Rozdział 16
— O czym ty do mnie pierdolisz? — Zapytał, gdy ten niezręcznie spoglądał raz w jego oczy, a raz na zaśnieżony podest.
— Nie wiem, jak mam ci to wyjaśnić. Dowiedziałem się niedawno, ale tępy skurwiel mnie szantażował. Mówił, że mam mu dać kasę za milczenie, bo powie, że ja to zrobiłem. To twój przyjaciel, jak mógłbyś mu nie uwierzyć?
Garda zaskoczony samą wizytą, był już w wystarczająco ciężkim szoku, by jeszcze chłonąć to, czym obdarowywał go kolega. Paprocki miał ważne informacje, których ten od lat poszukiwał:
— Jaki przyjaciel? O czym ty mówisz, Paproch?
— To Bączek zastrzelił Kaśkę, a teraz zwiał, bo wiedział, że ja się dowiedziałem i ci powiem.
Gardel zdębiał. Faktycznie zauważył brak Bączka, ale przez zainteresowanie Idą nawet się z nim nie skontaktował. Jego serce raptem zaczęło walić niczym młot, a włosy na rękach też stanęły dęba. Nie bardzo wiedział, w co ma wierzyć i czy w ogóle ma w cokolwiek wierzyć, zwłaszcza, że pewne informacje się nie zgadzały:
— Co ty... Co ty pierdolisz? Przecież Bączek miał wtedy chyba kilkanaście lat, jak mógł kogokolwiek zabić?!
Paprocki zawahał się. W tamtym momencie obawiał się demistyfikacji:
— Nie wiem, ja wiem tylko jaka jest prawda i od razu przyjechałem, żeby ci o niej powiedzieć. Kurewsko chujowo to brzmi, ale taka jest, i on sam się potem do tego przyznał, a najpierw zrobił to jego kolega, który ukradł pistolet ojcu, żeby do was strzelać.
Ida, która siedziała wtedy w salonie, słyszała całą rozmowę, jaka wywiązała się między panami i wcale nie była zaskoczona. Znała historię Kaśki i Gardy, wiedziała, że Bączek nie mógł zrobić tego celowo, że to nie tak, jak im się wydaje:
— Jaką masz pewność? Ile procent dajesz?
— Dwieście. — Odparł Paprocki, bez mrugnięcia okiem. Kunsztu aktorskiego uczył się od największego kłamcy i gangstera mokotowa.
Jako syn jednego z największych gangsterów lat osiemdziesiątych, takie akcje widział nie raz. Jego plan był dokładnie dopracowany, a każdy szczegół współgrał z idealną całością, wypunktowaną na białej kartce specjalnie przygotowanej przez Paprockiego. Ojciec byłby z niego dumny. Mało kto w tych czas był tak sumienny, jak jego syn.
— Gdzie jest teraz Bączek? Wiesz?
— Wiem, gdzie będzie dzisiaj wieczorem, bo zabrał ode mnie kasę, ale coś się nie zgadzało. Ma mi ją przynieść, a ja mam zjawić się na tym spotkaniu.
— No, kurwa mów do mnie normalnie. Gdzie się umówiliście?! — Krzyknął złowrogo.
— Stary tartak, na piętrze. Dzisiaj o północy.
Plany Gardela względem Idy po raz kolejny zostały pokrzyżowane, bo tej nocy nie mogli spędzić wspólnie. Sprawa Bączka i śmierci Kasi była ważniejsza niż jakieś randki, co tymbardziej utwierdziło go w przekonaniu, że dopóki nie dorwie mordercy, nie będzie gotowy na jakikolwiek związek. Szkoda w tym wszystkim było tylko dziewczyny, która zaangażowała się w znajomość, otworzyła na niego i jego osobę, a on okazał się być zwyczajnie niezdecydowanym, może odrobinkę francowatym oszustem, który pogubiony w swoich uczuciach, poszukiwał jedynie ładnego koła ratunkowego. Miłość Gardy do Idy nie wygasła i tak naprawdę w przypływie emocji, skrywała się gdzieś za złością i poczuciem niesprawiedliwości, zakrzywiając mu rzeczywisty obraz. Nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy, dlatego pewne decyzje podejmował zbyt szybko i pochopnie.
Gdy wrócił do salonu, był już kompletnie innym człowiekiem, takie wrażenie przynajmniej sprawiał. Jego zachowanie diametralnie się zmieniło, zupełnie tak, jakby wstąpił w niego inny człowiek. Usiadł pewnie na swojej kanapie i spojrzał w oczy Idy zimnym wzrokiem, który odzwierciedlił jego zimną duszę. Ida nie miała pojęcia, jak się zachować. Udawać, że wszystko jest dobrze, czy może nie? Sytuacja była niezręczna, ale nie mogła zrobić niczego więcej:
— Coś się stało? — Zapytała, odkładając sztućce na bok.
— Wiesz co? Właściwie to tak, stało się. Musimy przerwać obiad i przełożyć go na inny termin. — Oznajmił nagle, odwracając od niej wzrok. — Zgadamy się, co do tego. Zamówię ci taksówkę.
Oparty rękami o blat nawet nie spojrzał na dziewczynę, której zrobiło się nieco przykro. Rozumiała, że ta wieść mogła go dobić, rozbić i zszokować, ale nie musiał jej wyrzucać, tylko chociaż coś jej wyjaśnić. Przecież gdyby nie usłyszała tej rozmowy, nie wiedziałaby, dlaczego jest wypraszana. Pewnie pomyślałaby, że zrobiła coś nie tak, że coś powiedziała. Postanowiła jednak spróbować jakkolwiek do niego dotrzeć, wesprzeć, zrobić cokolwiek, by ten nie robił nic głupiego:
— Na pewno nie chcesz porozmawiać? Widzę, że coś się dzieje.
— Nie Ida. Wyjdź już. — Oddał stanowczo, bez ani chwili zastanowienia.
Blondynka nie widziała już innego wyjścia. Podniosła się z wygodnej kanapy, poprawiła spódniczkę i ruszyła przed siebie w stronę przedpokoju, by zebrać swoje rzeczy do kupy. Torebka wisiała na wieszaku, na półce leżał telefon, gdzieś dalej buty. Szybko zgarnęła przedmioty do białej torebki i wyszła z mieszkania, rzucając suchym "Cześć". Garda nie odpowiedział, nawet się nie obejrzał. Jakże przykra była to sytuacja, ona jednak próbowała to zrozumieć. Tego dnia dowiedział się, kto zamordował jego ukochaną, a w dodatku dotarło do niego, że mordercą był jego przyjaciel. To musiało być niesamowicie bolesne i jeszcze bardziej drażniące. Ida nie wyobrażała sobie tego co czuł, bo gdyby wiedziała, nie współczuła by mu. Gardel zajęty złością i wspomnieniami o Kasi, znów przysłonił sobie uczucia czymś innym. Nagle Ida przestała być ważna. Mogłaby nie istnieć. W jego głowie kiełkowały myśli o zemście, o tym, że gdyby nie Bączek, Kaśka nadal by żyła. Po raz pierwszy był na niego tak wściekły. Chciał go zabić.
Ida wyszła na najbliższy przystanek i przez pół godziny czekała na taksówkę, która zakopała się w przydrożnym rowie. Nim dojechała do domu, na zewnątrz zrobiła się szarówka. Przez cały ten czas myślała tylko o tej sytuacji i o tym, by pomóc Bączkowi. Już nawet sama sytuacja z nienormalną sąsiadką nie była w stanie przebić tych okropnych myśli, zmuszających ją do działania. Przeszła obok drzwi czarnuli obojętnie. Jakby nikt tam nie mieszkał. Nawet nie drgnęła, nie zwróciła uwagi.
Tymczasem w mieszkaniu nadal pozostawał zmieszany Gardel, który od ponad godziny siedział ciągle w tym samym miejscu. Nie ruszał się, tylko oddychał i rozmyślał. Do jego drzwi pukał Paprocki, który realizował swój okrutny plan. Tak naprawdę nikt go o to nie podejrzewał, z wyjątkiem ukrywającego się Bączka. Facet wzbudzał ogromne zaufanie, bo o to przez cały czas mu chodziło. Był miły, pomocny, miał dobre znajomości, z których z chęcią korzystał. Gardel nie miał pojęcia, że jego prawdziwy wróg czyha za plecami i wcale nie jest nim Bączek:
— Masz jakiś plan? — Zapytał zmieszany łysol.
— Ja? Jesteśmy przecież w Poznaniu, ty tu jesteś szefem... — Odparł niewinnie Paprocki.
— Pojedziemy przed północą. Wysiądziesz z samochodu i zgasisz silnik, a ja zaczekam w środku.
Zamyślony mężczyzna jeździł brodą po opartych o stolik rękach i bardzo intensywnie analizował swój plan. Chciał zaskoczyć Bąka tak, by się go nie spodziewał. Spośród wielu koncepcji tylko ta o niespodziance pasowała najlepiej:
— Chcesz go zajebać? — Wypalił nagle Paprocki, rozsiadając się wygodnie na fotelu, na którym wcześniej siedziała Ida.
— Nie wiem. Taką mam ochotę, ale Bączek to jak brat...
— Zabił. Zrobił to z premedytacją i nawet ci się nie przyznał, chociaż widział, jak zależało ci na odnalezieniu mordercy. Tak nie zachowuje się brat. — Odparł pewnie chytry starszak.
Ta dyskusja trwała dosyć długo, bo aż do późnego wieczora, gdy obaj raczyli się dobrej klasy koniakiem i obiadem przygotowanym przez Idę. Gardel o niej nie myślał, bo po co? Dla niego temat był już zakończony. W jego głowie odprawiały się dziwne rzeczy. Gdy był wściekły i myślał o Kasi, Ida przestawała się liczyć, jakby nie miała znaczenia, a gdy wszystko się uspokajało i wracało do normy, on znów za nią tęsknił i znów odczuwał potrzebę jej szybkiego znalezienia. To wahanie można było leczyć, gdyby tylko Garda dostrzegł swoją chorobę. Stać go było na psychiatrę, mógł regularnie chodzić na wizyty, by poradzić sobie z traumą i bólem, ale on nadal nie dostrzegał swoich potrzeb w tym zakresie, i tak ciągnął latami, aż do tamtego momentu, gdy wszystko miało się skończyć. Plan Paprockiego miał być początkiem końca starej ery, a narodzinami nowej. O swoim planie nikogo nie informował. Działał samotnie, choć z małą pomocą, która dojeżdżała do Poznania.
Ida siedziała w swoim mieszkaniu, nie mając pojęcia, co ma zrobić. Nie była przeciwko Gardzie, ale też przeciwko Bączkowi, dlatego postanowiła jakkolwiek działać. Gdy na zegarze wybiła dziesiąta, zbierała się do wyjścia z mieszkania. Założyła wygodne spodnie dresowe, dobre adidasy, które nie ślizgały się na lodzie, po czym zgasiła światła i opuściła swoje mieszkanie. Nikt nie spodziewał się, że tej nocy i ona miała oberwać za czyn, którego nawet nie popełniła, zwłaszcza, że nie miała z tą sprawą niczego wspólnego. Wsiadła do auta, obwiązała dłoń bandażem i zawiesiła wzrok na podejrzanym mężczyźnie, który wchodził do bloku. On jej nie widział i tego była pewna, ona natomiast bardzo dokładnie mu się przyjrzała. Wysoki, nieco grubszy brunet z przeczesanymi na żel włosami wlazł do środka, po czym skierował się schodami na górę. Ciężko było opisać, co wtedy czuła, bo w pewnym sensie coś mówiło jej, że bardzo dobrze zrobiła wychodząc z mieszkania i to idealna pora, by odjechać. Nieco przestraszona ruszyła w stronę starego tartaka i pełna obaw liczyła na to, że Gardela jeszcze tam nie będzie. Chciała uprzedzić Bączka i dopytać o to, co tak naprawdę dzieje się między nim, a Paprockim, i choć to nie była jej osobista sprawa, tak Bączek i jego problemy owszem.
Poznań, mimo ogromnej zamieci nie opustoszał ani na chwilę. Auta dotychczas mknące ulicami, nadal nie przestawały mknąć. Jak w zegarku. Cyklicznie. Ida mijała już przejezdne ulice i tak jak inni, mknęła swoją drogą do docelowego miejsca. Musiała się spieszyć, na pewno musiała być szybciej niż Gardel i jego kolega.
Po dłuższej chwili, dotarła na nieoświetlony parking przy głównej ulicy. Stara, zaniedbana kostka brukowa odchodziła od ziemi, pozostawiając ogromne dziury. Nic dziwnego skoro o tamte miejsce już nikt nie dbał. Zakład trudniący się niegdyś produkcją drewna kominkowego wymarł, gdy Ida kończyła szkołę podstawową. Chyba każdy znał to miejsce, chociażby dlatego, że zatrudniało multum osób z miasta. Kiedyś uchodziło za miejsce pełne ludzi. Tam pracowano ciągle, od rana do świtu, cały czas, a po wielkim kryzysie, który nastąpił po latach dwutysięcznych, wszystko nagle umarło. Trawa, która wyrastała z pomiędzy betonowych murów, obrosła już pół budynku i sięgała do pasa. Tam nie było nikogo. Ani żywej duszy, która mogłaby o to zadbać. Budynek był duży, trzypiętrowy, nadawał się do zagospodarowania, ale już nikt o nim nie myślał. Może poza młodzieżą, która przychodziła tam pić i organizować ogniska. Tych było tam pełno, a dobrym dowodem na ich pobyt były porozrzucane butelki po alkoholu.
Wysiadła z auta zaparkowanego nieopodal, chwilę po jedenastej. Wiedziała, że Bączek musi już być w środku, ewentualnie musi się ukrywać gdzieś w pobliżu. Od momentu jego zniknięcia nie utrzymywała z nim kontaktu, bo tak miało być dla nich lepiej. Czy tak można nazwać tę rozłąkę? Ani on, ani ona nie czuli, że urwanie kontaktu do coś dla nich dobrego.
Powolnym krokiem przeszła za budynek i podeszła bliżej wejścia, by zorientować się czy ktoś jest w środku, gdy usłyszała dochodzące stamtąd hałasy. Bardzo powoli i cicho pomknęła głębiej na schody, by dojść nimi na ostatnie piętro, na którym rozmawiali już trzej mężczyźni, wśród nich rozpoznała głos Gardela.
Wokół panowała ciemność, tylko z najwyższego piętra padał lekki błysk światła, który minimalnie oświetlał betonowe schody. Ida wiedziała, że musi się pospieszyć, i tak doszła aż na samą górę, gdzie otoczony przez bandytów Bączek, kompletnie zaskoczony obecnością Gardela, znosił jego słowne ataki, zarzucające celowe morderstwo i próbę zatuszowania sprawy. Ukryta za ścianą nie mogła już słuchać oszczerstw rzucanych przez Gardę. Serce jej się krajało, gdy śmieć wytykał Bączkowi rzeczy, których ten nawet nie zrobił, a prawda była taka, że Gardel nie wiedział o wszystkim, bo znał tylko wersję przedstawioną przez podstępnego Paprockiego. Postawiła powoli krok na podeście i nie zwracając uwagi na nic, ukazała się im wszystkim. Ze wzrokiem spuszczonym na podłogę pełną kurzu, brudu i szkła, kroczyła powoli w stronę Bączka, którego osłoniła swoim delikatnym ciałem:
— Co ty tu kurwa robisz? — Zapytał zaskoczony Gardel. — Pojebało cię? Wracaj do domu, Ida.
Ona nie myśląc dłużej, odwróciła się przodem do nich i oznajmiła:
— Nie dam ci go skrzywdzić. — Spojrzała w oczy zdezorientowanego Gardela, stojącego tuż przy wejściu, przez które jeszcze chwilę wcześniej przeszła.
Garda był zszokowany. Głupia wlazła w mrowisko i jeszcze wtrącała się w jego sprawy z przeszłości, nie mając nawet pojęcia o co chodzi. Już nie obchodziło go ukrywanie się, udawanie porządniaka w garniturze, który absolutnie nie robi nic złego. Stojąc twarzą w twarz z mordercą Kaśki nie myślał o niczym innym, jak wymierzeniu sprawiedliwości:
— Ida, co ty tu robisz? — Bączek odsunął się do tyłu. — Wracaj do domu dopóki jeszcze możesz.
— Nie, nawet nie myślę gdziekolwiek bez ciebie wracać! — krzyknęła. — Czas już powiedzieć mu prawdę. Tyle lat to ukrywałeś i z tym żyłeś, teraz już koniec. Ty też musisz się od tego uwolnić, Paweł. — Dodała, łapiąc go za dłonie i krzyżując je za swoimi plecami.
Mina Gardela była bezcenna, bo wyglądało na to, że Ida wiedziała o czymś, o czym nie wiedział on. Zastanawiało go to, skąd między nimi takie dobre relacje i kim do cholery jest dla Bączka, który najwyraźniej też coś ukrywał. Paprocki z kolei stracił kontrolę. Akcja miała być łatwa, a Ida miała już nie żyć:
— O czym ty kurwa mówisz? Kim ty kurwa jesteś? — Zapytał niepewnie łysy.
— Paweł zabił Kaśkę. — Oznajmiła nagle, z litością spoglądając w oczy wściekłego Gardy. — On nie chciał tego zrobić. To nie była jego wina.
— A czyja? Moja? On zabił własną siostrę. Co ja, matka miłosierna jestem, że mam mu wybaczyć morderstwo własnej siostry?! — Zmarszczył brwi, wyciągając zza pasa pistolet.
— Kuba, on był tylko dzieckiem. Miał jedenaście lat i bał się, że uciekniecie, że ona ucieknie i zostawi go w tej patologii samego. Nie chciał jej zranić, on chciał tylko was wystraszyć. Myślał, że jak strzeli to uciekniecie i spóźnicie się na pociąg, ale trafił w nią. Nie chciał jej skrzywdzić...
— A ty skąd to wiesz? Od niego? I po co w ogóle się wpierdalasz?
— Robię to, co powinnam zrobić, i nie ważne czy ci się to podoba, czy nie. Paweł jest niewinny. Paweł popełnił błąd i będzie pokutował do końca życia, a ty nie masz prawa jakkolwiek go za to karać, bo nie jesteś ani Bogiem, ani sędzią.
— Paprocki mnie szantażował, że ci powie, że muszę mu zapłacić, bo się z tobą skontaktuje. Przyniosłem nawet ze sobą pieniądze. — Oznajmił z tyłu wystraszony Bączek, który mocno ściskał obie dłonie Idy. Nie chciał, by tam była, ale wiedział, że żadna siła jej stamtąd nie przegoni.
— Nie pierdol i nie próbuj zrzucać na mnie winy, chuju. Przyjechałem tu, żeby powiedzieć prawdę i zabrać swoje pieniądze, które ode mnie wyciągnąłeś. Garda już wie. Nic już się nie ukryje. — Odparł Paprocki. Grunt palił mu się pod nogami, co było wyraźnie słychać.
— Co ty pierdolisz, ty pojebany jakiś jesteś?! — Bączek wyrwał dłonie i rzucił się w stronę nieuczciwego gangstera. — Ja cię kurwa nawet dobrze nie znam, o czym ty pierdolisz!
— Paweł, uspokój się. Wszystko wyjaśnimy! — Ida nieco się zdenerwowała.
— Co wyjaśnimy, jak widać, że Garda bardziej wierzy jemu niż mi!
— Spokojnie, proszę...
Nagle Paprocki przyłożył swój pistolet do skroni wyższego od siebie Gardela, który tego w ogóle się nie spodziewał:
— Dobra, koniec szopki. Rzuć gnata na ziemię i wypierdalaj po torbę z kasą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro