Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

02. LATE NIGHT TALKS

 14-15 marzec, 2016

               𝐎 𝐏𝐑𝐀𝐂𝐘 𝐋𝐎𝐑𝐄𝐋𝐄𝐈 𝐍𝐈𝐄 𝐓𝐑𝐙𝐄𝐁𝐀 𝐁𝐘Ł𝐎 𝐒𝐈Ę 𝐑𝐎𝐙𝐆𝐀𝐃𝐘𝐖𝐀Ć. Bo przecież, o ironio, co tu rozmyślać o zwykłym zabijaniu? Zwyczajni ludzie, którzy żyli ledwo łącząc koniec z końcem rzucali często przezabawne stwierdzenia, gdzie gdy Lorelei się z takowymi spotykała to nie mogła powstrzymać śmiechu. „Każde morderstwo jest złe" — nie była w stanie zliczyć ile razy słyszała to czy w telewizji, w trakcie rozmów przypadkowych mieszkańców w kawiarni czy widziała w urywku gazety.

Cóż, mimo wszystko ona sama nie żyła w bańce i wiedziała, że pozbawianie kogoś życia niekoniecznie jest czystym zagraniem. Pech chciał, że to właśnie w tym się specjalizowała. W nawyku nigdy nie miała mordować niewinnych ludzi, co w stanach bliskich Ohio zdarzało się aż za często — nie miała czasu na takie zabawy, akceptowała zlecenia jedynie w przypadku, gdy faktycznie dużo była w stanie na tym zyskać. Brudzić sobie rąk gdy nie jest to konieczne nie miała zamiaru, zdecydowanie bardziej wolała najpierw zanalizować wszystkie ważne aspekty, czasem nawet skusiła się na głębsze rozplanowanie działań (co zdarzało się rzadziej, gdyż zazwyczaj jej cele bywały głupsze niż przypuszczała). Być może to właśnie te wszystkie motywy były powodem jej kpin z tych wszystkich pseudo morderców, którzy zabijali parę osób w ciągu miesiąca i biegali jak poparzeni po lasach by się ukryć. Z jedną, szczególną osobą nasuwającą się na sam czubek języka, oczywiście.

Jej intrygująca postawa z pewnością przyciągała wielu biznesmenów, którzy z wielką chęcią powierzali jej zadania często wymagające rozlewu krwi. Wpłynęło to na opinię, którą w swoich kręgach utrzymuje, z tego faktu była bardzo usatysfakcjonowana. Lorelei Delafontaine z pewnością nie rzucała słów na wiatr — przynajmniej nie w błahych sprawach — a przede wszystkim była w stanie wypełnić każdą powierzoną jej misję; nie zdarzyło się, żeby miała problem z zebraniem informacji na temat kogokolwiek. Nie, gdy u swojego boku miała choćby Ben'a, który wcale nie powstrzymywał się przed okazjonalną pomocą za drobną opłatą. Oczywistym było również, że nie była nieskazitelna ale wydaje się, że tylko ona ma pojęcie o swoich wadach i wciąż udaje jej się je ukrywać.

Właściwie to dlatego z żadnego kontekstu nie wynikało, że Jeffrey Woods miałby być ciężkim orzechem do zgryzienia.

Z tego też powodu była raczej pewna szybkiego ukończenia zlecenia, którego de facto nawet jeszcze nie zaczęła, ale w każdym razie była po prostu spokojna. Nie zapowiadało się, żeby uśmiechnięty palant miał dziewięć żyć, choć zdawała sobie perfekcyjnie sprawę z tego, że ten to ma zapał do podróżowania. Niełatwo było go wychwycić w jakimkolwiek miejscu, bo po średnio dziesięciu dniach był już w innym mieście, a i tak jak na niego to dość długi okres czasu.

Obracając w dłoniach świstek papieru podarowany parę dni temu przez Liu, Delafontaine wyrzuciła gdzieś na chodnik niedopałek papierosa, patrząc się z obojętnością na jakieś dziecko obdarzające ją spojrzeniem. Nie zdziwiło ją to, bo faktycznie odstroiła się jak szczur na otwarcie kanału a szła jedynie do pobliskiego sklepu Jasona, by mieć dostęp do swojego mało profesjonalnego biura.

Jej granatowe włosy spływały po jej ramionach i dosłownie podskakiwały z każdym jej krokiem; nie wiedzieć czemu tego dnia miała ochotę wyglądać raczej jak żona nadzianego tatusia, aniżeli morderczyni — w każdym razie udało jej się sprawić takie wrażenie, które powodowało spojrzenia przechodniów nawet gdy zniknęła z ich pola widzenia i jedyny ślad po niej to echo jej obcasów.

— Witam! — Odwrócony Jason przywitał się zachęcająco, a gdy ujrzał sylwetkę Lorelei pozbył się swojego fałszywego uśmiechu, który sprzedawał każdemu klientowi i otrzepał dłonie. — Siedzą w piwnicy. — Od razu odpowiedział, zanim jeszcze zielonooka zdążyła o cokolwiek spytać. Skierowała się w stronę wspomnianego wcześniej miejsca, a już schodząc po schodach mogła usłyszeć wydzierającego się złotookiego. Standard. Weszła do środka i nawet się nie witając skierowała się w stronę swojego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.

Rzuciła torebkę gdzieś na krzesło, nie zwracając uwagi na to, że jakieś papiery w wyniku gwałtownego ruchu zleciały na podłogę. Odsapnęła na chwilę, przeczesując dłonią swoje granatowe włosy i usiadła na fotelu, opierając nogi przed sobą na biurku. Szpilki do najczystszych aktualnie nie należały, bo przecież dosłownie przyszła z dworu a chodnik posiadał swoją własną cywilizację, ale nie interesowało ją to zbytnio.

Westchnąwszy oparła głowę o fotel, przez chwilę jej myśli odleciały do zlecenia. Mimowolnie uśmiechnęła się z satysfakcją, myśląc o tym ile pieniędzy wpłynie na jej konto gdy tylko skończy się bawić z Woodsem.

Właściwie nie miała konkretnego planu, na ten moment nie uważała, by jakiegokolwiek potrzebowała. Być może wydarzy się coś, co sprawi, że będzie musiała przystanąć i obmyślić co dalej, ale jak na razie nie zaprzątała sobie tym głowy. Sytuacja nie wydawała się tak ciężka by zbędnie nad nią rozmyślać choć gdyby Liu o tym usłyszał z pewnością wyraziłby swoją dezaprobatę. Właśnie, gdy mowa o brązowowłosym, miała do niego dzwonić. Wypuściła powietrze z płuc, myśląc w duchu, że później to zrobi.

Ściągnęła nogi z biurka i podniosła się, rozciągając się krótko; podniosła z ziemi papiery, które wcześniej zleciały z blatu i schowała je niechlujnie do już i tak zapchanej szafki, a następnie wyszła z pomieszczenia. Od razu skierowała się w stronę swojego zazwyczaj zajmowanego miejsca na kanapie i ułożyła się wygodnie, a czując na sobie wzrok innych, odpowiedziała krótko:

— Mam już plan.

Puppeeter zaśmiał się ironicznie.

— Dzięki za ostrzeżenie.

— Jaki? — Jason, który jakimś cudem zjawił się w piwnicy odezwał się w tym samym momencie co złotooki.

— Sprytny. — Lorelei puściła mimo uszu zaczepkę Jonathana, odpowiadając tym samym jedynie na pytanie burgundowowłosego. Ten parsknął jedynie, wycierając dłonie w jakąś starą szmatkę.

— Jak bez planu, to Ann będzie musiała Cię zszywać. — Blake rzucił kąśliwą uwagę, na co Delafontaine jedynie pomachała dłonią w charakterystyczny sposób, dając znak, by ten albo poszedł, albo się uciszył.

— Również miło było z tobą pogawędzić, Jonathan. — Mlasnęła ustami ze zirytowaniem, przymykając oczy.

••• 

          Ściągając sweter, Delafontaine złapała za świstek papieru oraz telefon, który leżał na jej szafce nocnej i usiadła wygodnie na łóżku. W sklepie Jasona nie działo się nic szczególnego, z tego też powodu po krótkim lenieniu się na kanapie stwierdziła, że jeszcze gdzieś wyjdzie a potem zwyczajnie wróci do mieszkania. Tak jak postanowiła tak też zrobiła, przez co o wpół do drugiej wróciła po ciemku do budynku, tego dnia wystarczająco się nudziła i miała ochotę na poprawienie sobie humoru. I nawet wiedziała w jaki sposób jest w stanie to zrobić.

Wystukała na ekranie cyferki zapisane na samym dole kartki i kliknęła na zieloną ikonkę, tym samym dzwoniąc na wpisany numer. Nie musiała długo wyczekiwać by osoba po drugiej stronie odebrała, sprawiając, że zachrypnięty głos dotarł do jej uszu;

— Halo?

— Witam, panie poważny! — Na jej usta mimowolnie wpłynął szeroki uśmiech, najwyraźniej zadowolona była z faktu, że ten odebrał. Liczyła na lekkie podirytowanie nowego znajomego, swoją drogą i tak wcześniej obiecała sobie, że przedzwoni.

— Jest druga w nocy. — Wycedził przez zaciśnięte zęby, co słychać było nawet przez ekran, i usłyszała jak najprawdopodobniej przekręca się na drugą stronę. — W jakiej sprawie dzwonisz?

— Mówiłam, że będę dzwonić w nocy gdy mi się będzie nudzić. — Wywróciła oczami. — Nie jesteś ani trochę zabawny.

— W porządku — odpowiedział jedynie, wzdychając ciężko. — Masz jakiś plan?

— Nie.

Homicidal parsknął z kpiną.

— Masz tak duże ego, że myślisz, że ujdzie bez planu?

Lorelei uśmiechnęła się szeroko.

— Jak ty mnie już dobrze znasz, Woods. — Westchnęła, chwilę później przechodząc do tego, co tak naprawdę miała zamiar przekazać. — Jedziemy do Milwaukee.

Lorelei poprawiła poduszkę, tym samym układając się w wygodniejszej pozycji na jasnym materacu. Trzymając w lewej dłoni komórkę, zaś w prawej bawiąc się jakąś porzuconą, pozłacaną bransoletką zielonooka odchrząknęła cicho, przerywając tym samym chwilową głuchotę w ciemnym pomieszczeniu. Nie wiedzieć czemu po jej słowach zapadła grobowa cisza, podczas której Liu chyba próbował wydedukować co w jego życiu poszło nie tak. Właściwie nic dziwnego, że wymowna cisza była dość długa.

Jakimś nieznanym jej sposobem rozmowa z Liu dosłownie w środku nocy stała się czymś przyjemnym, a raczej bardziej zabawnym, bo w niektórych momentach wręcz śmieszyły ją teksty mężczyzny, który nocy był tak samo gburowaty i poważny jak za dnia. Nawet, jeśli rozmawiali razem zaledwie parę minut.

— Nie, to raczej nie będzie dobry pomysł.

Lorelei parsknęła słysząc definitywną niechęć do pomysłu, który padł z jej ust chwilę temu.

— Oh? — Uniosła brew. — A więc z chęcią usłyszę czemu.

— Czy ty zdajesz sobie sprawę z odległości między Cleveland a Milwaukee? — Spytał z wyraźną ironią w głosie, to właśnie to tak bardzo rozśmieszało granatowowłosą — jego postawa. Westchnąwszy, wywróciła oczami.

— Wcale nie tak mała, tak, to prawda. Ale czy nie dałeś mi kartki z informacją, że tam go niedawno widziano? — Po raz kolejny spojrzała na druk.

Zielonooki po drugiej stronie ekranu wręcz pomasował się po skroniach w celu złagodzenia swoich emocji, które aktualnie w jego ciele nabuzowane dawały o sobie znak. Wiedząc, że taką gadką niczego raczej nie zdziała, dobrał odpowiednie słowa i dodał:

— Osobiście myślałem, że zaczniesz od innej lokalizacji.

Delafontaine na jego słowa chwyciła w dłoń już lekko pogniecioną kartkę, ponownie spuszczając wzrok na sam dół i po raz kolejny analizując podane miejsca z dokładnością.

— Raczej wolisz zaczynać od źródła, prawda? — Kolejne pytanie padło z ust zielonookiego. — Rezydencja, najpewniej.

— Nie mów co wolę a co nie. — Prychnęła, ale z całego serca nie chcąc przyznawać racji mężczyźnie, odpowiedziała: — Rezydencja była w planie już wcześniej.

Po tych słowach zapadła chwilowa cisza. Liu najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że kobieta będzie kleszczem na dupie bo ostatecznie skończyło się na tym, że dosłownie nie pozwalała mu spać.

— Nie rozumiem jednak twojego toku myślenia. — Granatowowłosa aż zmarszczyła brwi. —Chcesz, abym się z nim uwinęła jak najszybciej, tymczasem wybierasz najdłuższą drogę. Rezydencja? Naprawdę? Mogę wpaść na herbatkę, jasne, ale nie gdy wiem, że mój cel mi ucieka...

— Czy ty nie chciałaś mieć przypadkiem dobrej zabawy? — Woods przerwał jej w połowie słowotoku co spotkało się z niezadowoleniem kobiety, ale zamknęła usta by ten rozwinął co ma na myśli. — Dobrze się składa, bo mi też na tym zależy.

Na twarz granatowowłosej automatycznie wpełzł szeroki uśmiech, którego wręcz nie mogła powstrzymać.

— Ah, rozumiem! Więc od początku zależało Ci na zabawie. — Zaśmiała się szaleńczo. — Nie można było tak od razu, gburze? Teraz jeszcze bardziej mam ochotę za nim latać!

Wcale to przecież nie było tajemnicą, że nie pałała do Jeffrey'a sympatią i dało się to wyczuć z kilometra, a być może nawet będzie miała kiedyś ochotę by opowiedzieć krótką przygodę Liu — bo jak zgadywała nie miał on pojęcia o niczym, zresztą, kto by mu powiedział? W każdym razie nie rozważała zbytnio gry w berka, toć ma lepsze zajęcia, ale skoro już kości zostały rzucone to nie będzie odmawiać. Swoją drogą gdy o tym głębiej myśli to takie droczenie się z tym idiotą przyprawia ją o pozytywne ciarki, a już szczególnie w momencie gdy wyobrazi sobie ostatnią prostą, gdzie to trafia kulką prosto między jego oczy. Jeszcze chwila i się wzruszy.

— Da się załatwić, w końcu masz umowę ze mną.

— Jasne. Więc kiedy mamy zamiar się tam wybrać? — Spytał, a Delafontaine aż uniosła brwi z wrażenia.

— My? — Parsknęła, rzucając pozłacaną bransoletkę oraz kartkę od zielonookiego na szafkę obok łóżka, po czym zanurzyła się w pościeli. — Dzieciaku, nie potrzebuję twojej pomocy.

Po jej słowach zapadła chwilowa cisza, podczas której zdążyła szybko zanalizować całą sytuację i przemyśleć za i przeciw. Właściwie Woods najwyraźniej znał się z samym Jason'em, co znaczy, że mężczyzna od teraz jest również jej znajomym, w dodatku wiadomo, że wróg wroga to przyjaciel.

Odchrząknęła po chwili.

— W sobotę z rana przyjdź pod sklep Meyer'a. Jak się spóźnisz to pojadę sama. — Stwierdziła po chwili, po czym bez czekania na jakąkolwiek odpowiedź zwrotną kliknęła w czerwoną ikonkę, tym samym rozłączając się z brązowowłosym.

22-24.12.22

korekta: 04.05.23

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro