Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 22

~Alec~
- Herbatki? - spytał z uśmiechem Magnus, kiedy weszliśmy do kuchni w jego mieszkaniu. Wciąż nie wiedziałem, dlaczego udaje, że wszystko z nim w porządku. - Przez te kilka dni wypiłem zbyt dużo melisy, nie polecam. Uzależnia - zaśmiał się melodyjnie, podchodząc do jednej z górnych szafek nad kuchennym blatem.

- To... Dlaczego ją tak piłeś? - wpatrując się w poczynania Magnusa, usiadłem na stole, którego krawędź wyczułem rękoma za sobą.

- Diabełku - nalał wody do czajnika, po czym ustawił go na kuchence gazowej. - Jak mówiłem, te kilka dni były tak przepełnionę chujozą, że sobie nawet nie wyobrażasz.

- Bo... Byłeś w szpitalu...?

- Nie - zaśmiał się cicho. - Bo z tobą się nie widywałem - westchnął, w końcu obracając się w moją stronę.

- Przepraszam - spuściłem wzrok ze wstydu nad własną osobą. - Że... Że cię nie odwiedziłem ani razu. Ale dopiero dziś dowiedziałem się, że ta karetka kilka dni temu była po ciebie...

- Nic nie szkodzi. Sam jestem sobie winien w gruncie rzeczy.

- Dlaczego to robisz? - uniosłem na niego wzrok. Azjata wpatrywał się we mnie z niepewnością, którą wyrażała też niezbyt spokojnie stojąca sylwetka. - Głodzisz się, tniesz. A przed chwilą się uśmiechałeś, mimo, że wcale nie jest u ciebie tak dobrze.

- Takie życie - kąciki jego ust uniosły się ku górze, jednak nie dałem się już na to nabrać.

- Magnus... Bądź dla mnie, a ja będę dla ciebie. Obiecuję.

- Co masz przez to na myśli, Alexandrze? - lekko zmrużył oczy, badając uważnym wzrokiem moją twarz. Nie czułem nic innego jak pewność siebie.

- Wiesz, o co mi chodzi, nie udawaj. Po prostu mi powiedz. Wszytko. Obiecałem w końcu, że ci pomogę.

- Mhm... - nastolatek z zamyślonym wyrazem twarzy odwrócił się, kiedy woda w czajniku zaczęła wrzeć. Wyjął z szafki dwie szklanki, wrzucił do nich torebeczki herbaty i zalał je wrzątkiem. - Ile słodzisz, słodziaku?

Zaśmiałem się pod nosem. Ta jego upartość czasami jest bardzo zabawna.

- Dwie. I chodźmy do twojego pokoju.

- Zostało jeszcze kilka lekcji w szkole, mój good boy - uśmiechnął się do mnie łagodnie, gdy się odwrócił, trzymając w dłoniach dwie szklanki z herbatą.

- Ta, jasne. Bo jakaś tam lekcja o pierwiastkach jest ważniejsza od przyjaciół.

- Przyjaciół, powiadasz? - uniósł swoje brwi w górę, w jakimś kokieterycznym geście. - Wierzysz w to, że właśnie nimi zostaniemy?

- E... A nie? - zmrużyłem oczy, by myślenie jakimś cudem lepiej mi szło.

Miałem wrażenie, jakbym dopiero co poznał Magnusa Bane'a. Mimo jego, jak mniemam, nie najlepszych przeżyć z kilku ostatnich dni, zachowywał się bardziej pewnie, nonszalacko i nawet uwodzicielsko niż wcześniej. Ten człowiek naprawdę jest dziwny. A mówił, że ja jestem dziwakiem.

- Przekonamy się - posłał mi wszystkowiedzący uśmieszek, kierując się z naszymi herbatami w stronę schodów. Odepchnąłem się od krawędzi stołu, podążając za dziwnie zachowującym się nastolatkiem. Powinienem się przyzwyczaić, czy raczej martwić?

Doszliśmy do pokoju Magnusa, do którego by wejść, otworzyłem drzwi azjacie. W końcu miał zajęte ręce. Magnus puścił mi oczko i z uniesioną dumnie gardą wszedł do pomieszczenia, a ja oczywiście za nim.

Rozejrzałem się po pokoju, podczas gdy Magnus usiadł na swoim łóżku, a herbaty położył na parapecie znajdującym się tuż obok na ścianie. Pokój był... Po prostu normalny. Szare ściany, brązowe meble. Na biurku w oczy rzucał się z błyszczący brokat i niepoukładane kosmetyki. Ale prócz tego w pomieszczeniu panował porządek.

- Siadasz w końcu?

Ocknąłem się i spojrzałem na Magnusa siedzącego w siadzie skrzyżnym na łóżku. Podszedłem do nastolatka i usadowiłem się na pościeli przed nim. Nerwowo bawiąc się palcami, zastanowiłem się, jak mógłbym zacząć rozmowę.

- Dlaczego przyszedłeś? - spytał, odzywając się za mnie.

- No bo... - uniosłem głowę, by spojrzeć na widocznie zmęczoną twarz Bane'a. - Po prostu.

- Po prostu - zaśmiał się dźwięcznie. - Po prostu to siedzimy na łóżku i czekamy, aż herbata ostygnie.

- Bo zależy mi na tobie, okey? - kiwnąłem głową.

- Okey. Mi na tobie też.

- Mogę cię o coś spytać? - wlepiłem intensywne spojrzenie w złotozielone oczy Magnusa. - Mogę. Dlaczego tak się zachowujesz? Po prostu dziwnie. Ale nie tak dziwnie jak sam jesteś dziwny...

- Za dużo słowa "dziwny" - przerwał mi krótkim śmiechem.

- Cicho, teraz ja mówię, natrętny niuniochu... Ale wiesz na pewno, o co mi chodzi. No i powinieneś wiedzieć, że nie musisz się teraz uśmiechać na pokaz i udawać, że wszystko jest okey, szczególnie przede mn...

- Mam białaczkę - przerwał, tym razem już bez notorycznego, zadowolonego uśmiechu. A moim największym marzeniem w tamtym momencie było to, żebym się przesłyszał.

- Co? - szepnąłem, nie przyjmując do siebie danej wiadomości.

Azjata westchnął, podrapał się po karku i za chwilę sięgnął po swoją herbatę. Upił z niej łyk, podczas gdy ja nie odrywałem od niego przerażonego spojrzenia. To nie mogła być prawda.

- Żartuję... - uśmiechnął się do mnie głupkowato znad szklanki.

No zabiję! Zakopię żywcem i zatańczę na grobie! Jak on mógł?!

- Powaliło cię?! - wykrzyknąłem zdenerwowany, podczas gdy ten kretyn tylko chichotał do swojej szklanki. - Takie żarty sobie dla swoich koleżków mów, a nie dla mnie! Ja się tu prawie posrałem ze strachu, Bane!

- Ostro - zachichotał.

- A weź... Udław się szklanką - mruknąłem obrażony, sięgając po swoją herbatę. Co za cwel...

- Okey, okey - kiwnął głową w prawo i lewo, jakby naśladując ruch zegara. - Po prostu mam dobry humor, bo przyszedłeś do mnie.

- Ja będę mieć dobry humor, jeśli będziesz ze mną szczery - spojrzałem na niego. - Ze wszystkim, o co cię teraz zapytam. No chyba, że sam opowiesz.

- Ale co?

- Wszystko - upiłem łyk swojej herbaty. - Wszystko, co cię boli i bolało.

- Boli mnie noga, bo zbyt długo siedzę po turecku - jęknął niezadowolony i zmienił swoją pozycję, siadając na tyłku, a nogi rozprostował tak, że siedziałem między nimi.

- Wiesz, że nie o to mi chodzi.

- Naprawdę tego chcesz? - obdarzył mnie nieco zirytowanym i bezsilnym spojrzeniem.

Energicznie pokiwałem głową w górę i w dół. Azjata westchnął głośno i przeciągle, upijając kilka łyków swojej herbaty. Po czym jedną ręką sięgnął po papierosy leżące na szafce obok łóżka, ale mój głos go zatrzymał.

- Zostaw to.

- Nie? - patrząc na mnie, wciąż wyciągał rękę w stronę używek.

- Zostaw - rozkazałem. - Zapalimy sobie po wszystkim.

- Chcesz być świadkiem mojej histerii?

- Tak.

- Jezus, jakiś ty głupi - mruknął z dezaprobatą azjata, jednak cofnął swoją rękę. Wyprostował się w plecach, i ściskając w dłoniach prawie pustą od herbaty szklankę, zaczął mówić. Słuchałem z zaangażowaniem każdego jego słowa, chcąc zapamiętać wszystko jak najlepiej.

- Po prostu jestem sam. Byłem i wiedziałem, że zawsze będę. To było, kurwa, nieuniknione - spuścił wzrok na szklankę w swoich dłoniach. - Jak miałem jakieś dziewięć czy dziesięć lat, matka popełniła samobójstwo. Nie wiem, z jakiego powodu. Znaczy... Niby wiem, bo ojciec każdego dnia mi powtarzał, że to moja wina. Powtarza do dziś, chociaż już nie tak często. Wtedy to codziennie. Przy śniadaniu, obiedzie i kolacji. Przestałem więc jeść, byleby nie siedzieć z nim przy stole i nie musieć słuchać tych słów. Jadłem w nocy albo wtedy, kiedy był w pracy. Po prostu go unikałem. Z czasem, po kilku latach, zamiast się na mnie wyżywać, zaczął mnie ignorować. Totalnie. Nawet na mnie nie patrzył, gdy przechodził obok. Udawał, że nie istniałem - uśmiechnął się, jednak tak bardzo smutno. W zielonych oczach nie błyszczały łzy, a po prostu pewnego rodzaju pustka. Zupełnie, jakby mówił bez odczuwania żadnych emocji. - I tak było przez kolejne lata. I tak, zacząłem wtedy trochę więcej palić i przeklinać. I też trochę mniej jeść, spać i mówić. Dopiero jakieś dwa lata temu zaczął się do mnie odzywać. Ale ja już miałem go w dupie. Starałem się traktować go tak, jak on mnie. W pewnym sensie mi się udawało, ale nie mogłem uniknąć kłótni. Wtedy też... Stopniowo przestałem wytrzymywać obojętność ojca. Chciałem, by zwrócił na mnie uwagę. Dlatego zacząłem się ciąć... Ale miał to w dupie. Do dziś. A w szkole... - zrobił przerwę, by zaczerpnąć ostatniego łyka herbaty. Ja swoją już wypiłem podczas słuchania jego wypowiedzi. - W szkole było podobnie do tego, co było w domu. Po prostu byłem sam. Przyzwyczaiłem się do tego, ale w każdym dniu bolało to tak samo... Zacząłem zadawać się z Raphael'em i Ragnorem, bo mieli narkotyki, których potrzebowałem. W domu chodziłem jak trup, za to w szkole, jak wiesz, z uśmiechem na ustach i robiąc za podrywacza. Nie chciałem pokazywać, że coś jest nie tak. Co by to dało? Tylko wysłali by mnie do psychologa, który powiedziałby "wszystko będzie dobrze" - prychnął z pretensją. - No i tak sobie żyłem. Skasowałem emocje, uczucia, i zająłem się wyniszczaniem siebie. Życiowe motto brzmiało "radź sobie sam, bez uczuć". I ciągle tylko papierosy, narkotyki, dziewczyny bądź faceci na jedną noc, cięcie się, stosowanie różnych sposobów na skuteczne głodówki, i po prostu chęć... Ogromną chęć śmierci. Oj, to było moje marzenie. Nie wytrzymywałem już sam ze sobą, bałem się być sam... Samotność to najgorsza kara na świecie, uwierz - azjata westchnął, dopiero teraz targany sprzecznymi emocjami. - I życie to był jeden, wielki błąd... Dopóki nie poznałem ciebie - w końcu uniósł wzrok, zaszczycając mnie spojrzeniem swoich złotozielonych, smutnych i zmęczonych życiem oczu.

Teraz zrozumiałem, jak wiele przeszedł. I dobijało mnie to, że przez ten cały czas był sam. Ja też chciałem go zostawić... Ale juz tego nie zrobię.

Odebrałem z dłoni Magnusa pustą szklankę i wraz z tą swoją odłożyłem je na parapet. Bez słowa przysunąłem się do niego i zamknąłem w swoim uścisku. Wiedziałem, że potrzebował właśnie tego, zamiast jakichś pustych słów. Desperacko pragnął kogoś, przy kim nie będzie się czuł samotnie. Teraz to wiedziałem.

Dopiero po dłuższej chwili poczułem, jak moje ramię zaczęło robić się mokre. Magnus pociągnął nosem, więc wiedziałem, że nie mógł powstrzymał się już od bezgłośnego płaczu. I dobrze.

W pewnej chwili usłyszałem jakieś głosy z dołu, przez które tonący w moich ramionach Magnus drgnął niespokojnie.

- Mój ojciec... - mruknął, odsuwając się ode mnie i natychmiastowo zaczął przecierać swoje oczy. Uśmiechnąłem się na ten widok.

- Jeśli chcesz, to pójdę.

- Spotkamy się jutro? - spojrzał na mnie z uroczą nadzieją w oczach. - Będę w szkole.

- Nie wolisz zostać w domu? Nie jesteś jeszcze na siłach...

- Nie pierdol.

- Mhm - zaśmiałem się krótko. - To widzimy się jutro - wstałem z łóżka chłopaka. - Teraz będziesz mieć przesrane, zobaczysz.

- Niby dlaczego? - zdziwił się.

- Bo będę cię karmił, nie opuszczał na krok, traktował jak nieporadne dziecko, prawił morały, odciągał od narkotyków...

- Papierosy mi zostaw - przerwał od razu, unosząc desperacko rękę.

- Niech będzie.

- I będziesz? - spytał z niepewnością w oczach.

- Będę - uśmiechnąłem się. - Obiecuję.

Po tym wyszedłem z pokoju chłopaka, kierując się do schodów. Zszedłem z nich, wziąłem po drodze plecak, który zostawiłem pod ścianą w przedpokoju, jeszcze na moment zerkając do salonu. Mężczyzna, który prawdopodobnie był ojcem Magnusa, siedział sobie na kanapie, pijąc butelkę whisky. Nim zdążył mnie zauważyć, szybko opuściłem mieszkanie.

~Magnus~
Odkąd Alec opuścił mój pokój, miałem wrażenie, iż dostałem jakiegoś porządnego rozgrzeszenia. Jakbym zyskał drugą szansę na w miarę normalne życie. Dzięki Alecowi wyrzuciłem z siebie to wszystko, co tłumiłem przez lata. Teraz jest łatwiej...

Mam tą świadomość, której najbardziej brakło w moim życiu. A mianowicie taką, że nie jestem obojętny dla wszystkich. Że jest taki ktoś, komu nie jestem obojętny. W chociażby pokrętny sposób, ale nie jestem. Mam nadzieję, że Alexandrowi zależy na mnie w ten sam sposób, w jakim mi zależy na nim.

Tamtej nocy od wielu lat, spałem spokojnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro