Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝐏𝐑𝐎𝐋𝐎𝐆

Prolog tworzony w oparciu o zwiastun.



(https://m.youtube.com/watch?v=hK9Whd65uHE&feature=youtu.be)

Być może, gdyby na moim miejscu siedział teraz inny autor, historia Gardela nie zaczęłaby się w ten sposób. Jego dzieciństwo i początki przestępczej "kariery" zostałyby wpisane między obszernymi rozdziałami lub długimi dialogami, w których w końcu wyjaśniłby wam, dlaczego jest tym, kim jest. Dziś historia Gardy zacznie się w tym miejscu. Nie w dwunastym rozdziale, nie piątym, nawet nie na końcu. Jego historia zacznie się teraz i tutaj.

08.08.2003 rok, Poznań.

Sierpień tamtego roku stał się jednym z najbardziej deszczowych miesięcy w przeciągu kilku poprzednich lat. Deszcz lał się z nieba strumieniami, a słońce schowane pod warstwą chmur, nie wyglądało zza nich ani na chwilę. Gdy w końcu przestało padać, a mgła zaległa wysoko nad głowami, osiemnastoletni Garda i jego ukochana Kasiula włóczyli się po pustych ulicach zimnego Poznania. Jakże cudowne były to chwile. Tylko ona i on. Sami pośród prawie pustki i pomarańczowych świateł latarni oświetlających chodnik, którym spacerowali.

Dużo rozmawiali.

Kasia mówiła mu o przyszłości. Coś, że chciałaby podporządkować mu swoje życie i zmienić plany, bo myśli o nim poważnie, i to tak naprawdę poważnie. Kochana Kasiula. Najpiękniejsza ze wszystkich. Gardel był w niej zakochany tak, jak w żadnej innej. Uwielbiał kręcić palcami cienkie kosmyki jej brązowych włosów czy godzinami patrzeć na jej delikatną, kobiecą twarz, która potrafiła go rozczulić w nawet najgorszym momencie życia. Gardel kochał jej oczy. Były tak błyszczące jak dwa diamenty w pustynnym słońcu i, choć porównanie to było naprawdę bardzo trafne, to nie wiedział, czy wystarczająco dobre. Innych takich nie miał nikt na świecie.

O zaletach Kasi mogłabym się rozpisywać godzinami, a nawet dłużej. Ile by ich nie było, możecie zdać sobie sprawę z tego, że Gardel bardzo ją kochał i była dla niego kimś naprawdę ważnym; kimś bez kogo życia sobie nawet nie wyobrażał. Wstawał codziennie z rana i do późnego wieczora kradł z nią najróżniejsze auta. Nie po to, by je sprzedać, bo nie miałby nawet komu, a tylko po to, by się nimi przejechać i poczuć uzależniający przypływ adrenaliny. Potem uciekali na północ, na starą polanę obsypaną piaskiem z kopalni nieopodal, by doszkalać kunszt strzelectwa Gardy. To miejsce było najbezpieczniejszym azylem dla tej dwójki. Tam nie przychodził nikt. Wokół otaczały ich same łąki i drobne drzewa, które co jesień gubiły mnóstwo liści, a przed nimi rozciągała się stara, opuszczona kopalnia, pełna piachu i czarnej ziemi. Gardel rozstawiał tam szklane butelki po alkoholu i uczył się do nich strzelać. Jednego dnia dał Kaśce do ręki swój pistolet. Nigdy wcześniej tego nie robił. Stanął powoli za jej plecami, przybliżył się do jej ciała i objął dłonie, nakierowując celownik na jedną z butelek stojących na kawałku starej, drewnianej sztachety. Gardel nie miał pojęcia, że te wspólne dni pełne miłości i namiętności dobiegają powoli końca.

Pod koniec września, gdy o Kaśkę po raz pierwszy upomnieli się nauczyciele, Gardel nie wytrzymał. Wizja rozstawania się codziennie na czas zajęć szkolnych Kasi była zbyt straszna i przytłaczająca. Trzeba było więc zrobić coś, co powstrzymałoby nauczycieli i rodziców przed rozdzieleniem ich. Nawet na te siedem godzin. Wtem pojawił się pomysł, nad którym nie myśleli zbyt długo. Wyjazd za granicę był jedynym, może nie najrozsądniejszym, ale najlepszym wyjściem z tej sytuacji. Tylko skąd wziąć na niego pieniądze? Rodzina Gardy była bardzo biedna. Po śmierci ojca, uczonego profesora fizyki, cały dom stanął na barkach Baśki Gardel, która z marnej pensji pielęgniarki nie dała rady utrzymać wszystkich swoich dzieci, przez co najstarszy syn, zmuszony był utrzymywać się sam, co szło mu nawet całkiem nieźle. Zbuntowany Garda nie chodził już głodny, bo to, czego potrzebował, ukradł. To nie on chciał być zły. To sytuacja go do tego zmusiła. Kasiuli się to podobało i było jej szkoda chłopaka. Swoich rodziców o pomoc prosić nie mogła, bo byli zagorzałymi katolikami, którzy przestrzegali ustalonych w domu zasad bardziej niż kodeksu prawa. Zbili by ją mocno, gdyby wróciła do domu z młodym Gardelem i poprosiła o pieniądze. Ludzie i tak już gadali, bo wszyscy wiedzieli, że zadaje się z młodym złodziejem i bandytą, który okradł wszystkie sklepy na okolicznych osiedlach. Już wtedy Garda miał na pieńku z prawem i wtedy zaczynał swoją przygodę z życiem w cieniu.

Gdy w kalendarzu minęły imieniny Tekli i Boguchwały, blondyn naszykował się już psychicznie na największy skok, który miał stać się kluczowym momentem w jego życiu. Od tego napadu zależało to, czy sytuacja się poprawi i czy nadal będzie się spotykać z dziewczyną. Na kartce zapisał każdy szczegół i krok, którego miał się podjąć. Rozrysował mapę. Wypunktował opcje. Można by było powiedzieć, że idealnie się przygotował i nic nie mogło już pokrzyżować jego planów. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak niesamowicie głupi i lekkomyślny był to pomysł. Naginanie prawa zawsze będzie głupim i lekkomyślnym pomysłem, a poza tym dwoje młodych ludzi nie poradziłoby sobie w obcym kraju, bez języka, przewodnika, lokum i pracy, ale Gardel miał wizję i nadzieję. Jego motywacją była najszczersza miłość.

Z samego rana wybrał się samotnie na spacer po mieście w poszukiwaniu auta, które można by było pożyczyć. Powolnym krokiem podszedł pod szwalnię i, mijając blokowiska, dostrzegł od ich strony idealny pojazd. Szary, zaniedbany Opel stał samotnie na środku pustego placu i rdzewiał. Gardel nie wybrzydzał. Podszedł sprawnie w jego stronę, rozejrzał się, czy aby w pobliżu nie kręci się właściciel, i wyjął z kieszeni trzy splątane ze sobą druty, które też kiedyś ukradł. Wsadził je w zamek od strony pasażera i kręcił nimi na wszystkie strony, klnąc przy tym okrutnie. Obracał je na wszystkie strony. I w lewo, i w prawo. Próbował je dopasować do wyrobionego zamka, aż w końcu blokada puściła, a drzwi się otworzyły. Wsiadł do środka, jak najszybciej tylko mógł, zerwał deskę spod kierownicy i odpalił samochód samymi kablami, bo przecież kluczyków nie miał.
Już chwilę później był na wschodzie. Zatrzymał się pod blokiem i czekał na ukochaną Kasiulę, która ukradkiem wymknęła się z domu tak, by rodzice jej nie zauważyli. Surowy ojciec delektował się poranną gazetą, a wystrojona matka szykowała obiad dla całej rodziny, bo przecież prócz Kasi w domu byli jeszcze jej dwaj bracia - starszy Bartosz i młodszy Bolek, którzy już za kilka lat staną się najlepszymi kompanami Gardela. Obaj zdawali sobie sprawę z tego, jak wygląda sytuacja, ale ich wspólna nienawiść do obsesyjnych rodziców sprawiła, że byliby w stanie pomóc siostrze w ucieczce. Chcieli uciec razem z nią.

Gdy Kasiula wsiadła do auta, Gardel czule ją przywitał. Uśmiechnął się i mocno wycałował jej pyzate, lekko różowe policzki, a potem opowiedział o tym, co zamierza zrobić, by dostać pieniądze na wyjazd. Oboje zaplanowali podróż do Słowacji. Tam podobało im się najbardziej, bo w większości filmów romantycznych, które oglądali, właśnie tam uciekali zakochani. To było wystarczającym dowodem na to, że ta ucieczka nie mogła dojść do skutku.

Gardel poprawił okrągły kolczyk w uchu i wysiadł, zamieniając się miejscami z dziewczyną. Kasia usiadła za kierownicą i spojrzała na ukochanego. Ta prawa jazdy nie miała, ale kto się tym wtedy przejmował? W głowie obojga był już tylko ostatni napad i wspólna ucieczka, a nie to, jak i gdzie dojechać. E tam! Jeszcze żeby Gardel zajmował sobie głowę takimi pierdołami. Jeśli Kasiula wiedziała jak odpalić i skręcić, nadawała się na kierowcę.

Tuż po osiemnastej podjechała za stare blaszaki, za którymi znajdował się sklep budowlany słynnego pseudo-gangstera z mafii Pruszkowskiej. Kalicki chwalił się ważnymi kontaktami w ciemnym świecie, których w rzeczywistości nigdy nie miał. Pośmiewisko, jakie z siebie zrobił, ciągnęło się za nim latami, ale Garda od samego początku wiedział, że facet, który co roku latał na komisariat sypać kolegów z pracy, nie mógł być żadnym gangsterem. Bez obaw i jakiegokolwiek lęku nasunął na szczupłą twarz czerwoną chustę, a także okrągle okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na ukochaną, której wzrok był już na nim zawieszony:

-Kocham cię - Wyszeptała.

Na kolanach miała starą, brązową torbę matki, którą ukradła specjalnie na tę okazję. Podała mu ją do rąk i zmartwiona patrzyła, jak ten znikał za garażami z czarnym pistoletem. Modliła się, by wszystko poszło szybko i sprawnie, by obyło się bez przyjazdu policji i krzyku. Gardel już nawet o tym nie myślał. Wparował przez szklane drzwi do środka i wymachując pistoletem, upychał pieniądze z szuflady pod kasą do torby. Trochę tego było, bo łącznie z pieniędzmi z portfeli klientów ponad pół torby. Nim wyszedł, przez tylne drzwi wbiegł właściciel, ale nie zdążył go tknąć nawet palcem, bo Garda zabrał nogi za pas i wybiegł jak poparzony. Po tym bardzo szczęśliwy i zadowolony wsiadł do auta, prosząc Kasię, by odjechała do parku. Oboje siedzieli tam, aż do wieczora, licząc to, co udało im się zdobyć, a i tak nie doliczyli do końca. Przerwał im nagły patrol policji, który na sygnale przejeżdżał przez park. Kogoś szukali. Być może ich. Kasiula skuliła się, a na głowie Gardy położyła dłoń i go pogłaskała. Wtedy bardzo się bała, bo nie chciała trafić do więzienia, a wizja ukochanego za kratami nie malowała się zbyt kolorowo. Chwilę potem odjechała, by odstawić pożyczony samochód na parking, w miejsce w którym stał przed kradzieżą. Wysiedli, dumnie idąc pomiędzy garażami, w stronę peronu. Nie spieszyli się. Do stacji kolejowej mieli trzy kilometry, a dojść zamierzali pieszo, bo wieczorne spacery po zmierzchu były jak najlepsze wino. Uzależniały. Gdy minęli już ostatni tunel i wyszli na pusty parking, nagle rozległ się strzał, a Kasiula poległa na ziemię. Gardel spojrzał przed siebie i dostrzegł tam mężczyznę, który nieco zdezorientowany chował coś za siebie, po czym uciekał w stronę głównej drogi, a potem na ziemię, gdzie zgięta w dziwną pozę leżała już Kasia. Nadal trzymał ją za rękę i odruchowo próbował podnieść, a dopiero po chwili zorientował się, że coś jest nie tak, i że coś się stało. Pochylił się, spojrzał w przerażone, trochę zagubione oczy i usta, z których lała się krew. Jakże straszny to był widok. Garda zdał sobie sprawę z tego, że ten przedziwny huk, który rozległ się po ich wyjściu. to strzał wymierzony prosto w Kasię, która leżała na mokrej, kamiennej dróżce, a jej pusty wzrok był skierowany na niebo, z którego zaczynał powoli padać deszcz. Nerwowo szukał rany, aż po chwili dostrzegł kałużę krwi, która gromadziła się przy jej prawym ramieniu i szyi. Ukląkł, wziął ją na swoje kolana i przyłożył czerwoną bandanę do szyi, ale było już zdecydowanie za późno. Oczy Kasiuli były otwarte, a klatka piersiowa ni drgnęła. Pulsu czuć też już nie było. Garda nie wiedział, co się dzieje i nie miał pojęcia, co robić. Czy ona nie żartuje? Potelepał nią chwilę, by się upewnić i upomniał, by wstała i nie robiła sobie żartów. Nim zdał sobie sprawę, że już po wszystkim, minęły dobre dwie minuty. Wtedy kałuża krwi rozlała się i spływała razem z deszczem dalej przez drogę w stronę ulicy. Zaniemówił. Dzień ten stał się najgorszym w całym jego życiu.
Dwudziesty czwarty września zapisał się w jego kalendarzu jako dzień, który spłynął krwią kochanej Kasieńki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro