7
~Magnus~
- Chcesz ze mną spać?
Musiałem o to spytać. Gapiłem się jak głupi na Aleca i biłem się z myślami, rozważając za i przeciw, aż w końcu się odezwałem. Chcę z nim spać. Żeby był blisko. Nadal do mnie nie dotarło, że rzeczywiście tu jest... Więc muszę korzystać. Jeśli jest to jakiś dziwny, wspaniały sen.
- Oh... - Alec jakby się ucieszył, ale i spuścił wzrok. Jestem zbyt nachalny? Może...
- Tylko tako pytam - powiedziałem pospiesznie i machnąłem ręką, próbując się wycofać. Nie chcę, żeby odniósł wrażenie, że za bardzo naciskam. - Dobranoc - chciałem już uciekać, ale Alec głośno zaprzeczył. I aż zeskoczył z łóżka, co mi się spodobało.
- Zaczekaj! - szybko znalazł się przy mnie. I jak miał energię przez te kilka sekund, teraz nagle się zarumienił i zaczął plątać w słowach, patrząc w dół. Nie mogłem go zrozumieć. Ale nie mogłem zaprzeczyć temu, że było to rozczulające.
- Tak? - dopytałem zaciekawiony.
- Um... W sensie... - zaciął się znowu. Spojrzał na mnie z wahaniem w oczach, wziął głębszy oddech i wydusił z siebie: - Mogę z tobą spać, jeśli chcesz.
- Te kilka słów było takich cholernie trudnych do powiedzenia? - spytałem z uśmiechem na ustach. Coś podejrzewałem, że on chciał sam zaproponować te wspólne spanie.
- Cholernie tak - pokiwał głową, a ja zaraz zmarszczyłem brwi, rozdrażniony. Niczego się nie nauczył po tamtych wakacjach?
- Nie przeklinaj.
- Cholera to lekkie przekleństwo! - oburzył się, wyrzucając ręce w górę.
- Nie przeklinaj w mojej obecności.
- Czyli tak jakby cały czas, bo tak jakby cały czas chcę być przy tobie - powiedział z powagą w głosie. A kiedy minęło kilka sekund i uświadomił sobie, co powiedział, zarumienił się, jednak nie zaczął się z tego wycofywać. Uniosłem brwi, czując bardzo fajną satysfakcję.
- No, czyli nie przeklinaj w ogóle - puściłem mu oczko i wyszedłem z pokoju, zostawiając za sobą otwarte drzwi. - I chodź do mojego łóżka. A jeśli tam przeklniesz, będziesz spał na parapecie albo w szafie.
- Może w szafce na sztućce? - zachichotał, idąc za mną.
- Jak już to w szafce na bieliznę, bo w każdym razie musisz być w mojej sypialni.
Alexander głośno parsknął śmiechem, a ja aż musiałem się odwrócić i poruszyć znacząco brwiami.
★★★
- Ładne te gwiazdki - stwierdził Alec, wskazując na sufit. Były na nim bladożółte, neonowe gwiazdki, które świecą w ciemności. My leżeliśmy pod nimi, na plecach obok siebie na moim miękkim łóżku.
- Wiem. Niby dlaczego mam je w pokoju - zaśmiałem się, ciągle zerkając w stronę mężczyzny. Na szczęście nie odklejał wzroku od naklejek, więc spokojnie mogłem się pogapić. - Kupię ci takie same i przykleimy na sufit w twoim pokoju.
- Pf, sam sobie kupię.
- Ale ja wybiorę.
- Jak Isabelle... - powiedział ciszej i zaczął chichotać, a ja nie miałem pojęcia, o kim mówi i o co mu chodzi.
- Że kto? - uniosłem brew, a Alexander lekko przekręcił głowę w moją stronę. Uśmiechał się leniwie i po prostu tak, jakby nie miał żadnych zmartwień.
- Moja siostra. Całkiem niedawno, ja, nasz adoptowany brat Jace i właśnie Isabelle poszliśmy kupić czajnik. I ja z Jacem znaleźliśmy taki naprawdę dobry, ale za żadne skarby nie mogliśmy go wziąć, bo Iz uparła się, że musi być beżowy, żeby pasował do beżowych ścian w kuchni.
- Oh, i co? - próbowałem powstrzymać śmiech. Myślę, że dogadałbym się z tą całą Isabelle Lightwood.
- No nic, musieliśmy szukać beżowego albo chociaż żółtego.
- Aha... - spojrzałem na moje gwiazdki i zacząłem się śmiać.
- Bardzo śmieszne - parsknął śmiechem Alec. - Nogi mi bolały, bo musiałem za nią biegać z Jacem po tym sklepie. Tylko dlatego, bo, jak do nas krzyczała: "czajnik musi być, kurwa, beżowy!".
O nie.
- Pamiętasz co ci powiedziałem o parapecie, szafie albo szafce na bieliznę? - zmrużyłem oczy, przekręcając głowę i patrząc z powagą na Lightwood'a. Niegrzeczny osobnik.
Alexander zmarszczył brwi, zdezorientowany, ale zaraz potem wytrzeszczył oczy i aż położył się na boku, patrząc na mnie błagalnie.
- Przepraszam. Cytowałem tylko swoją siostrę!
- Wymówki - wywróciłem oczami i wskazałem ręką na parapet okna. Nie mogę mu odpuszczać, bo potem będzie rozpieszczony, i co? I po mnie!
- Nie pójdę... - burknął pod nosem, ściskając kołdrę w rękach. W buntownika się bawimy?
- Wypad. Na. Parapet. Albo do szafy czy szafki na bieliznę. Wybieraj zgodnie ze swoimi upodobaniami.
Teraz widziałem, że Lightwood próbuje się nie uśmiechnąć.
- Nigdzie nie idę - powtórzył uparcie i lekko zmrużył oczy.
- Idź. Bo sam cię z tego łóżka wypcham.
- Nigdzie. Nie. Idę - dobitnie zaznaczył każde słowo, po czym przysunął się do mnie. Zaczął trącać palcem małą dziurkę w mojej pidżamie, na moim ramieniu. Hm... Słodkie.
Postanowiłem mu odpuścić ten jeden raz.
- Kochasz swoje rodzeństwo, co? - spytałem po dłuższej chwili, i ciszej. Zacząłem gapić się w gwiazdki, ciągle czując, jak Alec bawi się materiałem mojej pidżamowej koszulki.
- Oczywiście - powiedział z mocą w głosie, aż się uśmiechnąłem.
- Tęsknisz za nimi?
- Tak. Do czego dążysz? - spytał z podejrzliwym tonem w głosie. Kiedy przekręciłem głowę w jego stronę, niebieskie tęczówki były hardo zapatrzone w moją twarz.
- Sam nie wiem. Do niczego nie dążę w tej chwili - wzruszyłem ramionami. - Po prostu chcę z tobą porozmawiać o tych kilku latach.
Alec kiwnął głową, wracając spojrzeniem na dziurkę w mojej pidżamie.
- A nie wolałabyś... - zacząłem, przyglądając się jego twarzy. - Wrócić do rodzeństwa? Do kogoś, kogo naprawdę kochasz? - spytałem i zauważyłem, jak Alec nagle się spina. - Ja nie byłem przy tobie zawsze zawsze. Myślę, że twoje rodzeństwo tak. No i... Nie chciałbyś do nich wrócić? Wrócić do świata?
- Nie chcę świata. Chcę ciebie - powiedział powoli, ważąc każde słowo. Ale nie wahał się. Poczułem ścisk w sercu.
Przekręciłem się na bok, by być twarzą w twarz z Alekiem. Mężczyźnie nie spieszyło się, żeby spojrzeć mi w oczy. Teraz zaczął przyglądać się guzikom od mej pidżamy. Czasami zerkał w górę, na moje usta, a ja próbowałem się wtedy nie uśmiechać.
- A jak relacje z rodzicami? - spytałem, chcąc zacząć rozmowę. Alexander ponownie się spiął i zacisnął usta w wąska linię.
- Um... Dobrze - powoli kiwnął głową.
- Nie kłam mi tu - mruknąłem, zaczynając mówić ciszej.
Jedynym oświetleniem w pokoju była mała lampka stojąca na szafce nocnej obok łóżka, więc miałem wrażenie, że coraz bardziej się ściemnia. A przez wygodną pozycję i świadomość, że Alec leży obok mnie, zmęczenie i chęć snu zaczęły mnie ugniatać. Ale nie poddam się. Chciałem wieczorem z nim porozmawiać, to porozmawiam.
- Nie kłamię, po prostu... - zaczął, ale mu przerwałem.
- Kłamiesz. Łatwo rozpoznać, bo ty akurat nie umiesz tego robić - oznajmiłem i natarczywie patrzyłem się w jego oczy, czekając, aż niebieskie tęczówki na mnie spojrzą. - Nie kłam, stokrotko. Nie masz do tego powodu. Oboje nie mamy.
Alec westchnął, zamykając oczy. Czarne rzęsy malowniczo przykryły różowe kości policzkowe.
- Wyrzucili mnie z domu - powiedział. Zamrugałem oczami, bo nie mogłem w to uwierzyć. Serio?
- Naprawdę? - spytałem, marszcząc brwi. Byłem zdziwiony. A nawet w szoku. - Twoi rodzice? Ale dlaczego? - pojawiła mi się w głowie masa pytań.
- Bo... - westchnął cicho i otworzył oczy. Niebieskie tęczówki nareszcie związały ze mną wzrok. - Bo ich męczyłem po prostu.
- Nie żartuj - prychnąłem, czując gniew, który starałem się odpędzić. Rodzice Alexandra mają coś nie tak z głowami. - Jak mogli wyrzucić swoje dziecko z domu? Wątpię, byś kogoś zabił, Alec. Przesadzają - burknąłem.
- Uspokój się... - poprosił cicho, a mi momentalnie zmiękło serce. Popatrzyłem smutno w jego oczy.
- Przepraszam. Po prostu tego nie rozumiem... - przerwałem, wzdychając. - Po prostu powiedz, co się stało - przysunąłem się do niego bliżej. Alexander od razu zamknął oczy.
- Przez te kilka lat byłem dla nich kulą u nogi. Coś, dla wszystkich... - przygryzł wargę, a ja bałem się tego, co mogę zaraz usłyszeć. - Przez moje zachowanie i ogólny stan... I w końcu rodzice wzięli mnie na pogadankę, bo przestałem chodzić do liceum... Od tak. No, i chcieli jakiegoś wytłumaczenia... I w końcu mama powiedziała, że jeżeli moją wymówką ponownie będą słowa "tęsknie za nim", to wyrzucą mnie z ojcem z domu... A ja nie miałem innej wymówki, bo ciągle chodziło o to samo i... - głos mu się załamał. - O to, że tęskniłem za tobą. Powiedziałem prawdę. I zrobili tak, jak powiedzieli. Więc spakowałem się i wyszedłem z domu.
Poczułem łzy w oczach. Alec zaciskał kurczowo powieki, jakby gdyby tylko je otworzył, miały polać się z nich słone łzy. Nie dziwię mu się, cholernie. Ja prawie płakałem. Dobijał mnie dodatkowo fakt, że naprawdę zmarnowałem Alexandrowi życie. Nie wiedziałem, co mogę teraz zrobić. Wątpię, żebym mógł to jakoś wynagrodzić.
- Alexandrze... - westchnąłem cicho, ostatkiem sił usuwając z głosu drżenie. Ja nie miałem prawa płakać. Alec tak.
Uniosłem rękę i dotknąłem policzka Alexandra. I nie mogłem już odsunąć ręki, bo Alec momentalnie złapał za moją dłoń i ścisnął ją, przyciskając do swojej twarzy. Otworzył też oczy.
- Ale teraz jest już dobrze - powiedział i uśmiechnął się delikatnie, jakby próbował pocieszyć mnie, tylko dlatego, że miałem załzawione oczy. Uh, jestem żałosny. To ja powinienem pocieszać jego. - I nawet cieszę się, że wyrzucili mnie z domu. Inaczej nie wsiadłbym od tak do pierwszego lepszego samolotu i nie wylądował tutaj, z tobą.
- Składasz w moim łóżku bardzo poważne deklarację, wiesz? - spytałem wolno, patrząc w niebieskie tęczówki. Nie wydawały się przejąć moimi słowami. Skrzyły się, znowu leniwie, spokojnie i radośnie. - Mówisz rzeczy, których nie jeden człowiek nie powiedziałby, gdyby się porządnie nie upił.
- Chciałeś, żebym był szczery, to jestem - odparł gładko. No nie. Wykończy mnie zaraz.
Emanowała od niego taka siła i gama szczerych emocji, że jedyne, co chciałem teraz zrobić, to go pocałować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro