Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9

~Magnus~
Obudziłem się i od razu przeciągle ziewnąłem. Zacmokałem ustami i otworzyłem oczy. I dopiero teraz zdałem sobie sprawę, a raczej przypomniałem, że nie jestem w łóżku sam. Spał ze mną Prezes Miau.

A raczej spał NA MNIE, bo leżał na moim biodrze. Natomiast tuż przed moją twarzą ujrzałem bladą i spokojną twarz Alexandra. Zamrugałem oczami. Czyli nie śniłem ani nikt nie dosypał mi do jedzenie grzybków halucynogennych. To stało się naprawdę.

Wczoraj spotkałem Aleca, wczoraj spędziłem z nim większość dnia. Na mieście i potem w moim mieszkaniu, do którego go zaciągnąłem, żeby nie zamieszkiwał w jakichś głupich hotelach. Wczoraj rozmawialiśmy po tych kilku samotnych latach i poszliśmy spać. Razem.

O ja pierdolę.

Uśmiechnąłem się szeroko. Wreszcie do mnie dotarło, że to, co się dzieje i to, o czym podświadomie marzyłem, właśnie się spełnia. I ślini się na moją poduszkę.

Zachichotałem cicho, żeby go nie obudzić. Leżeliśmy twarzami do siebie, splątani nogami i rękami. Prawie dotykaliśmy się nosami. Cóż, będę musiał się dobrze powyginać, żeby wyjść z tej cudownej pułapki, nie budząc mojej klatki. O, czuję, że mam dobry humor. Bardzo, bardzo dobry. Wręcz... Brokatowy!

Cztery minuty zajęło mi ciche wydostanie się spod kołdry, nie budząc Aleca ani nie wprawiając Prezesa w głośne miauczenie. Kiedy ustałem stopami na dywanie, wziąłem kota na ręce i wyszedłem z mojej sypialni. Zamknąłem za sobą drzwi i poszedłem do kuchni, po drodze zgarniając telefon w rękę.

Kiedy dałem Miau jeść, włączyłem elektryczny czajnik i przyszykowałem kubki z kawą (mój kubek był czarny z kocimi oczami, a Alecowi wziąłem taki niebieski z uchem w motywie tęczy), usiadłem na stole, machając nogami jak podekscytowane dziecko i zadzwoniłem do mojej najlepszej przyjaciółki. Odebrała po jednym sygnale.

- Hej, Mags - przywitała się. Już słyszałem w jej głosie tą ciekawską i dwuznaczną nutę. - Jak ten ktoś, kim byłeś wczoraj tak bardzo zajęty? Nie dzwoniłeś potem. Musiałeś mieć udany wieczór. I noc... - zachichotała.

- Tak, bardzo udaną, ale nie tylko noc. Udane południe, popołudnie, wieczór i noc - poprawiłem, uśmiechając się z błogim zadowoleniem. - Tak bardzo, że do tej pory byłem pewien, że śnię albo działam pod wpływem jakichś używek.

- Serio? - zdziwiła się. - To nieźle. No, mów! Kto to?

- Och, stara miłość... - jęknąłem jak zakochany nastolatek.

- Stara miłość? - zastanowiła się ruda. - Kto? Na pewno nie Camille, bo byłam z nią i Maią wczoraj cały czas...

- Nie Camille - pokręciłem przecząco głową, patrząc na niebieskie kropki na moim czajniku.

- Simon?

- Simon? - wytrzeszczyłem oczy i przestałem machać nogami pod stołem. Chyba się przesłyszałem.

- Simon - słyszałem, że próbowała się nie śmiać. Aha.

- Czy ja o czymś nie wiem? - wymamrotałem, mrużąc oczy.

- Dobra, nieważne - zaśmiała się głośno i szybko zmieniła temat. I kiedy to zrobiła, znowu spojrzałem na niebieskie kropki i uśmiechnąłem się szeroko. - To kto w końcu?

- Zgadnij!

- Nie bawię się tak! - burknęła.

- Jego imię zaczyna się na literkę A - podpowiedziałem, uśmiechając się głupio. Nie przestawałem się szczerzyć od dobrych dziesięciu minut. Będę miał zakwasy na mojej pięknej twarzy.

- O, jego? Czyli on...

- Na A!

- Aaaa... - uruchomiła swoje procesy myślowe, a ja zachichotałem jak podstępny chochlik. - Uh, no nie wiem!

- Wakacje kilka lat temu! Osobnik na A z niebieskimi oczami!

Zapanowała cisza. Starałem się nie śmiać. Mina Clary w tej chwili musiała być cenniejsza niż moje życie. Zaskoczyłem też ze stołu, żeby wyłączyć piszczący czajnik i zalać kawę mi i Alexandrowi.

- Poważnie?! - pisnęła nagle dziewczyna, aż odsunąłem telefon od ucha na pewną odległość. - No nie gadaj!

- No, nie będę. Będę mówił. I mówię! - wyszczerzyłem się dumnie. I po chwili się zorientowałem, że szczerzę się tak w stronę czajnika.

- Naprawdę Aleca spotkałeś?!

- Tak! Cudnie, prawda?! - sam zacząłem piszczeć z podniecenia, ale przypomniałem sobie, że pewna rozkoszna stokrotka właśnie śpi. I nie chciałbym jej obudzić.

- Ale jakim cudem? - Clary też przestała wiszczeć, ale ożywienie jej nie opuszczało. - Jak?

- No słuchaj teraz... - wesoły skoczyłem z powrotem na stół. - Idę sobie wczoraj do was, myślę, jakie kosmetyki kupić po drodze, a tu nagle... Jeb! - pisnąłem, aż Prezes podskoczył i prawie wpadł do swojej miski. - Ktoś mnie potrącił. W sensie, nie samochodem - parsknąłem śmiechem. - Tylko barkiem. Ja od razu, jak to ja, że przydałyby mu się okulary czy coś. I zaraz idę dalej. A on się odezwał. Boże, Clary... Serce mi się zatrzymało, gdy usłyszałem ten głos! - aż złapałem się za serce. - I powoli się odwracam. A tam on, Alexander Lightwood. Te czarne włosy, ta blada twarz, ale czerwone policzki... I te niebieskie oczy...! - jęknąłem.

- Zaraz dojdziesz.

- Mówi się trudno - odparłem i zacząłem się śmiać. Naprawdę chciałem przestać, żeby nie obudzić Aleca, ale cóż można poradzić na dobry humor osoby, której życie właśnie wyjechało na prostą.

- Oj, Magnus - zaśmiała się. - Chciałabym cię teraz zobaczyć. Bo sądząc po twoim rechocie, jesteś szczęśliwy.

- Jestem szczęśliwy jak wtedy, kiedy poszłaś ze mną do galerii i nie narzekałaś, kiedy stałem dziesięć minut przed kilkanastoma pojemnikami brokatu, zastanawiając się, który kupić.

- I tak kupiłeś wszystkie. Zmarnowałam dziesięć minut życia!

- Nie zmarnowałaś, bo byłaś ze mną - uśmiechnąłem się głupio. - Przy mnie nigdy nic się nie marnuje, Clarisso Fray.

- Wcale a wcale.

- Co ty sugerujesz?

- Nic - parsknęła z rozbawieniem. - No, ale nieważne. I jak z tym twoim Alekiem?

Uśmiechnąłem się szerzej.

- Wprowadził się do mnie. Zmusiłem go - zarechotałem złowieszczo. - Bo ciągle łaził po hotelach.

- Aham... Wiesz, że jutro szkoła?

- Nie obchodzi mnie te liceum - powiedziałem gładko. - I tak to ostatni rok. I w dodatku końcówka. Zrobię sobie wolne na kilka dni albo tydzień, póki Lightwood'a nie zaciągnę do tego liceum. Nie będę siedział w budynku jakieś dziesięć godzin bez niego.

- Aaa... Jak jest między wami? Wiesz, o co mi chodzi.

- Wczoraj, zanim zasnął, powiedział mi, że nadal mnie kocha - uśmiechnąłem się czule na to wspaniałe, bliskie wspomnienie. - I ja też mu to powiedziałem. Ale już wtedy spał - zaśmiałem się. - I teraz też śpi. Obudziłem się pierwszy i wyszedłem do kuchni, no i zadzwoniłem do ciebie.

- Czyli skoro nadal się kochacie... - zaczęła sugestywnie, nie kończąc. Podstępne rude kłaki.

- Narazie nie będę naciskał, sama rozumiesz. Ale po jakimś czasie na pewno znowu spróbujemy - powiedziałem, uśmiechając się mimochodem.

Żeby tylko moje słowa szybko przerodziły się w rzeczywistość.

- Znając ciebie, pewnie już chcesz się na niego rzucić i...

- Spokojnie, spokojnie. Jak narazie chcę go wycałować.

Rozmawiałem z Clary nadal, aż nie usłyszałem krzyku. Z mojej sypialni

~Alec~
Obudziłem się i przeciągnąłem po łóżku, od razu szukając drugiego ciała. Wczorajszy wieczór był... Cudowny. Znowu zasnąłem przy Magnusie, a nie sam, ze łzami w oczach. Mogę już tak codziennie?

Zacząłem się uśmiechać, ale natychmiast przestałem, kiedy nie wyczułem Magnusa obok siebie. Ani z prawej ani z lewej strony. Co jest? O nie, nie, nie. Nie przeżyję bez niego. Nie ma takiej chorej opcji. Nie znowu.

Tak się tym przeraziłem, że poczułem łzy w oczach.

- Magnus! - wydarło się ze mnie bez namysłu.

Boże, zaczynam histeryzować. Rozejrzałem się. Przecież nie jestem w swoim ani hotelowym łóżku, tylko u Magnusa. On tu jest. Najzwyczajniej w świecie wstał wcześniej i wyszedł do łazienki, kuchni czy gdziekolwiek indziej, ale jest. Spokojnie, durny umyśle...

Zacząłem przecierać bezsensownie załzawione oczy, podnosząc się do siadu. I zaraz usłyszałem szybkie kroki dochodzące zza drzwi, i chwilę później drzwi te szeroko i szybko się otworzyły.

- Alexandrze?

Magnus momentalnie wparadował do pokoju i usiadł na łóżku, blisko mnie. Odetchnąłem głęboko, patrząc na jego zmartwioną twarz. Teraz mogłem się uśmiechnąć.

- Wszystko w porządku? - spytał, skanując mnie wzrokiem i chwytając moją dłoń w swoje własne.

- Okey - mruknąłem zachrypniętym głosem, posyłając mu uśmiech. Ścisnąłem nasze złączone dłonie. - Przepraszam, że krzyknąłem. Po prostu się przestraszyłem.

- Ale czego? - zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. Naprawdę wyglądał na zaniepokojonego.

- Nieważne - pokręciłem głową, teraz już rozbawiony powodem mojego strachu. Przecież Magnus mnie nie zostawi od tak.

- Powiedz, stokrotko.

Te przezwisko sprawiło, że poczułem ciepło na twarzy.

- Po prostu wystraszyłem się tego, że znowu obudziłem się bez ciebie.

Magnus westchnął, kręcąc głową. Ale uśmiechnął się. Miałem dodać coś jeszcze, ale nie potrafiłem, kiedy jego ciepłe usta znalazły się na moim czole. Zamknąłem oczy, rozkoszując się chwilą. Z chęcią posiedziałbym tak dłużej. Niestety azjata odsunął się po kilku długich sekundach.

- Chodź do kuchni. Kawa czeka. I śniadanie zaraz się zrobi. Już ja cię utuczę z powrotem, zobaczysz - puścił mi oczko i wstał z łóżka, ciągnąc mnie za sobą. Ja tylko się zaśmiałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro