Rozdział 5
~Alec~
- Ej, ludki - odezwał się Jace, przestając całować szyję Clary, która siedziała na jego kolanach. - Wiecie, że jutro wolne?
- Ale jak to? - spytał zdziwiony Simon. - Jutro środa.
- A nie sobota - zaśmiałem się.
- Ehh, a mówicie, że to ja jestem głupi - westchnął blondyn. - Bo będą robić remonty w szkole.
- Przez jeden dzień? Wmówiłeś coś sobie.
- Tak, malować ściany albo robić coś w korytarzach.
- W sumie... - zaczęła Izzy. - Na miejscu nauczycieli też bym wygoniła chodzący syf, by w przerwach nie popsuł tych ścian. A ten syf to oczywiście my - uśmiechnęła się wesoło.
- To super - ucieszyła się Clary. - I możecie przestać gadać o powodzie? Kogo to obchodzi? Ważne, że jest wolne.
Moi przyjaciele zaczęli ze sobą rozmawiać, a ja wziąłem się za jedzenie jabłka. Do momentu, aż się nim nie zakrztusiłem, kiedy bez żadnego ostrzeżenia poczułem czyjeś usta na mojej szyi. Od razu odsunąłem głowę.
- Hej, lukrecjo - uśmiech Magnusa przykuł moją uwagę. - Chodź ze mną.
- G-gdzie? - zamrugałem kilkukrotnie, by się w jakiś sposób wyluzować, ponieważ twarz azjaty była znacznie zbyt blisko mojej. Po chwili Magnus wyprostował się i spojrzał na mnie z góry, kompletnie ignorując moich przyjaciół siedzących przy tym samym stole, co ja.
- Gdzieś. Nie pytaj głupio, tylko chodź - założył mi kosmyk włosów za ucho, a ja nie mogłem oderwać wzroku od tych zielonozłotych tęczówek przepełnionych władzą.
- Jesteście razem? - usłyszałem podekscytowany głos mojej siostry. - Alec, nie wiedziałam, że gustujesz w bad boyach. W sumie, w ogóle w chłopakach - zachichotała.
- Nie jesteśmy razem - zaprzeczyłem od razu.
- Jeszcze. No i, Isabelle... - odezwał się Magnus, spoglądając na dziewczynę. - Jak mógłby mi się oprzeć?
- Ty jesteś Bane? - spytał Jace, wyraźnie mniej zadowolony niż Izzy. - Czego chcesz od Aleca? Jak nic ważnego, to spadaj.
- Będę spadać z moim cukiereczkiem.
Niech on przestanie mnie tak nazywać! Przynajmniej przy ludziach. Moje policzki pieką owiele zbyt mocno... Dobrze, że tu lustra nie ma. Nie chciałbym siebie teraz widzieć.
- Magnus - odezwałem się w końcu, gdy supeł spowodowany zakłopotaniem minął. - Stało się coś?
- Mówiłem, byś głupio nie pytał. No chodź, zostało tylko dziesięć minut do lekcji. A skoro chodzisz do kościoła jak totalny idiota, to i nie będziesz chciał zerwać się ze mną z lekcji. Czekam przy drzwiach - odsunął się od stolika i po prostu ruszył w stronę wyjścia ze stołówki. Wpatrywałem się w czarną, skórzaną kurtkę zasłaniającą jego plecy, kiedy głos mojego brata sprowadził mnie do rzeczywistości.
- Nie idź z nim.
- Pójdę. Tylko na kilka minut - wstałem od stołu, biorąc swoją tacę w ręce, by po drodze ją odnieść.
- Zaczepia ciebie, tak? - spytał i ciągle uważnie mi się przyglądał. - Powiedz tylko słowo, a więcej do ciebie nie podejdzie. Lepiej się z takimi nie zadawaj. To nie panujący nad złością ćpun.
- Racja - przyznała Clary. - Jace ma rację, lepiej żebyś z nim się nie kolegował, nawet nie rozmawiał.
- Dajcie spokój - odezwałem się. - Mam własny rozum. Hejo - uśmiechnąłem się na pożegnanie i odwróciłem na pięcie, idąc w stronę wyjścia.
***
- No? - spytałem zaraz po tym, jak przekroczyłem próg szkolnych drzwi wyjściowych. - Co chciałeś?
- O, nie byłem pewny, czy przyjdziesz - Magnus uśmiechnął się do mnie. Pierwszy raz szczerze, zamiast sztucznie.
- Wiem, jestem głupi - przyznałem, śmiejąc się krótko.
- Alexandrze. Jeśli zadajesz się ze mną, nie jesteś głupi, a odważny.
To... Miłe. I też trochę straszne. Zamyśliłem się nad jego słowami, wracając z powrotem do rzeczywistości dopiero wtedy, kiedy azjata zaciągnął mnie za róg budynku szkolnego.
- Zaraz lekcja - przypomniałem. Magnus mi nie odpowiedział i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Serio, znowu? - Nie pal, Magnus, naprawdę. Pomogę ci rzucić, jeśli chcesz.
Azjata nadal nie odpowiadał. Zamiast tego podpalił dwie używki i jedną z nich mając już w swoich ustach, podał mi drugą. Pokręciłem przecząco głową, gdyż nie zacznę palić na jego życzenie.
- Spróbuj - odezwał się, uważając, by papieros nie wypadł mu z ust. - Bo nie wrócisz do szkoły.
- To groźba? - przyjrzałem się chłopakowi, jednak wziąłem do ręki żarzącego się fajka od Magnusa. Azjata uśmiechnął się zwycięsko, jednak ja nie zamierzałem i nie zamierzam palić.
- Tak. Zapal - powiedział, wyciągając ze swoich ust używkę, by wypuścić z płuc kłąb szarego dymu, którym się zaciągnął. Odsunąłem się kilka kroków w tył, by uniknąć śmierdzącego dymu, który mi się nie podobał.
- Nie zapalę - oświadczyłem, spoglądając na papieros w mojej dłoni.
- Zapal - szepnął zmysłowym tonem, którego często używał w mojej obecności. A ja, nie wiedząc czemu, usłyszawszy ten głos zawsze się zawstydzałem. - Spróbuj.
- Magnus, nie.
- Bo? - zaciągnął się dymem z nikotyny.
- Bo nie chcę po prostu, to nie jest dobre.
- Nie wejdziesz do szkoły, póki nie zapalisz.
- Magnus, noo... - jęknąłem zniecierpliwiony, słysząc dzwonek na lekcje. Ale w sumie, dlaczego ja tu stoję dobrowolnie?
Po tej myśli wyrzuciłem "mojego" papierosa do kosza obok i ominąłem Magnusa, idąc w stronę drzwi budynku. Jednak w połowie drogi zatrzymał mnie azjata, który nagle wyrósł przede mną jak spod ziemi.
- Powiedziałem coś - oświadczył z powagą.
- Nie bądź chamem - przyjrzałem się jego twarzy, na której nie było nic innego jak determinacja i poczucie władzy. Było to śmieszne i zarazem niebezpieczne dla mnie.
- Nie jestem, cukiereczku.
- To mnie przepuść? - chciałem go ominąć, lecz ten zrobił krok w bok i znowu zagrodził mi drogę.
- Jeśli zapalisz.
- Wytłumaczysz mi, dlaczego? - spytałem bezsilnie, nie wiedząc już, jak mogę się uratować.
- Proste... - zaśmiał się pod nosem. - Ale się nie dowiesz. Po prostu chcę ci pokazać kawałek mojego świata, bo wiem, że ci się spodoba.
- Mylisz się. I naprawdę się odsuń i nie naciskaj, bo to nie jest fajne.
- A co mnie to obchodzi? Czy ci się podoba czy nie, zapalisz. Czas mija, lekcja trwa, więc pal - podał mi swojego papierosa, który był wypalony do połowy.
- Nie.
- Proszę.
Poprosił? Czy ja się przesłyszałem?
- Y... - zamrugałem kilkukrotnie powiekami, patrząc na Magnusa. Nadal nie tracił pewności siebie.
- No co? Myślałeś, że jestem tak jak reszta zaślepiony honorem i nie używam takiego słowa?
- Nie o to chodzi, wcale nie myślę, że jesteś taki sam jak in...
- To zapal - przerwał mi. - Udowodnij sobie, że się tego nie boisz.
- Nie boję się, tylko nie chcę.
- Proszę.
- Magnus, naprawdę nie. Przestań.
- Proszę, Alec.
Pokręciłem przecząco głową, starając się nie patrzeć w te maślane oczy.
- No weź. No dawaj, dawaj. Masz - ponownie wyciągnął w moją stronę dłoń z papierosem. - No weź. Zapal. Tylko jeden buch.
- Jeden...? - niepewnie wziąłem niedopałek od Magnusa.
- Jeden. I będziesz mógł pójść.
- Eh... - powoli przyłożyłem ciemną końcówkę papierosa do swoich ust, czując na niej smak warg Bane'a.
~Magnus~
Z dużym, triumfalnym uśmiechem patrzyłem się na Aleca, który zaniósł się kaszlem od razu po zaciągnięciu się.
- Brawo - pochwaliłem niezadowolonego chłopaka, wiedząc, że dotrzymam swoich słów, które powiedziałem Ragnorowi i Raphael'owi.
- Zabierz to ode mnie - wciąż kaszląc, podał mi resztkę papierosa, którego wyrzuciłem na ziemię i zdeptałem butem.
- Jeszcze poprosisz mnie o więcej, zobaczysz - uśmiechnąłem się zadowolony.
- Ta, wątpię - kaszlnął ostatni raz. - Chodźmy na lekcje - ominął mnie.
Ja odwróciłem się zaraz po tym, patrząc, jak sylwetka chłopaka znika za sporymi drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro