Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

descriptive chapter

nie jestem aż tak zła jak oc writers
ale w tym ff wszystko żyje swoim własnym,
bardzo bardzo pojebanym życiem

to tyle, na wszelki wypadek
szykujcie chusteczki 

Stella rzuciła telefonem przez całą długość namiotu. Była wściekła na samą siebie. Chciała to wyjawić i to bardzo. Chciała to wyjawić odkąd się dowiedziała - na tydzień przed wyjazdem. Chciała też poczekać do końca urlopu. Wiedziała, że inaczej będzie obiektem oh ah i główną atrakcją całego obozu.
Z drugiej strony nie chciała przechodzić tego wszystkiego od nowa. Na samą myśl o tym wspomnieniu wzdrygnęła się, a oczy zaszły jej łzami.

Odczuwała zbyt wiele emocji, by określić, która z nich była tą przewodnią. Zakryła się śpiworem po czubek głowy i zacisnęła powieki. Gwar na zewnątrz ucichł. Wiedziała, że chodzi o nią, ale nie miała ochoty na rozmowę. Była na siebie wściekła, bo napisanie tej wiadomości na chacie zdecydowanie należało do najmniej rozważnych i rozsądnych decyzji, które podjęła.
Zwinęła się w kulkę i pozwoliła łzom popłynąć.

Kelly za to prawie spadł z krzesła. Bez ubierania w piękne i wyrafinowane słowa, był w takim szoku, że na kilometr wysrało go z kapci, a gdyby w pobliżu znajdował się sufit, zdecydowanie przywalił by w niego swoim stosunkowo pustym łbem.

— O jasny chuj, Matty, co ja odpieprzyłem i dlaczego teraz —

Siedzący na pieńku obok, dopalający cygaro Matt przybrał minę zamyślonego labradora szukającego zabawki.

— Nie wiem komu bardziej współczuć. Dziecku ojca, czy Stelli faktu, że jest na ciebie skazana do końca życia.

— Stary, pomyślałem dokładnie o tym samym. Ciota ze mnie, a nie ojciec i odpowiedzialna druga połówka — Casey podał przyjacielowi cygaro. Ten zaciągnął się, jednak zbyt duża ilość dymu w płucach sprawiła, że jedynie się zakrztusił, a nie poczuł lepiej.

Gdy wreszcie udało mu się złapać oddech, wykrzywił twarz w grymasie, który miał przypominać uśmiech. Nie przypominał. Kapitan również się uśmiechnął, jednak wyszło mu to lepiej niż porucznikowi. Może dlatego, że nie zachłysnął się dymem z cygara.

— Ogranicz palenie, bo przy dziecku nie wypada i weź no rusz to swoje średnio udane dupsko, znajdź Kidd i powiedz jej, że się cieszysz. Zrób to, albo w nocy wykastruję cię gołymi rękami —

Kelly spojrzał na przyjaciela w niemałym szoku. Po chwili poczuł jak jego potylica zaczyna pulsować, a agresywny Casey pokazał mu między narodowy znak "zmiataj-ino-mig-albo-coś-ci-zrobię".

— Spokojnie, bo ci coś pęknie Matty. Żyłka pierdząca czy inne wymysły współczesnej medycyny — odparł Kelly i z rękoma podniesionymi w geście kapitulacji, udał się w stronę swojego namiotu.

Matt natomiast udał się do namiotu-świetlicy, gdzie Oti i Cruz rozliczali się z innymi.

— O Casey! Dobrze, że jesteś. W sumie to wygrałeś sporą sumkę. Trzymaj i wydaj rozsądnie, lub podziel się z Gabbs — krzyknął Otis, a Gabby spojrzała na niego jak na idiotę

— Serio Matt? Ty też? Ale z was przygłupy. Zakładać się o to kto pierwszy będzie miał dziecko? Wasze niedoczekanie — wymruczała wysoce zniesmaczona Gabriela Dawson i spojrzała na Antonia, który również odebrał od Otisa plik banknotów dziesięciodolarowych
— Zakładacie się i o niczym mi nie mówicie? Powiedzcie mi następnym razem ciołki. Zgarnę wtedy większość waszej kasy —

Otis wybuchnął śmiechem, a starszy Halstead mu zawtórował. Po chwili cała reszta dołączyła do nich, a Brett poklepała Gabby po ramieniu.

— Nie zakładaj się z nimi kochana. Właśnie ojebali mnie na dwie stówy, a Connora na sześć, jak nie siedem. Nie warto, nawet jeśli masz głowę do interesów lub jesteś w czepku urodzona. Zaufaj mi. — Sylvie miała rację. Rhodes z miną naburmuszonego przedszkolaka siedział przy jednym ze stolików patrząc na Otisa spode łba. Co jakiś czas przerywał tą czynność, by upić trochę piwa z plastikowego kubeczka. Jak w przedszkolu.

Kelly powoli wszedł do namiotu. Ze względów bezpieczeństwa własnego zasłonił twarz ręką. To samo uczynił, z jak widać dość sprawnie działającym sprzętem.

— Stella? Wsztstko w porządku? — zapytał cicho, a w odpowiedzi usłyszał jedynie cichy szloch — Co się stało? — zapytał zatroskany i nachylił się nad ukochaną.

— To nie miało tak wyglądać — załkała — Nie chcę znowu tego przechodzić — Severide nie wiedział co ma zrobić. Instynktownie spróbował przyciągnąć Kidd do siebie, jednak ta wyrwała się i odsunęła na drugi koniec namiotu. — Ty nic nie rozumiesz! — wykrzyczała i ponownie zaniosła się płaczem.

— Kobieta w ciąży — mruknął ledwie słyszalnie i usadowił się wygodnie — Skoro nie rozumiem, to mi wytłumacz. Może wtedy będę wiedział jak ci pomóc —

— Raz już przez to przechodziłam — wyszeptała
— Miało być cudnie. Wszyscy się cieszyli, ja nie mogłam się doczekać. Aż do momentu — przerwała i otarła łzy spływające ciurkiem po policzkach. — Nie wiem co się stało, jechałam samochodem. Obudziłam się w szpitalu — porucznik przyciągną ją do siebie, a ona wtuliła się w niego i rozpłakała jeszcze bardziej.
— Straciłam je Kelly, dlatego przyjechałam do Chicago. A teraz to wszystko znowu się powtarza. Nie chcę znowu przez to przechodzić. Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli znowu tak się stanie —

Kelly siedział i patrzył na Kidd jak wół na malowane wrota. O tym nie wiedział, a tym bardziej nie wiedział jak ma zagwarantować jej bezpieczeństwo, gdy sam jest strażakiem i codziennie naraża swoje życie.

— Stworzymy dla fasolki dom, choć patrząc na mnie wyjdzie z tego niezbyt udany dom dla niezbyt udanego osła. Interpretacja dowolna — Kidd parsknęła śmiechem, co jak co, ale ten matoł umiał ją pocieszyć

— Nie jesteś zły? — wymruczała ocierając łzy

— Na co?

— Na mnie. Na to, że ci nie powiedziałam.

— A czy ja umiem się na ciebie gniewać? Ty tu jesteś od strzelania fochów — w odpowiedzi dostał kuksańca w bok — Nie bij emeryta! —

— Bo co? Obrazisz się?

— Bo cię zamknę w tym namiocie i nie wyjdziesz z niego do końca urlopu — Stella wydęła wargę w podkówkę

— Zamknąć to ty sobie ryj możesz, a nie mnie tutaj — mruknęła z przekąsem, a Kelly w odwecie złapał ją za nogi i wyciągnął z namiotu — Co ty robisz kretynie? Najpierw chcesz mnie tu zamknąć, a teraz wyciągasz mnie stąd siłą? Ja pierdolę! — Kidd wiła się jak wąż i próbowała uderzyć lubego, lecz ten unikał każdego jej ciosu. Po chwili szarpania zrezygnowana położyła się na ziemii, i dała zaciągnąć chuj wie gdzie. Na plecach.

Po dziesięciu minutach szorowania plecami po ziemi Kelly puścił jej nogi, które zaryły w ziemię z przyspieszeniem równym 2/10 centymetra na tydzień z pierwiastka okrągłego trzy. Tyle wywnioskowała po bólu, który przeszył jej ciało. Zanim zdążyła wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, Severide podniósł ją i przerzucił sobie przez ramię.

— Mistrzu, co ty najlepszego odpierdalasz?

— Kryj ryj — mruknął Kelly i pochylił głowę. Stella nie miała jednak tyle czasu na podjęcie jakiegokolwiek działania i zaryła potylicą o coś twardego. Bardzo twardego.

— Kurwa mać Severide! Czy ty planujesz mnie rozczłonkować? Bo jeśli tak, to dobrze ci idzie. Za chwilę stracę głowę.

— Straciłaś ją i to dawno. Dla mnie — Kidd poczuła jak całe jej ciało leci do tyłu. Nastawiła się na upadek, jednak jej tyłek i plecy zamiast z ziemią, spotkały się z czymś miękkim. Kanapą.

— Cóż za miła odmiana. O, widzę, że planujesz nas zabić. Dawson się wkurwi, bo jestem w stanie przysiądz, że mu o niczym nie powiedziałeś jemiole.

— Zamknij buzię Kiddo — Severide przyłożył palec do ust Stelli, a ta mruknęła niezadowolona — Zrelaksuj się i wypoczywaj, póki jeszcze masz czas. Później nastanie era pieluch, mleka i wstawania o nieludzkich godzinach. Bardzo nieludzkich godzinach — wyszeptał i wpił się w jej usta. Tym razem Stella Kidd nie prostestowała ani nie marudziła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro