Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

descriptive chapter

Gianna i Boden jechali samochodem nad jezioro, gdzie stacjonowała reszta, choć jechali to złe określenie. Pędzili sześćdziesiąt na godzinę, bo Joe nie chciał spowodować wypadku. Poddenerwowany Wallace zacisnął palce na podłokietniku, a Mackey westchnęła znudzona.

— Joe jeśli nie przyspieszysz, to zwariuję — mruknęła i przełączyła piosenkę na swojej playliście

— A co jeśli coś nam się stanie?

— Stanie się tobie, jeśli nie przyspieszysz — dziewczyna nie wytrzymała i uderzyła w zagłówek kierowcy.

Tymczasem w obozowisku panowało wielkie zawirowanie. Vanessa plątała się w kuchni przeszkadzając Bekker, która non stop strzelała wyrazami niecenzuralnymi przeklinając przy tym Connora, Casey'a, Brett i każdego kto plątał jej się pod nogami lub po głowie.

— Vanessa do stu piorunów idź powkurwiać Rhodes'a a nie mnie bo mam dosyć! — Rojas podskoczyła razem z krzesłem i odsunęła się na bezpieczną odległoś, biorąc przykrywkę od garnka jako tarczę

— Ale ja tylko oddycham i staram się być jak najdalej od Kim. Nie dramatyzuj tak —

— To oddychaj ciszej —

Rojas po cichu odłożyła pokrywkę na blat i usiadła na ulubionym fragmencie blatu, tym na który dosięgała. W tym samym czasie telefon dr. Bekker rozdzwonił się, znajomym dla blondynki dźwiękiem.

— JA ZWARIUJĘ NORMALNIE MAM DOSYĆ WYCHODZĘ — Jak powiedziała tak i zrobiła, zostawiając przy tym biedną Rojas i połowicznie upieczone kurczaki w piekarniku.

Wybiegając z kuchni mało nie zabiła się o kłócące się na schodach Sylvie i Emily.

— Kiedy chciałaś mi o tym powiedzieć? — zapytała Brett z wyrzutem.

— Ja... ja nie wiem. Nie chciałam cię martwić, ale za dwa dni muszę wracać do Chicago. Chciałam załatwić to inaczej, ale chyba się wkopałam.

— Myślałam, że sobie ufamy. Chyba jednak nie do końca — Syvlie otarła ledwo widoczną łzę.

Emily przyciągnęła przyjaciółkę do siebie i zamknęła ją w szczelnym uścisku.

— Jak już wylecę, to weź się w końcu za Antonia. Widzę jakie robisz do niego podchody, nie zmarnuj okazji — wyszeptała Foster i podniosła się ze schodka — Tym razem nie odpuszczaj. Następnym też —

Po drugiej stronie obozu panował wielki chaos. Kelly i Gabby próbowali ocucić Shay, co szło im raczej marnie. Tak samo szło Kim z Upton. Hailey siedziała załamana na pomoście, a nie świadoma niczego Kim pozwalała jej wypłakiwać się w swój polar. Leslie za to czuła się okropnie. Erin wytłumaczyła jej tylko tyle, ile uznała za słuszne. Powiedziała, że robią to dla dobra Jay'a i Hailey. Na samą myśl o blondynce zrobiło jej się słabo.

— Leslie spokojnie — wyszeptał Severide i objął ją ramieniem. — Nie wiem jakim chujem trzeba być, by wpakować ciebie i Hails w takie gówno, ale zapewne trzeba być rozmiarów Jayden'a — siedząca obok Dawson zgromiła go wzrokiem.

— Ja nie wiedziałam, że to skończy się w taki sposób. Myślałam, że będzie to w taki sposób, w jaki opisała to Erin —

— Rozumiem, że jesteś zła na siebie i na nich, ale obydwoje potrzebujecie teraz siebie — Dawson złapała przyjaciółkę za rękę. — Nie pozwól, by dwójka idiotów zniczyła zarówno ciebie, jak i wszystkich których kochasz.

— Kocham? — Shay otarła zapłakane policzki i spojrzała na Gabby i Severide'a

— Obserwowałam cię przez cały odkąd przyjechaliśmy. Widziałam jak na nią patrzysz, więc nie leć ze mną w kulki i idź do niej —

Młodszy Halstead siedział u siebie w namiocie i podrzucał scyzoryk, łapiąc go tuż nad ziemią. Tą niezwykle fascynującą czynność przerwał mu bardziej rudy z nich.

— Wiesz co Jay? Ciesz się, że nie mam szpadla pod ręką, bo najpierw przypierdolił bym ci nim w łeb, a później zakopał bym cię z jego pomocą gdzieś na środku pustkowia —

— Dzięki za miłe słowa, jednak zapraszam wypierdalać. Nie mam ochoty na twoje kazania Will, nie dzisiaj — Will ździelił brata w głowę z otwartej ręki i spojrzał na niego z mordem w oczach.

— Zaprosić to ja mogę ciebie i Erin, by przeprosić Hailey i Leslie, bo nie wydaje mi się, by którakolwiek z nich była odpowiednio wtajemniczona w to co odpieprzyliście —

— Lindsay wyjechała — wymamrotał Jay i otworzył scyzoryk — Dostała robotę w FBI, nawet się nie zawahała.

— Co to ma do rzeczy?

— Zastanawiało cię kiedyś, do czego zdolny jest ludzki organizm? — Jay spokojnie wyszedł z namiotu i obrócił kilkukrotnie nóż w dłoni, oddychając spokojnie — Mnie zastanawiało i to nie raz. Gdybym miał policzyć każdą złamaną kość, czy to rękę, czy żebro, czy każdą ranę po kuli, nie wyciągnął bym satysfakcjonujących mnie wniosków. Każda rana kiedyś się goi, prawda?

— O czym ty mówisz Jayden?

— Niestety ta rana nie zagoi się nigdy —

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro