Rozdział 9
*parę miesięcy później*
-Blaine POV-
Siedziałem w studiu nagraniowym i przysłuchiwałem się grze jednego z nowych zespołów. Muzycy mieli niesamowitą energię i zapał, doceniałem to. Ale mimo moich najszczerszych chęci, nie potrafiłem zbytnio skupić się na muzyce. Wciąż rozpamiętywałem wczorajszą wieczorną rozmowę telefoniczną z Kurtem.
-Śpisz?
-Nie, oglądam „Casablance".
-Na jakim kanale?
-Na 11.
-Dziękuje.
Nawet nie zauważyłem w którym momencie Kurt stał się moim najbliższym przyjacielem. Wspierał mnie przez cały okres rozwodu, był przy mnie nawet w najgorszych chwilach. Ostatnio długie rozmowy telefoniczne przed zaśnięciem stały się już naszą tradycją. Każdy dzień spędzaliśmy razem, wysłuchiwałem z cierpliwością jego zrzędzenia na jego byłe współlokatorki, które przejawiały niezdrowe zamiłowanie do dramatyzowania. On słuchał moich opowieści o Dalton i o moim smutnym dzieciństwie, spędzonym w cieniu odnoszącego sukcesy brata i w pułapce wygórowanych oczekiwań rodziców. Wspieraliśmy siebie, śmialiśmy się razem, piliśmy dużo kawy, chodziliśmy ze sobą na musicale... Jeszcze z nikim nie miałem tak silnej więzi, nawet jeśli zdarzały się nam sporadyczne kłótnie, nie potrafiliśmy długo się na siebie gniewać i praktycznie od razu się godziliśmy.
-I mówisz, że wolałbyś Victora Laszlo zamiast Bogarta?- zapytałem, przerywając komfortową ciszę, która zapadła między nami, gdy wkręciliśmy się w akcje filmu.
-Kiedy tak powiedziałem?
-Kiedy jechaliśmy do Nowego Jorku.
-Nigdy nie mówiłem takich bzdur.
-Niech ci będzie.
-Dobrze sypiasz?
-Co?
-Bo ja nie. Brakuje mi Dave'a. Chyba bierze mnie choroba. Wczoraj do czwartej nad ranem oglądałem seriale po hiszpańsku. „Buenos días señor Bernardo. ¿Cómo estás?" Marnie ze mną.
-Ja poszedłem spać o wpół do ósmej. Pierwszy raz odkąd skończyłem trzecią klasę.
-Cóż, to jest dobra rzecz w depresji: pozwala odpocząć.
-Nie mam depresji.
-Dobrze. Ciągle sypiasz po swojej stronie łóżka?
-Z początku tak było, ale już mi przeszło.
-To świetnie. Mi przeszkadza, że jest tam wolne miejsce... tęsknie za nim.
-Ja za nim nie tęsknie.
-Ani trochę?
-Wiesz czego mi brak? Samej idei chłopa.
-Może ze mną jest tak samo? Nie, mi brak całego Dave'a.
W słuchawce zapada cisza, obydwoje skupiamy się na filmie.
-To ostatnia scena- szepcze w końcu Kurt, a ja się uśmiecham, mimo faktu, że on tego nie widzi.
-Ingrid Bergman.- mówię, widząc aktorkę na ekranie-Niskie napięcie.
-Niskie napięcie?
-Ludzie dzielą się na dwa gatunki: pod niskim i pod wysokim napięciem.
-A Ingrid Bergman jest pod niskim?
-Zdecydowanie tak.
-A ja?
-Jesteś z tych najgorszych. Wysokie napięcie, ale uważasz siebie za niskonapięciowego.
-Nie sądzę!
-„Poproszę sałatkę warzywną bez sosu, ma być ocet i oliwa, osobno. I ma być cała w sosie musztardowym, ale sos osobno".-przedrzeźniałem przyjaciela- to „osobno" urasta do rangi problemu.
-Lubię jeść wszystko jak należy.
-Przecież mówię: wysokie napięcie.
Znowu obydwoje skupiamy się na filmie, w którym akurat Rick wypowiada ikoniczny cytat „Louis, myślę, że to jest początek pięknej przyjaźni".
-Najlepsze ostatnie zdanie filmu jakie znam-stwierdzam i słyszę w słuchawce westchnienie Kurta- na pewno coś mi jest. Może jutro umrę na raka?
-Nie masz raka- wręcz słyszę, jak brunet przewraca oczami z podirytowania- jeśli się boisz, idź do lekarza.
-Wystarczy, jeśli mi powiesz, że to drobiazg.
-A będziesz mógł zasnąć?
-Jakoś przebrnę przez noc.
-Co zrobisz?
-Zacznę jęczeć. Może powinienem poćwiczyć?- zaczynam jęczeć do słuchawki, na co słyszę śmiech Kurta.
-Dobranoc Blaine- przerywa mi po dłuższej chwili.
-Dobranoc.
To była kolejna nieprzespana noc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro