Rozdział 19
*pół godziny później*
-Blaine POV-
Wpadłem w letarg. Każdy bodziec dochodził do mnie jak przez mgłę- rozmowa z Kurtem, opuszczenie „The Sharper Image"... kiedy powróciłem do rzeczywistości, zdałem sobie sprawę, że trafiliśmy do kwiaciarni.
-Na pewno dobrze się czujesz?- spytał z troską Kurt. Spojrzałem na przyjaciela. W ręku trzymał zapakowanego ślicznego fikusa, a ja zmartwiłem się, ponieważ wcale nie przypominałem sobie kupna roślinki. Na twarzy bruneta wypisane było współczucie. Wzdrygnąłem się. Najwyraźniej na pierwszy rzut oka widać było po mnie, że mocno przeżyłem spotkanie z Dave'm.
-Doskonale- mruknąłem- jak się mieszka w jednym mieście, człowiek musi spotkać byłego męża. I co, stało się. I z głowy!
Wpatrywaliśmy się w ohydny stolik kawowy stojący na środku salonu. Kurt pocierał swój obojczyk, jak zawsze gdy jest czymś zdegustowany.
-Podoba mi się- stwierdził zachwycony Nick- jest taki domowy!
-Niech Blaine i Kurt go osądzą- stwierdził Jeff, ustawiając fikusa koło fotela- co myślicie?
Zapadła cisza. Kurt nieprzerwanie pocierał obojczyk, przegryzając dolną wargę.
-Przyjemny- mruknąłem.
-Widzisz?!- wykrzyknął uradowany Nick. Jeff przewrócił oczami.
-Jasne, że mu się spodobał. Jesteście przyjaciółmi. Kurt?- spytał z nadzieją. Hummel jedynie pokręcił głową z grymasem na twarzy.
-Co w nim jest takiego okropnego?- spytał zdumiony Nick.
-Jest tak fatalny, że nie ma słów, żeby to wyrazić.- prychnął Jeff. Potarłem kark z roztargnienia. Spotkanie z Dave'm wciąż chodziło mi po głowie, nie dając mi spokoju.
-Ja ci pozwalam kupować, co chcesz!- jęknął Nick.
-Jakbyśmy mieli dodatkowy pokój, to zmieściłyby się tam nawet twoje stołki barowe!- podszedłem do okna. Wpatrywałem się w widok na pobliski park, a przez moją głowę przetaczały się niemiłe wspomnienia.
-Co, nie podobają ci się moje stołki?- Duval uniósł głos- Blaine, ktoś musi mnie poprzeć!- zawołał Nick, zwracając się do mnie.
-Chcę tylko, żebyś wyrobił sobie dobry gust!- wykrzyknął Jeff.
-Mam dobry gust!- zaprzeczył zirytowany Nick.
-Każdy wierzy, że ma dobry gust i poczucie humoru, ale przecież nie każdy może je mieć- prychnął Sterling. Nagle wszystkie wspomnienia moich kłótni z Karofsky'm uderzyły we mnie z wielką siłą. Poczułem, jak w momencie puszczają moje hamulce i emocje przejmują nade mną całkowitą kontrolę.
-Zabawne! My z Dave'm też tak zaczynaliśmy. Gołe ściany, nowe kafelki, kupowanie rzeczy. A jaki był koniec? Po 3 latach spotykam go z jakimś osiłkiem! I właśnie się wygłupiam!- wykrzyknąłem z agresją.
-Musimy teraz o tym mówić?- spytał Kurt cicho.
-Tak, teraz jest idealny moment.- warknąłem- Chcę, żeby moi przyjaciele skorzystali z mojego doświadczenia- Kurt odwrócił się do mnie plecami, zdenerwowany, a ja zwróciłem się do skonfundowanych Jeffa i Nicka- teraz wszystko gra. Wszyscy są szczęśliwi i zakochani. Bomba! Ale pamiętajcie- porwałem niebieski talerz z kredensu- że kiedyś będziecie się kłócić ząb za ząb, kto dostanie ten talerz. Ten talerz wart 8$ będzie was kosztował 1000$ w telefonach i adwokatach!
-Blaine...- jęknął Kurt.
-Błagam- przerwałem mu, znowu zwracając się do Jeffa i Nicka- zróbcie to dla mnie i od razu podpisujcie książki. Bo wierzcie mi: kiedyś stoczycie bitwę sądową o ten stolik do kawy! Ten kretyński stolik z koła od wozu, kupiony na wyprzedaży po Roy'u Rogersie!- wykrzyknąłem, przelewając wszystkie swoje negatywne emocje na mebel. Odwróciłem się na pięcie, ale zatrzymał mnie zraniony głos Nicka.
-Myślałem, że ci się podoba!
-Chciałem być miły!- wykrzyknąłem i skierowałem się w stronę drzwi kamienicy. Zanim opuściłem mieszkanie moich przyjaciół, usłyszałem przytłumiony głos Jeffa.
-Musisz wiedzieć Nick, że nigdy, ale to nigdy, nie będę chciał tego stolika.
Siedziałem na schodach kamienicy Nicka i Jeffa i obserwowałem ulicę. Rozumiałem, dlaczego wybrali Brooklyn- mimo, że okręg był stosunkowo blisko Manhattanu, zdawał się być zupełnie innym światem. Pełno było tu drzew i drobnych parków, które urozmaicały krajobraz. Wszystkie te niziutkie ceglane kamienice sprawiały wrażenie bardzo przytulnych i przyjaznych. Ruch uliczny nie był tu taki szalony jak w centrum-ba, praktycznie go nie było. Okolica była spokojna i bezpieczna: idealne miejsce, by założyć rodzinę. Kątem oka zauważyłem zbliżającego się Kurta- chłopak niepewnym krokiem podszedł do mnie, a po chwili stanął przede mną i cicho westchnął. Uniosłem głowę, by na niego spojrzeć.
-Wiem, źle zrobiłem- mruknąłem.
-Naucz się nie okazywać od razu wszystkich uczuć.
-Poważnie?
-Tak. Na wszystko jest odpowiedni czas i miejsce.
-Jak będziesz planował następny wykład na temat dobrego wychowania, daj mi znać, chętnie wpadnę!- warknąłem, wstając ze schodów.
-Hej, nie krzycz na mnie!
-Chyba mam prawo czasem się wkurzyć. Zwłaszcza kiedy mówisz mi, jak mam żyć, panie porządnicki!
-Co to ma znaczyć?!
-Że tobie nigdy nic nie przeszkadza! Nic cię nie łamie! Nigdy nie okazujesz przy innych uczuć!
-Nie bądź śmieszny!- wykrzyknął Kurt, odwracając się ode mnie. Chwyciłem go za ramię i zmusiłem, żeby na mnie spojrzał.
-Nigdy nie rozpaczałeś, jak Sebastian czy Adam od ciebie odszedł, nigdy nie widziałem ciebie, żebyś ich żałował! Jak to możliwe?! Czy ty nic nie czujesz?
-Nie muszę wysłuchiwać tych bzdetów!- wykrzyknął Kurt, wyrywając mi się.
-Skoro już się otrząsnąłeś, to czemu się z nikim nie spotykasz?!
-Spotykam się!
-A spałeś z kimś odkąd jesteś wolny?!
-Co to ma do rzeczy?! Czy to byłby dowód, że mi przeszło?!? Ty za niedługo będziesz musiał się stad wynieść, bo obskoczysz wszystkich gejów w Nowym Jorku! A pamięć o Dave'ie jakoś nie zbladła! Poza tym, jak ja się kocham, to się kocham, a ty się mścisz!
-Skończyłeś?
-Tak.
-Mogę coś powiedzieć?
-Mów.
-Przepraszam- szepnąłem, obejmując chłopaka i wtulając głowę w jego ramię. Kurt potarł moje plecy, a ja poczułem się jak w domu. Przymknąłem oczy, ciesząc się ciepłem przyjaciela. Gdy się odsunęliśmy od siebie, wymieniliśmy szerokie uśmiechy. Chwyciłem Hummela za rękę, żeby wrócić do mieszkania Jeffa i Nicka. Gdy już praktycznie byłem przy drzwiach do budynku, te otworzyły się szeroko. Wyszedł z nich Nick, targając obrzydliwy stolik. Popatrzył na nas, po czym mruknął.
-Ani słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro