Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

~Magnus~
Nastolatek obudził się około ósmej, czyli jak na wolny od szkoły dzień - wcześniej o kilka godzin. Chciał po prostu szybciej dostać się do Lightwood'a. A że się wyspał, to postanowił działać.

Po porannej toalecie zszedł na dół, nie zaglądając nawet do salonu. Co go ojciec obchodził? Ale w kuchni już musiały zawitać jego cztery litery, gdyż brzuch skręcił się nieprzyjemnie z braku pożywienia. Magnus nie był zadowolony z tego uczucia. Bardzo. Nie miał ochoty jeść i nie chciał się do tego zmuszać. Nie dość, że nie umiał się ciąć jak te wszystkie dziewczyny, to jeszcze jak te wszystkie dziewczyny nie umiał się głodzić. Nawet już nie chodziło o zwrócenie na siebie uwagi, bo i tak wiedział, że nikt tego nie zrobi. Sam na to nie pozwoli.

Mimo sprzeciwu swojej woli, a z próśb żołądka - wszedł do kuchni. Szybko wyciągnął z lodówki ser, masło i podszedł do chlebaka po kromkę chleba lub bułkę. To wystarczy.

Jednak gdy już zaczął pospiesznie jeść kanapkę, z myślą, że wyjdzie z domu niezauważony, do kuchni wszedł jego ojciec. Nie wyglądał jak żul. Nie śmierdział, był elegancko ubrany i dobrze uczesany. Jak widać ma swoje sposoby na kaca. Magnus wpatrywał się w niego dłuższą chwilę, jedząc swoje śniadanie i nie widząc powodu do zaczęcia rozmowy. Jednak Asmodeus zrobił to za niego.

- Chcesz poznać moją nową partnerkę?

- Nie.

- Dlaczego? - spytał niezadowolony mężczyzna.

- Mam to w dupie.

- Może trochę szacunku? - prychnął oburzony.

- Mhm - Magnus oderwał się od kanapki i przejrzał ojca badawczym spojrzeniem. - Od kiedy interesuje cię to, jak się wyrażam?

- A od kilku dni, odkąd poznałem pewną kobitę. Jak się tu wprowadzi, sama zajmie się twoim wychowaniem - uśmiechnął się dumnie.

Magnus miał ochotę się roześmiać. Nie dość, że ojciec ma go w dupie, to jakaś baba będzie go uczyła manier? Już on przedstawi jej swoje "maniery".

- Mhm - mruknął rozbawiony nastolatek. Już potrafił śmiać się z własnego nieszczęścia. - Idę do kolegów - dodał, gdy przełknął już ostatni kęs kanapki.

- Ja idę na randkę. Nie wiem, czy dziś wrócę.

- A rób co chcesz - rzucił na odchodne i wyszedł z domu.

Sam nie wiedział, czy był dumny z tego powodu, jak potraktował ojca. Zrobił dokładnie to samo, co on względem niego, ale czy było warto? Jednak Magnus nie chciał o tym myśleć. Do niczego sensownego by go to nie doprowadziło.

***
- Co z nim zrobisz? - spytał Raphael, kiedy podawał małą torebeczkę z białym proszkiem Magnusowi.

- Przeleciałbym go, ale chyba wolałbym, żeby był świadomy naszego pierwszego razu - zaśmiał się Bane, chowając narkotyk do kieszeni swojej kurtki.

- Zmusisz go tego? Dobrowolnie nie weźmie koki - oznajmił czarnowłosy, jakoś nie specjalnie popierający pomysł przyjaciela.

- Z fajkiem mi się udało to i z tym też. Nie wierzysz we mnie? - uśmiechnął się półgębkiem.

- Porównujesz papierosa do narkotyku? Mądrze. Ja na twoim miejscu staczał bym go powoli.

- Będę robił, co będę chciał, Raphael'u - Magnus przejechał palcem po szczęce niezadowolonego nastolatka. - Pozdrów Ragnorka.

***
~Alec~
- To gdzie idziesz? - spytał Robert swoją żonę, kiedy cała rodzina siedziała przy stole po skończonym śniadaniu. Oboje rodziców szykowało się do pracy.

- Konferencja u jakiegoś tam gościa - skwitowała kobieta, po czym zwróciła się do Maxa. - Chodź do auta, zaraz zawiozę cię pod szkołę.

- Ja to zrobię - powiedział Robert i uśmiechnął się do małżonki.

- Nie fair - westchnął najmłodszy z Lightwood'ów. - Oni mają wolne, a ja nie?

- Mamy więcej szczęścia - uśmiechnął się Jace.

Max w końcu ubrał się i wyszedł z domu wraz z mężczyzną. Maryse również miała już wychodzić, lecz drogę zastąpił jej pewien nastolatek.

- Alec! - krzyknęła z przedpokoju. - Chodź tu!

- Idę! - krzyknął nastolatek i wstał od stołu.

W sumie to dobry moment na opuszczenie kuchni, gdyż Jace wraz z Izzy zaczęli rozmawiać o zabezpieczeniach w seksie. Alexander szybko wyszedł z kuchni i udał się przed drzwi wejściowe, zdziwiony zauważając w progu uśmiechniętego Magnusa.

- Mówi, że jest twoim kolegą - powiedziała do syna Maryse, nie specjalnie zadowolona z wizyty. Myślała, że jej syn umie dobierać sobie przyjaciół. A sądząc po ubiorze, makijażu i siniaku na twarzy przybysza, nie jest on zbytnio "grzeczny" nie mówiąc o uprzejmości.

- Cukiereczek - Bane uśmiechnął się szeroko, gdy zauważył Aleca. - No witam.

- Ee... No cześć. Mamo... - zwrócił się do kobiety, która skrzywiła się po usłyszeniu w jaki sposób Bane nazwał jej syna. - To Magnus. Kolega. Magnus, to moja mama, Mary...

- Tak, tak - przerwał azjata. - Nie obchodzi mnie twoja rodzina.

- Alec... - kobieta spojrzała na szatyna. - Muszę już iść, bo zaraz się spóźnię. Porozmawiajmy o tym potem, rozumiesz?

Kobieta wyszła z domu, zmuszona do ominięcia Magnusa, który nie raczył przesunąć się nawet o krok.

- Magnus... - westchnął zdruzgotany Alec, podchodząc bliżej do nastolatka. - Umarłbyś od uprzejmości? Mogłeś być milszy. To moja mama.

- Maminsynek się znalazł - parsknął śmiechem azjata. - Nieważne, idziemy na miasto.

- Co ci się stało? - wskazał na fioletowego siniaka, który widniał pod okiem kolegi.

- Potem ci powiem - wzruszył ramionami. - No chodź.

- Muszę zająć się rodzeństwem - zaśmiał się Alec, patrząc na teraz zdziwionego Magnusa.

- Są w twoim wieku. Po jaką cholerę masz ich pilnować?

- I też miałem iść do kościoła.

- Auć... - azjata, udając ogromny ból przeszywający jego ciało, złapał się za serce. - Za dużo dobroci. Mój procesor nie wytrzymuje. Ty naprawdę jesteś najdziwniejszym dziwakiem jakiego spotkałem.

Alexander się zaśmiał. Mimo, że wręcz nienawidził, gdy ktoś go wyzywa, ale na ustach Magnusa brzmiało to dość zabawnie. Z również tego względu, że obraża i ocenia Lightwood'a prawie że na każdym kroku, a i tak zmusza go do spędzania razem czasu. Absolutnie nie przeszkadzałoby to Alecowi, gdyby Bane nie zaczął go namawiać na papierosy bądź inne używki. A obiecał coś Isabelle.

- O, Magnus - uśmiechnęła się Izzy, kiedy przechodziła do salonu, lecz musiała zajrzeć przez ramię i sprawdzić, kto ich odwiedził. I zaciekawiona musiała podejść do nastolatków.

- Witam, my dear - uśmiechnął się miło Magnus. - Powiedz coś swojemu bratu, bo on chce iść do kościoła zamiast ze mną na miasto. I powiedz też, że wcale nie musi zajmować się wami.

- Alec - zirytowana siostra spojrzała na swojego starszego brata. - Powaliło cię? Jace i ja zajmiemy się sobą. Do kościoła chodzisz co tydzień. Idź na randkę w końcu!

- To nie randka - oznajmił od razu szatyn, nie odważając się, by zerknąć kątem oka na Magnusa.

- Oj tam. Po prostu idź.

- Gdzie? - Alec zwrócił się do Magnusa, będąc już przygotowanym na przegraną i wyjście na "randkę".

- W stronę słońca - uśmiechnął się głupkowato azjata. - Zobaczysz. No chodź.

- Będę tego żałował? - spytał Lightwood, nakładając buty na nogi i podtrzymując się siostry przy tym.

- Oczywiście, że nie - Magnus posłał mu uśmiech. Jak dla Aleca, jakoś zakłopotany, jednak powód tego pozna potem.

- Idź, idź - ponagliła brata Izzy. - I pamiętaj o obietnicy.

- Jasne - uśmiechnął się Alec, za chwilę biorąc od siostry swój telefon i podążając śladami Magnusa który przechodził już na drugą stronę ulicy. - Czekaj no!

***
Magnus zaprowadził mnie do garaży na jakimś nieznanym dla mnie osiedlu. Nie będę kłamał, nie podobało mi się tu. Było brudno, śmierdząco i straszno.

- Mówiłeś, że idziemy na miasto - powiedziałem.

- Ufasz wszystkim słowom? - spojrzał na mnie z pobłażliwym uśmiechem. - Nie przeżyjesz w ten sposób życia, kochaniutki.

- Czyli tobie też mam nie ufać? - skrzyżowałem ręce na piersi, jeszcze raz rozglądając się po garażowej okolicy. - I weź mnie tak nie nazywaj... - dodałem nieco skrępowany.

Po prostu nikt tak do mnie nie mówi, a nagle pojawia się taki pewny siebie Bane, który nazywa mnie cukiereczkami czy czymś tam.

- Tylko mnie możesz ufać - oznajmił seksownym tonem i objął mnie nagle ramieniem, a moje ciało drgnęło, tracąc równowagę od tego gwałtownego gestu. Zastanowiłem się nieco nad jego słowami, kiedy on odezwał się ponownie.

- Kochaniutki.

- Nie mów tak do mnie...

- Okey. Kochaniutki, kochaniutki, kochaniutki, kochaniutki... - począł prowadzić mnie w stronę jednego z garaży, a ja zacząłem się bać. I denerwować za te określenie.

Weszliśmy do jednego z garaży, w którym Magnus zamknął drzwi i zapalił światło. Na szczęście nie było tu tak strasznie brudno. Pod czteroma ścianami stały regały z narzędziami, a na środku umiejscowiony był zwykły, drewniany stół, do którego podszedł Magnus. I z rosnącym coraz bardziej niepokojem obserwowałem, jak wyciąga z kieszeni swojej kurtki jakąś torebeczkę. Jej białą i sypką zawartość wysypał na stół.

Nie ma mowy.

- Noo... - zagadnął Bane, tworząc z małej kupki proszku białą kreskę. - Masz - podał mi słomkę.

- Nie ma mowy - hardo pokręciłem głową. - Nie.

- To mało - parsknął śmiechem. - I zwykła faza, która ci się spodoba, zobaczysz.

- Nie - zaprzeczyłem stanowczo. Papierosy w ostateczności mogłem znieść, ale nie będę na jego prośbę wciągał narkotyków! Bo to zaraz zajdzie jeszcze dalej.

- Proszę - uśmiechnął się.

- Mówię, że nie. I ty też nie powinieneś tego brać.

- Nie przesadzaj. Nie bądź idiotą.

- Aha, czyli to, że jestem normalny oznacza, że jestem idiotą? - spytałem rozzłoszczony. Bo z tego strachu zacząłem już tracić zmysły.

~Magnus~
Powinien uważać, co mówi.

- Alec, większość ludzi mówi mi, że jestem nienormalny, więc ty nie musisz mi tego przypominać - burknąłem. - Ale to nieważne. Nie gadaj tyle, tylko spróbuj - słomką w swojej dłoni wskazałem na białą kreskę kokainy.

- Nie! - krzyknął. - To, że chce ci pomóc nie oznacza, że zacznę przez ciebie ćpać i palić!

- Ogarnij się - przejrzałem wzrokiem jego niespokojną sylwetkę. Kretyn kompletnie nie radzi sobie w nowych sytuacjach.

- To ty się ogarnij! Nie będę brał narkotyków!

- Innym razem - wzruszyłem po prostu ramionami, postanawiając zachować spokój w przeciwieństwie do Lightwood'a. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów. - To masz fajka.

Wyciągnąłem rękę z używkami w jego stronę, tym samym chyba go tylko bardziej złoszcząc. Bo zaczął bardziej histeryzować.

- Magnus, nie! Skoro tak ma wyglądać nasz znajomość, to... - zaciął się, nagle na powrót stając się spokojnym i naiwnym Lightwood'em. - To nie zbliżaj się już do mnie.

Nawet na mnie nie spojrzał, i po wypowiedzeniu swoich słów - wyszedł z garażu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro