzeniu. Tymczasem zniecierpliwiony Garda siedział w swoim aucie na parkingu pod szpitalem i czekał na wieści od mamy, którą miał za chwilę odwieźć do domu. Miał nadzieję na dobre informacje. Naprawienie swojego błędu pomogłoby mu zbliżyć się do Idy:

— I co? Mów. — Spojrzał na wsiadającą matkę, która z trudem wgramoliła się do wysokiego Jeepa.

— No czekaj, że! — Krzyknęła zadyszana. Nadal próbowała usadzić się na miejscu pasażera. — Nie widzisz, że nie mogę wsiąść?

Garda przewrócił oczami i pociągnął matkę za rękę, by siłą wepchać ją do środka. Biedna kobieta nie mogła zrobić większego kroku  i przez to musiała zaprzeć się o próg kolanem. Nieco ubłocona otrzepała brudne rajstopy i dodała:

— Nie przyjeżdżaj po mnie tym samochodem, bo ciężko mi się tu wchodzi.

— Dobrze, następnym razem wezmę inne, a jak sprawa? — Patrzył na nią zniecierpliwiony, czekając na odpowiedź. Omal nie wyszedł z siebie, choć powinien być przecież spokojny.

— Mówił, że nie potrzebują chirurga, ale jeśli będzie dobra i go zaciekawi, to ją weźmie. Ma przyjść jutro o dziewiątej na rozmowę i niech się nie spóźni, bo on tego nie lubi.

Gardel ruszył z piskiem opon i natychmiast odwiózł matkę do domu. Przerażona kobieta, nie dość, że zmęczona po pracy, dodatkowo przestraszona po torze wyścigowym z synem, to jeszcze zdenerwowana przez to cholerne auto, z którego nie mogła wysiąść. Ciasna, biała spódnica do kolan uniemożliwiała takie manewry, więc by pospieszyć sytuację, na ratunek ruszył Gardel, który wyniósł ją z auta i postawił przy schodach rodzinnego domu. Matka tylko westchnęła:

— Widać, żeś zakochany... — Oznajmiła z lekkim uśmiechem na twarzy, gdy Gardel wsiadał już do auta. — Uważaj na drodze!

Nim zdążyła dokończyć, on odjechał. Wbrew temu wszystkiemu, Baśka cieszyła się z tej sytuacji. Widać było, że Kuba zachowywał się zupełnie inaczej niż wcześniej. Stał się potulniejszy i przestał być już taki zamknięty w sobie. Po wydarzeniu z dawnych lat ciężko było do niego dotrzeć. Bał się w cokolwiek angażować, wolał pić niż zrobić coś pożytecznego, a w tamtym czasie, w ciągu zaledwie kilku dni, zmienił się diametralnie, a to tylko z powodu kobiety, która uważała go za walniętego psychola. Pierwszy raz sytuacja się odwróciła. On chciał z kimś być, a ten ktoś nie. To pokazało, że życie bywa przewrotne.

Po pół godziny objechał już miasto, kierując się prosto do mieszkania Idy, ale spotkał ją, gdy wracała ze spaceru. Zatrzymał się na parkingu przy osiedlu i wyszedł na wprost niej, by chwilę porozmawiać. Ta kompletnie nie spodziewała się go w tamtym miejscu. Mieszkał po drugiej stronie miasta, tak więc co mógł robić akurat tam? Spojrzała przed siebie na oświetlony przez pojedyncze latarnie chodnik i dostrzegła jego sylwetkę. Nie dopasowała jej do nikogo znajomego, więc sądziła, że to zwyczajny przechodzień. Nie czekając, wróciła do rozmyślania o problemach, które ją nękały. Już zastanawiała się nad wyjazdem do Anglii, gdy usłyszała znajomy ton:

— Cześć. — Wydukał, nawet nie widząc w ciemnościach jej twarzy.

Ida zatrzymała się i złożyła swoją parasolkę. Była niesamowicie zaskoczona jego obecnością, a i zlękła się tym, że ją prześladuje:

— Co tu robisz?

— Nie śledzę cię jakby coś, adres skombinowałem, ale nie znalazłem się tu bez powodu. Mam coś... — Nie dokończył zdania, gdy wściekła i przestraszona Ida, zaczęła okładać go swoją parasolką po głowie. Jeden cios, drugi, trzeci:

- T Y  NATRĘCIE! NIE PRZY-CHODŹ TU-TAJ WIĘ-CEJ I ZA MNĄ NIE ŁAŹ! - wykrzyczała pomiędzy pojedynczymi uderzeniami.

Zdezorientowany Gardel przy swojej wielkości czuł się tak, jakby mała dziewczynka okładała go jakimś patykiem. Nie bolało. To było raczej nieco drażniące. Złapał dłonią parasol, wyrwał go z jej delikatnej dłoni, raniąc skórę odstającym drutem i nieco zdenerwowany złamał go w pół, po czym wyrzucił w rów tuż przy chodniku.

Ida oddychając ciężko, zmarszczyła brwi i spojrzała na piekącą dłoń, z której wyczuwalnie leciała krew. Garda to zauważył. Nie chciał jej zranić, nawet tak delikatnie:

— Co się stało? — zapytał już spokojniej, łapiąc ją za nadgarstek, by cokolwiek dostrzec w słabym świetle ulicznej latarni.

— Rozciąłeś mi dłoń. — Oznajmiła przez zaciśnięte z bólu zęby.

— To trzeba było nie walić mnie po łbie. — Pokręcił głową. — Chodź do samochodu, podwiozę cię do domu i pogadamy, bo mam ci coś ważnego do powiedzenia.

Uparta dziewczyna protestowała. Mówiła, że pójdzie pieszo, że nie chce z nim jechać, ale on prawie siłą doprowadził ją na ten cholerny parking. Zależało mu, dlatego wsadził ją do Jeepa i nie pozwolił odejść. Ida zastanawiała się, o co mu chodzi, a on, dlaczego ta cholera musi tak bardzo go nie lubić. Odpowiedzi na oba pytania mogli udzielić sobie wzajemnie, ale nie pytali. Chyba na takie pytania było jeszcze za wcześnie. Chyba znali się zbyt krótko.

Garda wsiadł do środka. Z zapełnionego papierzyskami schowka wyciągnął chusteczkę, by pomóc jej zatamować krwawienie i natychmiast ruszył w stronę bloku. Trochę bolała go głowa. Raz nawet dosyć solidnie mu przyłożyła. Atmosfera, którą narzucała, trochę mu nie odpowiadała. Jechali w grobowej ciszy, a ona nie wydusiła z siebie ani słowa. Ileż jeszcze wskazówek musiał dostać, by dojść do tego, że ona go nie chce?

Wysiedli po chwili, bo po chwili byli już na miejscu. Oboje weszli po schodach na trzecie piętro bloku, nadal w ciszy, rozmyślając tylko o tym, co dalej. Ida nie chciała go wpuścić do swojego mieszkania, bo bała się zostać z nim sama. Pytała, po co chce wejść, ale on wepchał się siłą, niemal wyrywając drzwi z zawiasów. Słyszał to cały blok, który pewnie zerwał się na równe nogi. Garda był tak straszny, że Ida nie chciała się kłócić, tymbardziej szarpać. Poprosiła grzecznie, by sobie poszedł, ale on zdjął czarną kurtkę i buty, po czym zapytał:

— Gdzie masz apteczkę? — Wszedł pewnie do środka i rozglądał się po małym mieszkaniu.

Wskazała palcem na najwyższą szafkę w kuchni i otworzyła dłoń, by opatrzyć swoją ranę. Ten w tym czasie wyciągnął z wnętrza brązowy kosz pełen leków i postawił go na blacie starej wysepki:

— Poradzę sobie... — Najchętniej wyrzuciłaby go z mieszkania.

— Po coś ty w ogóle okładałaś mnie tą parasolką? W ten sposób się witasz z ludźmi? — Chwycił pakiet z bandażem i zdarł z niego papier. — Przyjechałem, żeby ci powiedzieć, że masz jutro rozmowę o pracę w szpitalu, bo ci ją załatwiłem, a ty mnie kurwa bijesz.

Zaskoczona tą informacją, spojrzała na niego, wybałuszając gały. Tego się raczej po nim nie spodziewała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro