Rozdział 12
*23 listopad, premiera „Heathers" na Broadwayu*
-Kurt POV-
Byłem strasznie zestresowany premierą. Już dzień wcześniej nie byłem w stanie przełknąć żadnego jedzenia, dlatego praktycznie nie jadłem nic od dwóch dni (nie licząc śniadaniowych bajglów, które Rachel wręcz wepchnęła we mnie siłą, ale trudno je liczyć, zwłaszcza że zwymiotowałem je pół godziny po posiłku). Czułem, że zjada mnie trema. Całą noc przed premierą nie mogłem zmrużyć oka, przez większość czasu siedziałem tylko na schodach przeciwpożarowych przylegających do mojego balkonu i chłonąłem nocną atmosferę miasta. Spędziłem większość nocy na rozmawianiu z Rachel i Mercedes i piciu hektolitrów melisy. Dzięki Bogu za Rachel i Mercedes! Obydwie dziewczyny wprowadziły się do mnie na parę dni przed premierą, żeby móc mnie wspierać. Wręcz zaraz po przyjeździe z Los Angeles Mercedes zarekwirowała mi całą elektronikę, by uniemożliwić mi dostęp do prawdopodobnie negatywnych opinii przedpremiery, a Rachel co parę minut udzielała mi pomocnych porad scenicznych. Jeszcze przed samą premierą odwiedzili mnie w mojej garderobie starzy przyjaciele. Z całych sił starałem się nie rozpłakać, gdy zobaczyłem ile moich przyjaciół przyjechało do NYC specjalnie dla mnie. Rzecz jasna przyjechali nierozłączni Tina i Mike, mój ex-chłopak Sam, Artie z żoną Kitty, Puck i Quinn, Will Schuester z Emmą (gromadkę swoich dzieci zostawili pod opieką Sheldona, który niestety nie mógł przyjechać na mój występ). Pojawiła się nawet wice-prezydent Sue Sylvester, która kazała mi „nie zepsuć tego nędznego musicalu jak to zrobiła Berry". Na przedstawienie przyszli również uczniowie moi i Rachel, których w 2015 roku razem poprowadziliśmy do zwycięstwa w zawodach chórów. Rzecz jasna na premierze nie mogło zabraknąć również Brittany z Santaną, które podobnie jak ja i Rachel mieszkały w Nowym Jorku. Ale najważniejszymi gośćmi dla mnie był mój tata i Carole- gdy tylko ich zobaczyłem, z całych sił musiałem się powstrzymać, żeby nie uronić łez radości. Tata pękał z dumy, a Carole promieniała szczęściem.
-Finn byłby z ciebie bardzo dumny- powiedziała moja macocha z wielkim uśmiechem, ściskając mnie. Tego było już za wiele dla mnie i dla taty. Obydwoje zaczęliśmy płakać, a wkrótce sama Carole do nas dołączyła. Ale były to dobre łzy, oczyszczające łzy radości. Gdy się uspokoiliśmy, Burt mocno mnie przytulił.
-Idź dzieciaku na tą scenę i pokaż im wszystkim, jaki jesteś wyjątkowy.
-Tak zrobię, tato. Tak zrobię.
Jasne reflektory mnie oślepiają. Czuję na sobie wzrok setek widzów. Serce wali mi jak oszalałe. Lecz zamiast okazać mój stres, uśmiecham się półgębkiem do publiczności i wczuwam się w rolę Jasona Dean, zwanego JD. Buntownika, nonkonformistę z skłonnością do autodestrukcji (i to całkiem dosłownie). Jego postawa względem świata jest mi zaskakująco bliska. Ja również całe swoje życie nie pasowałem do reszty społeczeństwa, a swoją inność traktowałem jako atut. Dokładnie jak on, ja również potrafiłem unieść się emocjami, pozwalając nim zawładnąć nad moimi czynami. JD też stracił swoją matkę. On też musiał dorosnąć za szybko. Co by było, gdyby mój ojciec oddalił się ode mnie po śmierci mamy? Czy skończyłbym jak JD? Mimo, że to była tylko gra, czułem uczucia odgrywanej postaci, rozumiałem je.
I zagrałem jego rolę najlepiej, jak potrafiłem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro